„P. Boguś robi wiochę” – to tytuł jednego z wielu performansów, które wykonał na rzecz Gniezna Bogdan Bentyn. Zawsze, gdy ktoś spoza Gniezna przyjeżdża tu, opowiadam o panu Bogusiu, i nie jestem na pewno jedyna! A jeśli do Gniezna do jednej takiej miejscówki przyjeżdża robić warsztaty teatralny twórca, który przez kilka dni pracuje z grupą wspaniałych gnieźnian i gnieźnianek (w różnym wieku) nad stawianiem pomników osobom lub rzeczom, które powinny ten pomnik w Gnieźnie mieć i jedna z dziewczyn tworzy performatywny pomnik pana Bogusia – to po prostu należy to zjawisko wreszcie udokumentować. Bo czy Gniezno tego chce czy nie – jest to ważna postać z historii najnowszej, o której po wielu latach pewnie powstanie wystawa w Muzeum Początków Państwa Polskiego w Gnieźnie, tak jak powstają o innych gnieźnianach z przeszłości. Wystawa mogłaby ukazać Bogusia jako performera, sąsiada, aktora, niedoszłego radnego, tak zwanego wandala czy Banksy’ego Gniezna. Czy pan Boguś robi wiochę? A czy ktoś jej nie robi w tym całym tyglu, w którym sztuka miesza się ze społecznym zaangażowaniem, a społeczne zaangażowanie mierzy się poziomem sztuki?
Zanim jednak opowiem o jednym z najważniejszych twórców sztuki krytycznej w Gnieźnie, to pozwólcie, że przedstawię wam kilka faktów z historii najnowszej tego miasta, które wybieram, a właściwie wyrywam ze szponów głównego nurtu turystycznego. Można być świetnie oprowadzonym po Gnieźnie, korzystając z usług przewodników, którzy Szlak Piastowski mają w małym palcu. Ja jednak nie śmiałabym zahaczać o historię dalszą niż 20 lat wstecz, w związku z tym przedstawię trzy fakty z historii najnowszej Gniezna, które pozwolą lepiej zrozumieć Bogusia i stanowić mogą historyczno-społeczne, zawężone przez moją percepcję tło dla jego działań. Zapraszam zatem na wycieczkę alternatywną po Gnieźnie o nazwie „Kicając obok pana Bogusia. Brakujący królik na Szlaku Piastowskim”. Ilu mamy chętnych spoza Gniezna?
Przyjechaliście do pierwszej stolicy Polski – no doubt. Znajdujemy się na Dworcu Gnieźnieńskim, z którego widać Urząd Miasta, a jednak zacznę od historii o byłym staroście gnieźnieńskim, który w 2017 roku ogłosił akcję pod nazwą „Nie przenoście nam stolicy do Poznania”, która była związana z tym, że często przy okazji obchodów 1050 rocznicy chrztu Polski (i nie tylko!) można było usłyszeć czy przeczytać, że to jednak Poznań był pierwszą stolicą. Jeśli ktoś zauważył, że w mediach czy publikacjach popularnonaukowych wskazuje się na Poznań jako kolebkę polskiej państwowości, to można było takie działanie zgłosić i otrzymać zestaw upominków od powiatu gnieźnieńskiego, a powiat „zajmował” się z kolei takimi niedociągnięciami w wiedzy historycznej. Nie mam dla was niestety przygotowanych gadżetów związanych z Gnieznem, ale niech każdy z tej wycieczki zabierze z Gniezna, co tylko mu się podoba, według własnego uznania i gustu.
Jeśli już jesteśmy przy gustach, to popatrzcie – widzicie pomnik króla? Czas na relację na Instagrama – nie musicie być ironiczni, to dobrze wykonane rzeźby chyba są. Przyjeżdżając do Gniezna, można skorzystać z atrakcji zwiedzania miasta ścieżką Traktu Królewskiego, w którego skład wchodzą: rzeźby królików, królów oraz makiety przedstawiające rozwój naszego miasta. Tutaj mam zagadkę: „dlaczego króliki?” Wy odpowiadacie: „bo mały król to…”. Śmiejemy się, śmiech to zdrowie, pozwólcie nam się chociaż śmiać. Króliki można spotkać rozsiane po mieście i są one przebrane m.in. za Powstańca Wielkopolskiego, Skrybę, Degustatora, Woja Piastowskiego, Żużlowca. Dodajcie filtr new york i wówczas Gniezno będzie wyglądać z tymi królami jak z tych wszystkich filmów historycznych w kolorze zgniłej zieleni – i pamiętajcie „tworzy nas historia!”
