Kto tu jest nożem

Damian Piwowarczyk

Poezja Laury Osińskiej, prezentowana przez Annę Adamowicz w tomie „zmyśl[   ]zmysł”, to most między wyzwoloną, postemancypacyjną, queerową reprezentacją a tymi, które i którzy są w innym miejscu mówienia o sobie

Kto tu jest nożem

Jeszcze 2 minuty czytania

Kto tu jest nożem

W późnym kapitalizmie z jego pustawą, nudną ironią pisanie o miłości to rzecz odważna. Anna Adamowicz, poetka nagradzana i doceniana, wydała kolejny tom przewrotnie, bo pod czymś więcej niż pseudonimem. Laura Osińska, która jest autorką „zmyśl[   ]zmysł”, przedstawia samą siebie jako awatara, mąciwodę i bałamutkę.

Mamy tu do czynienia z czymś na kształt heteronimów Pessoi, które rozparcelowywały osobowość pisarza, stanowiły grę luster i miraży. Nie wiem, czy Laura to taka sprytna poducha, która ma amortyzować próby mówienia o Rzeczach Najważniejszych, tej Potężnej Sile, Jaką Jest Miłość, czy tylko zabawa, maska i przekora. Być może to zabieg wytrącający adwersarzom i adwersarkom sprytnie broń, coś jak komunikat: „Ludzie, przecież te słowa wypowiada Laura, a nie ja, przecież to nie jest na serio”. Biorę pod uwagę jeszcze jedną możliwość, zupełnie odwrotną – że to próba pomnożenia spojrzenia, rozbicia perspektywy, doproszenia do stołu jeszcze jednej osoby. Dociążenie własnej tożsamości, żeby mocniej wybrzmiała, nabrała kształtu w świecie i słowach.

Bez względu na intencje, słowo w tych wierszach jest ufundowane od samego początku na skazie, to narzędzie niedoskonałe, chropowate, bo „nie jest najgorsze, że straciłam ciało (…) lecz rozsypał się język”. Przy takiej filozofii mówienia nazywanie romantycznej relacji między kobietami staje się tu wyzwaniem podwójnym. Nie dość, że pauperyzacja języka jako takiego i wszędobylska ironia odrywają brutalnie język od desygnatu, to próba pisania w poezji o miłości jest trochę jak w teleturnieju branie pytania na siebie. Nie czas i miejsce na rozróżnianie tutaj dyskursów feministycznych i lesbijskich, nie czuję się też komfortowo, niuansując temat, którego interpretacje narzucają mi myślowe skrypty podyktowane wychowaniem w złotych dniach dziadocenu. Jednak ten tom jest na tyle czuły i artystycznie dojrzały, że aż chce mi się w nim umościć, a więc spełnia swoją podstawową funkcję jako literatura miłosna, jako erotyki. Wypełnia próżnię w polskiej literaturze albo rozkrusza monolit jednej perspektywy. Jak kto woli.

Laura Osińska, „zmysł[ ]zmyśl”. Biuro Literackie, 44 strony, w księgarniach od grudnia 2021

Bo co na razie mamy? W masowym obiegu jakieś klisze o Safonie ze szkoły, ewentualnie kilka lektur dla wtajemniczonych, kapitalne wiersze Patrycji Sikory czy Julii Szychowiak, ale przecież o to nie-wtajemniczenie chodzi. O to, żeby żadnego wtajemniczenia nie było. Skrystalizowanie symboliki, dopełnienie w języku egzystencjalnego doświadczenia, jakim jest miłość – to przecież tej miłości próba ostatecznego spełnienia. Nawet jeśli w jednym z wierszy po celanowsku pracuje fraza „nic w ciele, które nie należy”. Poezja Laury Osińskiej to taki trochę most między wyzwoloną, postemancypacyjną, queerową reprezentacją a tymi, które i którzy są w innym miejscu mówienia o sobie.

Spieszę wyjaśnić, że to nie jest jakaś liryka symetrystyczna, wygodnie i sprytnie rozsiadająca się na środku, próbująca godzić wszystkich. Taka, co to dobrze wybrzmi w nobliwym teatrze na salonie poezji w niedzielne południe i na performansie w piwnicznej przestrzeni. Nie, to odważny, donośny i nowy głos. Wysmakowany formalnie, zmysłowy, bardzo cielesny.

Wiersze nanizane są na przemyślaną opowieść. Erotyzm z czasem wyparowuje, a w jego miejsce pojawia się Pornhub z całym sztafażem uprzedmiotowienia, po czym zawracamy w czułość, a tak w ogóle to zaczynamy od bycia pensjonareczką „całującą ukradkiem koleżankę z klasy”. Laura Osińska nie epatuje, choć nikt jej do tego prawa nie odbiera. Jeśli zaprzęga wulgaryzmy w poezję, to mieli je na czysty liryzm, jak w poruszającym wierszu dekonstruującym popularną i chamowatą odzywkę „ruchasz się czy trzeba z tobą chodzić”.

To tom z zaletami, ale i wadami pozornego debiutu. Rozstrzelony tekst w wierszach może sprawiać radość poetce, czytelnikowi już mniej. Rozumiem, że można rozsmakować się w jakimś zabiegu, pofolgować sobie czasem, coś na zasadzie jedzenia skittlesów po 22.00. Ale zostawmy to, z zakochanym i zakochaną się nie dyskutuje.

Natomiast jeśli coś w ogóle te wiersze godzą, to dwa istnienia, przeglądające się w sobie z troską, łagodzące na chwilę dojmującą obcość i niewyrażalność, ostateczną niemotę jako taką. Dynamika miłości z grubsza jest powtarzalna, wraz z jej przypływami, odpływami, czyli tym całym kosmosem „wszystkich banalnych kolacji ze śniadaniami” i bezwstydnych litanii: „wszystkie nienawidzę; wszystkie błagamprzyjedź, wszystkie nieprzyjeżdżaj”. Ale poetyka ciała w związku nieheteronormatywnym to już chyba inny porządek. Stąd te wszystkie nawiasy, które zazwyczaj są dowodem stylistycznego niedowładu, a tutaj odbijają się same w sobie jak dwa podobne ciała, od których „nie ma piękniejszej świątyni”.

W życiu dotykamy się głównie w obolałych miejscach, a w tej poezji odważne i czułe światło świeci po to, żeby na chwilę zadziała się jednia. To przynosi ulgę. Jak te „dwie miedziane płytki”, które przyłożone do siebie „w warunkach próżni zlewają się w jedno. atomy / nie wiedzą, że pochodzą z różnych przedmiotów”. Nieco utopijnie, ale do czegoś trzeba przecież dążyć, bo „jak najwięcej życia jak najmniej braku życia kochanie”. To mocny i udany debiut Laury Osińskiej, a kolejny dobry tom Anny Adamowicz. Spuentowany trochę słodko-makabrycznym cytatem z listu Kafki, w którym pisał: „Ty jesteś mi nożem, którym ja w sobie grzebię”. Kto tu jest nożem: Anna czy Laura, wydaje mi się bez znaczenia, bo „kto nas odróżni, kiedy przefarbujesz się na blond?”.