Banał straszniejszy niż śmierć

6 minut czytania

/ Literatura

Banał straszniejszy niż śmierć

Darek Arest

W „Wyjątkowych chwilach ze sztucznymi brawami” Gipi podróżuje przez własną twórczość, czasoprzestrzeń i gatunki. I tworzy intymną wariację na temat „2001: Odysei kosmicznej”

Jeszcze 2 minuty czytania

„No i chuj” – mówi mężczyzna do słuchawki i odkłada telefon. „Oj tam, tak czułem”. – Uśmiecha się do kolegi, który siedzi z nim przy stoliku. Dowiedział się właśnie, że jest bezpłodny, ale ta informacja zdaje się nie robić na nim wielkiego wrażenia. Ot, ciekawostka, wynik meczu w drugiej lidze. Silvano dowiaduje się zresztą wielu interesujących rzeczy każdego dnia – dla komika całe życie to poszukiwanie inspiracji. Zapewne myśli sobie, nie bez racji, że posiadanie dzieci jest niehigieniczne, nieekonomiczne i nieekologiczne, i widzi tu potencjał na dobry dowcip, ale upaja się tą swoją nonszalancją nieco zbyt mocno. Dobrą zabawę psuje mu jednak jakiś obcy głos, który co prawda dobywa się z jego wnętrza, ale nie jest jego głosem. Teraz, w tej knajpie, jeszcze udaje się go zagłuszyć. Ale już za chwilę, gdy wyrwany ze swojego życia będzie czekał na śmierć matki w położonym na odludziu pensjonacie, głos powróci. Zabierze go w odległą przyszłość i przeszłość gatunku ludzkiego i na przerażające spotkanie twarzą w twarz z troskliwie pielęgnowanym w sobie małym chłopcem.

Silvano jest tym typem bohatera komiksowego, którego trudno nie lubić. I w którym trudno nie dopatrywać się rysów autora. To ekshibicjonista zakuty w pancerz, ironicznie zdystansowany wobec siebie i świata. Bezgranicznie czuły, a jednocześnie zawsze gotowy, by wyznającej uczucie dziewczynie wytłumaczyć, że miłość i prawda nie istnieją, że tak się tylko mówi. Słowem, jak wyjaśnia mu to ten „wewnętrzny” chłopiec, Silvano jest klasycznym przypadkiem wrażliwego dupka.

Gipi, „Wyjątkowe chwile ze sztucznymi brawami”. Przeł. Jacek Drewnowski, timof i cisi wspólnicy, 176 stron, w księgarniach od sierpnia 2021Gipi, „Wyjątkowe chwile ze sztucznymi brawami”. Przeł. Jacek Drewnowski, timof i cisi wspólnicy, 176 stron, w księgarniach od sierpnia 2021

Jednak cała jego elokwencja i wrażliwość nie wystarczają, by zrozumieć prawdziwą wagę i wielowymiarowość chwili, w której stoi przy łóżku umierającej matki. „Matka, która umiera”. Powtarza tę frazę niczym mantrę, czuje jej siłę, ale to, co się z nim dzieje, nie mieści się w starannej konstrukcji, którą bierze za swoją tożsamość. Pisze nawet wiersz o dziecku, które chciało na zawsze pozostać dzieckiem i prychać na zakaz kąpieli w morzu. Zza bijących dziko fal patrzeć z zachwytem na siedzącą na brzegu matkę i być przez nią widzianym. „Napisałem to w barze przy autostradzie. Ale to nie jest komiczny tekst. Nie wiem, co to takiego”. Z pomocą przychodzi mu Gipi, wrzucając go w narracyjną strukturę rodem z „Odysei kosmicznej” Stanleya Kubricka.

Wspaniale narysowany i cudownie dowcipny komiks Gipiego, który nie jest bynajmniej tekstem komicznym, wykorzystuje patent czasoprzestrzennej sztafety, w której pałeczkę przekazują sobie bohaterowie rozdzieleni przez setki tysięcy lat. Ten koncept ma spory ciężar, ale Gipi wygrywa go z godną podziwu lekkością, zgrabnie unikając patosu. Przemierzający galaktykę kosmonauci, walczący o przetrwanie człowiek pierwotny, amerykański żołnierz z egzystencjalną misją w Hollywood i komik stojący przy łóżku matki, która umiera – wszystkie wątki udaje się tu scalić w jedną intymną opowieść o nieudanej ucieczce od siebie.

Jednocześnie jest to opowieść o samym akcie opowiadania – jego zbawczej mocy i kompletnej bezradności. Wszystko jest tu punktem wyjścia żartu, teoretyczną sytuacją narracyjną, piwną anegdotą. Każda z warstw jest gotową konwencją, kostiumem przywdziewanym przez bohatera dla odwrócenia uwagi – nie tyle nawet czytelnika, ile własnej. Żeby spojrzeć w lustro, Silvano potrzebuje dystansu, metafory, miękkiej kołderki utkanej z ironii. Gdyby nie ironiczny kontekst baru przy autostradzie, nie pozwoliłby sobie na spisanie wiersza, z którego bije tak proste pragnienie. Bo przecież banał jest straszniejszy od śmierci.

Gipi, „Wyjątkowe chwile ze sztucznymi brawami”Gipi, „Wyjątkowe chwile ze sztucznymi brawami”

Komiks, świetnie przetłumaczony przez Jacka Drewnowskiego i pięknie wydany, ma pewne cechy artystycznej summy, co jest o tyle dziwne, że 57-letni Gianni Pacinotti nie jest żadnym weteranem. Tworzeniem komiksów zajął się dość późno, bo dopiero koło trzydziestki. Wcześniej rysował na potrzeby prasy i przemysłu reklamowego, a jego wypowiedzi sugerują, że nigdy nie interesował się tym medium przesadnie mocno. Ale kiedy już się zainteresował, nie tracił ani chwili. Przez ostatnie 15 lat zdążył przetestować różne konwencje plastyczne i gatunkowe, którymi gra tutaj jak kartami jednej talii, na każdym etapie dbając o kompozycję i rytm opowiadania. Nie traci przy tym żadnego ze swoich dobrze znanych atutów.

Pierwszym wydanym po polsku jego komiksem była bodaj „Sala prób” – pamiętam, że nie potrafiłem powiedzieć, dlaczego tak podoba mi się historia czterech nastolatków marzących o rockowej karierze. Pretekstowa fabuła, stonowany humor, styl plastyczny, którego najbardziej wyrazistą cechą jest delikatność – wszystko podporządkowane nastrojowi ulotnej chwili, zbudowane na poczuciu, że ma ona znaczenie, które może się jeszcze przed nami odsłonić.

Gipi, „Wyjątkowe chwile ze sztucznymi brawami”Gipi, „Wyjątkowe chwile ze sztucznymi brawami”

W najnowszym dziele Gipi powtarza swoje firmowe zagrania plastyczne, na każdej stronie tka nastroje ze światła i koloru, ale nie daje się już uwieść podobnym „wrażeniom”. Zamiast unosić się na akwarelowej powierzchni, nurkuje w poszukiwaniu odpowiedzi. Nie boi się niczego – ani ciemności, ani końca świata. Ani banału.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).