Moja wiedza dotycząca architektury historycznej istnieje (pozdrowienia dla Wydziału Sztuk Pięknych w Toruniu), natomiast tutaj polecam jednak gnieźnieńskich przewodników – można z tej wycieczki zrezygnować już w tym momencie i udać się trasą proponowaną przez osoby w tej dziedzinie obcykane. Jeśli zdecydujecie się zostać ze mną, to idziemy ulicą Lecha, gdzie pojawia się budynek zrobiony przez firmę KOS-BUD i tutaj czytam wam z kartki, podczas gdy wy możecie jeść najlepszego falafela w Gnieźnie, którego zakupić można w tym budynku:
„Firma KOS-BUD Andrzej Kostrzewski funkcjonuje w Gnieźnie od 1996 roku i jest gnieźnieńskim liderem budownictwa mieszkaniowego. Dotychczas firma oddała do użytku 45 budynków wielorodzinnych. Prowadzi działalność deweloperską, czyli sprzedaje mieszkania w nowo budowanych domach wielorodzinnych. Jest to firma rodzinna, której właścicielem jest Andrzej Kostrzewski. Budynki wznoszone są w technologii tradycyjnej z cegły ceramicznej, według projektów gnieźnieńskich architektów. Projekty budynków powstających na terenie Starego Miasta uzgadniane są z konserwatorem zabytków, dzięki czemu idealnie komponują się z sąsiednią zabudową. Mieszkanie kupuje się raz na kilkanaście lub kilkadziesiąt lat, dlatego musi mieć niskie koszty utrzymania. Na to położyliśmy najwyższy nacisk przy sprzedawanych mieszkaniach” – informacja zaczerpnięta ze strony deweloper.gniezno.pl
Dobra, wiara, do brzegu! Idziemy przez Chrobrego aż do katedry i odbijamy na Weneję. Celem naszej wycieczki jest dotarcie do miejsca, w którym zaczyna się działalność pana Bogusia – dzielnica Cierpięgi, w skład której wchodzi m.in. jezioro Jelonek, zwane przez mieszkańców Wenecją, a właściwie Weneją. Nazwa pochodzi od restauracji, której nazwa z „Saskiej Kępy” zmieniła się w „Wenecję”, a 9 sierpnia 1923 odbyła się tam pierwsza impreza z cyklu Noc Wenecka. Nazwa przetrwała do dziś i każdy prawdziwy szczun z kareji jej używa, jako i wy jej używajcie.
Kierujemy się w stronę trafostacji, z tego miejsca na delikatnym wzniesieniu widać jezioro i całą prawie Weneję. Najłatwiejszym zejściem ze wzniesienia nad jezioro jest po prostu metoda „z górki na pazurki”, by nie iść naokoło. Jest to bardzo chętnie uczęszczana ścieżka, dość stroma – idealnie nadająca się na krótki acz treściwy zjazd sankami zimą – można zapewne dosunąć aż do jeziora. Pewnego ranka oczom mieszkańców na trafostacji sąsiadującej z owym zejściem pojawił się biały napis: KIEDY WRESZCIE DO JASNEJ CHOLERY BĘDĄ TU SCHODY? P. Boguś. Nie myślcie sobie, że było to namalowane byle jak. Pan Boguś jest też malarzem-tynkarzem, więc odwalił napis wzorowo, równiutko i mogłoby to funkcjonować spokojnie jako mural, w swym przekazie zbliżony do dzieła, które mi się chyba przyśniło, bo nie mogę teraz tego znaleźć na szybko, ale był na nim gołąb z podpisem „sram na to miasto”. Niezależnie od tego, czy takie dzieło istnieje, oba ukazują specyficzną relację mieszkańca, czy nawet tubylca, z miastem i jego tkanką. Boguś zapytany przez jednego z dziennikarzy:
– Jest pan takim chuliganem z Cierpięgów czy społecznikiem?
– Nazywajcie mnie, jak chcecie. Ważna jest sprawa – odpowiedział.
