Cuda się nie odbyły
hana jang / CC BY-NC-ND 2.0

8 minut czytania

/ Literatura

Cuda się nie odbyły

Olga Wróbel

„Zimowla” Dominiki Słowik to ponad 600 stron opowieści o Historii, historii i herstorii, sposobach ich konstruowania, przechowywania i odtwarzania

Jeszcze 2 minuty czytania

Cukrówka w Dolinie Zmornickiej. Dwie godziny jazdy autobusem do Krakowa, wystarczająco blisko Słowacji, żeby przemycać stamtąd trawkę. Zakład przemysłowy, przerobiony na halę imprezową, podupadające sklepiki przy rynku, muzeum z ciekawostkami interesującymi nikogo, ogródki działkowe i kościół. Może przede wszystkim kościół – ponad przeciętność miasteczek mających już dawno za sobą czasy socjalistycznego dostatku wynosi Cukrówkę częstotliwość maryjnych objawień. Zaczyna się od płaczącego w stanie wojennym portretu Najświętszej Panienki, potem płótno ginie w niewyjaśnionych okolicznościach, a ksiądz Wilk funduje parafii posąg, który samoczynnie pielgrzymuje z kapliczki pod drzwi plebanii. W świeżo zbudowanej wieży biją nieporuszane przez nikogo dzwony. Kiedy w 2005 roku na śniegu pojawiają się dziwne ślady, córka lokalnego biznesmena zaczyna spacerować nocami bez ubrania, a w pobliskim jeziorku znalezione zostają zwłoki nieznajomego mężczyzny, mieszkańcy nie są szczególnie zdumieni. W miasteczku zawsze dziwność przeplatała się z banalnością, tym razem nie jest inaczej.

Nadgryzłam zaledwie rożek cukrowskiego przekładańca. „Zimowla” Dominiki Słowik to ponad 600 stron opowieści o Historii, historii i herstorii, sposobach ich konstruowania, przechowywania i odtwarzania. W 2005 roku narratorka ma około siedemnastu lat i jest głęboko wrośnięta w lokalną społeczność. Ma ojca – i to on przez większość czasu zaprząta jej uwagę: roztrzęsiony, neurotyczny hipochondryk, zajmujący się zawodowo stawianiem horoskopów, różdżkarstwem i działalnością ezoteryczną, wiecznie oczekujący apokalipsy, wiecznie na nią nieprzygotowany. „Mój ojciec zwariował 16 marca 1999 roku, tuż po wejściu Polski do NATO” – przyznaje narratorka, z perspektywy czasu analizująca wydarzenia z 2005 roku. Wyłaniająca się z jej relacji postać przypomina trochę niesamowitego ojca Jakuba ze „Sklepów cynamonowych” Schulza, pogrążonego w zmieniających się ciągle obsesjach, a trochę bohatera pasty o ojcu wędkarzu, nieporadnego pierdołę, którego cały świat obserwuje z drwiącym dystansem.

Dominika Słowik, „Zimowla”. Znak, 624 strony, w księgarniach od września 2019Dominika Słowik, „Zimowla”. Znak, 624 strony, w księgarniach od września 2019Mężczyźni w Cukrówce w ogóle nie prezentują się od najlepszej strony: to zbiór dziwaków, fantastów, którzy pod ekscentrycznymi zachowaniami skrywają głęboką nieumiejętność funkcjonowania w świecie. Zapuszczony Pszczelarz prowadzący na działkach niezwykłą pasiekę, pojawiający się okazjonalnie w miasteczku Kablarz, ojciec Miszy, który po zamknięciu fabryki buduje Szklany Dom z potłuczonej ceramiki cukrowskiej, tajemniczy i nieżywy Sobieski, dyrektor muzeum, ksiądz Wilk, ojciec Magdy, wreszcie Misza i Hans, kumple narratorki, drobni kombinatorzy. W Cukrówce nie ma miejsca na macho, nawet w polskim wydaniu. Transformacja wszystkich wymiotła, a ci, którzy zostali, muszą sobie jakoś radzić w wykreowanych przez siebie kieszonkach rzeczywistości.

U fundamentów wspólnoty pozostają więc kobiety, z których największa i najwspanialsza jest babka towarzyszka Sarecka, znacząca figura w czasach PRL-u, teraz – lokalna legenda. Nie jest ważne, że babka nadal żyje, wyemigrowawszy w latach dziewięćdziesiątych do równie mitycznych co ona sama Stanów Zjednoczonych. Kto raz wyjechał z Cukrówki, w zasadzie nie ma do niej powrotu, nawet jeżeli wraca fizycznie – liczy się obraz, który pozostał, wspomnienia i anegdoty.

