Wbić gwoździa w dechę
Fot. Vlad Sargu/Unsplash

17 minut czytania

/ Obyczaje

Wbić gwoździa w dechę

Rozmowa z Marianczello Dominonim

Dobra partia szachowa jest jak film akcji albo widowisko. Kiedyś szachiści nie stronili od agresywnej gry, podejmowania ryzyka czy taktycznych poświęceń. Ale tego raczej nie uświadczymy w partiach komputerów

Jeszcze 4 minuty czytania

PAWEŁ ŁYŻWIŃSKI: Prawie 60 tysięcy subsksrybentów to dużo jak na kanał o szachach. Jak udało ci się przyciągnąć tak wielu widzów?
MARIANCZELLO DOMINONI: Od początku starałem się przedstawiać królewską grę w formie przystępnej dla przeciętnego zjadacza chleba, pokazywać jej ludzką twarz, ubarwiając materiały anegdotami czy żartobliwymi tekstami, tak żeby stały się ciekawsze i bliższe rzeczywistości, w której żyjemy. Takie podejście jest pożądane, kiedy pracuje się z dziećmi, a mój kanał początkowo był dedykowany głównie uczniom przychodzącym na kółko szachowe, które prowadziłem w szkole podstawowej, gdzie na co dzień pracuję jako nauczyciel. Pierwsze materiały na YouTubie tworzyłem przede wszystkim z myślą o nich. Postawiłem na przystępność, dystans, humor i luz. Myślę, że to zdecydowanie lepsza forma mówienia o szachach niż bezbarwne powtarzanie „e bije d5, koń c3, goniec b4”, które szybko może okazać się nudne i zabijać motywację. Opowiadając o królewskiej grze, staram się budować emocje, bo tak naprawdę każda dobra partia szachowa jest jak film akcji albo widowisko. Myślę, że takie właśnie podejście przyciąga do mojego kanału tę liczbę widzów, o której mówisz.

Twój kanał to nie tylko filmy, ale również społeczność.
Budowanie społeczności wokół kanału jest dla mnie bardzo ważne. Staram się być dostępny dla swoich widzów i utrzymywać z nimi kontakt, dlatego często robię różne konkursy, ankiety, live’y Q&A czy analizy ich osobistych partii, które do mnie przysyłają. Sugeruję się tym, co mają mi do powiedzenia, wyciągam wnioski z tego, co piszą w komentarzach pod filmami. Założyłem też osobną grupę na Facebooku, jest nas coraz więcej, codziennie przyjmuję kilkanaście nowych osób. Dzielimy się tam naszymi szachowymi doświadczeniami, udostępniamy rozegrane partie, dyskutujemy nad danymi pozycjami, wspólnie rozwiązujemy zadania czy zapraszamy się na turnieje online – sam regularnie takie organizuję. Oprócz tego zaczęliśmy się też spotykać na zlotach, mamy za sobą już trzy, a planujemy czwarty: chcemy w Warszawie zorganizować „piknik szachowy” – będzie turniej i nagrody finansowe, będzie można zagrać symultankę ze słynnym Anatolem Łokasto, napić się piwa, porozmawiać, posłuchać muzyki. Szachy łączą ludzi. Działamy w tym kierunku.

Marianczello Dominoni

Kiedyś miłośnik sztuk walki, dziś szachowy pasjonat, nauczyciel i vloger. Autor popularnego kanału na YouTube, na którym w przystępny sposób analizuje szachowe partie mistrzów i omawia podstawowe reguły dobrej gry. Mieszka w Mrągowie.

Marianczello Dominoni

Kiedyś miłośnik sztuk walki, dziś szachowy pasjonat, nauczyciel i vloger. Autor popularnego kanału na YouTubie, na którym w przystępny sposób analizuje szachowe partie mistrzów i omawia podstawowe reguły dobrej gry. Mieszka w Mrągowie.