Żeby pokazać wam charakter pisma, którym został wykonany ów napis, przenosimy się szybkim krokiem (uwaga na zejście z górki, ostrożnie!) na ścieżkę biegnącą wokół jeziora. Napis KIEDY WRESZCIE DO JASNEJ CHOLERY BĘDĄ TU SCHODY? już nie istnieje i pamiętajcie, że cała wycieczka zatopiona jest w meandrach gustów – komuś mogą nie podobać się króliki, inni za brzydotę uznają napis na murze, a jeszcze inni zachwycą się może pięknem budowli tzw. Titanica KOS-BUDU na ulicy Wyszyńskiego. Boguś jest także autorem pięknie wielkich napisów, które możecie dostrzec co jakiś czas, spacerując wokół jeziora. Idziemy więc i widzicie: TRZEBA… PODNIEŚĆ… POZIOM… WODY… NA… WENEJI. Podelektujcie się widokiem na jezioro Jelonek, a ja poblubram wam chwilę o autorze tych napisów. Boguś jest mieszkańcem Cierpięgów i to właśnie o dobro tej dzielnicy będzie chciał walczyć swoimi akcjami. Ze swoją nadrzędną troską o Weneję, której ślubuje miłość aż po grób. W jednym ze swoich filmików czyta nawet pod drzewem z telefonu „Hymn do miłości”, dedykując go Weneji. Jezioro Jelonek (Wenecja) jest zanieczyszczone. Jak twierdzi Boguś, miały na to wpływ cukrownia, garbarnia, a właściwie my wszyscy. W swoim performansie „P. Boguś w dupie Gniezna” (tytuł bierze się od tego, że Boguś wskazuje miejsce, z którego do jeziora wpływają odpady przemysłowe mieszkańców) pada stwierdzenie:
– Cukrownia, garbarnia, Parowozownia, urząd miejski, starostwo, kuria, WSZYSCYŚMY! Czujecie tę wspólnotę gówna?
Boguś uważa, że podniesienie poziomu wody w jeziorze Jelonek powinno być najważniejszym dobrem wspólnym i jedynie w ten sposób można uratować ten akwen. Tutaj tylko wspomnę, że jezioro jest „przyduszone”, co widać i czuć przynajmniej raz w roku – widać śnięte ryby, czuć smród. Podniesienie poziomu wody oznaczałoby dotlenienie jeziora, które nie ma czym oddychać
Boguś najczęściej komunikuje się jednak z mieszkańcami poprzez filmy (kręcone niegdyś z jego kumplem Grzegorzem – „pewnie byłbyś zadowolony z tej wycieczki, prawda? Gdziekolwiek jesteś, pozdrawiamy Cię, niech żyje Weneja” – zamyślam się). Jednak entuzjastów Bogusia jest więcej, stąd w niektórych jego produkcjach pojawia się nawet dron, tak więc nie ma lipy – spokojnie możecie to pokazywać w galeriach sztuki jak coś. Boguś mówi tak, że masz wrażenie słuchania właśnie aktora starej szkoły i wcale się wiele nie mylisz. Boguś miał swoją aktorską przygodę – kiedyś może go o to zapytam, ale chodzą plotki, że był w teatrze Grotowskiego, a i zagrał w kilku polskich produkcjach, np. skoczka u Idziaka. Mimo że do tego rodzaju działań warsztat aktorski nie jest przecież potrzebny, to zdecydowanie w tym przypadku pomaga. Cała jego performerska obecność jest wszak na tym zbudowana. Boguś dba o wizerunek i posługuje się nowymi mediami jako środkiem przekazu (aha, Boguś ma 61 lat). W internecie możecie odnaleźć kilkanaście filmów z cyklu „Trzeba podnieść poziom wody na Weneji”, a każdy posiada elementy manifestu, reportażu, uogólnionej do potrzeb przeciętnych odbiorców edukacji ekologicznej czy teatru dokumentalnego lub naturalistycznego. Dowiadujemy się z jednego z nich:
„Chcę, żebyście wszyscy wiedzieli to, co wiedzą w sanepidzie. Badania oficjalnie mówią, że zawartość chromu w jeziorze – norma przekroczona jest 900 razy, arsenu 15 razy, ołowiu 10 razy, miedzi 25 razy”.
