Podnieca mnie rzeźba

10 minut czytania

/ Sztuka

Podnieca mnie rzeźba

Alek Hudzik

Bogdan Ziętek był artystą, który nie pasował ani do cepelii, ani do galerii. Teraz jego drewniane rzeźby trafiają na właściwe miejsce, wraz z nimi wracają problemy, które w świecie sztuki nowe nie są

Jeszcze 3 minuty czytania

Od kilku miesięcy w poznańskim Muzeum Narodowym można oglądać wystawę poświęconą lalce Barbie. Historia długonogiej blondynki, która po raz pierwszy trafiła do sklepów w 1959 rok, jest na tyle pojemna, że da się w niej zmieścić jednocześnie opowieść o plastiku, konsumpcyjnej zachłanności, obsesji męskiego spojrzenia i emancypacji, dzięki której Barbie mogła, jak bawiące się nią dziewczyny, zostać lekarką, bizneswoman czy zaciągnąć się do wojska.

Nie ma chyba historii bardziej kojarzonej z Barbie niż ta zamknięta w trzech wymiarach „90–60–90(biodra, talia, biust) – to standard, który kilku kobietom dał tytuł miss świata, a wielu rozczarowanie tym, że ich ciało nie jest wystarczająco Barbie. Te liczby, jak zaklęcie, wracają już na wejściu wystawy Bogdana Ziętka „Gimnastyczki” w warszawskiej Fundacji Dzielna, gdzie ustawiono wygiętą w ekwilibrystycznej pozie drewnianą figurkę, bo Ziętek chciał wyrzeźbić kobietę idealną.

Na niewielkiej wystawie, zamkniętej w jednej dużej sali z aneksem, zaprezentowano kilkanaście niewielkich, choć znacznie przekraczających rozmiary lalki Barbie rzeźb. Wszystkie są wykonane z drewna. Ziętek najpierw strugał poszczególne elementy ciała: nogi osobno, głowa osobno, korpus osobno, a potem komponował je w całość, która, jak w przypadku gimnastyczek, przybierała formę wyszukanych póz. Skłony, szpagaty, gimnastyczne asany. Następnie malował swoje rzeźby grubą warstwą połyskliwej farby. Dlatego obok skojarzeń z Barbie, kiedy patrzymy na jego rzeźby, mogą przychodzić na myśl kukiełkowe lalki w teatrze czy rzeźby świętych z nastaw ołtarzowych w kościołach na prowincji.

Polska/Ziętek. GIMNASTYCZKA, widok wystawy. Dzięki uprzejmości Fundacji Dzielna. Fot. Bartosz Górka / Fundacja Dzielna.Polska/Ziętek, GIMNASTYCZKA, widok wystawy. Dzięki uprzejmości Fundacji Dzielna. Fot. Bartosz Górka / Fundacja Dzielna

POLSKA/ZIĘTEK. GIMNASTYCZKA

Kuratorka: Zofia Płoska-Czartoryska, Fundacja Dzielna, Warszawa, do 22 lipca 2023

Rzeźby są kolorowe, ale nie jak stroje z cepelii, powielają bardziej kosmopolityczne klisze. Ziętek fotografował kadry z telewizji, wycinał zdjęcia z kolorowych pism. Wiele z jego ubranych skąpo kobiet przypominało raczej superbohaterki albo pin up girls z USA. Te obecne na wystawie są ubrane w stroje gimnastyczek, mają wyraźnie wyeksponowane piersi czy pośladki, są zazwyczaj uśmiechnięte, zawsze umalowane. W sumie takich prac artysta stworzył blisko dwieście, do tego kilka rzeźb kobiet skalą przypominających nastoletnią osobę.