Szachy to nie jest samotne zajęcie dla wyobcowanych?
Oczywiście, że nie! Wbrew pozorom i stereotypom szachy to niezwykle towarzyska gra i świetny sposób na integrację, nie tylko i nie przede wszystkim w internecie. Ojciec z córką, matka z synem, dziadek z wnukiem, kumpel z kumplem, kumpel z kumpelką, mąż z żoną – wszyscy mogą spędzać razem czas, grając w szachy. Wspólna gra, wspólna analiza to naprawdę super sprawa. Sam często tego doświadczam: jadę do kumpla na szachy, gramy partyjkę za partyjką, w międzyczasie pogaduchy i cztery godziny poszły, nie wiadomo kiedy. Poza tym żyjemy w erze gier komputerowych, a szachy to fajna alternatywa. Można oczywiście grać na komputerze w internecie, ale gra na żywo ze znajomymi to zupełnie inna zabawa i inne emocje. Gorąco polecam!

Znany jesteś ze swoich zabawnych szachowych powiedzonek, niektóre z nich znalazły się na koszulkach, które można kupić w twoim sklepiku. Co to znaczy „wbić gwoździa w dechę”?
Wykonać taki ruch pionem, który zamyka pozycję i uniemożliwia przeciwnikowi przedarcie się przez fortyfikacje. Jak wbijesz gwoździa w dechę, to przeciwnik go tak łatwo nie wyciągnie. Rzeczywiście, uzbierało się trochę tych powiedzonek. Niektóre z nich przejąłem od pana Zdziśka, założyciela i stałego bywalca klubu szachowego w Mrągowie, w którym spotykamy się co piątek na ostre granie. Partia z panem Zdziśkiem zawsze wiąże się z pokaźną porcją zabawnych zwrotów, które można usłyszeć na moim kanale: „tak mógł, tak chciał, tak zagrał”, „szacha widział, szacha dał”, „co ja mogę, biedny żuk” czy „mrągowski specjał”, który jest niczym innym niż lokalną nazwą obrony Caro Kann (1. e4 c6).

Swoją drogą, takie amatorskie spotkania szachowe w nieco większym gronie są bardzo urocze.
No właśnie! Z tego, co wiem, u was, w Krakowie, przy Wiśle są stoły, gdzie starsi panowie chętnie umawiają się, żeby pograć. Czy to faktycznie jest tak, że można tam pójść, przysiąść się do kogoś i zagrać z nim partyjkę?

Wiosną i latem tak, czasem zdarza się nawet trafić na większe zgromadzenie, są dwa stoły, więc czterech gra, reszta ogląda, wszystko profesjonalnie, mają zegary itd.
I to jest piękne. Wiele razy widziałem w internecie obrazki, jak to się odbywa w Stanach w słynnych parkach. Ludzie grają (też na pieniądze), nagrywają filmiki, piją kawę, żartują. Szachy nie tylko w klubach, ale też na świeżym powietrzu – świetna sprawa. Szkoda, że u nas nie ma takich miejsc.


Dlaczego większość twoich filmów to analizy partii historycznych?
Mam do nich niesamowity sentyment. Partie historyczne znacznie różnią się od współczesnych. Dziś mistrzowie grają z komputerową precyzją, ich ruchy są właściwie pozbawione większych błędów, a o zwycięstwie decydują najczęściej minimalne niedokładności. Kiedyś pomyłki zdarzały się o wiele częściej, dlatego że szachiści nie stronili od agresywnej gry, podejmowania ryzyka czy taktycznych poświęceń. We współczesnych szachach nie uświadczymy raczej tak widowiskowych zagrań, poziom precyzji jest tak wyśrubowany, że dla przeciętnego zjadacza chleba te partie są niezrozumiałe i mogą wydawać się po prostu nudne.

Radykalnym wcieleniem dzisiejszej gry są starcia komputerów, np. Stockfisha ze Stockfishem: 130 posunięć, a wśród nich same subtelniaczki, żadnych poświęceń, żadnych agresywnych ruchów, żadnego ryzyka. Komputery z pewnością prezentują najwyższy poziom, jaki można sobie dziś wyobrazić, ale czy ich szachy są widowiskowe? Niekoniecznie. Nie chcę generalizować i przekonywać, że dzisiejsze partie są pozbawione polotu i finezji, ale obecnie jest ich zdecydowanie mniej.

