Bárbara Lennie – boisz się ją spotkać
„Bałagan, jaki zostawisz”, mat. prasowe

16 minut czytania

/ Film

Bárbara Lennie – boisz się ją spotkać

Adam Kruk

„Time’s up” – mówi Lennie niemal w każdym swoim filmie: czas nadużyć się skończył, pora wyrównać rachunki. Jej postaci uosabiają walkę z takimi czy innymi „dziadersami” próbującymi objaśniać świat tym, którzy znają go dużo lepiej

Jeszcze 4 minuty czytania

Kiedy na przełomie wieków Pedro Almodóvar stworzył „Wszystko o mojej matce”, świat zachwycił się nie tylko jego filmem, ale i pewną młodą Hiszpanką. Znana już dobrze w ojczyźnie Penélope Cruz, występując w roli umierającej na AIDS ciężarnej zakonnicy, objawiła się wówczas niczym anioł widzom na całym globie. Migiem rozpoczęła międzynarodową karierę, której ukoronowaniem była Złota Palma za „Volver” (2006) oraz Oscar za „Vicky Christina, Barcelona” (2008). Odebrała go jako pierwsza w historii Hiszpanka, cały kraj był dumny. Cruz stała się dobrem narodowym i towarem luksusowym: ozdabiała hollywoodzkie produkcje oraz reklamy drogich marek, a wyobraźnię rozpalały nie tylko jej role, ale i z rozmachem prowadzona polityka romansowa: związała się z Tomem Cruisem i Matthew McConaugheyem, w końcu z inną iberyjską dumą – Javierem Bardemem.

Droga dziesięć lat od niej młodszej Bárbary Lennie była trudniejsza, mniej spektakularna, wciąż do statusu, którym cieszy się Cruz, jej daleko. I choć mowa o jednej z najważniejszych współczesnych aktorek europejskich, której obecność na ekranie stanowi dziś niejako znak jakości filmu, poza Hiszpanią i Argentyną z powodzeniem mogłaby nieniepokojona przez nikogo przechadzać się po ulicach. Hollywood jeszcze po nią nie zapukało, za to grała u najważniejszych współczesnych twórców hiszpańskich, począwszy od samego Almodóvara („Skóra, w której żyję”), równie chętnie jednak przyjmując role u młodych filmowców z Ameryki Południowej: Diego Lermana czy Federico Veiroja. Jej największy międzynarodowy sukces to występ we „Wszyscy wiedzą”, gdzie Ashgar Farhadi zgromadził całą plejadę hiszpańskojęzycznych gwiazd, ale i tu kampania promocyjna naświetlała raczej udział złotej pary Cruz–Bardem.

Na przykładzie filmu Irańczyka zobaczyć można różnicę między aktorkami, które znalazły się razem na ekranie. Penélope jako matka porwanej nastolatki była na przemian uwodząca i histeryczna, jak zawsze – olśniewająco nadmiarowa. Bárbara, występująca w roli jej „rywalki”, stała z boku, zimniejsza, bardziej powściągliwa, ale równie silna. I choć była to rola drugoplanowa, przykuwała uwagę jako ta, która wypisała się z nie swojej intrygi, ta, która potrafiła zamknąć drzwi. Bo właśnie niezależność jest cechą, która najmocniej wyróżnia bohaterki grane przez Lennie – często pochmurne, podejrzane i podejrzliwe, chodzące bocznymi, zacienionymi ścieżkami. Ale zawsze własnymi.

Taką postać gra też w pokazywanym od grudnia na Netflixie „Bałaganie, jaki zostawisz”, który miał powtórzyć sukces innych hiszpańskojęzycznych seriali platformy – „Domu z papieru” czy „Szkoły dla elity”. Choć pod wieloma względami od nich szlachetniejszy, niepozbawiony jest też charakterystycznych dla produkcji popularnego serwisu streamingowego słabości: schematyczności, przezroczystości formalnej. To jednak dobry sposób, by poznać i zrozumieć fenomen Bárbary Lennie, która wciela się tu w postać nauczycielki hiszpańskiego z prowincjonalnej szkoły w fikcyjnym galisyjskim miasteczku. Co ciekawe, serial ma tak naprawdę dwie protagonistki – początkowo wydaje się nią dobroduszna Raquel, grana przez znaną z „Juliety” Almodóvara Inmę Cuestę (z Lennie wystąpiła już wcześniej we „Wszyscy wiedzą”). Przejmuje ona właśnie posadę po zmarłej poprzedniczce i – trochę jak w „Rebece” Hitchcocka – w żaden sposób nie jest w stanie jej dorównać.

