RADOSŁAW KORZYCKI: Chciałem z tobą porozmawiać już po marszu w Kielcach. Ponurym tonem odpowiedziałeś wtedy: „Poczekajmy na Białystok”. Jak się czujesz z tym, że potwierdziły się twoje najgorsze obawy?
BARTOSZ STASZEWSKI: Jestem strasznie smutny, przygnębiony, rozżalony. Teraz dopiero zaczęło do mnie dochodzić, co się stało [rozmowa odbyła we wtorek wieczorem, 36 godzin po zamieszkach – przyp. R.K.]. Nie miałem czasu ani w sobotę, ani w niedzielę przyjrzeć się temu, co się działo w mediach, temu, co nagrałem w Białymstoku, i jakie zdjęcia tam zrobiłem. Wrzuciłem to wszystko do mediów społecznościowych i poszło wiralem. Jestem trochę zaskoczony jego skalą. Tak naprawdę dopiero dzisiaj miałem czas zastanowić się nad tym wszystkim i zobaczyć, do czego naprawdę doszło. Najpierw musiałem się skonfrontować z własną traumą po tym, co przeżyłem w sobotę. Na początku nikt o tym nie mówił. Dopiero w poniedziałek media głównego nurtu zaczęły tym żyć.
Co zobaczyłeś w Białymstoku?
To było według mnie po prostu polowanie na pedałów. To stwierdzenie opisuje doskonale to, co się wydarzyło. Od 2014 roku chodzę na parady równości, ale też marsze niepodległości, żeby zrobić tam zdjęcia, i widziałem różne rzeczy. Na przykład płonącą budkę strażnika przy ambasadzie Rosji. Byłem świadkiem naprawdę strasznych rzeczy. Nigdy jednak nie widziałem takiej gwałtownej eskalacji nienawiści, dosłownej wojny na ulicy. Bo to była najprawdziwsza wojna. Kordon policji zbliżał się do kontrmanifestacji, żeby ją rozgonić. To było coś strasznego. Nigdy wcześciej czegoś takiego nie widziałem. Ale w tamtej chwili robiłem zdjęcia i byłem zmobilizowany. Nie czułem jakichś większych emocji.
Zaczęło to dopiero do mnie dochodzić później, stopniowo. Całą niedzielę fizycznie odchorowywałem to, co się stało. Zakwasy w nogach mam do dzisiaj od tego biegania. Muszę podkreślić, że byłem do tego przygotowany, głowę chroniłem kaskiem. Najgorzej mieli ci, którzy kasków nie dostali. Koleżanka z Lublina, która jechała na wózku inwalidzkim, bo ma złamaną nogę. Znajomy pchał ten wózek. I to właśnie ich obrano jako najprostszy cel. Wiele razy rzucano w nią petardami.
Co jej zrobili?
Na szczęście nic, bo udawało im się wymanewrować wózkiem w taki sposób, żeby nie została trafiona. Ci ludzie, którzy mieli nieszczęście być w środku tego piekielnego ognia, nie spodziewali się tego. Bo chyba nikt się tego nie spodziewał. To znaczy tak wielkiej skali przemocy.
A jak się zachowała policja?
Szczerze powiedziawszy, mam wrażenie, że wszyscy funkcjonariusze w mundurach skupili się na zadaniu, żeby przeprowadzić i ochronić marsz do końca. Ja tam byłem jeszcze na samym początku, kiedy ludzie się zbierali na placu. Ale mały odcinek parady szedł bez eskorty policji. I tam się zrobiła jakaś na oko dziesięciometrowa przestrzeń buforowa pomiędzy uczestnikami marszu a kontrmanifestantami, chuliganami, którzy podchodzili trochę bliżej, ale nie znaleźli w sobie odwagi, żeby zaatakować. Nie było wśród nich tych najgorszych kiboli. Ci poszli w inne miejsce. I dopiero jak zaczęto wykrzykiwać hasła „Gdzie jest policja! Gdzie jest policja!” – nagle przybiegło dziesięciu policjantów w kaskach, żeby odgrodzić tych ludzi.