Wolę więc partie historyczne. Również dlatego, że poddając je analizie, można uczyć się na błędach, to podstawa, bez której nie ma rozwoju. Czy możemy uczyć się na błędach popełnianych przez dzisiejszych mistrzów? Pewnie tak, ale są to głównie drobne błędy pozycyjne, czyli np. ruchy, które nie poprawiają pozycji. W większości przypadków nawet zaawansowanemu graczowi trudno jest zobaczyć w nich błąd, podczas gdy kiedyś pomyłką było coś tak oczywistego jak niezauważenie mata w czterech ruchach. Partie z przeszłości są bardziej widowiskowe i stanowią lepsze źródło nauki dla przeciętnych, a ja swój kanał dedykuję właśnie im.

Marianczello DominoniMarianczello DominoniTechnologia i komputery zabijają piękno gry?
Jeśli piękno gry polega na odwadze w podejmowaniu taktycznego ryzyka i poświęcaniu jakości czy figur, to tak, bo tego raczej nie uświadczymy w partiach komputerów. Technologia przyczyniła się do rozwoju szachów w niebywałym stopniu, ale przeanalizowałem kilkanaście partii komputerów i były one dla mnie śmiertelnie nudne. Być może dlatego, że nie potrafiłem ich zrozumieć, bo moje rozumienie szachów jest na zupełnie innym poziomie. Ale chyba każdy fan królewskiej gry, mając ocenić, czy piękniejsza jest nieśmiertelna partia Rotlewi vs. Rubinstein czy komputerowa partia Stockfish vs. Stockfish, postawiłby na tę pierwszą. Inną sprawą jest to, że dzisiaj już żaden człowiek nie wygra w szachy z komputerem. Dwadzieścia pięć lat temu podejmowano jeszcze próby, jak choćby w przypadku legendarnego starcia Kasparowa z Deep Blue, ale w tej chwili już wiadomo, że zwycięstwo z maszyną jest poza zasięgiem ludzkiego umysłu. Dla nas to oczywisty sygnał. Jest dużo filmów science fiction opowiadających o tym, że maszyny przejmują władzę nad światem. Nie jestem w tym temacie specjalistą, więc nie chcę się wypowiadać, ale strach pomyśleć, co będzie dalej. O ile wcześniej nie wykończy nas jakiś wirus.

Twój ulubiony szachista?
Zdecydowanie czarodziej z Rygi, czyli Michaił Tal. Ciekawa persona, z wykształcenia literaturoznawca, swój talent pisarski realizował, pisząc niezwykłe książki o szachach. Królewską grę uważał przede wszystkim za sztukę, prowadził cyganeryjny tryb życia, bez przerwy tłukł w szachy, nie stroniąc przy tym od różnego rodzaju używek – może dlatego przez całe życie miał problemy ze zdrowiem. Na moim kanale znaleźć można m.in. analizę jego partii z Kasparowem, która została rozegrana w 1992 roku w Moskwie na turnieju blitz. Poważnie chory Tal miał rzekomo wyjść ze szpitala, żeby wziąć w nim udział. Udało mu się wygrać, co prawda na czas, ale chwała mu za to, bo Kasparow był wtedy najlepszym szachistą na świecie. Nie wiem, czy to miało jakikolwiek związek z tą partią, ale Tal umarł miesiąc później. Chyba najbardziej podoba mi się jego agresywne usposobienie, oczywiście jeśli chodzi o grę w szachy – nie bał się kombinacyjnych zagrań, nie wahał się poświęcać materiału, a cóż jest piękniejszego w szachach niż poniesienie ryzyka, żeby zdobyć przewagę. Tal grał piękne i bezkompromisowe szachy. Odważne, ofensywne, romantyczne.

