Nie bój się medyka
Tim Dennell / CC BY-NC 2.0

13 minut czytania

/ Obyczaje

Nie bój się medyka

Marta Falecka

Próbuję sobie to jakoś tłumaczyć: że przewlekły stres może się w końcu przerodzić w agresję. Koronawirusa nie widać, a medyka owszem. Ale to właśnie pracownicy ochrony zdrowia wiedzą, jak uchronić siebie i resztę społeczeństwa – ciąg dalszy relacji pielęgniarki

Jeszcze 3 minuty czytania

Mamy dość. Wszyscy. Izolacja, stres, strach przed chorobą, zamknięcie w małych mieszkaniach z całą rodziną albo ziejąca ze wszystkich kątów samotność. Już nawet rozmowy przez te wszystkie komunikatory bardziej męczą, niż stwarzają poczucie bliskości. Już nawet spożycie alkoholu na dorosłego mieszkańca delikatnie, ale jednak spadło. Już nawet się nie chce śledzić tych wykresów. Już coraz mniej artykułów, w których piszą, co robić w czasie kwarantanny, bo każdy wypracował jakiś system. Jedyne, co się trzyma mocno, to memy. Bo jedno, co warto, to poheheszkować. Z tym że wcale śmiesznie nie jest. Spora część społeczeństwa jest w bardzo trudnej sytuacji finansowej. Tarcza antykryzysowa, o której tak głośno, jest dziurawa jak sito, a kryzys narasta. Możemy tylko stać z boku i patrzeć, jak to się stopniowo wali. Strach. Zmęczenie. Bezsilność. My, medycy, też doświadczamy tej rzeczywistości, też to przeżywamy. A do całej tej czarnej puli dołącza jeszcze jedno uczucie: rozgoryczenie. Bo dostajemy po uszach od tych, którzy do tej pory szli z nami ramię w ramię.

Od samego początku byliśmy mocno sceptyczni w stosunku do tych oklasków sejmowych. Ale mimo wszystko, po tylu latach nieustającej poniewierki, ignorowania pracowników ochrony zdrowia, zatykania uszu na nasze postulaty, w końcu zostaliśmy dostrzeżeni. Nagle nastąpiło przewartościowanie. Jednak za długo byliśmy chłopcami do bicia, żeby zaufać naszym włodarzom. Za dużo tych nagonek w poprzednich latach, szczucia, ośmieszania. Pamiętamy tę żenującą sondę uliczną, w której pytano, czy lekarze są biedni. Wszak Porozumienie Rezydentów i całe 6,8% PKB miało trafić do kieszeni pazernych doktorów, a nie na dofinansowanie całego systemu. Spełzło to porozumienie na niczym. Pamiętamy #niechjadą, pamiętamy faka Lichockiej.

Pamiętamy też o wielkich, hurr durr, podwyżkach dla pielęgniarek nazywanych pieszczotliwie w kuluarach dyżurowych „Mariankowym”. Nagłówki huczały, że tysionc szejset! Za kiwanie laczkiem i picie kawki! Skandal! Nikt nie wspomniał o tym, że premia została rozbita na cztery transze, a każda z tych transz była podwójnie opodatkowana, a od tej podwójnie opodatkowanej kwoty pielęgniarka jeszcze musiała zapłacić ZUS i US. Rzucili ochłapem, ale dobre i to. O ratownikach, fizjoterapeutach, technikach radiologii czy laborantach nikt za bardzo nie pamięta.

Pamiętamy, że kiedy mówiliśmy, że zbliża się wirus, to suweren odwracał wzrok, zatykał uszy i szczeniacko przedrzeźniał apelujących. Bo po co dramatyzować, przecież to zwykła grypa, przecież tak żeśmy wstali z kolan, że fala zarażeń co najwyżej nas po kostkach posmyra, przejdzie boczkiem, panika jest niewskazana, nasze państwo to silny zdrowy organizm, a taki COVID, to wiadomo, tylko schorowanych się ima.

