Wstydliwy astronom 
Eugenia Loli CC BY-NC 2.0

Wstydliwy astronom 

Michał Tabaczyński

Zdawałoby się, że pornografię i depresję dzieli kosmiczna odległość. Tymczasem łączy je wspólne obywatelstwo – przemożna, śmiertelna nuda świata

Jeszcze 5 minut czytania

Miłość depresyjna – to jest dopiero żałość. Depresyjny seks? Lepiej nie mówić. Jak nie wiecie, to zapytajcie żon, chłopaków, mężów, kochanek, jak oni się z wami męczą, wami, nami, depresyjną armią wyżu. Nasze przytłumione antydepresantami zmysły, nasze otulone szczelnie chemią uczucia (o sprawności seksualnej dobitej codziennym koktajlem medykamentów, dzięki którym jakoś trwamy, lepiej w ogóle nie wspominać) wypychają nas z objęć miłości z zabójczą – często, tak jest, dosłownie! – skutecznością. Całe pokolenie żyje na tym żałobnym wygnaniu, powtarzając to całe uczuciowe rekwizytorium emigracji, jakie znamy z naszej, tak zwanej, wielkiej literatury romantycznej. Mapa naszego nieba przedstawia wieczne zaćmienie. Czego? Wszystkiego.

Gdyby ktoś się chciał dowiedzieć – właśnie: dowiedzieć, a nie doświadczyć – jak to jest, powinien sobie poczytać Cesarego Pavesego, tego wielkiego smutasa z Południa, największego może cierpiętnika depresyjnej miłości, miłości niespełnionej, bo najzupełniej niemożliwej. Zastępy socjologów, którzy bez przerwy zaprzątnięci są analizą problemu rozpadu więzi rodzinnych, rozkładu stałych związków i przemiany ich dotychczasowego charakteru, powinny poczytać sobie Pavesego. Zobaczą wtedy, że w pokoleniu depresyjnego wyżu – to wielkie pokolenie, są nas miliony, jest nas legion – inaczej po prostu być nie może. 

Tak jak najokrutniejsze cierpienia nie spadały na mnie w momentach najbardziej doniosłych (…), lecz w utajonych odcinkach czasu okresów pośrednich, tak jedność poematu nie polega na scenach kluczowych, lecz na subtelnej zgodności wszystkich chwil. Ale to już nie estetyka, to skarga. Chciałem przytoczyć parę drogich, drobnych wspomnień, a tymczasem wspominam chwile szarpiącego bólu. Co tam – też się przydadzą. Moje z nią spotkanie nie składa się przecież ze scen dużych, lecz z niezwykle delikatnych drgnień wewnętrznych. Taki właśnie powinien być poemat. Okrutne jest to cierpienie.

Trzeba się w tę notatkę (a to dziennikowy zapisek Pavesego) dokładnie wczytać, o wiele dokładniej, niż wskazywałby na to jej ton osobistego żalu, dość afektowany styl lamentu, kicz depresji. Po pierwsze: to nie te chwile o przeraźliwej, nieznośnej ciężkości są kluczowe, ale to, co pomiędzy nimi – wlokący się czas depresyjnej stałej, Pavese pisze: „okres pośredni” między jednym ciosem a drugim. To dobra nauka, przekazuje wiedzę, która często umyka obserwatorom depresyjnego świata: prawdziwa próba depresji to próba okresów pośrednich, które o wiele trudniej przeżyć niż momenty katastrof, bo jakiekolwiek by te katastrofy były, to nie trwają jednak długo (pisał w innym miejscu, że ból „trwa w czasie, jest tym samym co czas”). Po drugie: także Pavese wiąże tu – który to już argument potwierdzający tę kontrowersyjną tezę? – pismo i depresję, pisanie i cierpienie, poemat i szarpiący ból („szarpiący ból” to zresztą dobra metafora: oto haczyk wbity głęboko w gardło, w przełyk, w same trzewia, haczyk, na którym można się szarpać, można podrygiwać, a nad nami podryguje sobie wesoło kolorowy spławik, odtwarzając albo nawet parodiując ten nasz rytm, można trzepotać, ale połknęliśmy już tę przynętę i żyłka nieubłaganie nawija się na kołowrotek). Po trzecie: to niepozorne, ale przecież istotne rozgraniczenie – owa luka, która pojawia się pomiędzy estetyką i lamentem, pomiędzy pisaniem a cierpieniem, a która komplikuje ten obraz związku pisania i depresji. 