W innym filmie z tegoż cyklu Boguś robi ankietę wśród mieszkańców, w której pyta swoich sąsiadów o to, z czym kojarzy się im on sam. Mieszkańcy odpowiadają, że z zielenią, ekologią, że pomaga ludziom i dzieciom. Boguś dobrym sąsiadem jest. Myślę, że potwierdziliby to uczestnicy słynnego (jak potwierdzają źródła mówione) Spotkania przy Dębie na Weneji. Nie muszę chyba mówić, że świadomie lub przez przypadek performer nawiązuje tu do mitu założycielskiego (dąb), przy którym snuje opowieść o ochronie przyrody wokół jeziora, przydusze, podniesieniu wody i oczyszczeniu jeziora, podczas gdy deszcz leje niemiłosiernie. Boguś jako przewodnik, charyzmatyczny sąsiad, Mojżesz, który zimą kupuje skarpetki i ciepłe gacie na targowisku od pani Mirki (A, nie! On je dostaje w hołdzie za jego zasługi dla Weneji) i wpełza na sam środek jeziora po lodzie, by podgrzać lód i w ten sposób podnieść poziom wody.
Na chwilę opuszczamy Weneję i udajemy się na teren Parowozowni – swoją drogą ewenementu konstrukcyjnego na skalę europejską, więc warto opuścić teraz moją wycieczkę i skorzystać z oprowadzania przez wolontariuszy. Jeśli jednak jeszcze zostajecie, to opowiem, o czym będzie mowa. Skupię się teraz na najbardziej reprezentatywnej dla tej postaci akcji performatywnej. Zawiera ona elementy kina autorskiego, sam gest, który zaraz opiszę, jest hrabalowski, a gdyby to odnieść do literatury jeszcze, to macie tu elementy powieści sowizdrzalskiej. Mowa tu o filmie, w którym Boguś niczym Maryška lub raczej Pepin wspina się na komin Parowozowni i tytułuje swoje dzieło: „P. Boguś drapie się po penisie Gniezna”. Jest to zarazem opus magnum jego twórczości. Podczas wspinaczki (filmowanej z ręki, ale także przy użyciu kamery Go Pro i drona) Boguś prowadzi nas po kolei przez wszystkie gałęzie zainteresowań, które próbuje objąć swoją sztuką. Gdzieś na początku padają słowa:
„Wywołuję wojnę. Wojnę o moją ukochaną Weneję i o zieleń w tym mieście”.
Warto zaznaczyć też, że performer ujawnia się w tym filmie jako chytry łotrzyk – marketingowiec. A wszystko dlatego, że całe to „drapanie” zbiegło się z jego kandydaturą do Rady Miasta. Warto też odnotować, że reklamował się potencjalnym wyborcom zdjęciem ze słonecznikiem opatrzonym napisem:
„Bogdan Bentyn – Tynkarz. Chłopak z Cierpięgów. Kocham Weneję. Jezus jest mym zbawicielem, nie brak mi niczego”.
POMNIKOMANIA, 5 października - 3 listopada 2019
Po co stawiać kolejne pomniki? I po co robić kolejną pomnikową wystawę? Czy to medium nie jest przestarzałe? A przede wszystkim: czy w obliczu tylu konfliktów wokół monumentów nie warto raz na zawsze porzucić tej formuły?
Tegoroczny festiwal WARSZAWA W BUDOWIE odbywa się w Warszawskim Pawilonie Architektury ZODIAK oraz na placu przed budynkiem. Festiwal składa się z trzech równorzędnych elementów: prezentacji pomników na publicznym placu, wystawy w pawilonie Zodiak, a także programu publicznego: debat, warsztatów, oprowadzań oraz dyskusji. Towarzyszy mu również strona internetowa prezentująca badania społeczne zrealizowane w ramach przygotowań do festiwalu oraz długoterminowe analizy autorstwa Zespołu Badania Pomników Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego. WIĘCEJ.
Moja interpretacja: Boguś wspinający się na komin jest jak skrzyżowanie Dantego z Tomcio Paluchem. Nie porusza się po kręgach piekła, ale stosuje metodę przystanków, podczas których mierzy się ze swoim życiem. Mówi właściwie o wszystkim, o co walczy – mamy zatem tutaj sprzeciw wobec betonu, pochwałę zieleni, jezior, przyrody, ale nie brakuje także anegdot, które ubarwiają odbiorcy ten wideo art i dodają smaczków o zabarwieniu politycznym rodem z „Piłkarskiego pokera” Janusza Zaorskiego. Przywołajmy tu dialog, który odtwarza Boguś na jednym ze schodków komina. Zanim to jednak nastąpi, musicie wiedzieć, że w Gnieźnie są trzy jeziora, z których – jak podaje Boguś – dwa są już martwe: Świętokrzyskie i Winiary. Została tylko Weneja, którą można jeszcze uratować. Boguś podkreśla, że mimo iż jezioro Winiary jest martwe, co jakiś czas otwiera się tam kąpielisko, i przywołuje dialog z lepiej doinformowanym znajomym:
– Krzysiu, jak to jest, że dzisiaj się nie można kąpać, a jutro już można?
