Jeszcze 2 minuty czytania

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

ALFABET NOWEJ KULTURY:
W jak westernizacja

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

Mirek Filiciak / Alek Tarkowski

Każdy, kto choć odrobinę interesuje się historią internetu wie, że rozwinął się z sieci ARPANET, stworzonej przez naukowców za pieniądze amerykańskiej armii, która przestraszyła się radzieckiej myśli technicznej w postaci Sputnika i postawiła na rozwój nowych technologii komunikacyjnych. Początki internetu są więc niewątpliwie amerykańskie. Trudno też zaprzeczyć, że na rozwój technologii cyfrowych kluczowy wpływ wywarły takie postaci jak Douglas Engelbart, Alan Kay, Steve Wozniak czy Steve Jobs (oraz Bill Gates, Richard M. Stallman, i tak dalej) – sami Amerykanie.

Ale równie oczywiste jest, że nie ma jednej historii (także internetu). To, które fakty eksponujemy, a które pomijamy, ma znaczenie. Dlatego Francuzi podkreślają, że dzisiejszy internet przejął kilka rozwiązań technicznych z projektu sieci telekomunikacyjnej Cyclades, rozwijanego przez francuski instytut INRIA od początku lat siedemdziesiątych. Wspominają też usługę Minitel – prekursorską sieć telekomunikacyjną działającą we Francji od wczesnych lat osiemdziesiątych, w oparciu o linie telefoniczne. Skąd ta dbałość o eksponowanie własnych zasług? Wbrew pozorom nie jest to tylko efekt niechęci do amerykańskiej hegemonii czy małostkowość. Chodzi także o własny sposób myślenia o nowych technologiach, a tym samym – o sposobach ich wykorzystania. A podstawowym źródłem metafor opisujących rozwój kultury cyfrowej jest historia.

Aby zilustrować tezę przykładem, weźmy na warsztat jedną z figur kluczowych dla rozwoju idei związanych z rozwojem technologii – hakera. Z kim kojarzy się haker? Obstawiamy, że większości osób z bohaterami filmu „Hakerzy” z Angeliną Jolie, z prozą Williama Gibsona i jego „kowbojami konsoli”, z Kevinem Mitnickiem, niektórym może nawet z amerykańskimi hobbystycznymi klubami komputerowymi czy Captainem Crunchem. A jak wiele osób, myśląc o hakerach, pamięta o „telewizji Solidarność” – przeprowadzonej w roku 1985 przez grupę astronomów z Torunia akcji sabotażowej, w której główną rolę pełnił komputer ZX Spectrum podłączony do nadajnika telewizyjnego? Dzięki nim mieszkańcy toruńskiego osiedla Rubinkowo, oglądający serial „07 zgłoś się”, na ekranach telewizorów widzieli nie tylko porucznika Borewicza, ale też antyreżimowe hasła.

Jasne, że przedstawiciele toruńskiego podziemia nie identyfikowali się z ruchem hakerskim, ale czy można znaleźć lepszy przykład antysystemowego działania z twórczym użyciem technologii, niż ta akcja?

Oczywiście problem nie kończy się na zapomnianych faktach z przeszłości – nasze myślenie o technologii kształtuje też literatura. Niestety, w polskich dyskusjach o technologiach i przyszłości jedynym przywoływanym rodzimym autorem jest Stanisław Lem. A jego dziedzictwo wydaje nam się jednak dwuznaczne – Lem, zamiast inspirować, najczęściej służy właśnie leczeniu kompleksów, bo przecież o wszystkim, co teraz wydaje się nowe, pisał już dawno temu. Na dodatek Lema wizjonera przesłania czasem Lem z późnych lat, utyskujący na cyfrowe śmietnisko.

Jednym słowem brak polskiej mitologii postępu technologicznego, mitu założycielskiego polskiej kultury cyfrowej. Oczywiście stwierdzenie, że zmarły niedawno wybitny polski projektant mikrokomputerów Jacek Karpiński byłby Billem Gatesem, gdyby tylko urodził się w innym ustroju, jest trochę naciągane. Może jednak warto czasem nawet trochę ponaciągać, żeby Polacy wiedzieli, że mamy naszych własnych Billów Gatesów?

Internetu, choć jest technologią globalną, używamy zawsze lokalnie. I nie jest prawdą, że sieć unieważniła różnice pomiędzy różnymi miejscami na świecie – co głosili cyber-entuzjastyczni wieszcze nowej wirtualnej rzeczywistości – bo „polski internet” to w jakiejś części inne technologie, treści i praktyki, niż „internet amerykański”. Zresztą narodowość nie jest jedynym, ani też nie najsilniejszym czynnikiem różnicującym – przestrzeń internetu jest rozdrobniona na miliony nisz i grup o własnej specyfice. A jednak, dyskutując o sieci, prawie zawsze odwołujemy się do zagranicznych (najczęściej amerykańskich) przykładów – łatwiej w mediach przeczytać o życiu w Second Life, niż w Naszej Klasie. Ta westernizacja wspólnych wyobrażeń kultury cyfrowej utrudnia budowanie jej tu i teraz. To tak, jakby poruszać się po Warszawie z mapą Doliny Krzemowej w ręku.

Uzasadnione jest pytanie, dlaczego u nas nie rozwija się tak dynamicznie oddolna aktywność obywatelska czy niezależna twórczość korzystająca z nowych technologii. Może problem nie tkwi w inaczej toczącej się historii, lecz w ciągłym przykładaniu tej samej matrycy do nieporównywalnych kultur? Może naśladownictwo w tym obszarze jest kolejnym przejawem postkolonialnej mentalności, skazującej nas na powielanie cudzych zainteresowań i zachowań? Philip E. Agre twierdzi, że wizja cyberprzestrzeni z lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych odegrała tę samą rolę, co w historii Ameryki wizja zachodniego pogranicza – nowego obszaru do skolonizowania, rozpalającego ludzką wyobraźnię. Czasem wydaje się, że i my w Polsce próbujemy żyć na siłę amerykańskimi mitami i wyobrażeniami. Tymczasem, gdy się głębiej poszuka, można skonstruować własną mitologię.

Marszałek Piłsudski (kto by się po nim spodziewał) zachował po sobie nagranie z całkiem przenikliwą analizą wpływu nowych mediów. A Bohumil Hrabal stwierdził kiedyś w wywiadzie: „Ponieważ nie mamy dostępu do morza, jest nam obce to poczucie ogromu, którego można zaznać, kiedy się na nie patrzy. Każdy Środkowoeuropejczyk chce zobaczyć morze, a gdy je zobaczy, jest wstrząśnięty. Tak więc my zamiast morza musieliśmy mieć morze informacji”.

Przytoczony wcześniej przykład o astronomach-hakerach nie był przypadkowy. Zamiast kopiować pomysły na e-biznes, podbijać cyberprzestrzeń niczym Dziki Zachód i mknąć infostradą szlakami wytyczonymi przez innych, warto skoncentrować się na przykład na idei solidarności, i w oparciu o nią budować własną mitologię ery cyfrowej.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).