Później była nieprzyjemna pobudka z rękami, nogami i połową tułowia w obmierzłej, przepełnionej kloace. I wtedy olaboga, rany boskie, święta mateńko! Nagle się okazało, jak fatalnie zorganizowany jest ten system. Ile w nim dziur, braków. Ale zwierzchnicy nadal ogłaszali, że będzie dobrze, że nie ma co się spinać. Zaspało się troszku miłościwie panującym, ale umarłemu, he, he, się nie zdarzy. Wszak polski medyk nauczony harówki, na lajciku takiego koronawirusa udźwignie. Jakież było zdziwienie, że środowisko medyczne nie odpowiada tym samym huraoptymizmem, że morale na podłodze, albo i nawet sześć stóp pod ziemią. W ministerstwie poruszenie, co by tu zrobić, jakby tu zagrzać do walki. Czy kupimy sprzęt, damy więcej testów, może jakieś rozwiązania systemowe, procedury? E, nie. To za proste, trzeba wymyślić coś takiego spektakularnego, co ich onieśmieli, zwali z kolan i dzięki czemu pomyślą sobie, że może warto się zakoleżankować. Zróbmy tak: zaklaszczmy wspólnie medykowi dziś!

I nie wiedzieć czemu te medyki, bezczelne, niezadowolone, kręcą nosem. No to jak nie po dobroci, to może siłą. Najpierw trzeba im zatkać usta. Bo to psuje nasz ministerialny, cieszący się poparciem wizerunek, a przecież jak cię piszą, tak cię widzą (a w niedalekiej przyszłości, jak uda się przepchnąć to i owo, to może i nawet tak cię głosują). Później wprowadza się nakaz pracy. I żeby była jasność: w sytuacji epidemii kierowanie pracowników ochrony zdrowia do placówek, gdzie są potrzebni, jest jak najbardziej słuszne. Problem leży po stronie wojewodów, którzy na chybił trafił wysyłają nakaz pracy do pracowników, którzy ustawowo są zwolnieni z tegoż, np. do karmiących matek, rodziców dzieci do lat 14, osób powyżej 60. roku życia. Oczywiście, zgodnie z ustawą od nakazu można się odwołać. Ale odwołanie musi nabrać mocy urzędowej, a nabierać może przez przepisowe dni robocze, a w obecnej sytuacji to rozpatrzymy wkrótce, uprasza się o cierpliwość. A ty, matko karmiąca, musisz się stawić w wyznaczonej placówce, bo pan książę wojewoda nie doczytał, że ty na macierzyńskim akurat, a jak się nie zgłosisz w wyznaczonej placówce, to czekają cię kary za zaniechanie obowiązków.

Swój bat na medyków kręci również praworządny minister sprawiedliwości, który obiecuje, że nie poprzestanie i dojedzie każdego łapiducha, co się od roboty odwraca, kiedy jego przeznaczeniem orka na szpitalnym ugorze. Taki se zawód wybrał, mógł zmienić, jak mu się nie podobało. I zwarli się ministrowie w bojowym szyku, pochylili swoje głowy nad ustawą o COVID, tak że im wory spod oczu jak wahadełko newtonowskie nad tymi kartkami rytm pracy wyznaczały. I wymyślili, żeby te pielęgniarki i położne jakoś przypilić, żeby nie uciekały na urlopy opiekuńcze, żeby się tymi rodzinami nie zasłaniały. Cichaczem wykoncypowali przebiegłe zapiski, żeby te dziury pozatykać, i pozmieniali zapisy ustawy. Podaję, co następuje: pielęgniarki i położne będą zmuszone do pracy w zmienionych grafikach, będą mogły otrzymywać polecenia pracy w godzinach nadliczbowych, mogą być zmuszone do pozostawania w ciągłej gotowości do świadczenia pracy na każde wezwanie (zarówno w zakładach pracy, jak i w każdym innym miejscu wyznaczonym przez pracodawcę), mogą zostać zamknięte na terenie podmiotu leczniczego z poleceniem odpoczynku w miejscu wyznaczonym przez pracodawcę. Mieliśmy pracownika, co roszczeniowo domagał się swoich praw, teraz będziemy mieć niewolnika. I pozamiatane! Gratulacje!