– No wiesz, Bogdan… to jest jeden telefon – odpowiada Krzysiu.
Spójrzcie w górę, mniej więcej na połowę komina – to gdzieś tutaj Boguś skrytykował pomysł budowy basenu otwartego w Gnieźnie. Skoro mamy jeziora, to pływajmy w nich, dbajmy o nie – po co inwestować w beton? Tutaj także Boguś przywołuje konkretne kwoty (zaznaczam, że nie jest to film fabularny, cały czas miejcie świadomość kreacyjnej, ale jednak rzeczywistości). Tak więc: 2 miliony 700 tysięcy kosztowała miasto budowa Traktu Królewskiego – króli i królików. Boguś uważa, że za te pieniądze można by oczyścić jezioro i jeszcze by zostało. Nie zachęcę was tutaj do wdrapania się na komin – performer zrobił to już za nas, po to, byśmy, jak sam tłumaczy, spojrzeli na to miasto jego oczami:
„Pytacie mnie – Boguś, co zrobiłeś dla Gniezna? Nie zrobiłem nic. Poza tym, że wychowałem troje dzieci, wychowuję w drugim małżeństwie drugie troje dzieci, dałem miastu sześciu obywateli. Nie zrobiłem dla miasta nic (…). Chcę zrobić coś więcej i to jest tylko mój jedyny plan na pracę w radzie – uratować Weneję, bo jest tego warta (…) W radzie nie ma ani jednego człowieka, który mieszka w śródmieściu. (…) Ja nie idę po parkingi, ja idę po zieleń”.
Tutaj padło też kilka uwag o tym, że w radzie zasiadają ludzie, którzy mieszkają poza Gnieznem, w swoich pięknych domach i dbają o to, by mieć parkingi dla swych samochodów, gdy przyjeżdżają do pracy. Sprawa staje się jasna: mamy tu opowieść o walce klas, której autorem nie jest Maksim Gorki, a Bogdan Bentyn z Gniezna. Mamy tu dobrych sąsiadów z Cierpięgów, których Boguś chce reprezentować, i włodarzy miasta, którzy nie dbają w tej powieści o ich potrzeby.
Gdy piął się wyżej, gdy był już blisko szczytu, narracja zmierzała ku coraz to bardziej romantycznym sentencjom. W tym sensie Boguś sprawdza się jako świetny dramaturg swojego monodramu – im wyżej, tym bardziej wzniośle, ale też ludzko. Porusza wątek osób z niepełnosprawnościami:
Nic nie wiem o Waszym cierpieniu
Jest heroiczne
Jesteście samotni
Kocham Was
Bo wierzę, że to Wasze cierpienie
Jest znakiem dla nas wszystkich
Byśmy nie marnowali życia
Byśmy podejmowali jego trud
Zmagając się z trudnościami
Bo mamy od Was lżej
Chwilę później reżyser i aktor w jednym zwraca się do swoich dzieci, by zawsze broniły prawdy, że trzeba walczyć, bo wtedy dojrzewamy i nasze życie ma sens, a na koniec, w chwili, gdy traci zaufanie do szczebelków komina, pada podniośle wypowiedziana sentencja:
„Boże Ty mój, daj mi siły, bym zszedł cały, a z Twoją pomocą niczego już lękać się nie będę”.
Miejcie świadomość, że właśnie opowiedziałam wam tak naprawdę także o zbyt długim dla współczesnego odbiorcy filmie wyborczym, z elementami wielkich improwizacji na temat sensu życia, ukazującym zarazem związek bohatera z przyrodą i miejską tkanką – tylko drapiąc się po penisie Gniezna, możesz zobaczyć całe miasto oczami gnieźnieńskiej zabawki. Możecie też po prostu odpalić YouTube’a.