Bartosz Staszewski
Reżyser i aktywista LGBT. Reżyser filmu „Artykuł osiemnasty” o równości małżeńskiej w Polsce. Członek stowarzyszenia Miłość Nie Wyklucza oraz zarządu stowarzyszenia Marsz Równości w Lublinie.
A co z tymi petardami? Zabrakło woli do rozbrojenia tych ludzi?
Najwidoczniej. Rzucano petardami, kamieniami oraz zerwaną naprędce kostką brukową. Kompletnie nie mogę zrozumieć, dlaczego nie było policjantów, którzy powinni temu zapobiec. Sam szedłem z reporterami i na samym początku zauważyliśmy faceta, który rzuca petardami. Policjanci też go zauważyli. Powiedziałem im, żeby zwrócili na niego uwagę. A on nie został tknięty policyjną pałką do samego końca. Pomimo że lawirował pomiędzy różnymi odcinkami marszu i była niejedna okazja, żeby go zatrzymać i rozbroić. Był bardzo charakterystycznie ubrany.
Dlaczego policja nie reagowała?
Jestem po spotkaniu z policjantami w sprawie nadchodzącego, zaplanowanego na jesień marszu w Lublinie. Powiedziano mi, że nie będzie już nigdy użyta armatka wodna, bo to źle wygląda. Jestem przekonany, że taki sam przekaz był w Białymstoku. „Żeby nie używać polewaczek, robimy to, co jest w zwyczaju, czyli po prostu rozganiamy ten tłum” – powiedzieli mi funkcjonariusze. To jest wielki skandal, że policja kombinuje, iż coś, co należy do jej obowiązków, może być poprawne wizerunkowo lub nie. Ci szeregowi funkcjonariusze postępują według tego, jakie przychodzą z centrali rozkazy. Ktoś na górze bardzo koncentruje się na PR-rze. Mundurowi mają przejść od punktu A do punktu B, żeby dobrze wyglądało w telewizji, że policja nie pałuje ludzi i żeby nikomu z chuliganów nic się nie stało. Bo to jest czas przed wyborami. A uczestnicy marszu zaznali prawdziwej fizycznej przemocy.
Dobrze, że nikt nie zginął.
Tak, ale jak to później oglądałem w telewizji, to miałem wrażenie, że nieszczęście wisiało w powietrzu. Wszyscy teraz mówimy, jak to było źle w zeszłym roku na marszu w Lublinie, ale nic się w sprawie ochrony parad nie zmienia. Ci, którzy są za to odpowiedzialni, nic nie robią. Sądzę, że kiedyś ktoś zginie, bo skutecznie dostanie w głowę kamieniem. Znowu ludzie chwycą się za rączki, pójdą w marszu przeciw nienawiści w jakimś tam miejscu w Polsce i znowu za dwa tygodnie będą mówić, jak jest fatalnie i że trzeba zabezpieczać marsze równości. Przyjadą dodatkowe patrole antyterrorystów, którzy będą zapewniać bezpieczeństwo. Natomiast nienawiść w mediach pozostanie.
Opowiedz, co się wydarzyło na marszu w Kielcach, który był tydzień przed Białymstokiem.
Generalnie chodzi o to, że ludzie, którzy chodzą z tęczowymi flagami z godłem, są regularnie legitymowani przez policję na większości marszów. Pamiętam, że posłankę Monikę Rosę raz to spotkało. Potem wzywają na komendę, policja umarza w toku postępowania i tyle. Media powoli zaczynają informować o tym procederze. W Kielcach podczas marszu mój kolega, Karol Opic, był legitymowany. Obaj mieliśmy flagi z orłem. Podszedłem do policjanta i spytałem, w czym jest problem. Jak zobaczył, że mam taką samą flagę, to też mi kazał zejść na bok. Spytałem, o co chodzi. Funkcjonariusz zażądał ode mnie dokumentów. Karol się zaczął wykłócać, ja powiedziałem, że to jest zwykłe zastraszanie ludzi, że komenda główna policji powinna zabronić takich praktyk, bo nie ma na to żadnych podstaw prawnych. To jest tak, jakbyś przychodził do urzędu i urzędnik odmawiał wykonania obowiązku albo uporczywie wymagał dokumentu, który nie jest potrzebny.
