Jedna cholerna rzecz za drugą

18 minut czytania

/ Film

Jedna cholerna rzecz za drugą

Tomasz Bąk

Historia przedstawiona w „Can’t Get You Out of My Head” to nie tylko ludzie pociągający za sznurki – to także substancje, które pozwalają im to robić, albo, częściej, sprawiają, że tego nie robią

Jeszcze 5 minut czytania

Gdy sklepy spożywcze w Teksasie zostały doszczętnie wymiecione z żywności i kolejny raz okazało się, że kapitalizm może i dobrze wygląda na papierze, ale niestety nie sprawdza się w prawdziwym świecie, zapobiegliwi teksańscy tiktokerzy, którzy zgromadzili na czarną godzinę nieco energii w power bankach, zaczęli podawać w wątpliwość… śnieg. Jedna z użytkowniczek serwisu zamieściła filmik, w którym dziękuje Billowi Gatesowi za próbę oszustwa i trzymając w ręku skleconą naprędce śnieżkę, pokazała, że śnieg nie topi się, tylko płonie. Filmik został wyświetlony ponad osiemset tysięcy razy. Według innych użytkowników śnieg został celowo zrzucony na Teksas przez rząd USA, żeby pogrążyć stan w chaosie.

Nie był to pierwszy raz, gdy amerykańscy internauci wyrazili wątpliwość wobec charakteru opadów, które nawiedziły ich miasta. Gdy w styczniu 2014 roku potężna burza śnieżna przetoczyła się nad Atlantą, internet wypełnił się rozmaitymi spekulacjami o mocno spiskowym charakterze. Astronom Phil Plait nagrał filmik, w którym demaskuje antynaukowe brednie stojące za tymi teoriami, w przystępny sposób tłumacząc, dlaczego z przypalanej zapalniczką śnieżki nie kapie woda (śnieg posiada właściwości absorpcyjne), a na powierzchni przypalanej śnieżki pojawia się czarny ślad (efekt spalania butanu przez zapalniczkę). No cóż, nie pomogło.

Jak to się stało, że w tzw. erze informacji tak wielką karierę robi dezinformacja? Skąd biorą się teorie spiskowe? Dlaczego jesteśmy na nie podatni? Czy jest jakaś prawda, która kryje się za filmikami z żółtymi napisami? Na część z tych pytań (i jeszcze kilka innych) próbuje odpowiedzieć Adam Curtis w „Can’t Get You Out of My Head: An Emotional History of the Modern World”, sześcioczęściowym dokumencie zrealizowanym dla BBC.

Laureat czterech nagród BAFTA, twórca dokumentów poświęconych m.in. technokracji, pamięci indywidualnej i zbiorowej, psychoanalitycznym korzeniom public relations czy kruszeniu się czarno-białej wizji świata po zakończeniu zimnej wojny tym razem wziął na tapetę cywilizację indywidualizmu i wyobcowania, próbując przy tym dotrzeć do jej źródeł historycznych i geograficznych. Wszystko to robi w charakterystycznym dla siebie interdyscyplinarnym stylu, swobodnie miksując dokonania psychologii, socjologii, historii, ekonomii, filozofii czy politologii, nie szczędząc nam przy tym anegdotek, rozmaitych smaczków i mało uczęszczanych szlaków myślowych. Curtis jest znany z szacunku do widza, a „Can’t Get You Out of My Head” nie jest wyjątkiem, dlatego też nie należy oczekiwać łopatologicznej puenty – dostajemy mnóstwo faktów, pojęć i osobistych historii, ale kropki musimy połączyć sami. Wydaje się, że da się to zrobić na przynajmniej kilka sposobów.