Gdy Boguś tworzył ten wideo art, nie wiedzieliśmy jeszcze, że kilka metrów dalej będzie dziać się jego kolejny performans. Podejdźmy kilka kroków, pod Galerię Piastovą – znajdzie się czas na zakupy, zaraz udamy się do środka, jako i Boguś się udał podczas swojego dwuczęściowego performansu: „P. Bogusia szlag piastowski trafia”. Jest to film, w którym Boguś przelicza długość komina na kroki. Wszystko dlatego, że podczas wspinaczki wyczuł wychylenie i komin według jego poczucia może się zawalić. Idziemy zatem śladami Bogusia do sąsiedniej Galerii Piastovej i odliczamy 64 metry. O, tu, gdzie teraz stoimy, cytując performera: „Tu będą trupy naszych dzieci i nas leżeć!”.
Zanim wypowiedział te słowa, w filmie pojawiła się wychodząca z jednego ze sklepów dziewczynka z mamą. Film ten ma jednak jeszcze drugą część, wyjdźmy na zewnątrz. Wyobraźcie sobie teraz Bogusia uginającego się pod ciężarem młota pneumatycznego, by po chwili go użyć. Widzicie właśnie drogę między Parowozownią a Galerią Piastovą – jest to ulica Składowa, średnio uczęszczana, ale jednak skrótowa droga, z której być może każdy z mieszkańców co najmniej raz korzystał, jadąc autem. Droga, jak widać, charakteryzuje się dziurami. Boguś obwinia za nie autorów Galerii Piastovej, a zarazem wszystkich, którzy się do tej budowy przyczynili – czyli miasto. Co zatem zrobił? Wziął młot pneumatyczny i wykonał kolejne dziury w drodze z nadzieją, że teraz to na pewno droga zostanie naprawiona. Pisali o nim: „Wandal odpowie za rozkucie drogi”, a akcja nie spotkała się z entuzjazmem – jeden z gnieźnieńskich radnych przekonuje, że Boguś mówi o rzekomym zabójczym kominie, a nie pomyślał, że przez jego dziurę może wydarzyć się tragedia. Boguś jako wandal, już nie łotrzyk, raczej charakter, który zagraża bezpieczeństwu mieszkańców, czy po prostu kozioł ofiarny?
Pozwólcie, że zacytuję odpowiedź Bogusia, która padła w filmie „P. Boguś ślicznie bitumicznie” (od: masa bitumiczna), w którym performer zasypuje dziury:
Dla mnie wandalizmem jest to, że Urząd Miasta obstawiony najlepszymi prawnikami w mieście, krim dela krim, haj society, sformułował tak umowę z wykonawcą, że przez półtora roku ciężkim sprzętem rozjeżdżał tę drogę i umowa nie pozwala wyegzekwować na nim doprowadzenia tej drogi do użytku – to jest wandalizm. Ja bym tej galerii nie otworzył, dopóki ta droga byłaby niezrobiona, nie przeciąłbym wstęgi. A teraz dwa słowa do wiceprezydenta: porównując mnie do zabójcy prezydenta miasta Gdańska, traci pan wszelkie prawa honorowe.
Mamy tutaj do czynienia z dość współczesną postacią artysty w służbie ekologii – tym samym Boguś wpisuje się jednocześnie z całym swoim performerskim arsenałem przeszłości w dość współczesny nurt sztuki, w którym artysta porusza wątek zabetonowanych miast. Przejdźmy się wiaduktem w stronę miejsca, w którym wszystko się zaczęło – Weneji. Miniemy po drodze świeżo zalany betonem teren celem uzyskania parkingu. Zatrzymajmy się i pozwólcie, że odczytam tu list, który napisał na Facebooku Boguś, na potrzeby tego performansu:
Tytuł: „P. Boguś żegna zamordowanego Sąsiada ♥️”
Zgłaszam tą drogą do prokuratora popełnienie przestępstwa, zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem.
Ofiarą został nasz Sąsiad, 80-letni p. Wiąz. Zabetonowano mu nogi, podcięto żyły pod kolanami i przebito jamę brzuszną. Umierał w męczarniach.
Od zawsze mieszkał na fyrtlu. Był wysokim, przystojnym, świetnie ubranym drzewem. Dzieci go uwielbiały, kobiety się w nim podkochiwały, a my, chłopaki – czuliśmy do Niego szacun.
Popytajcie ptaki mieszkające pośród okolicznych drzew, jaki był gościnny. Zawsze z otwartymi ramionami ♥️ mówiliśmy na niego Nasz Wiąz.
Wszystkie Nasze Więzi uschną, jeżeli będziemy podcinać ich korzenie.
