W ostatnich dniach (mam nadzieję, że nie są to dni ostatnie) zostałam na Facebooku zaproszona do trzech grup o snach. Przed pandemią liczba takich zaproszeń wynosiła u mnie zero. Od marca istnieje ich wiele: i dużych, i pomniejszych, w rozmaitych językach. Z polskojęzycznych liczna jest Rzeczpospolita Snów – 1335 członków (i z dnia na dzień coraz więcej), kilka, kilkanaście postów dziennie; oraz polska, ale umiędzynarodowiona (można wrzucać posty w dowolnym języku) grupa o nazwie dream pandemic: 995 członków (tu liczba również stale rośnie), nawet około dwudziestu postów dziennie. Założyciele obu grup przedstawiają się z imienia i nazwiska, powołują na swoje naukowe zaplecze.
Podobnie jak – poza Facebookiem, ale nadal w internecie, bo gdzieżby indziej – Susan Wardell, antropolożka z Uniwersytetu w Otago w Nowej Zelandii, która stworzyła na czas pandemii projekt CoviDreams. Na zbudowanej w tym celu stronie można opisywać swoje sny, oznaczając się zarazem na mapie świata. Czy jak Mark Blagrove z Uniwersytetu Swansea, który w ramach projektu DreamsID wysłuchuje snów pojedynczych osób, a następnie publikuje je opatrzone ilustracją współpracującej z nim plastyczki Julii Lockheart – na okoliczność pandemii najnowszy projekt zrealizował na podstawie snu opowiedzianego przez pielęgniarkę, która potencjalnie na co dzień ma styczność z COVID-19.
Deirdre Barrett, psycholożka z Harvard Medical School, podkreśla, że w zamknięciu śnimy więcej, śnimy wreszcie tyle, ile potrzebujemy; jej wstępna analiza snów pokazuje, że pojawia się w nich o wiele więcej napięcia niż przed pandemią. Naukowczyni porównuje tę sytuację do snów Europejczyków podczas II wojny światowej czy Kuwejtczyków podczas wojny w Zatoce Perskiej.
Przed wybuchem II wojny światowej żydowska dziennikarka Charlotte Beradt przez sześć lat, pozostając na muszce nazistów, w tajemnicy spisywała sny Trzeciej Rzeszy – a konkretnie niewierzących Żydów z klasy średniej, mieszkających w Charlottenburgu, wówczas żydowskim przedmieściu Berlina. W snach pojawiało się poczucie zagrożenia życia i wszechobecnej kontroli, manifestując się na wiele symbolicznych sposobów. Sny zebrane i zaprezentowane przez dziennikarkę en masse w książce „Das Dritte Reich der Traums” (w wersji angielskiej „The Third Reich of Dreams”) z perspektywy czasu pokazują wyraźnie, jak straszny koszmar nadciągał.
Za pomysłem Beradt, aby w traumatycznym momencie dziejowym zbierać sny, stoi przekonanie, że każda grupowa trauma będzie przebijać się do nieświadomości zbiorowej. Jung sugerował wręcz, że dzięki takiej grupowo współdzielonej nieświadomości możemy zaznawać snów proroczych. Jeśli więc do śnionych teraz masowo koszmarów podejść po jungowsku, to nie tylko wskazują one, że wszyscy przechodzimy przez coś, co nas przerasta – ale też przeczuwamy, że nie wyjdziemy z tego doświadczenia obronną ręką.
Na facebookowych grupach o snach w czasie pandemii pod pozorem dzielenia się snami staramy się stworzyć sobie poczucie wspólnoty, w której jesteśmy uważni, świadomi, skupiamy się na wnętrzu, to w nim szukamy odpowiedzi. Bo przecież Jung stwierdził, że kto patrzy na zewnątrz, śni, a dopiero ten, kto patrzy do wewnątrz, budzi się. Ale czy na pewno?
Mark Blagrove optymistycznie sądzi wręcz, że dzielenie się snami może przyczynić się do zwiększenia wzajemnej empatii i zmniejszenia narcyzmu w naszym społeczeństwie. Grupy o snach na Facebooku mogłyby być dobrym narzędziem. Tymczasem ja chętnie, zamiast dzielić się snami w czasach pandemii, zrobiłabym przegląd tego, na ile w ogóle te sny wpisywane na Facebooku czytamy. Postów jest dużo, ale zazwyczaj mają po dwa, cztery polubienia. Komentarze również, po pytaniach typu „a co osoba śniąca ten sen o nim myśli?” i wykrzyknieniach „o nie, jak mogłaś ich zabić!”, dość szybko się urywają. Czy ostatnio ktoś zapytał was bezpośrednio: „Hej, co ci się śniło?”. Śmiem zakładać, że nie. Nie pytaliśmy się o to przed pandemią i nie pytamy teraz. Wcześniej nie opowiadaliśmy sobie snów, bo nie mieliśmy na to czasu – teraz opowiadamy je do społecznościowego lustra, a tak naprawdę nikt nie słucha.
Najwięcej komentarzy zbierają sny, w których występują postacie ze świata polityki, takie jak, powiedzmy, „śniło mi się, że Jarosław Kaczyński zachorował na COVID-19”. Może facebookowe grupy pozwalają na wspólne utyskiwanie na sytuację polityczną, której już nie mamy siły się przeciwstawiać nawet w formie wyrażania opinii – potrzebujemy do tego celu opowieści onirycznych.
A może to taka Lederowska prześniona rewolucja à rebours? Przydarza nam się gwałtowna, rozległa zmiana, ale uwagę kierujemy w stronę tego, co łatwiej znieść. Jeśli według Ledera powojenna rewolucja społeczna w Polsce została doświadczona jak koszmarny sen, to może teraz doświadczanie koszmarnych snów przykrywa nam rewolucję? Aby nic nam się nie działo, aby samych siebie chronić, zamykamy się w domach. Śnimy, nie działamy. Nie ma przemocy na wielką skalę, jest unikanie przemocy za wszelką cenę. Sami siebie chcemy uśpić, bo już mamy dość.