„Can’t Get You Out of My Head”

Wydarzeniami, które zainicjowały proces twórczy, były wybór Donalda Trumpa na 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych oraz zamieszanie związane z referendum wokół brexitu – Curtis chciał zbadać, dlaczego osoby krytykujące i Trumpa, i brexit (a wśród nich liczni wpływowi politycy, naukowcy i komentatorzy życia publicznego) nie były w stanie nie tyle narzucić swojej narracji, ile przedstawić jakiejkolwiek innej oferty swoim społeczeństwom. W poszukiwaniu odpowiedzi reżyser funduje nam szybką przebieżkę przez historię, od pierwszej połowy XIX wieku (wojny opiumowe) aż po czasy najnowsze (wydarzeniami kończącymi serial są masowe protesty w Rosji po zatrzymaniu Aleksieja Nawalnego i objęcie urzędu przez Joe Bidena) – w pierwszych odcinkach narracja jest prowadzona głównie liniowo, a w drugiej części serialu coraz częściej przeskakujemy między wydarzeniami z różnych dekad. Całość pokazana jest głównie z perspektywy wpływowych państw z ambicjami imperialistycznymi, mamy więc dużo migawek z USA, Chin, Rosji (względnie – ZSRR, ale nie jest to wątek wiodący) i Wielkiej Brytanii, choć autor zabiera nas także do Arabii Saudyjskiej, Iraku, Niemiec czy Wietnamu.

Wszystkie te podróże łączy wytrwałe, uparte dążenie do tej jednej cholernej rzeczy, przez którą to wszystko wygląda tak, jak wygląda – czyli raczej nieszczególnie. Niektóre zestawienia mają wręcz lekko schizofreniczny charakter, bo nie sposób inaczej opisać płynnego przejścia od opisów eksperymentów psychologicznych do prawdziwego celu „Pokémon Go!” (musieli złapać nas wszystkich, żebyśmy mogli złapać je wszystkie) czy połączenia losów założyciela londyńskiej komuny Black House z inspirowanym przez Stasi terroryzmem w RFN. Wskazuje to na pewne ideowe powinowactwo Curtisa z Markiem Fisherem, który w „Realizmie kapitalistycznym” pisał, w jaki sposób kapitalizm żywi się historią, wyrażając w pieniądzu wszystkie dotychczasowe osiągnięcia techniczne i kulturowe ludzkości, niejako niezależnie od intencji, jakie za nimi stały, odzierając je z całego symbolicznego ciężaru. Witajcie w świecie, w którym produkuje się niewygodne sedesy, żebyście mieli więcej czasu na produkcję.

Główną osią, która spaja całość i przewija się regularnie przez kolejne odcinki, jest rysujący się konflikt między indywidualizmem społeczeństw Zachodu a bardziej kolektywnym podejściem Chin i krajów dawnego drugiego świata. Zdaniem Curtisa ta różnica była jednym z głównych kulturowych motorów napędowych zimnej wojny, a różnice w podejściu do organizowania wspólnoty widać do dzisiaj. Dobrym przykładem jest kwestia gromadzenia danych wrażliwych: mieszkańcy USA i krajów europejskich sami chętnie dzielą się swoimi danymi poprzez szeroki wachlarz mediów społecznościowych, podczas gdy chiński rząd postanowił opracować i wdrożyć informatyczny system inwigilujący obywateli, nie pytając ich o zgodę na przetwarzanie danych. Warto także zauważyć różnicę jakościową między danymi zbieranymi w tych dwóch przypadkach – wrzutki z mediów społecznościowych to (przynajmniej pozornie) miks zdjęć z wakacji, pomysłów na power śniadania, ludzkich pragnień, uczuć i aspiracji, zaś dane gromadzone przez chiński SCS (Social Credit System, 社会信用体系) to historia zakupów, informacje o przemieszczaniu się, dane demograficzne plus sieć kontaktów – wspomniałem już o różnicy jakościowej? Wydaje się, że na dobrą sprawę są to dokładnie te wszystkie dane, które my, ludzie Zachodu, dobrowolnie udostępniamy rozmaitym aplikacjom mobilnym, ale wyprane z towarzyszących im emocji.