Świadków tej zbrodni nie brakuje. Policja niech szuka winnych pośród zabetonowanych łbów!!!
W tym performansie (znów złożonym z dwóch części) Boguś wieszał na jednym z zamurowanych wokół parkingu drzew reprodukcję „Krzyku” Muncha z domalowanym po prawej stronie krzyczącym, czarnym drzewem – zdjęcia te opatrzył powyższym listem i wrzucił na Facebooka.
Druga część tego działania to film, w którym widzimy Bogusia wdrapującego się na jeden z ocalałych jeszcze przed zburzeniem budynków. Zbliżmy się do tego budynku. Jak widzicie, na jego szczycie kiełkują drzewa. Wideo, o którym mowa, skąpane jest we wspaniałym, poupalnym i podeszczowym świetle: zbliżenie na podlewaną zieleń, muzyka z „Różowej pantery” przeplatana sapaniem performera. „Tutaj twoja świadomość medium, jak i swojej performerskiej obecności sięgają już zenitu, Boguś” – mówię na głos. Film nosi tytuł „P. Boguś robi wiochę”, który w kontekście zgryźliwych komentarzy na temat jego działalności jest zarazem autoironiczny. Widzimy sowizdrzała na dachu podupadającej, szarawej budowli, na której przez przypadek (jeśli natura jest przypadkiem) wyrosło kilka młodych drzew. A, Boguś trzymał w ręku swoją kurę – Wasylisę. Bierze konewkę i podlewa zieleń, mówiąc:
Moi drodzy, w centrum miasta, tu, przy targowisku, przy Warszawskiej wiodącej do Warszawy – stał się cud! Spójrzcie na to – czyż to nie piękne? Mamy! Doczekaliśmy się prawdziwego zielonego dachu. Europa przyszła do nas, jesteśmy w awangardzie.
Warto podziękować diweloperowi, który zadbał o tę małą, piękną architekturę. „Opowiem wam anegdotę” i opowiada opowieść o tym, jak „pan Kostrzewski” przeprowadzał się do Gniezna na początku lat 80., gdy wjeżdżał meblowozem z rodziną od Poznańskiej, i przytacza rzekomą rozmowę Kostrzewskiego z jego żoną:
– Zobacz, tu jest ulica Kostrzewskiego – mówi i dodaje: – A kto to był Kostrzewski?
Mąż odpowiada, że nie wie, ale uważa, że to dobry znak. Znak, że wybudują w Gnieźnie raj. I Boguś reasumuje:
„I pomyśleć, panie Kostrzewski. Gdyby pan przy każdym budynku, który pan stawiał, posadził 3 drzewa, to miałyby one już ponad 50 lat (…), miałby pan swój własny las w Gnieźnie, zawstydziłby pan innych deweloperów.
Na koniec tej historii zapraszam was do kontemplacji widoku jeziora Jelonek (Wenecji) z jednego takiego miejsca, które charakteryzuje pomalowana na różowo, przez współczesnych, latarnia. „Czy pan Boguś robi wiochę?” – pytam was i odpowiadam: „Jak każdy z nas. Każdy taką, na jaką mu sumienie pozwala i którą mu serce podpowiada”. Zapytacie pewnie: „Czy któreś z działań performatywnych Pana Bogusia przyniosło realny skutek?”. A czy to jeden człowiek jest odpowiedzialny za zmiany w myśleniu ludzi o ich najbliższym otoczeniu, czyli o naturze? Nie, ale jeden człowiek to dużo, a jak zapewnia Boguś w ostatnim filmie – „jest nas więcej”, kierując te słowa do deweloperów – czy jakby on to zaakcentował: diweloperów.
Kilka tygodni temu na zaproszenie ludzi z miejsca, w którym właśnie się znajdujemy (dzięki dofinansowaniu z budżetu miasta Gniezna), przyjechał pewien młody twórca teatralny – Jakub Skrzywanek - można by rzec, że ze stolicy. Zadaniem uczestników, którzy uczestniczyli w trzydniowcyh warsztatach, było wzięcie na warsztat gnieźnieńskiej rzeczy, osoby, zjawiska, któremu chcieliby postawić pomnik. Właściwie o każdym z tych pomników można by było napisać osobny tekst – o pomniku gwary, który mówi także o tożsamości i lokalnym patriotyzmie, o pomniku nienormalności i normalności zarazem, o pomniku-instalacji zrobionej w hołdzie dla Lubochni, o pomniku hali sportowej GOSiR i innych wspaniałych pomysłach. Dlaczego zatem powstaje właśnie karta z historii dotycząca pana Bogusia?