***

W szkicu „Books in Bed” [„Książki w łóżku”, ale ładniej byłoby pewnie „Czytanie…” albo nawet – ładniej i dokładniej – „Czytane w łóżku”] Franzen zapisuje to zdanie – zupełnie kluczowe dla tematu depresyjnej miłości – lekko, niefrasobliwie, jakby nie zawierało sedna problemu (także problemu Pavesego): „Lęk związany z seksem jest pierwotny; miłość fizyczna zawsze niosła ze sobą ryzyko odrzucenia naszej obnażonej istotowości”. Może i słusznie, bo samo zdanie – mimo że akurat świetnie pasuje do kontekstu – nie należy do nieśmiertelnych, odkrywczych, ale przynajmniej dobrze oddaje znaczenie cielesności w naszych czasach. „Jeżeli Amerykanie odczuwają wzmożony lęk, to odpowiadają za to – a panuje w tym zakresie pełna i powszechna zgoda – «przemiana ról płciowych», «medialne przedstawienia seksu» itd.” – pisze. „Tymczasem prawda jest taka, że oto doświadczamy lęku w obliczu wolnego rynku”.

Do – jakby to może ujął Pavese w chwili brutalnej szczerości – „ekonomii pierdolenia” jeszcze będzie okazja wrócić, na razie warto zostać przy Franzenie, żeby zobaczyć, dokąd to wszystko go zaprowadzi. A prowadzi go w stronę konfliktu pomiędzy jednostką (z jej marzeniami o wyjątkowości) a normami, które narzuca rynek (Pavese wspominający o „kodeksie norm rycerskich” nie mylił się jakoś specjalnie – każda bowiem epoka ma takie narzędzia dystrybucji wartości, jakie sobie wypracuje; wczesne średniowiecze miało akurat takie wartości i normy oraz takie narzędzia). Rynek narzuca normy, pisze Franzen, żeby sprzedawać swoje produkty, a do tego potrzebne jest – oprócz zdefiniowania celów – także określenie średnich, norm, wartości (tych liczbowych także, ujętych w centymetrach i minutach), co do których panuje powszechna zgoda: „Problem z normą jako podstawą naszego pocieszenia nie polega na tym, że się jej nie spełnia, ale że spełnia się ją zbyt doskonale”. A przecież, jak dodaje, czy to nie sypialnia jest tym miejscem, w którym każdy chciałby się poczuć wyjątkowym?

Nie pojawiło się jeszcze to słowo, ale już przecież krąży jak widmo nad tym tekstem: nuda! Nuda przeciętności, którą wymuszają na nas normy, a która zaprzecza naszym marzeniom o oryginalności, unikalności, jednostkowości. Nuda też się w końcu pojawi: 

Kochankowie sytuują się w opozycji do kultury oficjalnej, która każde odkrycie czyni osobistym. Jest coś przemożnie nudnego w wizji, którą promują – nawet jeśli to tylko pewien ideał – dzisiejsi eksperci: długie życie wypełnione energicznym, nieustającym i „zadowalającym” pożyciem, które w każdym domu wygląda zupełnie tak samo. I chociaż wspomnienie o własnej niewinności dwudziestolatka jest dla mnie bolesne, to nie mam szczególnej ochoty przepisywać historii mojego życia. 

I jeszcze:

Ostatecznie jednak każdy orgazm jest taki sam. Być może dlatego pisanie o seksie jest jednocześnie tak wydajne oraz tak nużące. (…) Orgazm staje się pewnym rodzajem konsumenckiego oczekiwania, stąd też język, którym się owe oczekiwania realizuje, musi nosić cechy ogłoszenia reklamowego.

„Nudna wizja”, „nużące pisanie” – Franzen swój szkic, jego krytyczne ostrze, kieruje ku literaturze podejmującej temat seksu: od poradników do literatury zawierającej wątki erotyczne. Jeżeli chodzi o poradniki, sprawa jest prosta: są one narzędziem dominującej kultury i jej norm oraz wszystkie „zdają się wplątywać seks (niegdyś jedyną darmową przyjemność życiową) w sieć praktyk konsumenckich”. Niestety, to samo dotyczy także literatury, która ma odwagę porwać się z wyschniętym już piórem na „stosunek płciowy jako temat” (Franzen cytuje ten znany wiersz Larkina, więc niech mi będzie wolno go tu przynajmniej sparafrazować).