„Can’t Get You Out of My Head”

Dlaczego więc SCS budzi takie emocje w krajach Zachodu? Cóż, prawdopodobnie chodzi o związany z nim system punktacji (punkty mają być przyznawane za płacenie rachunków w terminie czy kupowanie zdrowych produktów spożywczych), który docelowo ma dzielić obywateli na kategorie, a tym z wysoką oceną wydatnie ułatwiać życie, niezależnie od tego, czy chodzi o uzyskanie kredytu hipotecznego, czy dostęp do publicznego systemu ochrony zdrowia. Nie należy jednak zapominać, że nie jest to jakieś wielkie novum – pracownicy działów HR w zachodnich korporacjach (a często także w lokalnych firmach rodzinnych) regularnie prześwietlają aktywność w social mediach kandydatów do pracy, a gdy ubiegamy się o pożyczkę, bank sprawdza nasz scoring w BIK-u, gdzie na ocenę wpływa nie tylko historia kredytowa, ale też sposób wydatkowania środków, które wpływają na nasze konto. Zanim więc słusznie się oburzymy, powinniśmy się zastanowić, czy przypadkiem – w białych rękawiczkach, rękami korporacji, z których usług korzystamy – nie robimy dokładnie tego samego.

Zdaniem autora dokumentu istotnym wydarzeniem, które zredefiniowało relacje amerykańsko-chińskie, było odejście od standardu złota – w połowie sierpnia 1971 roku Richard Nixon ogłosił, że znajdujące się w posiadaniu innych rządów amerykańskie dolary nie będą już wymieniane na złoto. Curtis sugeruje, że prezydent USA nie do końca był świadomy możliwych konsekwencji swojej decyzji – rezygnacja z wymienialności dolara na złoto była podyktowana przez rosnące koszty wojny w Wietnamie, będące ogromnym obciążeniem dla budżetu federalnego. Jak pisał David Graeber: „Gdy globalny system pieniądza kredytowego został całkowicie odłączony od złota, świat wszedł w nową fazę historii finansowej – której nikt do końca nie rozumie”. Wydarzenie to doprowadziło do największego w najnowszej historii transferu bogactwa z krajów rozwijających się do krajów rozwiniętych, było też przyczynkiem do dalszej ekspansji instytucji finansowych – z dnia na dzień waluty stały się kolejnym aktywem dostępnym na rynku, pojawiła się też możliwość emisji nowych instrumentów finansowych, takich jak chociażby opcje walutowe. Z perspektywy chińskiej odejście od standardu złota umożliwiło transformację w kierunku gospodarki kapitalistycznej, a sama perspektywa zostania w niedługim czasie posiadaczem największej ilości amerykańskich obligacji musiała być do pewnego stopnia interesująca, z pewnością była korzystnym rozwiązaniem w perspektywie długoterminowej i przyczynkiem do dalszej ekspansji.

Podejmując wątek chiński w serialu, Adam Curtis bardzo często przedstawia wydarzenia z punktu widzenia Jang Qing, czwartej żony Mao Zedonga, którą w pewnym momencie określa mianem jednej z najbardziej wpływowych kobiet na świecie. Choć centralnym punktem podpisanej przez nią przed zawarciem małżeństwa intercyzy była rezygnacja z pełnienia funkcji politycznych na okres trzydziestu lat, Jang Qing odegrała znaczącą rolę w chińskiej rewolucji kulturalnej jako członkini tzw. bandy czworga. Zanim jednak do tego doszło, Jang Qing, znana ze swojego doświadczenia aktorskiego, zajmowała się sztuką, wplatając treści rewolucyjne w tradycyjne chińskie opery – fragmenty tych widowisk są integralną częścią „Can’t Get You Out of My Head”.

Nie są to jedyne ślady obecności kultury w najnowszym dziele Curtisa – ogromne wrażenie robi bardzo zróżnicowana ścieżka dźwiękowa, na której znajdziemy fragmenty utworów takich wykonawców jak Marlene Dietrich, Sex Pistols czy the Raveonettes, a także niesamowitą radziecką wersję „Let It Be” Beatlesów, przy której nie sposób się nie wzruszyć.