Tutaj powinna pojawić się opowieść o Zuzie Chełek – osobie, która na koniec warsztatów przedstawiła performatywny pomnik pana Bogusia. W kilkuminutowym geście artystycznym odtworzyła performans „Trzeba podnieść poziom wody na Weneji”, topiąc w misce przedmioty, przez które łatwo przepływa woda, takie jak: crocs czy łyżka durszlak, ukazując jednocześnie niemożność wykonania tego zadania. Przez cały czas przelewania przez różne przedmioty wody, performerka cedzi także tytułowe słowa, a gdy już zostaje wypowiedziana cała fraza, widzimy ją w żółtym stroju kąpielowym, oblewającą się wodą z miski. Pomyślałam wtedy: „Dziewczyno, ty pozwoliłaś mi zrozumieć uczucie, jakie mam do Bogusia i jego działań, dzięki”. Chełek pokazała piękno i romantyczność gestów performera, ale także zdecydowała się na krytykę sztuki krytycznej w jej szerokim kontekście, którą uprawia według mnie także Bogdan Bentyn.
Chwilę później swój performans pokazał sam pan Boguś. Zabrał wszystkich uczestników na górkę, przez którą tutaj przechodziliście. Kazał nam się zatrzymać u jej stóp, stanął naprzeciwko nas (nieco wyżej) z wymierzonym w całą grupę telefonem i powiedział, że mamy zapodać tekst: „Kiedy tu, do jasnej cholery, będą schody?!”. Właściwie wszyscy wiedzieliśmy, że on to nagrywa i zaraz wrzuci w internety, i chyba każdy miał jakąś sekundową wątpliwość, że przecież właśnie bierze udział w performansie Bogusia, który jest częścią jego teatru jednego aktora. Wszyscy jednak na to poszli, krzyczeli tekst i w przerysowany sposób ukazali trud wspinaczki pod górkę.
Boguś filmu nie nagrał.
Dalsza część jego perfomansu być może kiedyś stanie się jedną z wycieczek tematycznych na Szlaku Piastowskim, w której Boguś byłby przewodnikiem, dlatego tego nie opiszę. Chcę także pozostawić wiele innych rzeczy, które miałam i mam w głowie na temat Bogusia nieopisanych, bo pomniki mają to do siebie, że jak już stoją, to społeczeństwo rzadko chce je sobie burzyć. W tym sensie wspaniałym pomysłem było postawienie pomników, które nie są trwałe, które się wydarzyły, pobudziły, wzruszyły, zachwyciły, wkurzyły, poruszyły, ale nie trzeba ich mijać codziennie na przykład w drodze na kareję, jak królika degustatora. Nie mam nic przeciwko gnieźnieńskim królikom, nie mam nawet nic przeciwko królom, bo zawsze, oprowadzając kogoś po Gnieźnie, można zarzucić żartem, że jeden z króli wygląda, jakby był Nergalem trzymającym nogę na odsłuchu, i jest śmiesznie.
Nie zobaczycie w Gnieźnie żadnego z wyżej opisanych pomników, ale legenda fanów Naszej Cierpięgi (tak ogólnie Boguś tytułuje swoje społeczne akcje) głosi, że królik znajdujący się przy jeziorze, to tak naprawdę pan Boguś podnoszący poziom wody na Weneji. Polecam wam iść od katedry do tego królika, być może się uśmiechniecie nawet, jak go zobaczycie. Właśnie wam powiedziałam, że przyjeżdżając do Gniezna, możecie zajrzeć na Weneję, i w tym sensie jestem jak Pan Boguś, który przy okazji wspinania się na komin Parowozowni, w przydługim filmie, w którym mówi o tym, jak ważna jest dla niego Weneja, prawda i zieleń, zachęca do głosowania na niego w wyborach.
Prosto po pierwszej stolicy oprowadzała korespondentka Alex Freiheit, która utożsamia się z tekstem pana Bogusia:
„Czuję się wykluczony, bo moje kochane miasto mówi mi, że jestem gówna wart” – być może jesteśmy wszyscy gówna warci, Boguś.
Tekst powstał we współpracy z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie w ramach 11. edycji Festiwalu Warszawa w Budowie.