Ale dużo też u ciebie analiz partii Paula Morphy’ego.
Zgadza się, to również bardzo ciekawa postać, już niedługo powiem o nim coś więcej na kanale, bo planuję otworzyć nowy cykl poświęcony sylwetkom wielkich mistrzów. Nieoficjalny mistrz świata – żył i grał w szachy w czasach, kiedy nie organizowano jeszcze oficjalnych mistrzostw. Pochodził z Nowego Orleanu, mając dwadzieścia lat został szachowym mistrzem Ameryki. Rok później przyjechał (a raczej: przypłynął) do Europy na tour, w trakcie którego miał zmierzyć się z najlepszymi. Deklasował wszystkich po kolei, to były czyste nokauty na szachownicy, zdobył też sławę, grając symultanki, partie na ślepo czy szachy typu fory (z oddaniem rywalowi figury lub ruchu). Morphy był jak przybysz z innej planety, tak bardzo odstawał poziomem od reszty, że szybko okrzyknięto go szachowym mistrzem świata. To, co robił na szachownicy, do dzisiaj budzi podziw. W tamtych czasach musiał robić jeszcze większe wrażenie, ludzie mieli wtedy przecież dużo mniejsze pojęcie o grze, teoria nie była aż tak rozwinięta. Uwielbiam wracać do jego partii – są prostolinijne i zawierają debiuty, które bardzo lubię, takie jak gambit szkocki czy gambit Evansa. Dzisiaj, co prawda, uważane są one za niepoprawne, bo komputer twierdzi, że czarne przy dobrej grze stoją nieco lepiej, ale prowadziły do szalonych pozycji i agresywnej gry. Jednym słowem, Paul Morphy reprezentował romantyczne szachy. Choć tak właściwie „romantyczne szachy” to dwa słowa...


A twoja ulubiona partia?
Zanalizowałem tyle partii, że trudno mi wybrać jedną. Ale najpiękniejsze dla mnie są te, w których dochodzi do poświęcenia hetmana. Świadomie pozbywasz się najsilniejszej figury, co na pierwszy rzut oka wygląda jak szaleństwo, ale szybko okazuje się, że w tym szaleństwie ukryty jest jakiś obiecujący atak, być może nawet matowy. Ktoś kiedyś powiedział: „Ponoś ofiary, żebyś sam nie został ofiarą”. W całej mojej przygodzie z szachami zdarzyło mi się poświęcić hetmana dwa razy i w obu przypadkach przegrałem partię – popełniłem błąd w obliczeniach, nie zauważyłem możliwej obrony przeciwnika. Wyliczenie tego, żeby poświęcić tak silną figurę i wygrać – to jest majstersztyk najwyższej klasy. Takie zagrania można zauważyć właśnie u Michaiła Tala, Paula Morphy’ego, Aleksandra Alechina czy Magnusa Carlsena.

Czy masz pewność, że siedzenie godzinami przy drewnianej desce i przesuwanie po niej figurek to sensowne zajęcie?
Oczywiście, że tak! I nie chodzi tu tylko o rozrywkę, bo szachy są zdecydowanie czymś więcej niż zwykłą grą – to raczej dyscyplina intelektualna, bitwa idei. Rozwijają logiczne i abstrakcyjne myślenie, uczą patrzeć na kilka kroków do przodu i podejmować trudne decyzje, wymagają dużej dyscypliny i zmuszają do ciągłej nauki na błędach. Nie ma też chyba gry, która byłaby bardziej obiektywna – w piłce nożnej, Formule 1 czy skokach narciarskich o zwycięstwie decydują często pieniądze, lepszy sprzęt, zła pogoda czy decyzja sędziego. W szachach jesteś tylko ty, przeciwnik i szachownica. Często wiąże się to z lekcją pokory, bo za wszelkie niepowodzenia możesz mieć pretensje wyłącznie do siebie. Jestem przekonany, że szachy mogą w nasze życie wnieść bardzo wiele.

A co mogą zabrać?
Z pewnością zabierają bardzo dużo czasu. Słyszałem kiedyś powiedzenie, że życie jest za krótkie na szachy, ale to nie wina szachów, tylko życia. W pesymistycznym scenariuszu zajmowanie się szachami może też wyobcowywać, ale jeśli ktoś chodzi do klubu dwa razy w tygodniu i od czasu do czasu pojedzie na turniej, to raczej nie grozi mu fiksacja. Siedzę przy szachach po trzy godziny dziennie i jeszcze nie zwariowałem. No chyba że zwariowałem i o tym nie wiem. Gdyby tak było, to koniecznie dajcie mi znać. A tak na poważnie – myślę, że tylko wielcy mistrzowie wciągali się w szachy aż do kompletnej utraty kontaktu z rzeczywistością. Ani mnie, ani innym amatorom to raczej nie grozi.

