Aż tak się nami interesują
fot. Tina Hartung / Unsplash

5 minut czytania

/ Obyczaje

Aż tak się nami interesują

Mariana Prochaśko

Dziesięcioletnia Marta wzięła ołówek, napisała wielkimi drukowanymi literami „MY NIE ŻYCZYMY SOBIE WOJNY” i przykleiła kartkę na oknie

Jeszcze 1 minuta czytania


Jestem w Użhorodzie, najbezpieczniejszym mieście Ukrainy, które na moich oczach zamienia się w Babilon. Dziś czwarty dzień rosyjsko-ukraińskiej wojny. Do miasta liczącego 112 tysięcy mieszkańców przyjechało póki co 40 tysięcy. Dzisiaj jest piękna pogoda, słonecznie, miasto jest pełne nowych ludzi, którzy chodzą po ulicach z dziećmi i z nowymi w tym mieście psami. Z nabrzeżnego bulwaru schodzę do rzeki, żeby przejść się brzegiem. Przed wojną często tak robiłam, żeby nacieszyć oczy płynącą wodą, sfotografować śpiącego łabędzia albo gromadkę kaczek – albo żeby zobaczyć czaplę z bliska. Robię to po raz pierwszy od kilku dni. Drugiego dnia wojny uświadomiłam sobie, że nie pamiętam już życia sprzed, to znaczy samo życie niby pamiętam, ale nie pamiętam, jak je wtedy odczuwałam.

Podbiega do mnie piękny biały retriever, od razu poznaję, że jest tutaj nowy, zatrzymuję się, żeby go pogłaskać, właściciele przejmują się, że pobrudzi mi płaszcz, ale zapewniam ich, że to drobiazg i że jest mi to miłe, a wręcz potrzebne, żeby go pogłaskać. Ci państwo to mąż, żona, babcia i troje malutkich dzieci. Dzieci hasają brzegiem Użu i może dziwią się, że istnieją takie małe rzeki, bo całkiem możliwe, że nie miały jeszcze okazji zobaczyć innych rzek niż Dniepr. Właśnie mają okazję.

Piękni są ci ludzie. Przedstawiamy się sobie. Opowiadają mi swoją historię, która przypomina tysiące innych historii, jakie przydarzyły się w ostatnich czterech dniach, kiedy Ukraińcy porzucają swoje domy, żeby nie zginąć od rosyjskiego ostrzału. Udało im się wyjechać na drugi dzień od napaści.

Tutaj jest jak w niebie – mówi kobieta – po tym wszystkim, cośmy widzieli. Bardzo chcę przychylić im tego nieba jeszcze bardziej, proponuję pomoc, ale odmawiają, bo mieszkają u przyjaciół i mają wszystko, czego im potrzeba.

W tym raju dostaję świra już czwarty dzień od martwienia się o tych, którzy zostali w piekle. Moja najbliższa przyjaciółka z dzieckiem, mężem i psem spędziła dwie noce w schronie. Dopiero na kolejną udało im się ewakuować w bezpieczniejsze miejsce pod Kijowem – do znajomej, której mąż jest w tym czasie w miejscu zdecydowanie niebezpiecznym, po drugiej stronie Kijowa, razem ze swoimi starszymi rodzicami, w budynku, który jest pod ostrzałem od wielu godzin z rzędu. Trzynastoletnia Barbara, córka mojej przyjaciółki, wciąż wymienia wiadomości ze swoimi znajomymi, kijowskimi uczniami, których do niedawna interesowało anime i kto się w kim zakochał, a teraz, na przykład, takie codzienne sprawy: podczas godziny policyjnej w ciągu dnia, kiedy tata działa w obronie terytorialnej Kijowa, zobaczywszy podejrzanego człowieka na klatce schodowej, mama koleżanki z klasy bierze pistolet, zostawia dzieci w domu i idzie sprawdzić, kto to.

Groza wojny najwymowniej przejawia się w reakcjach dzieci. Kiedy się zaczęło, ośmioletni Tymko, syn koleżanki, powiedział: „To najgorszy dzień w moim życiu”. Tymko, mama, tata i pies zdążyli ewakuować się z budynku pół godziny przed początkiem ostrzału. Kiedy przyjechali do pierwszego z miejsc po drodze, rozpłakał się, że nie zdążył zabrać ze sobą roślin, którymi się opiekował. Kiedy jeszcze byli w domu i słychać było strzały i eksplozje, mama uspokajała go: nie bój się, oni się nami nie interesują, im chodzi o strategiczne obiekty – lotniska, bazy wojskowe. A kiedy jechali autem i usłyszeli strzały, mały powiedział: „Miejmy nadzieję, że rzeczywiście się nami nie interesują”.

Dziesięcioletnia Marta, córka jeszcze innej mojej przyjaciółki, przez pierwszą godzinę wojny płakała gorzko, bo martwiła się, jak uda jej się ochronić swojego królika. A potem wzięła ołówek, kartkę papieru, napisała wielkimi drukowanymi literami „MY NIE ŻYCZYMY SOBIE WOJNY” i przykleiła kartkę na oknie. Jej mama mi to sfotografowała. Fotka robi wrażenie, bo te litery prześwitują przez papier, widzimy je w lustrzanym odbiciu. Wiadomość do świata. Wiadomość dla rosyjskiego myśliwca.

„MY NIE ŻYCZYMY SOBIE WOJNY” / fot. Ріта Женчук„MY NIE ŻYCZYMY SOBIE WOJNY” / fot. Marharyta Zhenchuk

Pięcioletnia Charlotta jest aktualnie bezpieczna. Rodzice zawieźli ją do dziadka i babci do górskiej wioseczki. Charlotta ma dwa warkoczyki, ogromne błękitne oczy i czarujący uśmiech. Charlotta mówi, że jest tygrysicą. Że będzie warczeć na Rosjan i oni pouciekają.

Tak właśnie będzie.

A wiecie dlaczego?
Bo imię Charlotta znaczy wolny człowiek.

27 lutego 2022

Z języka ukraińskiego przełożyła Hania Kamińska.