„Sztuka ludowa gaśnie, gdy do każdej wsi dotarł telewizor”, tak mniej więcej pisał polski badacz sztuki ludowej Aleksander Jackowski i ten moment społecznej tranzycji wplata się w sztukę Ziętka. Urodził się w 1932 roku. Już po wojnie przeprowadził się do Brzeźnicy, niewielkiej wsi, dziś w województwie dolnośląskim. Pracował w kopalni, a po godzinach fotografował, co było we wsi zajęciem wyjątkowym. Niezwykle go to krępowało, zwłaszcza gdy musiał fotografować w obecności gapiów. Gdy tylko doczekał górniczej emerytury, która przychodzi o kilka lat wcześniej niż zwykła, mógł poświęcić się w pełni temu, co kochał najbardziej – rzeźbieniu kobiet z drewna. „Mam powołanie do pięknych kobiet. Są tylko moje. Żyję tylko dla nich. To cały mój świat” – czytamy w katalogu „Kobiety w świecie Bogdana Ziętka”, wydanym przy okazji jednej z nielicznych wystaw, których doczekał za życia, bo Ziętkiem interesowano się raczej od przypadku do przypadku.

https://dzielna.foundation/program-kuratorski/polska-zietek-gimnastyczkaPolska/Ziętek, GIMNASTYCZKA, widok wystawy. Dzięki uprzejmości Fundacji Dzielna. Fot. Bartosz Górka / Fundacja Dzielna

Można się domyślać, że na wsi jego lalki kłóciły się z wiejską pruderią. Nie uznano go za artystę ludowego, choć, jak sam wspominał, mógłby na tym skorzystać. Za życia nie pokazywał sztuki w galeriach, ale odwiedzali go i reporterzy wiadomości, i Władysław Hasior. Zdaje się, że i jedni, i drudzy widzieli w nim kolejnego Nikifora Krynickiego, artystę uwięzionego w miejscu, z którego pochodził, nieumiejącego spojrzeć na swoją sztukę krytycznie, w domyśle: lepiej. Ziętek nie był też nigdy artystą uznanym przez instytucje sztuki. Wystawy z prawdziwego zdarzenia przydarzyły mu się późno, niecałą dekadę przed jego śmiercią: „Kobiety w świecie Bogdana Ziętka”, Muzeum Mazowieckie w Płocku (2010), „Wenus z Brzeźnicy”, Muzeum Etnograficzne we Wrocławiu (2015), „Lubię spokojne kobiety...”, Kujawsko-Pomorskie Centrum Kultury w Bydgoszczy (2016). W tym czasie kilka jego prac pojawiło się na wystawie „Adoracja słodyczy” w 2014 w Zachęcie i w 2022 roku jako nawiązanie na solowej wystawie Aleksandry Waliszewskiej w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. To w Warszawie Ziętka zauważyła kuratorka Zofia Płoska-Czartoryska – w Fundacji Dzielna stara się go uwolnić od łatek, które jedynie zamazują obraz artysty.

Pomysłem Płoskiej-Czartoryskiej było zestawienie kilkunastu rzeźb Ziętka z trzema filmami. Dwa z nich to nagrania legendarnych gimnastyczek: Olgi Korbut z Białorusi i Nadii Comăneci z Rumunii. Obie w drugiej połowie XX wieku wyniosły dotychczas mało widowiskową gimnastykę artystyczną na nowy poziom. Comăneci na olimpiadzie w 1976 roku jako pierwsza kobieta w historii zdobyła za występ notę 10/10, czym osiągnęła – ni mniej, ni więcej – ideał. Takich kobiet szukał Ziętek: nierzadko nieletnich, tresowanych przez mężczyzn, często przez nich wykorzystywanych, równocześnie pozbawionych wad, wyidealizowanych. Nie interesowała go historia kobiecej siły. Comăneci osiągała w sporcie rzeczy niebywałe i już to jest emancypacją, a po zakończeniu kariery sportowej, tuż przed upadkiem reżimu Nicolae Ceaușescu, udało jej się z narażeniem życia uciec z Rumunii. Ale czy Ziętka to interesowało? On sam mówił, że jemu podobają się kobiety ciche i uległe, podporządkowane… jak lalki.

