Świat, który przetrwa
Biennale Architektury, fot. Andrea Avezzu

15 minut czytania

/ Sztuka

Świat, który przetrwa

Adam Mazur

Co właściwie jest przedmiotem tegorocznego Biennale Architektury w Wenecji? „Laboratorium przyszłości” osadzone jest w krytycznej ocenie historii kształtowanej przez białych mężczyzn

Jeszcze 4 minuty czytania

Sztuka nie budzi dziś takich emocji jak architektura. Tak przynajmniej można wnioskować z ciętych krytycznych opinii pod adresem Lesley Lokko, kuratorki tegorocznej, osiemnastej edycji biennale architektury w Wenecji. Zaproponowana przez pochodzącą z Ghany i mieszkającą w Szkocji kuratorkę wystawa główna, „Laboratorium przyszłości”, rozpięta jest między tematycznymi biegunami dekolonizacji i dekarbonizacji. Po raz pierwszy w historii ponad połowa uczestników wystawy głównej pokazywanej w Arsenale i Pawilonie Centralnym pochodzi spoza Europy i Ameryki Północnej, a do tego w znacznej mierze są to kobiety: architektki, aktywistki i artystki. Zaproponowana przez Lokko rama tematyczna znalazła odzwierciedlenie w wystawie głównej i ekspozycjach narodowych, a także w przyznanych przez jury pawilonom Brazylii i Wielkiej Brytanii wyróżnieniach dla pochodzących z Afryki artystów i artystek, ze Złotym Lwem za całokształt twórczości dla nigeryjskiego architekta Demasa Nwoko.

Po zeszłorocznym, eksponującym surrealistyczną sztukę kobiet biennale Cecili Allemani propozycja Lokko może wydawać się umiarkowana, ale dla świata architektury to i tak już przesada. Wydaje się, że wynika to z niejednolitości dyskursu archiworldu, który – inaczej niż poddany rygorowi poprawności politycznej kuratorski wolapik sztuki współczesnej – zaskakuje łatwością przedstawiania sądów prostych i brutalnie krytycznych. Być może zbliżenie do branży budowlanej sprawia, że opinie otwarcie neoliberalne wciąż są tu w głównym nurcie. Kierunek refleksji nad biennale określa opinia znanego z poglądów anarcho-kapitalistycznych szefa pracowni Zaha Hadid Architects. Patrik Schumacher w żołnierskich słowach skrytykował koncepcję Lokko, brak ekspozycji ważnych projektów i znanych pracowni architektonicznych na biennale, które – jego zdaniem – już tylko z nazwy dotyczy architektury. Zdaniem Schumachera w dziewięćdziesięciu dziewięciu procentach wystawy na biennale nie pokazują architektury, co kompromituje imprezę i grozi anihilacją dyscypliny.

Międzynarodowe Biennale Architektury w Wenecji: „Laboratorium przyszłości”.
20 maja – 26 listopada 2023, kuratorka: Lesley Lokko

„Laboratorium przyszłości” Lokko osadzone jest w krytycznej ocenie historii kształtowanej przez białych mężczyzn, w tym architektów. Lokko idzie tropem teoretyków łączących dekolonizację z dekarbonizacją, pokazując je jak dwie strony tej samej monety. Wystawa jest monumentalną, ale też niejednoznaczną manifestacją, przełożeniem klasycznych teorii postkolonialnych na język sztuki i – przede wszystkim – architektury. Rozprawienie się z upiorami przeszłości pozwala myśleć o innej przyszłości, sugeruje Lokko.

DAAR   —   Alessandro   Petti   and   Sandi   Hila Ente   di   Decolonizzazione   —   Borgo   Rizza 18.   Mostra   Internazionale   di   Architettura   -   La   Biennale   di   Venezia,   The   laboratory   of   the   Future 1 8 th   International   Architecture   Exhibition   –   La   Biennale   di   Venezia,   The   laboratory   of   the   FutureDAAR – Alessandro Petti i Sandi Hila, „Ente di Decolonizzazione – Borgo Rizza”. 18. Mostra Internazionale di Architettura – La Biennale di Venezia, The laboratory of the Future, fot. Andrea Avezzu

Tak jest w pokazywanej w Arsenale nagrodzonej Złotym Lwem instalacji DAAR. Prowadzone przez Alessandro Pettiego i Sandi Hilal architektoniczne studio wzięło na warsztat fasadę budowli projektowanej przez reżim Mussoliniego jako symbol faszystowskiej modernizacji „niedorozwiniętych” obszarów pod kontrolą Włoch. Pokryta ochrą fasada została zdekonstruowana, czyli rozczłonkowana i zamieniona w moduły, które od wiosny 2022 roku jeździły po Europie – od Berlina i Brukseli po Neapol – służąc jako siedziska w organizowanych przez DAAR dekolonialnych debatach. Przypominające minimalistyczne rzeźby moduły zainstalowano w Arsenale, zamieniając je w miejsce odpoczynku – dość wygodne siedzisko, które ułatwia oglądanie nagrań z europejskiego tournée. 