Grana przez Lennie nieboszczka Viruca (to imię!) okazuje się osobą o wielu twarzach. Zadaniem widza jest nawet nie tyle odkryć przyczyny jej śmierci (to zrobią za nas twórcy serialu), ile przede wszystkim zintegrować jej skomplikowaną osobowość, której elementy za nic nie chcą złożyć się w całość. Mamy tu więc kilka odsłon Bárbary Lennie, wszystkie jednak z jej ulubionego neurotycznego repozytorium. Początkowo poznajemy ją jako nadużywającą alkoholu „kobietę na skraju załamania nerwowego”, by następnie odkrywać jej… kolejne słabości: do kokainy, do nastoletnich uczniów czy, w końcu, do wikłania się w szemrane interesy na styku lokalnej polityki i biznesu. Skłonnościom do destrukcji i autodestrukcji towarzyszą niewątpliwy urok, powab, charyzma, cechy sprawiające, że potrafi być równocześnie inspirującą nauczycielką, kochającą żoną, zmysłową kochanką, a nawet przyjaciółką. Czy jednak wszystkie te role da się pogodzić? Jak rozgrywać świat, kiedy samemu jest się mocno pogubionym?

Serial utrwala wizerunek Lennie jako kobiety fatalnej, skrywającej wiele sekretów – trochę odjechanej, ale też twardo stąpającej po ziemi. Potrafiącej sprawić, by świat się przed nią ugiął. W spektakularny sposób stworzyła go już sześć lat wcześniej w „Magical Girl” Carlosa Vermuta – jednym z najoryginalniejszych filmów ostatniej dekady. Realizacja przewrotnego scenariusza nie miałaby tej samej mocy bez, wówczas jeszcze mało znanej, Bárbary Lennie, dla której okazała się ona tym, czym dla Penélope Cruz występ u Almodóvara – wehikułem transportującym ją do aktorskiej pierwszej ligi. Nie osiągnęła tego jednak, rozkochując w sobie świat, lecz wzbudzając w nim strach; obnosząc nie habit, a rany i blizny.

Posągowa brunetka z charakterystycznymi bruzdami na czole, będącymi jakby wizualnym znakiem, że za jej pięknem kryje się pewna skaza, oraz głębokim, niskim głosem, który trudno pomylić z jakimkolwiek innym, wcieliła się tu w postać – nomen omen – Bárbary. Już na początku filmu, gdy staruszek prosi, aby nie uwalniać go z więzienia, bo „boi się spotkania z Bárbarą”, wiemy, że będzie to osoba wyjątkowo mroczna i niebezpieczna. Jeżeli dodać, że staruszek był niegdyś jej nauczycielem i gra go legenda hiszpańskiego kina, José Sacristán, relacja ta nabiera charakteru symbolicznej zmiany warty. Oto w kinie, ale i w życiu, kontrolę przejmuje pokolenie nieskażone czasami dyktatury frankistowskiej, które nikomu nie zamierza się kłaniać.


Uosabiająca je Bárbara nie czapkuje ancien régime także w wyzbytym przymusu czy wstydu podejściu do seksualności. Potrafi nie tylko płynnie przechodzić z relacji damsko-męskich do lesbijskich, ale też stać ją na kaprysy, takie jak one night stand ze starszym, mało atrakcyjnym mężczyzną, który w filmie popełni największy błąd w życiu – zacznie ją szantażować. Z wyraźną skłonnością do masochizmu, ale i sadyzmu, pozwalającą jej choćby na żarty z mordowania dzieci, nie wzbroni się też przed pracą seksualną. Recenzujący film dla Dwutygodnika Bartosz Żurawiecki pisał, że, „to, co wygląda zrazu jak posępny, szyderczy obraz dzisiejszej Hiszpanii, przekształca się w zagadkowy thriller, w którym rozpoznajemy znane nam skądinąd tropy. Choćby, wcielony w Bárbarę, mizoginistyczny stereotyp «słabej płci», która odgrywając ofiarę, tak naprawdę manipuluje i wykorzystuje krążących wokół niej mężczyzn”.

Stereotyp ten jednak zostaje rozbrojony – Bárbara nie wodzi facetów na pokuszenie, by testować ich charakter, funkcjonuje tu sama dla siebie. Czasem ktoś jej nie doceni i słono za to zapłaci, ale dzieło Vermuta, które zatriumfowało na festiwalu w San Sebastián (najlepszy film i scenariusz), składa jej hołd. Żurawiecki porównywał je do twórczości Carlosa Saury i Luisa Buñuela, szczególnie zaś „Piękności dnia” – ale nawiązująca do Buñuelowskiej chińskiej szkatułki scena z tajemniczymi drzwiami czy motyw prostytucji to jedno. Drugie to legendarny chłód Catherine Deneuve, który, jak się wydaje, znalazł tu – ale też w innych filmach Lennie – nową depozytariuszkę.

