Jeszcze 2 minuty czytania

Urszula Zajączkowska

PLENER: 32-16=16

Urszula Zajączkowska

Urszula Zajączkowska

Dlaczego nikt nigdy nie pyta, co drzewa zyskują, żyjąc z nami w mieście? Wszystko wskazuje na to, że właściwie nic. Takie życie to dla nich ciągła regeneracja

Na rozpiętej wzdłuż osi północ–południe ulicy Legionów w Wołominie żyją głogi, klony srebrzyste, lipy i jawory. Są pęcznieniem wiosny, rozsypem październikowych czerwieni, pierwszym zabieleniem. Paliłam pod nimi kiepy. Zbili mnie tam w brzuch. Rośliśmy z tymi drzewami jak z psami.

A potem było dzikie studiowanie botaniki, biomechaniki i aerodynamiki. Bardzo szybko dotarło do mnie, że nigdy nie zrozumiem, jak drzewa odczytują otaczającą je rzeczywistość. Nie poznam historii zapisanych w okręgach drewna. Rozczesuję więc tylko supły gałęzi i dopasowuję je do współrzędnych. Pływam w dorzeczach nerwów liścia, wedle sztywnych osi. We wszystkie swoje odkrycia wyłącznie wątpię. Fizyka roślin to wtłaczanie liczb w giętkie łodygi, to ciągła konfrontacja z niemierzalnym i pozostawianie tego za sobą. Jednak niedawno okazało się, że te udręki metody naukowej mogą służyć samym roślinom.

Pewnego dnia dowiedziałam się, że urzędnicy z Mazowieckiego Zarządu Dróg Wojewódzkich w Warszawie ustalili, by trzydzieści dwa drzewa rosnące na ulicy Legionów w Wołominie zlikwidować, oraz że podjęli już w tym celu stosowne działania. Pomarańczową farbą wytatuowali numer każdemu z nich. Żadnych dyskusji. Przecież liczba niesie prawdę, wobec której w tym świecie nie może być znaków zapytania. Więc idę i liczę. Drzewo 1, 2, 3... 14, 15… Patrzę w korony, oglądam pnie. Gniazdo sójki. 21, 22… Schylam się do korzeni. 29, 30… Tłumek kowali. W dziupli brudnica mniszka. 31, 32… Mówię tym liczbom: nie.

Pewnie powinnam teraz podać te pełne argumentów zdania, że przecież nie wolno w miastach wycinać drzew. Oczyszczają powietrze, tworzą cień, wyciszają przestrzeń, nawilżają ją, rozmiękczają światło, tłumią wiatr przy drogach, więc w drzewach n a m żyje się lepiej. Ale dlaczego nikt nigdy nie pyta, co d r z e w a zyskują, żyjąc z nami w mieście? Wszystko wskazuje na to, że właściwie nic. Takie życie to dla nich ciągła regeneracja. Sól na chodnikach i drogach zabija korzenie, które na co dzień szukają drogi między betonem i kablami. Pędy pod drutami elektrycznymi muszą zginąć, powierzchnia liści zbiera pył i trucizny (jakby liście były szmatą dla powietrza zarezerwowanego tylko dla ludzi), chodnik tworzy skrajne różnice temperatur, ziemia jest zbita i nie ma pod nią tlenu.

Patrzę na tę zamaszystą arytmetykę, na srogie sądy przypieczętowane na pniu i już wiem, że ich autorom odpowiem tym samym – liczbą. Napiszę raport dla mojego miasta. Podam tam suche dane, wskaźniki i wykresy jako równie bezdyskusyjny dowód, że te drzewa przecież żyją, że ich liście piją wodę za dnia, jak my. Równaniami udowodnię, że badyle głogów wytężają się do prawdziwego Słońca, że konary jesionów będą silne wiele lat po tym, kiedy my już swoje ciała stracimy. I żadnych w raporcie emocji. Nasypy cyfr bez wykrzykników. Ale wcześniej jeszcze ta robota. Nie będzie to ładne, będzie nudne. Wiersze nie powstaną. Zbieranie liczb z drzewa za grosz nie ma w sobie romantyzmu.

Metodyka:

Przyjeżdżają Edyta, Sophie i Jan. Będą pracować za nic. Za to mamy straszny upał. Drzewa mają dokładnie taki sam. Jakże ociężałe to wszystko. Patrzymy, opisujemy, zbieramy dane. Przerwa na picie. Woda u roślin jest prawie jak krew u zwierząt. Kiedy płynie w ciele, to znaczy, że jest ono żywe. Badamy ją drobnymi igiełkami wpitymi w pień. Sprawdzamy rezystografem, jego wąską szpilką, czy pnie już próchnieją; analizujemy tomografem, czy wewnętrzne tkanki drzewa są wytrzymałe, by nie poddać się przynajmniej pod własnym ciężarem. Szczypiemy pnie i pobieramy skrawki ich włókien, chcąc zobaczyć pod mikroskopem, jak bardzo są wspaniałe. A przecież ostateczny wniosek widać gołym okiem, widać go w gęstych czuprynach liści już teraz. Trzeba tylko patrzeć. Wisi burza. Tężeje powietrze, my z maszynami, kolekcjonerzy cyfr, spieszymy się. 