Niemal całkowicie biała publiczność biennale może mieć poczucie dyskomfortu nie tylko ze względu na odmienianą na wszystkie możliwe sposoby dekolonizację. Usytuowana w komforcie postkolonialnej północy krytyka właściwie skazana jest na bezkonkluzywność. Zanurzony w gęsto cytowanych w przestrzeni wystawy klasykach od Mbembe, Saida i Fanona po Bhabhę, Cesaire i Spivak, utkany z mniej lub bardziej ciekawych dzieł, wyłożony w formie wystawy projekt Lokko jest rodzajem wyrzutu, jak przywołane w nim Brązy z Beninu i inne skradzione artefakty, które dawno temu powinny zostać zwrócone tam, skąd zostały wywiezione. To wszystko wiemy. Najważniejsze wydaje się pytanie: co dalej?

Wbrew nazwie „Laboratorium przyszłości” jest klasyczną wystawą, a jej związki ze sztuką pogłębia użyta przez Lokko pozostała jeszcze po Alemani scenografia. Brak kuratorskich i artystycznych ekscesów kompensuje research dotyczący nie tylko architektury, ale też sztuki afrykańskiej. Jednak rezygnacja z kojarzonego z epoką kolonizacji modernizmu sprawia, że wiele projektów architektonicznych powiela klisze przedstawiające Afrykę jako ląd pełen lepianek, krytych słomą i liśćmi. Niezwykle dużo tu modeli z gliny i projektów nawiązujących do przedkolonialnych tradycji, materiałów i tkanin eksploatujących tradycyjne wzory i techniki. Ten rodzaj ultranostalgii może rzeczywiście jest eko, ale trudno uznać go za odpowiedź na wyzwania stojące przed kontynentem. 

Matteo   de   MaydaOlalekan Jeyifous, „ACE/AAP”, fot. Matteo de Mayda / dzięki uprzejmości Biennale di Venezia 

Ta nostalgia za czymś, co miało miejsce przed nadejściem białego człowieka, jest zrozumiała. Trudniej zrozumieć, gdy jest projektowana w przyszłość, co widać w jednej z głównych sal Pawilonu Centralnego, w której umieszczono nagrodzoną Srebrnym Lwem instalację Olalekana Jeyifousa „ACE/AAP”. Urodzony w Nigerii, ale zamieszkały w Nowym Jorku Jeyifous przedstawia, jak przeczytać można w opisie, „afrykańską retrofuturystyczną ekofikcję”, w której proponuje „alternatywną historię naprawczą dla doświadczonych przez kolonializm ekoregionów”. ACE to skrót od African Conservation Effort, co odnosi się do miejscowych systemów wiedzy, które artysta fikcyjnie rozwija do „zaawansowanych sieci syntetyzujących odnawialną energię i zielone technologie”. Z kolei AAP to All-Africa Protoport, czyli sieć ekologicznych, zeroemisyjnych kompleksów turystyczno-logistycznych rozsianych na wybrzeżu kontynentu i ciągnących się od Lagos, Mombasy, Port Said aż po Durban i Salvador de Bahia. Fantastyczny projekt Jeyifousa zwraca uwagę barwną estetyką nawiązującą do komiksów i animacji SF, z tą różnicą, że wszyscy przedstawieni w tej monumentalnej instalacji ludzie mają czarną skórę i zaprezentowani są w futurystycznym anturażu na tle bujnej afrykańskiej przyrody.

Ten ciekawy formalnie eksperyment można zderzyć z pawilonami narodowymi krajów Północy. Nagrodzony za przedstawianie oddolnej kultury migranckiej Pawilon Wielkiej Brytanii jest różnorodny pod względem zarówno pochodzenia, jak i orientacji seksualnej mniejszości, które składają się na mozaikowy pejzaż nie tylko londyńskiej sceny muzycznej i artystycznej. Trudno sobie wyobrazić, by jakakolwiek wizja przyszłości projektowana dla Europy czy USA, zwłaszcza retrofuturystyczna i naprawcza, przedstawiała wyłącznie białych, a do tego heteroseksualnych ludzi w wyższościowych pozach. Oczywiście, założenie, że skoro w europejskich przedstawieniach jest różnorodność, to w postkolonialnych afrykańskich projektach nieobecność białego człowieka jest jakąś wadą, wydaje się na wyrost. Afryka ma własną wielką różnorodność i na tym koncentruje się Laboratorium przyszłości. Inna sprawa to widoczna, po doświadczeniu zeszłorocznego biennale sztuki, nieobecność artystów LGBT. Ten brak wynika najprawdopodobniej z tego, że kwestie tożsamościowe w architekturze nie odgrywają aż takiej roli, ale może to być też zarzut pod adresem kuratorki. Co ciekawe, Lokko nie problematyzuje własnej tożsamości osoby migranckiej ani nie podejmuje analizy dotykającego Południe zjawiska drenażu talentów (brain drain). Tym samym pośrednio potwierdza sąd, że dopóki progresywni, utalentowani, a do tego reprezentujący mniejszości artyści i kuratorki będą migrować z Ghany do Szkocji i z Nigerii na Brooklyn, kondycja Afryki pozostanie bez zmian.

