Zagraj to jeszcze raz

Maciej Libich

W „Talicie” Pawła Huellego fakty mieszają się ze zmyśleniem, ale nie umniejsza to ich prawdziwości. Postaci stworzone na potrzeby opowieści z równym powodzeniem mogą świadczyć o rzeczywistych zbrodniach

Zagraj to jeszcze raz

Jeszcze 2 minuty czytania

Zagraj to jeszcze raz

Chyba nikt nie pisze dziś tak jak Paweł Huelle – językiem nieco archaicznym, choć momentami zaskakująco współczesnym, uważnie dobierając słowa i cyzelując formę, przede wszystkim zaś kładąc nacisk nie na przedmiot opowieści, a raczej na to, by w ogóle ją prowadzić. Może Wiesław Myśliwski, bo również w jego prozie snucie historii jest gwarantem istnienia mówiącego; z całą pewnością nie Stefan Chwin, którego od lat, coraz mniej zasadnie, porównuje się do autora „Weisera Dawidka”. W tym sensie Huelle – którego najnowsza książka ukazuje się po sześciu latach milczenia, poprzedzonego w dodatku nie najlepiej przyjętą powieścią „Śpiewaj ogrody” – okazuje się pisarzem osobnym, bo wprawdzie z wyczuciem mówiącym o napiętych spotkaniach różnych kultur i tożsamości, wciąż świadomym historycznie, zgłębiającym splot mitów, religii i rytuałów, lecz jednocześnie całkowicie nieaktualnym. Z lektury jego najnowszych opowiadań da się więc czerpać (nieco perwersyjną) przyjemność, na którą rzadko kiedy możemy sobie pozwolić: cieszyć się z doskonale prowadzonej narracji, która jawnie sprzeciwia się porządkowi współczesności.

W „Talicie” pobrzmiewa echo ostatniej powieści Huellego. Jest więc tu mowa o Kaszubach wcielanych siłą do Wehrmachtu, o Niemcach, którzy po wojnie nie wrócili do swojego kraju czy wreszcie o muzyce kompozytorów, których nazwiska powtarzają się jak mantra: Wagner, Chopin, Schubert, Schumann. Najnowsze opowiadania gdańskiego pisarza czyta się jednak bardziej jako kontynuację poprzednich zbiorów, w szczególności „Opowiadań na czas przeprowadzki” (1991) oraz „Pierwszej miłości i innych opowiadań” (1996). Bohaterem znów staje się ciekawskie dziecko, postać autobiograficzna, a przy tym przez Huellego nieustannie modyfikowana i przepracowywana. Dorastający chłopiec usilnie próbuje zrozumieć palimpsestową powojenną rzeczywistość, którą wypełniają zarówno znaki z pozoru niemożliwe do odczytania – ruiny budynków, okaleczeni ludzie, obco brzmiące języki i dialekty – jak i historie, których nikt nie chce mu wyjaśnić: „To jest niedobra wiedza. Gorzka. Nic z niej nie wynika. Poza tym, że wszystko obraca się w ruinę. Na razie jesteś za młody, żeby zrozumieć” – mówi jego ojciec. I jest to chyba ten sam ojciec, który w „Opowiadaniach na czas przeprowadzki” zabrania synowi patrzeć, gdy dokonuje świniobicia.

Paweł Huelle, „Talita”. Znak, 320 stron, w księgarniach od września 2020

Te bliźniaczo-niebliźniacze postacie, łudząco do siebie podobne, choć przecież nietożsame, tworzą pomosty nie tylko między poszczególnymi książkami, lecz także między poszczególnymi prozami w samej „Talicie”. W sąsiadujących ze sobą tekstach zauważamy na przykład obecność dwóch pianistek: jedna zamawia biblioteczną szafę na nuty od żydowskiego stolarza z Izraela („Dzień biblioteki”), podczas gdy druga, w przededniu I wojny światowej, spędza wakacje w majątku ciotki, przygotowując się do egzaminu wstępnego do konserwatorium i pasjami grając Schumanna („Koncert”). Huelle pokazuje w ten sposób, że nawet jeśli pojedyncze elementy rzeczywistości różnią się od siebie, to niezależnie od czasu i okoliczności ma ona wszędzie podobną, jeśli nie identyczną wręcz strukturę. Mimo to światy autora – Gdańska, gdańskiej Oliwy, ale i na przykład uzdrowiskowej, z ducha Schulzowskiej Koprownicy – sprawiają wrażenie wieloskładnikowych, co objawia się m.in. w ciągle powracających wyliczeniach, tak jakby Huelle próbował ratować swoje coraz bardziej mgliste wspomnienia. Trafiamy więc na „dziewannę, rumianek, wrotycz, jaskółcze ziele, szałwię, miętę, gencjanę, kozieradkę, dziurawiec” albo świat „brudnych przedmieść, dymiących kominów, fabrycznych murów, hałd, złomowisk, śmietnisk”.