Wnioski:

  1. Wszystkie drzewa rosną pod drutami elektrycznymi, dlatego do końca będą cięte i nigdy nie urosną, jak chcą. Od osiemdziesięciu lat goją się, bo przecież cięcie korony to nie jest strzyżenie włosów. Niektóre po tym gniją. Nie gniłyby w tym wieku w lesie. Wdrapuję się na szczyt pnia, oglądam młode strzałki pędów. Zrobiło mi się ciszej, zatrzymuję się, chwilę w konarach odpoczywam, nikt mnie nie widzi. Wkładam rękę w rozpuchniętą zgniliznę rozdartego pnia, a zapada mi się ona aż po ramię. Jakbym wykopała w ziemi dół i cała tam wpadła. Jest tam ciepło. To bardzo źle, gdy w drzewie jest ciepło. Potężna martwica, rozpad. Pomiary tomografem potwierdzają przypuszczenie. Ciągłe otwieranie drzew pilarką może w końcu rozpocząć w nich rozkład nie do zatrzymania. To już koniec tego drzewa w mieście. Więc jeszcze tylko trochę na nim siedzę, wtedy chromolę wszelkie porządki świata, wszystkiemu umykam. Przecież z kilku metrów wysokości umierającego drzewa można myśleć jak ptak.
  2. Wszystkie drzewa rosną między drogą a chodnikiem. Zimą zasypywane są więc solą, by nasze nogi i opony nie straciły przyczepności z Ziemią. Wiosną, w roztopach śniegu i zmiękczeniach słonej gleby, korzenie nie piją wody, a oddają ją z siebie w glebę. Odwadniają się, by obniżyć stężenie soli w swoim otoczeniu. To drzewa wyrównują stany. To drzewa chcą przywrócić równowagę – wodą ze swoich dopiero co obudzonych korzeni. W mokrej, słonej ziemi schną. Wiosenne świergoty, kwiaty na powierzchni, pierwsze spacery.
  3. Pusty pień lipy nr 5 straszy człowieka. Niepotrzebnie. U drzew życie rozłożone jest tuż pod powierzchnią ciała. Rdzeń w pniu może nie istnieć, rdzeń często nie istnieje. Badamy strumyki wody centymetr pod korą, badamy wytrzymałość włókien. Wszystko to żywe jak teraz nasze wnętrzności.

    fot. Urszula Zajączkowska

  4. Ten głóg miał nieszczęście rosnąć na skraju wyjazdu z czyjejś bramy. Zasłaniał komuś drogę. Jego liście są przerzedzone z drobnymi ratunkami na szczytach pędów. Ja już znam takie odpowiedzi drzew. Zanurzam palce pod szyję korzeniową. Szukam w niej wywierconych, specjalnych dziurek. I je znajduję. Glifosat jest dostępny w sklepach ogrodniczych. Glifosat blokuje pewne enzymy, odcinając szlak życia. Mówi komórkom: stop. Dotykam otworów, w które wlano truciznę, i żegnam się z drzewem.
  5. Przewietrzone huśtawki pędów brzozy nr 30 zapowiadają burzę, jak nasze grzywki. W koronie ma ona kilkanaście martwych gałęzi, bo dopiero co ułożono tu chodnik. Przecież brzozy mają niebywale kruche korzenie. W raporcie piszemy, by dać drzewu chociaż 3 lata na ich regenerację, czyli by dać korzeniom czas na odnalezienie dla siebie kawałków wolnej ziemi. Jeszcze nie wiem, że nas nie posłuchają.
  6. Siedem z trzydziestu dwóch drzew umiera, co znaczy, że nie są już w stanie na nowo ożyć. Jest taki moment u zamęczonych drzew służących, kiedy mimo zaledwie kilkudziesięciu lat życia w mieście ich metabolizm odpuszcza. Rozpadają się. Więc decyduję, że trzeba je wyciąć, bo zaraz się przewrócą. Przewrócą się na człowieka. Na człowieka, z człowieka, przez człowieka przewrócą się. Właśnie tak piszę.

Rezultat:

Wycięto szesnaście z trzydziestu dwóch drzew albo raczej pozostawiono szesnaście z trzydziestu dwóch drzew. Może/na pewno powinniśmy się cieszyć. Może/na pewno cieszymy się. Przecież nie byłoby nic, myślę. Myślę. Wszystko, byle nie patrzeć w otwarte pniaki.