Zastanawiałeś się kiedyś nad tym, dlaczego w świecie szachów jest tak mało kobiet?
Tak, sprawdzałem nawet pod tym kątem statystyki oglądalności mojego kanału i okazało się, że kobiety to zaledwie 3–4 procent subskrybentów. To daje do myślenia. W naszym klubie w Mrągowie mamy osiemnastu członków, a wśród nich tylko jedną dziewczynkę, co pokazuje, z jakim odsetkiem kobiet w świecie szachów mamy do czynienia. Czemu tak się dzieje? Z jednej strony to kwestia stereotypów i tradycyjnego modelu wychowania, w którym dziewczynki spycha się do roli matki i gospodyni, a nie zachęca do walki na szachownicy. Szachy to gra wojenna, a wojna to tradycyjnie i stereotypowo męska sprawa. Poza tym naukowcy wskazują, że kobiety mają lepszą podzielność uwagi, podczas gdy faceci łatwiej i mocniej wkręcają się w jedną rzecz, a szachy wymagają bezgranicznego wkręcenia. Może coś w tym jest? Z drugiej strony prowadzę kółko szachowe dla dzieci i nigdy nie zauważyłem różnicy między chłopcami a dziewczynkami, których jest zawsze zdecydowanie mniej, ale grają na tym samym poziomie i uczęszczają na zajęcia z takim samym entuzjazmem. Być może różnice powstają na kolejnych etapach, bo nie da się ukryć, że w wielkich szachach rządzą mężczyźni, wystarczy spojrzeć na światowy ranking FIDE – w pierwszej setce znajdziemy tylko jedną kobietę, Hou Yifan z Chin (przy okazji: na moim kanale można znaleźć analizę jej partii z Magnusem Carlsenem).

A na jakim poziomie stoi w Polsce edukacja szachowa i popularyzacja gry? Chciałbyś coś zmienić w tej kwestii?
Marzyłbym o tym, żeby szachy weszły na stałe do szkół w postaci obowiązkowego przedmiotu, ale to raczej mrzonki, co nie oznacza, że edukacja szachowa jest w Polsce na zbyt niskim poziomie. Mam wrażenie, że pojawia się w tym polu coraz więcej fajnych inicjatyw: kółek, klubów, kanałów na YouTubie. Może brakuje nieco grup dla najmłodszych. U nas, w Mrągowie, czyli stosunkowo małej mieścince, zawsze istniał klub szachowy, ale należeli do niego głównie starsi gracze, zresztą ci sami od lat, a ważne jest to, żeby uczyć szachów od małego. W moim doświadczeniu pracy z najmłodszymi nie znam przypadku, żeby dziecko zaczęło grać i po jakimś czasie przestało. Tych, którzy się wkręcą, szachy ze swoich szponów już nie wypuszczą, ale jestem przekonany, że w przyszłości będą mieli z tego dużą korzyść. Wspomniany już Paul Morphy powiedział kiedyś: „Nauczcie młodych grać w szachy, a o ich przyszłość już się nie martwcie”. Myślę, że jest dużo prawdy w tych słowach.

Podczas epidemii i młodzi, i starsi siedzą teraz w domu. Gdyby ktoś chciał spożytkować ten czas na naukę gry w szachy, co byś mu polecił?
Przede wszystkim zachęcam do korzystania z portali internetowych, lichess.orgchess.com to chyba te najbardziej znane i lubiane. Znajdziecie tam nie tylko przeciwników na każdym poziomie zaawansowania, ale też całą masę lekcji, ćwiczeń, quizów i innych urozmaiceń, które nauczą was zasad dobrej gry i pozwolą podnieść umiejętności. Fanom analogowych nośników polecałbym natomiast podręcznik autorstwa Patricka Wolffa „Szachy dla żółtodziobów” – brzmi nieco komicznie, ale można się sporo dowiedzieć o szachach, ich historii, zasadach i podstawowych motywach taktycznych. Polecam jako starter. Bardziej wtajemniczonych odesłałbym raczej do takich tytułów jak: „O sztuce rozgrywania końcówek” Akiby Rubinsteina, „Graj jak arcymistrz” Aleksandra Kotowa, „Sztuka obrony” Lwa Poługajewskiego i Jakowa Damskiego czy „Sztuka ataku” Vladimira Vukovicia. Oczywiście zapraszam też wszystkich serdecznie na mój kanał – każdy początkujący szachista się u mnie odnajdzie.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).