Rola w „Magical Girl” przyniosła jej prestiżową Nagrodę Goyi (Cruz ma już dwie, najwięcej – trzy – Carmen Maura), odtąd mogła przebierać w rolach, wybierała bohaterki zuchwałe i odważne, umacniające wizerunek kobiety silnej, zimnej, często niebezpiecznej, ale nigdy ozdoby albo zabawki w męskich rękach. Nie unikała kina gatunkowego, występując z hiszpańskim amantem Mario Casasem w thrillerze „Contratiempo” (2016) Oriola Paulo czy właśnie w „Bałaganie, który zostawisz”, pozwalającym zaistnieć przed szerszą publicznością serialową, nade wszystko jednak stała się ikoną arthouse’u. Wnosiła do niego przy tym – bardzo potrzebny, by nie utonąć w małym realizmie – nerw i dreszcz, właśnie jakoś gatunkowy. Towarzyszy on nieustannie chociażby seansowi „Rodziny na sprzedaż” (2017) Diego Lermana: opowieści o lekarce próbującej na argentyńskiej prowincji adoptować noworodka. Okazuje się jednak, że trafia w macki mafijnego systemu – do „fabryki dzieci”.

Przez cały seans kamera Wojciecha Staronia podąża za niewychodzącą właściwie z kadru Lennie. Operator wspomina pracę na planie: „Mieliśmy momenty, w których kamera była od Bárbary oddalona o co najwyżej 30 centymetrów, kiedy to liczy się minimalny nawet gest czy ruch. Ona znakomicie to wyczuwała, ustawiała się tak, by ujęcie było bardziej ekspresyjne. Ma doskonałe wyczucie planów filmowych, obiektywu, dynamiki: wie, kiedy trzeba przyśpieszyć, a kiedy zwolnić. Niektórym aktorom, nawet doświadczonym, trzeba to tłumaczyć – ona kadr ma we krwi. Na premierę «Rodziny na sprzedaż» w San Sebastián przyjechali jej rodzice i wspominali, że już od dzieciństwa występowała na scenie, była magnetyczna, już wtedy była to jej droga. Aktorskie zwierzę – potwierdzam to w stu procentach”.

 Na planie „Rodziny na sprzedaż”, fot. Wojciech Staroń

Film zdobył w Argentynie najważniejsze nagrody (Premio Sur, Cóndor de Plata) i wywołał społeczną debatę o handlu dziećmi oraz nierównościach społecznych. Lennie gładko weszła w południowoamerykański kontekst, gdyż jej rodzice są Argentyńczykami, jako dziewczynka wychowywała się w Buenos Aires i u dziadków w La Plata. „Dzięki temu – mówi Staroń – po pierwsze bardzo czuła lokalne realia, po drugie – miała ten specyficzny akcent, łatwość przejścia z kastylijskiego na jego argentyńską wersję. Mówienie z zaśpiewem porteño z Buenos przychodziło jej naturalnie – tam się wychowywała, to nadal jej ojczyzna. Dzięki temu wypadła tak autentycznie i została zaakceptowana przez argentyńską widownię”.

Jej bikulturowość sprawia, że i w Hiszpanii dobrze wypada w rolach osób desde allá – przybywających z daleka. Tak było choćby w zrealizowanej rok później „Niedzielnej chorobie” (oba filmy zobaczyć można na Netflixie) – niezwykłym obrazie Ramóna Salazara, w którym tajemnicza dziewczyna przyjeżdża z Francji do Madrytu, by wkroczyć w życie granej przez Susi Sánchez bogatej damy. Oczywiście przejmuje nad nią kontrolę, ale relacja ta jest bardziej skomplikowana: balansuje między torturą a kompensatą, interesownością a potrzebą czułości. „Niedzielna choroba” jest namysłem nad tym, na ile człowiek może dysponować własnym życiem i własną śmiercią. Ale też – gorzkim rachunkiem wystawionym pokoleniu ’68, gotowym poświęcić wszystko dla samorealizacji. Europejskim sybarytom wysyłającym swe dzieci – „jak paczki” – na studia za granicę. Już w pierwszej scenie rachunek ten kładzie na suto zastawionym stole przebraną za kelnerkę Lennie.