Policja nadużywa władzy?
Tak. To był taki moment, w którym powiedziałem sobie: dość, nie jestem przestępcą. Wraz z kolegą odmówiliśmy wylegitymowania się. Policjanci nie wiedzieli, co mają z tym zrobić. Więc… po chwili w kilkoro złapali mnie za ręce i nogi i wynieśli do policyjnej ciężarówki. Najpierw powiedzieli, że mogę używać telefonu, bo nie jestem zatrzymanym. Później mówili, że jestem świadkiem, a w końcu zatrzymanym. Po wszystkim i tak kazali mi podpisać wszystkie pouczenia – i dla świadka, i dla zatrzymanego.
Ciekawe, czy gdybym miał tiszert z orłem, to kazaliby mi go zdjąć? To jest kuriozum. Po kilku godzinach wypuszczono nas z komendy i obaj złożyliśmy zażalenie na działania policji. Reprezentuje nas adwokat Katarzyna Gajowniczek-Pruszyńska, doświadczona w podobnych sprawach – reprezentowała Obywateli RP zatrzymanych w zeszłym roku w związku z Marszem Niepodległości. Sąd uznał to zatrzymanie za bezzasadne i nieprawidłowe.
Ostatnio byłem w sądzie świadkiem w związku z procesami, jakie toczą się przeciwko osobom, które brały udział w zamieszkach w poprzednim Marszu Równości w Lublinie. Na liście oskarżonych był kumpel z podstawówki. To było dziwne uczucie, że stoimy po dwóch stronach barykady…
Jakie to jest uczucie?
Przykre, bo on mnie zna, ja go znam… W internecie inny znajomy ze szkoły wyzywa mnie od pedałów. Pyta głośno: „kto jest moim sponsorem”. Bo na pewno ktoś musi mi płacić.
Czy w Polsce trwa wojna kulturowa?
Mówi się o tym, że trwa wojna ideologii, wartości, stylów życia... A przecież bycie gejem nie jest stylem życia, to jest po prostu bycie człowiekiem. Tutaj nie ma wyboru. Te czternastolatki, które szły w marszu w Białymstoku, nie myślą, na kogo będą głosowały, nie myślą, czym jest deklaracja LGBT, one chcą pójść z gejami, lesbijkami, transami i sojusznikami LGBT. Tam nie ma ideologii, to są zwykli ludzie. Jak ja słyszę o ideologii LGBT…
W Konstytucji nie ma nic o mniejszości, która jest największą mniejszością w Polsce.
Niestety. I prawdopodobnie nic się nie zmieni w najbliższej przyszłości. Nie porusza nas, gdy Jarosław Kaczyński straszy chorobami od uchodźców czy mówi, że LGBT jest zagrożeniem dla polskiej rodziny. Nic nie zmienia śmierć Milo, Dominika z Bieżunia i innych dzieciaków. Młodzi wieszają się na sznurówkach, ale jakoś nie poruszyło to narodem, tak jak nie poruszył nim los uchodźców. W 2016 roku zobaczyłem narodowców, z tymi zielonymi flagami, maszerujących przez Warszawę, kiedy nikt się nie odważył zakazać ich marszu. A teraz prawie każdego marszu równości próbuje się zakazać. Coś poszło nie tak. Dzielimy włos na czworo, zamiast nazwać zło złem. „Symetryści” pozamykani w swoich bańkach dalej nie wiedzą, co z tym zrobić. A mamy populistyczną władzę, która będzie odwracać kota ogonem i nie przyzna się przecież do czynienia zła. Tak jak pisze Renata Lis, to nowa cecha totalitaryzmu – w mediach na pokaz odżegnywanie się od jakiejkolwiek przemocy a później jej podsycanie.