Ładny nagrobek dla praw i wolności obywatelskich żeście wymurowali, podobny niemal do łuku tryumfalnego. Jeszcze, drodzy ministrowie, jest jedna ustawa, co kłuje w oczy i bruździ, i niejako rujnuje chytry plan założenia kajdan na ręce medyków. Bo ten przepis tworzy taki swoisty ustawowy impas. Mianowicie zgodnie z zapisami specustawy dotyczącej zwalczania epidemii SARS-CoV-2 do obowiązków kierownika placówki ochrony zdrowia należy zapewnienie pracownikom środków ochrony indywidualnej. Brak takich środków zwalnia pracownika z obowiązku świadczenia pracy, a nawet stanowi przeciwwskazanie do jej podejmowania. Więc medyk, mając w perspektywie taki Grójec, Radom czy bocheński DPS, składa wymówienie. Bo ma prawo. I co się wtedy dzieje? Wtedy wytacza się argument ostateczny, przywołuje się tolkienowskie orły wszystkich sporów z medykami – etykę zawodową.

A jako że nam się tak pięknie układają metafory okołowojenne z pierwszą linią frontu i walki z koronawirusem, to czemu nie pociągnąć tego dalej, bądźmy konsekwentni, dlaczego nie nazwać takich medyków, co to nie chcą z gołymi rękami na czołgi – dezerterami? Spójrzcie, drodzy obywatele, na co nam przyszło, że my tu nieba uchylamy, jemy w biegu, śpimy w biegu i piszemy ustawy w biegu, a oni tylko by chcieli więcej.

I tak wróciliśmy do czasów sprzed epidemii. Znowu pozbawia się medyków godności, znowu jest szczucie i nagonka. Ale w mediach jak zwykle: cud miód i orzeszki, wytężona praca, starania, coraz mniej zachorowań. Szkoda, że propagandowa papka o rzekomym wsparciu dla ochrony zdrowia nie zawiera informacji o odrzuceniu poprawki o dodatku finansowym za pracę w godzinach nadliczbowych dla medyków pracujących przy zakażonych pacjentach. Albo o odrzuceniu poprawki o obowiązkowych cotygodniowych testach dla personelu medycznego, stacji sanitarno-epidemiologicznych, aptek oraz pracowników placówek handlowych. Albo o odrzuceniu propozycji przyznania 20 mld złotych ze środków Unii Europejskiej na ochronę zdrowia.

Przyszło nam zaciskać pasa i zaostrzać ustawy dotyczące pracowników medycznych. Zamordyzm wydaje się jedynym pomysłem na łatanie jątrzących się od lat odleżyn systemu zdrowia. Tak się właśnie kończy wieloletnie odwracanie pańskiego wzroku. Nie wiem, jak daleko zajedziemy na tej wychudzonej szkapie systemu. Tłuczenie batem po jej kościstym zadzie może przynieść zupełnie odwrotny efekt. Zajedziecie tego konia, szanowni ministrowie. Ustawy narzucone na pracowników ochrony zdrowia mogą wywołać skrajnie różne reakcje. I tak cała sytuacja, nieustający stres i niepewność wpływają raczej, delikatnie mówiąc, niekorzystnie na zdrowie psychiczne i fizyczne medyków.

Jeżeli z dyżurki pielęgniarskiej zamiast śmiechu dobiegają krzyki, to wiedz, że coś się dzieje. Bo jak ma być zabawnie, skoro postawa dyrekcji też nie napawa optymizmem. Wierzę, że organizacja pracy szpitala nie jest najprzyjemniejszym zadaniem, zwłaszcza kiedy koronawirus próbuje przedrzeć się z prawa i lewa, nierzadko paraliżując pracę całych oddziałów, ale jak można zostawiać pracowników z poczuciem, że jak chcą pracować zgodnie z procedurami, to mają je sobie napisać? Albo jak można obcinać wypłaty w takim okresie, w którym nie można pracować w kilku miejscach, więc trzeba te kredyty i obiady jedną pensją obskoczyć? A dodatkowo uniemożliwiać wgląd do pasków płacy, zasłaniając się brakiem papieru do drukarek, tudzież koniecznością ograniczenia kontaktu pracownika medycznego z pracownikiem księgowości, bo przecież zaraza, lub niemożnością przesłania tychże pasków drogą mailową? Jak my mamy pracować, kiedy zamiast wsparcia i gotowości zarządzających widzimy tylko indolencję i obłudę?