Znaczącymi postaciami są tu też Afeni Shakur Davis i 2Pac Shakur – dwoje czarnoskórych poetów amerykańskiej ulicy. Ciężko jednak mówić o spójnym projekcie poetyckim rozpisanym na pokolenia, ponieważ Afeni i 2Pac odgrywają w „Can’t Get You Out of My Head” mocno przeciwstawne role – działalność aktywistyczna członkini Czarnych Panter zostaje skonfrontowana z ogromnym sukcesem komercyjnym jej syna, który zdaniem Curtisa był kolejnym produktem ery indywidualistycznego kapitalizmu. W jednym z odcinków możemy zobaczyć rewolucyjne wiersze Afeni opublikowane w kwietniu 1970 roku przez „Panther Post”, a wymierzone w klasę posiadaczy nieruchomości oraz bankierów, którzy nie chcieli udzielać Afroamerykanom pożyczek. Relacja 2Paca z matką zwykle opisywana jest jako trudna i złożona. W zadedykowanej Afeni piosence „Dear Mama” 2Pac pisze: „You always was committed, A poor single mother on welfare, tell me how you did it. There’s no way I can pay you back, But the plan is to show you that I understand: you are appreciated”, co można by przetłumaczyć tak: „Zawsze byłaś oddana, samotna matka na zasiłku, powiedz mi, jak dałaś radę. Nie ma opcji, żebym mógł się spłacić, chcę tylko pokazać, że to rozumiem: doceniam to”. Wydaje się, że zaangażowanie jego matki w poprawę losu czarnej społeczności odcisnęło pewien ślad na twórczości 2Paca, ale byłbym ostrożny w stawianiu znaku równości między działalnością polityczną Afeni na przełomie lat 60. i 70. a muzyczną działalnością jej syna dwie dekady później. Nie powinno być jednak nadużyciem stwierdzenie, że walcząc o podmiotowość czarnej społeczności, oboje zostali w pewien sposób „rozegrani” przez potężniejsze siły – w przypadku Afeni były to amerykańskie służby i słynny proces Panther 21, w przypadku 2Paca chodziło o grający nieczysto przemysł płytowy.

Ale historia przedstawiona w „Can’t Get You Out of My Head” to nie tylko ludzie pociągający za sznurki – to także substancje, które pozwalają im to robić, albo, częściej, sprawiają, że tego nie robią. Curtis przywołuje w tym kontekście dwa leki na receptę, które zrewolucjonizowały relacje społeczne w Stanach Zjednoczonych, Valium i OxyContin.

„Can’t Get You Out of My Head”

Dopuszczone do użytku przez FDA w 1963 roku Valium, lek o działaniu uspokajającym i przeciwlękowym, początkowo było przepisywane głównie kobietom. Gospodynie domowe zamieszkujące amerykańskie przedmieścia cierpiały na samotność i były wymarzoną grupą docelową farmaceutyku, który pomagał im radzić sobie z trudami dnia codziennego. Niedługo potem do kobiet dołączyli ich mężowie, którzy tracili pracę w amerykańskim przemyśle. Stosowane stale, Valium powodowało uzależnienie – ofiarą diazepamu padła chociażby pierwsza dama Betty Ford czy Elizabeth Taylor, a sam lek był częścią koktajlu, który wykryto podczas sekcji we krwi Elvisa Presleya. W szczytowym momencie popularności pod koniec lat 70. w USA sprzedawano ponad dwa miliardy tabletek Valium rocznie. Lek był wszechobecny, pojawiał się nawet w filmach Woody’ego Allena czy piosenkach The Rolling Stones, The Verve i Turnover (tutaj już jako lek generyczny).

Drugim środkiem wspomnianym przez Curtisa jest OxyContin – pozornie cudowne lekarstwo uwalniające od bólu opracowane przez Purdue Pharma w latach 90. Oparty o oksykodon opioidowy lek przeciwbólowy silnie uzależnia, co początkowo próbował zataić koncern. Oszustwo opłaciło się – w samym 2001 roku zyski ze sprzedaży w Stanach Zjednoczonych przekroczyły miliard dolarów. Sukces OxyContinu nie byłby możliwy bez rewolucji w podejściu do leczenia bólu w USA, sama zaś rewolucja – bez udziału handlowców i wykonujących zawody medyczne ambasadorów Purdue Pharma. Lek zaczęto przepisywać nie tylko na bóle pooperacyjne, ale też pacjentom cierpiącym na bóle chroniczne. Dodatkowym twistem w sprawie było opublikowane na opakowaniu ostrzeżenie – zakazywało ono rozkruszania tabletek, ponieważ mogło to prowadzić do uwolnienia takiej ilości substancji czynnej, która mogła okazać się toksyczna. Było to wręcz zaproszenie do „rekreacyjnego” stosowania leku. Niedługo potem w miastach i miasteczkach północno-wschodnich Stanów obserwowano pacjentów, którzy zaczęli się dziwnie zachowywać, a pas rdzy zaczęto określać mianem pasa oxycontinowego. Dla wielu mieszkańców regionu kolejna fala redukcji etatów w przemyśle samochodowym skończyła się uzależnieniem od opioidów, a obrazy snujących się po marketach junkies próbujących wynieść cokolwiek, co dałoby się wymienić na kolejną tabletkę, stały się codziennością.