Narratorka posługuje się określeniami „babizna” i „babczyzna”, aby zdefiniować spuściznę po towarzyszce Sareckiej – nie tylko zupełnie namacalną, w postaci przebudowywanej przez lata willi, ale też metaforyczną. W końcu wnuczka (do której babka mówi „córko”) nie może być pozbawiona siły, której lękało się całe miasteczko. A w 2005 roku pulsuje wręcz ono kobiecością: naga Magda Dygnarówna chodzi nocą po ulicach i śpiewa (jak syrena?), pszczoły w pasiece Pszczelarza pokrywają się gęstym futrem i roją wokół swojej królowej, ogrody doznają klęski monstrualnego urodzaju (chociaż każdy owoc, po który sięga ojciec narratorki, okazuje się pusty lub zepsuty).

Jednak narratorka nie idzie w ślady babki. „Zimowla” jest opowieścią o przeszłości, o poszukiwaniu śladów, początków. Towarzyszka Sarecka wywierała wrażenia i wpływy, jej wnuczka zbiera odłamki wspomnień, żeby zbudować z nich spójny obraz tego dziwnego lata i jego korzeni. Nie ma wpływu na wydarzenia, nie jest nawet ich osią: przygląda się im z obrzeży, próbuje zrozumieć, żeby po kilkunastu latach zrelacjonować całkowicie banalną w zasadzie historię o lokalnych przekrętach. W tym świetle narratorka jest raczej spadkobierczynią swojej niepozornej matki, pracownicy miejskiego muzeum, przemykającej między legendą towarzyszki Sareckiej a wariactwami męża. Ale to właśnie matka jest jedyną osobą, która Cukrówkę przenika i rozpracowuje: doprowadza do likwidacji swojej macierzystej placówki, gromadzącej tak fascynujące eksponaty jak „model zakola Zmornicy z masy solnej pomalowany w wyblakłe odcienie niebieskiego, trochę haftu i ręcznie wykonanych koronek zawieszonych na ścianach, brudną lampę naftową, starą kielnię, (…) plansze poświęcone piętrowości lasu mieszanego, jakieś stare dyplomy szkolne z cukrowskiej podstawówki, prace dzieci z pobliskiego przedszkola”. Po napisaniu monografii miasteczka wyjeżdża do Krakowa i odcina się od tego, co było. Jej córka na własny użytek monografię uzupełnia. Ale czy dopasowanie wszystkich elementów układanki daje jakąkolwiek gwarancję, że w efekcie zobaczymy ciekawy obrazek? „Jakiś czas potem pośród papierów ojca znalazłam przynoszone mu przez matkę faksymile średniowiecznych herbariów, których autorzy – rysownicy – okopywali się w wąskiej przestrzeni między prawdą i własną fantazją, a w inicjał na każdej stronie wpisywali roślinę przybierającą zdeformowane kształty liter. Czułam wtedy, że gdybym tylko znalazła właściwy język, potrafiłabym odczytać słowa, które nieudolnie udawały nasz krajobraz”.

Jestem „Zimowlą” zachwycona – po zapowiedziach prasowych reklamujących Cukrówkę jako „polskie Twin Peaks” spodziewałam się mglistej opowiastki z elementami realizmu magicznego, a dostałam mocną, gęstą, starannie splecioną z wielu wątków narrację, z której można wyciągać kolejne nitki wątku i osnowy, odkrywając nowe wzory, ale bez obaw o spójność całości. Dominika Słowik nie ograniczyła się do prostych dychotomii męskie–kobiece, wiara–nauka, realne–wyobrażone czy wreszcie PRL-owska nostalgia naprzeciw dzikiego kapitalizmu. Narratorką jest nastolatką, ale nie jest to kolejna Bildungsroman czasów transformacji, raczej raport z mało spektakularnych prób zrozumienia świata. Możemy nakładać na niego kolejne zasłony niesamowitości, wierzyć w płaczące obrazy, posłuszne woli człowieka pszczoły, w znaki na niebie i w ogrodach, ale i tak doścignie nas banalność prawdy. „Najtrudniej dostrzec rzeczywistość” – w tym zdaniu zawiera się skromna mądrość, którą naszym opornym, łaknącym fajerwerków umysłom serwuje Słowik w spokojnej, melancholijnej opowieści o cudach, które się nie odbyły.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).