Wszyscy prezentują nam bogactwo swojego dolnego odcinka kręgosłupa. Poważnie, wszyscy. Bo nawet w społeczeństwie, które było naszym ostatnim promyczkiem nadziei, które do tej pory robiło, co mogło, żeby pokazać nam wsparcie, powoli wygasza się ta fala entuzjazmu. Co jest zjawiskiem naturalnym i zrozumiałym, chociaż w cichości mojego serca liczyłam, że nagromadzenie tak potężnego zapasu namiętności zasili lawinę zmian. Jakże się myliłam. Owszem, nadal otrzymujemy ogromne wsparcie sprzętowe i finansowe. Ale łatwiej okazać empatię przez internet niż w codziennym życiu. Bo oto ten medyk już nie jest człowiekiem, ale zagrożeniem. Strach przed zakażeniem paraliżuje relacje społeczne bardzo skutecznie.

Marta FaleckaMarta FaleckaMoja koleżanka, pielęgniarka, poszła do sklepu po zakupy, a gdy wyciągała portfel, wypadł jej identyfikator. Usłyszała, że powinny być specjalne godziny dla medyków, ponieważ przychodząc do sklepu w biały dzień, naraża zdrowych obywateli. Żeby pozbyć się niewygodnego medyka ze sklepu, można też powiesić ogłoszenie: „(…) personel medyczny i osoby zainfekowane prosimy o powstrzymanie się od zakupów”. Inna koleżanka od miesiąca szuka mieszkania do wynajęcia. Za każdym razem, kiedy w rozmowie przyznaje się, że jest pielęgniarką, mieszkanie szybko znajduje sobie innego wynajmującego, czasem właściciele wprost mówią, że nie wynajmą nikomu, kto pracuje w szpitalu.

Inna koleżanka mieszka w domu, od sąsiadów dzieli ją płot. Dzieci jej i sąsiadów bawiły się w swoich oddzielonych siatką ogródkach. Wybiła godzina obiadu, więc koleżanka poszła zawołać swoje pacholęta do stołu i wtedy usłyszała teatralny szept sąsiadki mówiącej do swoich pociech: „Odejdźcie od tego ogrodzenia, bo zarazę do domu przyniesiecie”. Sama usłyszałam, że pielęgniarki to nowa wersja boboków: teraz to nami dzieci straszą. Oczywiście było to powiedziane w żartach, niemniej troszkę mnie serduszko zakłuło.

Przykłady mogłabym mnożyć. Próbuję sobie jakoś tłumaczyć, że przewlekły stres i strach o życie oraz nieustające poczucie zagrożenia mogą się w końcu przerodzić w agresję. Bo koronawirusa nie widać, a medyka, który może być potencjalnym nosicielem, owszem. Łatwo w pozornej obronie własnej wyładować napięcie chociażby falą hejtu. Jednak prawda jest taka, że to właśnie pracownicy ochrony zdrowia wiedzą, jak uchronić siebie i resztę społeczeństwa przed zakażeniem. Myliśmy ręce metodą Ayliffe, zanim to było modne. Nie potrzebujemy braw, dopinania nam peleryn, ukłonów od Supermena i Hulka na obrazku, potrzebujemy szacunku. Bycie medykiem to tylko jedna z funkcji społecznych, które pełnimy. To jest nasz zawód, nie klątwa. Nie jesteśmy aniołami śmierci, wręcz przeciwnie, robimy wszystko, co w naszej mocy, wiedzy i umiejętnościach, żeby odraczać wyroki. Z chorobami zakaźnymi mamy do czynienia na co dzień. Pracujemy tak jak zawsze, mimo zwiększonego napięcia i stresu. Nie bój się medyka swego, bo czasy są takie, że wkrótce możesz nie mieć żadnego.