Podobnie jest w zrealizowanej w tym samym roku „Petrze” Jaime Rosalesa – filmie, w którym tytułowa rola przyniosła jej nominację do Europejskiej Nagrody Filmowej (zgarnęła ją wówczas występująca w „Zimnej wojnie” Joanna Kulig). Jeśli w „Niedzielnej chorobie” rozliczała z przewin matkę, tu wzięła się za ojca – szanowanego wszem i wobec artystę, o którym tylko najbliżsi wiedzą, że jest potworem. W zbudowanej na wzór greckiej tragedii „Petrze”, osadzonej gdzieś w luksusowej posiadłości na katalońskiej prowincji, świat zawężono zaledwie do kilku postaci, z których każda – trochę jak w „Teoremacie” Pasoliniego – zostanie przez nowo przybyłą dotknięta i odmieniona. Albo zgładzona, bo umowna konstrukcja tego świata pozwalała zobaczyć film jako symboliczny atak na patriarchat: hiszpański, którego triumf i uosobienie stanowiła dyktatura generała Franco, ale też ten kojarzony z rządami junt wojskowych w Ameryce Łacińskiej. Albo kult siły i kult jednostki, od którego – jak dowodzi Rosales – nie jest wolny także świat artystyczny.

W obu tytułach Lennie jest siłą rozsadzającą zastany porządek, który zrobił wiele, by nie zasłużyć na trwanie. Nie jest w nich jednak, jak wcześniej w „Magical Girl”, demonem – czarnymi charakterami są tego świata twórcy i beneficjenci. Ona wciela się w rolę egzekutorki, nawet jakoś czułej i rozumiejącej, jednocześnie jednak pewnej swego i bezwzględnej. „Time’s up” – mówi Lennie niemal w każdym swoim filmie: czas nadużyć się skończył, pora wyrównać rachunki. Jej postaci uosabiają walkę z takimi czy innymi „dziadersami” próbującymi objaśniać świat tym, którzy znają go dużo lepiej. Mimo że wcale nas o to nie prosi, kibicujemy jej w wywracaniu stolików, bo nie pozwala pomniejszać się ze względu na swój wiek, płeć czy stan portfela. Bo jej gniew jest słuszny.

Wykorzystuje go jednak w sposób nie tak prymitywny jak Małgosia Bela w nieudanej „Erotice 2022” – zwycięża nie spluwą, a umysłem. Grane przez nią bohaterki zazwyczaj nawet nie podnoszą głosu. Są groźne siłą charakteru, zdolnością przejmowania – właściwie bez wysiłku – kontroli nad ludźmi i sytuacjami. Sprawczości tej towarzyszy przy tym pewna prostota, dystans do świata blichtru czy wspinania się po drabinie społecznej. Także poza ekranem. Staroń: „Kręcąc «Rodzinę na sprzedaż», mieszkaliśmy na argentyńskiej prowincji w małym hoteliku, na kupie, jedliśmy wiejskie żarcie w kantynie – ona z nami. Świetnie zintegrowana z ekipą, nie zamykała się we własnym świecie, mimo że stanowiła – jak to się brzydko mówi – wkład koproducenta hiszpańskiego. Była jedną z nas – styl hollywoodzkich gwiazd, z ich karawanami i dworem asystentów, jest jej obcy”.

Po intensywnym 2018 roku, kiedy premierę miały trzy filmy z jej udziałem (w tym dwa w Cannes), zrobiła sobie przerwę od kina – by posprzątać bałagan w głowie i dalej móc być aktorką. „Otoczyłam się zbyt dużą ilością dramatów i śmierci, potrzebowałam wytchnienia” – mówiła dziennikowi „El Mundo”. Postawiła na telewizję i teatr. Wystąpiła w madryckim Teatro Kamikaze w potrójnej roli w „El tratamiento” Pablo Remóna. Kontynuowała też współpracę z francuskim dramaturgiem Pascalem Rambertem, który w styczniu w sewilskim Teatro Central (w Hiszpanii kina i teatry pozostają otwarte) wystawił misterium „3 anunciaciones” – Lennie wygłasza w nim monolog Madonny. Niedawno premierę miał też świeżutki jeszcze klip „Comerte entera” („Zjeść cię całą”) C. Tangany – hiphopowej rewelacji z Półwyspu Iberyjskiego, „nowej Rosalíi” hiszpańskojęzycznego świata. W rytm łagodnej bossa novy, cała w Guccim, Lennie przybywa w nim do Palacio Real, gdzie zasiadają jedynie mężczyźni. Wbrew zgorszonym spojrzeniom wchodzi buńczucznie do środka. Siada sama i jak zwykle zmienia reguły gry. Zamawia nie ośmiorniczki, a gulasz z kiełbasy.


Może to symbolizować moszczenie się młodego piosenkarza w skostniałym światku muzycznym zarządzanym przez grube ryby show-biznesu, ale – równie dobrze – pozycję Bárbary Lennie w świecie filmu, którą wywalczyła sobie sama. Pewnie i nonszalancko, bez proszenia o pozwolenie czy wybaczenie. Nie siadając w złym towarzystwie. Być może właśnie dlatego nigdy nie zdobędzie przynależnego Cruz statusu bogini, ale właściwie – na co komu jest on potrzebny?