Przed zapomnieniem ratować można nie tylko przedmioty, także ludzi, szczególnie tych, których zamordowano i którym przemocą odebrano głos. Tytułowa bohaterka opowiadania „Ryfka” cudem przeżywa Zagładę, wydostając się z dołu wypełnionego rozstrzelanymi ciałami jej najbliższych, lecz – głęboko straumatyzowana tym doświadczeniem – nie wypowie już nigdy ani jednego słowa. Możliwość świadczenia przeciwko tej zbrodni zapewnia jej dopiero opowieść, którą spisuje Huelle. Właśnie dlatego w opowiadaniu „Słoneczny dzień” narrator wspomina Chaskiela, Żyda o pięknym głosie, którego wnuki i prawnuki zamordowano podczas II wojny światowej – wspomina, by ktoś inny pamiętał. Historie przedstawiane przez Huellego są wprawdzie fikcją, lecz z punktu widzenia autora nie ma to większego znaczenia; to, że fakty mieszają się ze zmyśleniem, wcale nie umniejsza ich prawdziwości, a postacie stworzone na potrzeby opowieści z równym powodzeniem mogą świadczyć o rzeczywistych zbrodniach.

Śmierć pojawia się zresztą niemal w każdym opowiadaniu Huellego, nie tylko jako coś nieuchronnego i przerażającego, lecz przede wszystkim jako cezura organizująca ludzkie życie. Joachim, główny bohater „Szewca”, zastanawia się nieustannie, czy nie zmarnował swoich najlepszych lat na monotonnym wpatrywaniu się, jak dozorczyni sprząta ulicę przed jego warsztatem. Natomiast Maryjka, jedna z kluczowych postaci „Tality”, śmierć swojej dwunastoletniej siostrzenicy postrzega jako zaburzenie porządku naturalnego i zaczyna kwestionować liczne rytuały. Pusta noc, podczas której pije się słodzoną kawę, sączy wódkę i je świeżo wypieczoną kuchę, modląc się za zmarłego i śpiewając – tak bardzo przypominająca obrzędy żywcem wyjęte z „Dziadów” – skłania Maryjkę do podjęcia refleksji na temat moralnie niejednoznacznych wyborów, jakich dokonywała w życiu. Rachunek sumienia, poprzedzony wspomnieniami erotycznych relacji, jakie nawiązała z mężem swojej siostry, dobitnie uświadamia jej, że to nie dziecko leżące w trumnie spędzi wieczność w czyśćcu, lecz ona sama. Szczególnie że, niczym w biblijnej przypowieści, gdzie słowa Talitha kum przywracają życie umarłej, dziewczynka w pewnym momencie zmartwychwstaje, zostawiając po sobie pustą trumnę.

Rozliczeniowy ton jest charakterystyczny dla wszystkich tekstów z tomu, niemniej w tytułowym opowiadaniu – misternie skomponowanym, bo rozgrywanym jednocześnie na kilku płaszczyznach, silnie afektywnym i poruszającym – wybrzmiewa z całą mocą. Ta rozrachunkowość jest zresztą ciekawa również na innej płaszczyźnie, bo przecież w trakcie lektury pytania o dorobek literacki Huellego (szczególnie w kontekście jego najnowszej książki) nasuwają się same. O ile bowiem można pogodzić się dziś z pewną anachronicznością jego pisarstwa, a wręcz potraktować ją jako świadomy gest oporu wobec nieustannych prób aktualizowania i upolityczniania literatury, to jednak taka strategia w dłuższej perspektywie wydaje się ryzykowna. Jeśli Huelle w najbliższej przyszłości po raz kolejny postawi na świetnie opanowane sposoby prowadzenia narracji i od dawna oswojoną problematykę, wniosek, że nie ma nam już zbyt wiele do powiedzenia, będzie chyba nie do uniknięcia. Czy w takim wypadku wciąż mógłby liczyć na uwagę czytelników?

Z pewnością ma na to szansę w tym momencie, a to właśnie dzięki tytułowej „Talicie”. Po całą książkę warto byłoby sięgnąć chociażby ze względu na to opowiadanie – jest w tej prozie dokładnie ten sam rodzaj kunsztowności, który sprawił, że „Weiser Dawidek” natychmiast stał się klasyką polskiej literatury. Szkoda tylko, że najlepszy tekst zbioru znalazł się na jego samym początku, zawyżając oczekiwania wobec innych. Nie znaczy to, że należy zrezygnować z lektury pozostałych opowiadań, wręcz przeciwnie. Ale kompozycja tomu z pewnością zyskałaby na nieco innym układzie. Ten obecny sprawia, że „Talitę” kończy się z poczuciem niespełnienia.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).