A jak to jest z tą „seksualizacją dzieci”? Skąd się to wszystko wzięło? W debacie to pojawiło się dość niedawno.
Od niedawna jest w Polsce, ale w latach 2013-2014 ta sama retoryka pojawiła się np. w Hiszpanii. Wtedy prawicowa organizacja Haste Oir wytoczyła identyczną kampanię przeciwko osobom LGBT. Używano tej samej retoryki, że WHO i osoby LGBT „chcą uczyć dzieci masturbacji”. Dzisiaj Ordo Iuris wkleiło to na polski grunt.
Co doprowadziło do obecnej sytuacji?
Moim zdaniem m.in. dziennikarze. Niekompetencja dziennikarzy jest zatrważająca. Nie wiedzą, czym jest orientacja seksualna, nie mają odpowiedniej wiedzy, by móc mądrze moderować debatę na ten temat. Jeżeli zaprasza się do telewizji Kaję Godek czy Grzegorza Brauna, to trzeba umieć ich skonfrontować z rzeczywistością. To się nie dzieje i ludzie tym nasiąkają. Potem powtarzają podczas kontrmanifestacji te same bzdury. Sam byłem świadkiem tego, jak jeden z chuliganów w Białymstoku pytał policjanta, czemu broni tych pedofili, którzy chcą uczyć dzieci masturbacji. To retoryka wzięta z TVP oraz publikacji Ordo Iuris. Potem wraz z innymi rzucał w nas kamieniami. To wszystko przypomina mi nagonkę Żydów tuż przed II wojną światową.
Jakie teraz są najpilniejsze potrzeby legislacyjne związane ze społecznością LGBT?
Dla mnie podstawową sprawą jest zapewnienia bezpieczeństwa – konieczność nowelizacji kodeksu karnego. Są trzy konkretne paragrafy, które należy znowelizować: 199, 256 i 256. Potem sobie możemy rozmawiać, czym są związki partnerskie, czym małżeństwa, i dlaczego są istotne… Najpierw trzeba wprowadzić takie przepisy, aby drugi raz nie powtórzył się Białystok. Tutaj nie ma pola do dyskusji, musimy zakazać homofobicznej mowy nienawiści. To, co stało się w Białymstoku, powinno być nauczką. Powinno spotkać się z całkowitym potępieniem. Następna będzie czyjaś śmierć. To cud, że dotąd nie było wypadków śmiertelnych, że te kamienie, które latały nam nad głowami, nikogo nie trafiły.
Udało ci się zablokować dystrybucję homofobicznych naklejek „Gazety Polskiej”?
Tak, wraz z adwokat Sylwią Gregorczyk-Abram oraz adwokatem Michałem Wawrykiewiczem wnieśliśmy o zabezpieczenie tych naklejek do czasu postępowania. Sąd przychylił się do naszej prośby, tym samym nie mogą być od tej pory w obiegu. To rozstrzygnięcie ma charakter natychmiastowy i daje mi teraz czas na złożenie pozwu o ochronę dobr osobistych. Ma też charakter precedensowy w tym sensie, że tworzy zupełnie nową linię orzeczniczą dla osób LGBT – rozszerza możliwość zabezpieczania roszczeń osób LGBT.
Przychodzi wam do głowy pomysł, by stąd wyjechać?
Mieszkać w Polsce to akt odwagi. Nie każdy jest urodzonym „fajterem”. Mój Sławek na przykład coraz trudniej to przeżywa. A z każdą akcją, taką jak te naklejki z „Gazety Polskiej”, żyje nam się coraz trudniej. W Białymstoku stworzono nam swoistą ścieżkę zdrowia. Chciałbym, aby już nikt nie musiał przez to przechodzić. Ale chyba nie ma wyjścia, musimy walczyć o prawa człowieka.
Nie boisz się?
Wszyscy się boimy, ale każdy musi robić swoją robotę, każdy niesie swój krzyż. Ja robię to w ten sposób. Kocham Polskę i wyobrażam sobie ją jako miejsce otwarte i pełne szacunku dla wszystkich mieszkańców. O taką też walczę.
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).