Franzen ma dość konserwatywny pogląd na ten problem (a „konserwatywny” nie tyle się tu odnosi do jego światopoglądu, co raczej do jego literackiego gustu): oto największą świadomością i taktem, i instynktem samozachowawczym kierują się ci pisarze, którzy jego opis opuszczają, jako że udowadniają, że stając przed wyborem, czy być wiernym wobec zdarzeń, czy wobec czytelnika, wybierają tę drugą opcję. Można tak, można inaczej, nie ma tu jakichś ostatecznych, jednoznacznie doskonałych rozstrzygnięć. Ale Pavese akurat by się z Franzenem zgodził, a Franzenowi by się Pavese najpewniej podobał.

Cesarego Pavesego powieści stosują raczej ten unik, przemilczenie, niedopowiedzenie; zresztą w dziennikowych, autorefleksyjnych fragmentach też potwierdza tę zasadę:

Wszyscy ludzie rozwiąźli są sentymentalni. Bierze się to przede wszystkim z długiego werbalnego udawania, że się tym jest, potem z przyzwyczajenia do kobiet, po którym zostaje właśnie subtelna zniewieściałość form. (…) Sentymentalizmu można się pozbyć nie przez scynicznienie, lecz przez spoważnienie.

I znów nie za bardzo da się powiedzieć, czy mówi o życiu, czy o pisaniu, o swoich depresyjnych pragnieniach, których ani nie może zrealizować, ani im zaprzeczyć, ostatecznie ich anulować, czy też o literaturze – zrosły się w nim w jedno. Krytykując swobodę wypowiadania się na „tematy seksualne i towarzyskie” przy jednoczesnym „wewnętrznym zamknięciu”, pisze: „Najpierw zmieniają się formy, potem rzeczy wewnętrzne. Potęga słowa, formy, stylu”. Pisze „potęga”, a nie „prawda” – to dla niego istotna różnica.

***

Wszyscy ludzie rozwiąźli są sentymentalni – wyznawał Pavese w dziennikach, kilka zresztą razy. Smutek morza latem jest wielki, ale smutek rozwiązłości, rozpusty, plugawości jest jeszcze większy. Taka na przykład nuda pornografii.

„Nudziła ją pornografia” – pisał o swojej bohaterce DeLillo. „Czemu pornografia jest tak nudna?” – pytał w jednym ze swoich aforystycznych „Shorts” Wystan Auden. – „Bo niczym nas nie zaskakuje. Wszyscy wiemy, co potrafią robić ze sobą dwa ssaki”.

Nasze akurat pokolenie wyżu depresyjnego poznało jeszcze ekscytację płynącą z niedostępności pornografii, co trudno sobie teraz nawet wyobrazić (prasa alarmuje co chwilę, że dzisiaj już dzieci, małe dzieci!, bywają uzależnione od twardej pornografii). Poznaliśmy ekscytację oglądania filmów wygrzebanych w wideotekach (znów antykwaryczne zupełnie słowo) naszych rodziców, gdzie były ukryte za jakimiś odstraszającymi albo obojętnymi tytułami, na kasetach, którymi się potajemnie wymienialiśmy pod szkołą, po szkole, czasem – by poczuć też podnietę płynącą z ryzyka – na przerwach. Poznaliśmy ekscytację wyprawami do tych maleńkich salek przy wypożyczalniach kaset wideo, w których można było sobie zamówić sprośne komedyjki o głupawo-tandetnych tytułach – na nic innego nie było szans, zarządzająca tym przybytkiem pani nie dawała się przekonać do cięższego repertuaru. Tyle antykwarycznych wspomnień.