„Dancing Before the Moon”, Pawilon Wielkiej Brytanii, fot. Matteo de Mayda / dzięki uprzejmości Biennale di Venezia

Być może największym deficytem, skądinąd monumentalnej i porywającej, koncepcji Lokko jest zainteresowanie poprawnym politycznie dyskursem przy jednoczesnym ignorowaniu realnych problemów kontynentu i – w domyśle – świata. Nie ma tu nic o katastroficznym przyroście demograficznym, który lada moment wypchnie dziesiątki milionów z ogarniętego biedą kontynentu. Nie ma też prac dotyczących problemów edukacji, wzrostu fundamentalizmu i mizoginii, plemiennych konfliktów, braku świadomości ekologicznej czy homofobii. Naprawcze fantazje w stylu „ACE/AAP” uderzają odrealnioną estetyką, a nawet naiwnością. Zwłaszcza jeśli zestawić je – trzymamy się wyczuwalnego w Wenecji podziału na południe i północ – z pawilonami Danii, Finlandii, Niemiec, Kanady czy nawet Hiszpanii. Na północy mało jest fantazji, a zamiast fikcji i retrofuturyzmu jest szukanie rozwiązań, konstrukcja, racjonalizm i praca. Duńczycy zaprosili najlepsze studia architektoniczne do zmierzenia się z przewidywanym podniesieniem poziomu wód w oceanach i morzach. Po katastrofie klimatycznej Kopenhaga zamienia się w archipelag, gdzie umiłowanie do hygge i dizajnu miesza się z szykiem weneckiej laguny. Finlandia zamieniła pawilon w modelową toaletę, niezużywającą ani mililitra wody. Takie toalety, oczywiście, są już instalowane w przestrzeniach publicznych Finlandii, realnie odpowiadając na narastający kryzys z dostępem do wody pitnej. Niemcy dosłownie sprzątają i upcyklingują pozostałości po biennale sztuki, Kanadyjczycy przedstawiają alternatywne modele organizacji spółdzielni jako odpowiedzi na kryzys mieszkaniowy, zaś Hiszpanie mierzą się z dewastacją gleby, traktowanej jako podstawowy dla przetrwania ludzkości zasób – obok czystej wody i powietrza. Nie trzeba być wybitnym analitykiem, żeby dostrzec rysujący się konflikt. W tym kontekście, jakkolwiek potrzebny, dyskurs dekolonizacyjny może być odbierany jako rodzaj plastra, zasłony dla kolejnego, równie istotnego podziału planety na tu i tam, północ i południe, Afrykę i Europę, biedę i bogactwo.

Celowo nie wymieniam nazwisk artystów i artystek, architektów i kolektywów, wydaje się, że akurat na biennale architektury ego podmiotów twórczych schodzi na dalszy plan, a właśnie piętrzące się przed nami problemy i poszukiwanie rozwiązań stają się tym, co pozytywnie wyróżnia tę imprezę. To w Wenecji, w opisie jednej z instalacji z Pawilonu Centralnego pierwszy raz zetknąłem się ze wspomnianym mimochodem XXII wiekiem. Ta zupełnie realna już przecież perspektywa wydaje się szczególnie inspirująca, nieodległa, a zarazem futurystyczna jak nie tak dawno jeszcze wiek XXI. Po zeszłorocznym, dekadenckim biennale sztuki w tym roku w Wenecji można poczuć powiew optymizmu. Nie ma już śladu po zagrażającej światu pandemii. 

