Wiersze

Ewa Jarocka

bogactwo

z tej całej ciemności wyłoniła się kuna i pobiegła
pod samochód straży granicznej, by schować się
przed światłem reflektorów. pomyślałam, że jeśli kuny
rodzą się w czerni, to może ja kiedyś umrę w czerni.
pożegnam się ze słońcem, wymienię się adresami z blaskiem
księżyca i pójdę w odwrotną stronę. może doświadczę tam
ciemności, ale dowiem się też, jak zrobić kunę,
jak dać drapieżnikowi życie. zacznę produkować łasicowate  
na pęczki i okaże się, że czerń jest rentowna. będzie mi się
opłacało umierać dwadzieścia osiem razy dziennie.

z zimna.

 jastrzębiowaty

nie traktuję poważnie tego, co się ze mną stanie. umrę
lub zmartwychwstanę, a może będę się unosiła pod sufitem.
moje ciało wypuści z uwięzi drapieżnego ptaka, a samo
potraktuje poważnie przechodzenie na drugą stronę. tyle razy
trenowało pokonywanie ruchliwych ulic, tyle razy ginęło
pod kołami ciężarówek, tyle razy, że tym razem nic
go nie powstrzyma, w końcu umrze i nie odrodzi się.
albo odrodzi się tak, bym nie wiedziała - stanie się orłem
czarnym i cały świat nagle zrobi się ciemny i poważny.
już nie będzie zim, wszędzie będą pióra i dzioby ptaka.

 popołudnie

zrobiło się jasno i ciepło, to nie czas, by kłaść się
spać. jednak schylam się i podnoszę z ziemi sen.
on jest jasny i ciepły, utkany z tego, co jest poza
czasem, a jednak prowadzi do świata. mój świat
ze snami jest słoneczny, ma wysoką temperaturę,
kwitną w nim fiołki, a nad stokrotkami unoszą się
owady. nikt tam nie umiera. i nagle trawnik pęka,
wylewają się z niego moje jelita, wrzody żołądka, puls,
las. na skroni trzepocze purpurą żyłka i okazuje się,
że to stokrotka przekwitła, że te wszystkie skłony
były niepotrzebne, bo sen zabrał nas dawno temu.

tylko wiatr nie może ustać, wieje, jakby nie spał.
może jest nadpobudliwy albo ma kompulsje?
może pękł na pół i wchłonął moje jelita? puste
żołądki ludzi, ich zmarznięte ciała i dzieci oraz las.

puściłam się życia i patrzę, jak odpływa
niczym statek albo wianek na wodzie

w sumie nie jest duże, więc równie dobrze
może udawać wianek. za życia uczyłam znajome
pleść wianki, a potem tańczyłyśmy w nich,
jakby życie było ważne. nie było ważne,
dlatego puściłam je, a ono odpłynęło,
nawet się nie pożegnało. machałam mu,
a ono wypełnione martwymi ludźmi płynęło
do przodu, w stronę księżyca, który był
jedynym powodem mojego krótkiego życia.
przyszłam na świat, gdy było ciemno i zaraz
sobie obiecałam, że to tyle. chwilę potem
stałam na brzegu rzeki i próbowałam oczarować
świat, statek lub wianek, ludzi na statku i życie,
ale nie udało mi się, zostały tylko puste uściski.  

 symbol

przez chwilę miałam nadzieję,
że wyłonisz się dla mnie z ciemności.
weźmiesz mnie za rękę, może pocałujesz,
na pewno nie wciągniesz mnie w mrok.
i ja od samej myśli o tym prawdopodobnym
pocałunku wyzdrowieję. wyzdrowieję
z miłości do ciebie, która jest niepokojąca
jak moje oczy przerobione w filtrze.

czasem robię się dla ciebie na ciemność,
bo może mam cię w sobie. łudzę się,
że mam cię w sobie i kiedyś nazwę
jakiś aspekt siebie twoim imieniem. 

Ewa Jarocka – pisarka, autorka trzech książek poetyckich i dwóch książek prozatorskich. Za tom „Cienie piszczących psów” (Łódź 2020) nominowana do Nagrody Literackiej Gdynia 2021. W tym roku w Wydawnictwie papierwdole-Katalog Press ukaże się jej powieść „Skończyło się na całowaniu”. Maluje.   

autorka