W tle przemian politycznych i kulturowych, kolejnych konfliktów i przełomów naukowych, wraz ze wzrostem złożoności procesów toczących się niejako równolegle do życia mieszkańców państw pojawiających się w „Can’t Get You Out of My Head”, rosło społeczne znaczenie teorii spiskowych. Curtis szczególnie dużo czasu poświęca jednej z nich, „Operation Mindfuck”, swoistemu projektowi artystycznemu, który był właściwie aktem erekcyjnym dyskordianizmu – satyrycznej religii, która w centralnym miejscu stawia chaos jako podstawową siłę twórczą. Piękne zdanie autorstwa Jesse’a Walkera, tłumaczące dość dobrze to, czym była „Operation Mindfuck”, pozwolę sobie zacytować w oryginale: „Operation Mindfuck was a free-form art project–cum–prank–cum–political protest of the sixties and seventies, designed to sow the culture with paranoia” (w wolnym tłumaczeniu: „Operacja Mindfuck to swobodny formalnie niby-projekt-trochę-żart-po części-protest z lat 60. i 70., obliczony na zasianie w kulturze ziarna paranoi”). Cechą szczególną tego projektu było jego całkowite niezaprojektowanie – osoby stojące za „Operation Mindfuck” właściwie nie wiedziały, kto jeszcze jest zaangażowany w działania w ramach tego przedsięwzięcia, jaki będzie jego kolejny etap, co może się stać w jego trakcie i w ogóle „po co było nam to wszystko, przecież nigdy nie byliśmy blisko”, jak głosi polski skapunkowy szlagier. Kerry Thornley i Robert Wilson zaczęli od kolportowania artykułów na temat spisku Illuminati w niszowej prasie amerykańskiej i zinach od lewa do prawa, po czym przeszli do publikowania niepokojących materiałów reklamowych. Legenda głosi, że podczas pewnej krztuszącej się konopnym dymem nocy Wilson zapytał Thornleya, co stanie się, jeśli Illuminati naprawdę istnieją, i otrzymał odpowiedź: jeśli Illuminati istnieją, to prawdopodobnie są zachwyceni z szeroko zakrojonej akcji promocyjnej dowodzonej przez dwóch mocno spizganych kolesi. W artykule poświęconym „Operation Mindfuck” na stronie dyskordiańskiego fandomu możemy przeczytać, że niejako z definicji wszystkie projekty związane z operacją są nieprawdziwe, włącznie z tym.

 

Sam autor pytany o „Can’t Get You Out of My Head” odpowiada, że jego celem było stworzenie dokumentu, który angażuje widza emocjonalnie niczym dobra powieść. I trzeba przyznać, że poszło mu z tym całkiem nieźle – duża w tym zasługa szerokiego wachlarza bohaterek i bohaterów, ludzi, którzy próbowali w jakiś sposób pisać historię, choć ich możliwości oddziaływania były bardzo różne. Obserwując bohaterów dokumentu na przestrzeni dekad, dochodzimy wreszcie do punktu, w którym jesteśmy teraz – systemu ekonomii atencji, której aktorami są coraz bardziej przerażeni ludzie, trawieni rozmaitymi paranojami, karmiący się filmami z żółtymi napisami, podpalający śnieżkę z nadzieją na zajrzenie za biusthalter światu. Tu jesteśmy, a teraz dajcie jakąś ideę, spróbujemy pójść gdzie indziej.