Ale ekscytacja niedostępnością to nie to samo, co ekscytacja samą pornografią – nie trzeba tego mylić. David Foster Wallace wśród swoich esejów-reportaży ma i ten opowiadający o pornobiznesie: „Big Red Son” (można chyba tak to spróbować oddać: „Duży spłoniony synalek” – co jest metaforą przemysłu pornograficznego jako bękarta mainstreamowej rozrywki, chociaż synalek okazał się bardziej od rodzica operatywny: wówczas Hollywood generowało zysk na poziomie 2,5 miliarda dolarów rocznie, podczas gdy filmowy przemysł pornograficzny według najśmielszych wyliczeń ponad 4 miliardy). Nuda pornografii jest – chociaż chyba w całym tekście takie określenie nie pada – głównym tematem tego przezabawnego zresztą szkicu. 

Pornografia i depresja – zdawałoby się, że to dwa emocjonalne bieguny, które nigdy się ze sobą nie spotykają, są rozdzielne w jakiś doskonały sposób, jako że dzieli je kosmiczna po prostu odległość: od ekscytacji do nudy. A tymczasem jest inaczej, jest na odwrót: zamieszkują one tę samą ekologiczną niszę, łączy je to wspólne obywatelstwo – przemożna, śmiertelna nuda świata, gdzie depresja oznacza jej uleganie, a pornografia, pozorując bycie na tę nudę lekarstwem, jest tak naprawdę fałszywą (i krótkotrwałą) ucieczką, a naprawdę przesącza się, przenika powoli do krainy depresji, wyrzuca tam odpady swojej toksycznej działalności.

Depresja nie oznacza przecież unikania przyjemności, tylko niemożność jej odczuwania, niezdolność do ekscytacji tego rodzaju; nie wspominając już o lekach, które w swojej wszechogarniającej dobroci pośród różnych odczuć, uczuć i odruchów – od nienawiści do samego siebie przez strach i lęk po pragnienie śmierci – tłumią również nasze libidalne porywy; z podobną, a może nawet większą skutecznością.

Przemysł pornograficzny nie działa wedle, jakby się mogło zdawać, zasady przyjemności, ale zysku. Można by pomyśleć, że to łączy te dwie dziedziny: pornobiznes i przemysł zdrowia psychicznego. Czyżby różnica polegała tylko na tym, że w przemyśle medycznym nikt nie udaje, że praca sprawia mu jakąś nadzwyczajną przyjemność, nie dyszy, nie krzyczy, nie jęczy, nie stęka i nie zmierza prostą drogą do nieuniknionego orgazmu?

Seksbiznes to w końcu przemysł jak każdy inny – a właściwie: nie jak każdy inny, tylko szczególnie zyskowny. To praca nudna jak każda praca – kwintesencja nowoczesnego kapitalizmu z doprowadzonymi do skrajności (i dlatego tak widocznymi, jawnymi – widność jest zasadą tego przemysłu, voyeuryzm jest jego sednem i celem) objawami, zasadami, jego rozsiewaną bezwstydnie nędzą i krzywdą. David Foster Wallace napisał swój reportaż z gali rozdania nagród filmowych tego przemysłu w roku 1998 – tuż przed wielką eksplozją internetu, która zmieniając cały świat, zmieniła też oblicze (chociaż wiadomo, że nie o oblicze tu najbardziej chodzi) pornografii. To przypadkowa elegia na odejście starego świata – Wallace znalazł się w odpowiednim miejscu i czasie. To mimowolny lament nad tym starym modelem przemysłu rozrywki dla chłopców w każdym wieku, który wraz z nadejściem ery cyfrowej jeszcze bardziej zdziczał. Nie, Wallace w żadnym razie go nie opłakuje, on się z niego smutno naśmiewa.

