Kocyk
Po ciemku nie widać, że jest różowy w białe
wiewiórki. I jak zszarzały jego róż i biel.
Ma go od czasów, gdy na wiewiórki wołała
króliczki z uszkami. Musiała go dotykać,
żeby zasnąć. Najważniejszy był jeden róg,
cały w strzępach od miętolenia i ssania,
impregnowany dziecięcą śliną jak brezent,
przez który nie przeniknie jawa. Ten ściurany
róg kocyka dostał nawet specjalne imię –
nikt oprócz dziecka nie potrafił go wymówić.
Próbuje teraz je odtworzyć, sepleniącą
monosylabę, coś jakby angielskie the.
Po praniu the znikało. Nie rozumiała gdzie.
Kocyk zmieniał się w jakiś obcy, czysty przedmiot.
Trzeba było na nowo ożywić go sobą.
Tyle lat, a nie zginął. Czeka pod poduszką,
by przyłożyć do niego bezsenny policzek,
poczuć róg cały w strzępach, potargane nitki.
Z godziny na godzinę ciemności bieleją.
Pod powiekami skaczą różowe ogniki.
Chodźcie tutaj, wiewiórki, króliczki z uszkami,
oddam wam orzechy zbyt twarde do zgryzienia.
Zamiast
Zamiast oskarżać, pożegnaj dawną siebie.
Zakop pestki owoców, które ukradła,
gdy była głodna. Lub ułóż z nich litery.
Ale przestań strzelać nimi z procy
w jej już zawczasu kulące się plecy.
Daj jej się wyprostować. Spójrzcie sobie w oczy.
Zamiast obwiniać, zaproś ją na wino
albo i piwo, którego nawarzyła –
wznieście toast bez słów. Upijcie się na smutno,
na wesoło, na głupio i mądrze, na trzeźwo.
I nie dorabiaj dodatkowych kluczy
do życia, którym żyła, zanim ty nastałaś.
Niech ona ma jedyny zestaw.
Niech sama zdecyduje, kiedy wrócić,
czy może i czy chce tam ciebie wpuścić.
Urodziny
Facebook podaje, że dziś urodziny
obchodzi Otto, którego poznałam
na jednym z festiwali literackich.
Miał wygląd starego schorowanego dziecka
i pisał poematy pełne abstrakcyjnej
troski o pokój na świecie.
W długich zbiorowych mejlach życzliwie wytykał
ekipie festiwalu jej niedociągnięcia,
od bałaganu w trakcie czytań
po niezdrowe menu. Spotkałam go później
niespodziewanie w Berlinie – podwyższył frekwencję
na moim wieczorze autorskim. Wyczekał
do końca, podszedł i wypunktował wszystkie
niedociągnięcia mojego występu. Z grzeczności,
której w sobie nie znoszę, następnego dnia
wypiłam z nim kawę w jego przydomowej knajpce,
gdzie, jak powiedział, nawet osłabiony chemią
lubi pracować albo po prostu siedzieć.
Był w szortach. Lewa noga chuda,
prawa spuchnięta jak baobab.
Facebook przypomina o jego urodzinach.
Znajomi piszą: sto lat!
Otto od roku nie żyje.