„Coastal Imaginaries”, Pawilon Danii, fot. Matteo de Mayda / dzięki uprzejmości Biennale di Venezia

Nie ma tu też wojny. Jeden okop, który bardziej niż okolice Bachmutu przypomina górki dla dzieci w ogródku jordanowskim, i pusty, mroczny pawilon ukraiński to za mało, żeby poczuć grozę. Lokko pod tym względem zawiodła, nie decydując się na żaden gest, nawet symboliczny. Brak tematu wojny na tym biennale zaskakuje, bo przecież tyle mówi się o odbudowie Ukrainy, o roli architektów i urbanistów, o zmianie porządku świata. Ale jeszcze bardziej zaskakujący wydaje się brak perspektywy apokalipsy czy nawet totalnej katastrofy tak bliskiej światu sztuki. Wygląda na to, że w archiworldzie nie poddają się tak łatwo, tylko kombinują, jak z tego wyjść cało, jak zaprojektować świat, który mimo wszystko przetrwa.

Lokko nie pokazuje samej architektury, tak jakby nudziły ją liczone w miliardach dolarów megainwestycje starchitektów od Zahy Hadid, najmocniejsza jest właśnie w odsłanianiu perspektyw na to, co może się wydarzyć. Niby oczywiste, ale inaczej niż w świecie sztuki, w architekturze szalenie istotny jest komponent planowania, tego, co będzie, ile będzie kosztować i jakie będzie pełnić funkcje. A więc zamiast dywagacji dostajemy lepsze lub gorsze projekty, idee, ale też materialne rozwiązania rozpisane na diagramy, makiety, modele, prezentacje, których naprawdę w Wenecji jest zatrzęsienie. To laboratorium, ale w pozytywnym sensie, takie, z którego można wynieść nadzieję, jeśli nie na lepsze, to na jakieś jutro.

Kuratorowany przez Jacka Sosnowskiego polski pawilon pozytywnie wyróżnia się na tle innych, często prostych i ilustracyjnych prezentacji. Po pierwsze, jest abstrakcyjny. Po drugie, jest przestrzenny. Wreszcie, dotyczy szczególnie istotnego z punktu widzenia współczesności – nie tylko architektury – tematu, jakim jest sztuczna inteligencja i jej wpływ na projektowanie przyszłości. „Datament”, zrealizowany przez duet Marcin Strzała i Ania Barlik, zwraca uwagę też tym, czego nie widać na zdjęciach, a mianowicie doskonałym wykonaniem. Niby nic, ale większość wystaw jest zrobiona tak sobie i mogłaby być spokojnie pokazana w formie rysunku, grafu lub prezentacji na komputerze. W zasadzie oprócz pawilonu Singapuru chyba nikt nie podjął tematu algorytmów i AI, co też jest znaczące, a przecież spokojnie można wpisać ten temat zarówno w laboratorium przyszłości, jak i w kwestie dekolonizacyjne i dekarbonizacyjne. Złoty Lew trafił do Brazylijczyków rozprawiających się z dziedzictwem Oscara Niemayera. Twórca Brasilii i papież architektury modernistycznej w Ameryce Południowej był kwintesencją patriarchalnego, egocentrycznego myślenia, ignorującego przyrodę, lokalny kontekst, technologie i tradycje. 

Laureat Złotego Lwa – Brazylia

Choć weneckie biennale sztuki odwiedzam regularnie, przyznaję, że tegoroczna edycja biennale architektury jest pierwszą w moim zawodowym życiu. To bardzo ekscytujące, ale też budzące mieszane uczucia doświadczenie. Zwiedzając wystawę Lokko, pawilony w Giardini oraz wystawy towarzyszące rozsiane po mieście, chciałem wyjść poza typową w świecie sztuki opinię, według której biennale architektury to taka słabsza, bardziej lajtowa wersja biennale sztuki. Owszem, złośliwi znajdą potwierdzenie dla takiej wyższościowej opinii, choćby krytykując użycie tej samej, odziedziczonej po biennale sztuki scenografii albo typowo deweloperskie pawilony Węgier czy Chin (chwalone przez wspomnianego na wstępie Schumachera). Z poziomem artystycznym jest różnie, ale Lokko nadrabia czym innym. Mieszając teorię postkolonialną i dyskurs sztuki z praktyką architektoniczną, sprawia, że zadajemy sobie istotne pytania. Nie chodzi tu wyłącznie o Afrykę czy przerzucanie przez północ odpowiedzialności za kryzys klimatyczny na kraje rozwijające się. Lokko nie waha się też pytać o kształt świata, relacje władzy i przepływ kapitału, przyszłość planety i czekające nas napięcia i konflikty. Jeśli spojrzeć od tej strony na „Laboratorium przyszłości”, można dostrzec nadzieję na przekroczenie podziału północ/południe. Choć biennale architektury ma znacząco mniejszą liczbę wydarzeń i niższe budżety zarówno produkcyjne, jak i imprezowe, a do tego kolejki do wystaw są o połowę krótsze niż na biennale sztuki, to ma też do zaoferowania znacząco odmienną perspektywę i potencjał autentycznej zmiany panującego porządku. Co za ulga!