Esej jest fragmentem ksiażki Michała Tabaczyńskiego Pokolenie wyżu depresyjnego. Biografia, która ukaże się pod koniec listopada w wydawnictwie Ha!artEsej jest fragmentem ksiażki Michała Tabaczyńskiego „Pokolenie wyżu depresyjnego. Biografia”, która ukaże się pod koniec listopada w wydawnictwie Ha!artWallace mimochodem wspomina o pięciu czy sześciu samobójstwach aktorek i aktorów tej branży, które miały miejsce w ciągu dekady. Bez komentarza, co czyni tę statystykę nawet bardziej wymowną. Ale świat ostatnio przyspieszył: koniec roku 2017 przyniósł samobójstwa czterech gwiazd pornobiznesu w ciągu dwóch miesięcy: Lidia Nova, August Ames, Yuri Luv i Shyla Stylez – wymienione po pseudonimach z nieodłącznym dla brukowej prasy wiekiem bohaterów ich newsów, odpowiednio: 20, 23, 30 i 31 lat. Rzecz zadziwiająca – gaśnie od razu cała konstelacja, znika gwiazdozbiór, sprośni astronomowie tego nieba nie mogą zrozumieć kosmicznej katastrofy. Po tej niespotykanej – nawet jak na wyżowe standardy – serii zapłakały nawet kolorowe magazyny dla pań, zawyła prasa plotkarska. „The Mirror” pytał w tytule „Co zabija nasze pornogwiazdy?”. Nasze, czyli pokolenia wyżu depresyjnego? – pytamy (jednocześnie jakby udzielając ostatecznej odpowiedzi). A „The Sun” zamieścił wywiad z Odettą Delacroix (28 l.), która po śmierci koleżanek zdecydowała się opowiedzieć o wielkiej depresji drążącej tę branżę i ją samą.

Banalny, najbanalniejszy kapitalizm, ta żarłoczna bestia – o tym przecież pisał już Mark Fisher – gnieździ się w samym sercu tego przemysłu i nim rządzi: „Większa konkurencja oznacza – mówi Odette – że dziewczyny są często zmuszane do grania scen, których grać nie chcą, ale wiedzą, że każda z aktorek jest łatwo zastępowalna”. Brzmi jak interkulturowy i intersemiotyczny przekład tej nieśmiertelnej frazy, jej dramatyczna aktualizacja: „A więc w okresie pogarszającego się położenia społeczeństwa nędza robotnika rośnie, w okresie poprawy – obraz nędzy się komplikuje, w okresie pełnego rozkwitu – nędza się stabilizuje”. Także robotnika pornobiznesu; w jakiej zaś znajdujemy się fazie rozwoju społeczeństwa, proszę rozstrzygnąć samemu, proszę spojrzeć – starym zwyczajem – w gwiazdy. Mogą być gwiazdy pornograficznego filmu – także te nagle, tragicznie zgasłe.

„Nie wiem, czy to pornografia wywołuje depresję, czy też depresyjne osoby są bardziej podatne na szukanie pracy w tym przemyśle. W moim przypadku ta praca bardziej mi pomogła, niż pogłębiła moją depresję, ale każdy jest inny i nawet teraz zdarzają mi się gorsze dni” – dodała Odette Delacroix.

***

Cesare Pavese w żadnym razie pornografem nie był. Miłość fizyczną – o ile już zdecydował się, odważył o niej mówić, pisać – traktował albo z galanterią, albo ze wstydliwością, na jakie stać tylko śmiertelnie zranionego mizogina.           

W dzienniku Pavese zapisał: „Miłość jest naprawdę wielkim potwierdzeniem. Chce się istnieć, chce się coś znaczyć, chce się umrzeć – jeżeli się umierać musi – godnie, głośno, słowem, zostać. Niemniej zawsze uwikłana w nią jest wola śmierci, zniknięcia: może dlatego, że znikając w niej, życie znajduje jeszcze większe potwierdzenie?”. A po pięciu miesiącach od tego wpisu, dokładnie 27 sierpnia 1950 roku, upał, schyłek lata, Pavese wybrał największe potwierdzenie. Wynajął pokój w hotelu, położył się na łóżku, przedtem zdjął buty (czystość!), na tytułowej karcie swoich „Dialogów z Leukoteą” napisał krótki list pożegnalny. Zaćmienie? Implozja gwiazdy? 

Trzy książki Cesarego Pavesego, z których tu cytuję (Rzemiosło życia, PlażaPiękne lato), przełożył Alija Dukanović. Szkic Jonathana Franzena Books in Bed pochodzi z książki How To Be Alone, a Davida Fostera Wallace’a Big Red Son z tomu esejów Consider the Lobster – podaję je tu we własnym przekładzie. Powieść Dona DeLillo Gracze” cytuję w przekładzie Michała Kłobukowskiego, a aforyzm Audena (również w tym przypadku daję własną wersję polską) według jego Collected Poems. „The Sun” opublikował wywiad z gwiazdą porno w tekście o tytule Porn Death – w wydaniu internetowym pod datą 10 stycznia 2018 roku.