Na wystawie zaprezentowano również pracę Agnieszki Polskiej pokazującą gimnastykę z jeszcze innej perspektywy. Na zajmującym całą ścianę wideo, które tworzy niejako tło dla rzeźb Ziętka, Polska wyciągnęła ze sportu harmonię, piękno choreografii i jakąś wzruszającą relację ze swoim ciałem poprzez dotyk. Dla kuratorki praca Polskiej jest na tyle ważna, że wystawę zatytułowano „Polska/Ziętek”, co mogłoby sugerować, że mamy tu do czynienia z jakimś dialogiem. Czuć jednak raczej, że wsadzony w taki kontekst Ziętek jest rozdzierany przez dwie siły. Z jednej strony to nierealność standardów, którym ciała w drodze do ideału były poddane, obsesja, która każe nam szukać czystego piękna, z drugiej – rzeczywista obecność piękna w gimnastyce, gdyby tylko wyplątać ją z kulturowych problemów. W tym świetle Ziętek, który sam dążył w swojej sztuce do ideału – doskonalił się technicznie, eksperymentował, szukał, zmieniał – jest postacią wartą uwagi, choćby za tę bezgraniczną wiarę w celowość swojej sprawy. I tak można by ten tekst skończyć.

Polska/Ziętek. GIMNASTYCZKA, widok wystawy. Dzięki uprzejmości Fundacji Dzielna. Fot. Bartosz Górka / Fundacja Dzielna.Polska/Ziętek, GIMNASTYCZKA, widok wystawy. Dzięki uprzejmości Fundacji Dzielna. Fot. Bartosz Górka / Fundacja Dzielna

Gdy wracam do Fundacji Dzielna w czwartkowe popołudnie, wideo Polskiej jest chwilowo wyłączone, w jego miejscu zostaje zaprezentowany krótki dokumentalny film o Ziętku, wyreżyserowany przez Bartosza Blaschke w 2008 roku i od tej pory wielokrotnie nagradzany. Nie znałem tego filmu, tak jak nie znałem historii Ziętka. Z dokumentu wyłania się postać obsesyjnie zakochanego w rzeźbach mężczyzny, który klęka przed nimi jak przed ołtarzem albo jak przed wybranką serca. Widać, że jest w nich nie tylko zakochany, ale też fizycznie ich pragnie. I tak słowa: „Każdy się urodził do jakiejś osobistej sprawy. Jeden jest księdzem, drugi złodziejem. Ja rzeźbię kobiety. Muszę to robić i już” nabierają innego wydźwięku. Rzeźbienie nie jest już tylko powołaniem, ale i spełnieniem fantazji.

Sam reżyser podczas debaty po filmie poruszał temat pigmalionizmu, czyli w tym wypadku popędu seksualnego wobec rzeźby. Ziętek dzielił łóżko z jedną ze swoich lalek, wykonaną dla wygody z gąbki, a nie z drewna. Jedna z osób obecnych podczas projekcji filmu wspominała, jak głęboko związany był ze swoimi drewnianymi kobietami. Gdy sprzedawał jedną z nich, Basię, płakał. W tym wymiarze sztuka Ziętka wciąż otwiera perspektywy debaty, choćby o tym, jak przesuwamy granice seksualnej ekspresji, czy o tym, co uważamy za obyczajne, a co nie. Ale niestety to nie jest pełna opowieść. Cichą bohaterką filmu jest żona artysty, starsza kobieta, którą obserwujemy, gdy kamera zagląda do kuchni. Z wielkimi okularami, mysimi włosami była zaprzeczeniem piękna, którego poszukiwał jej mąż, i dobrze zdawała sobie z tego sprawę. Blaschke mówił na spotkaniu, że nie chciała wypowiadać się w filmie, nie lubiła rzeźb swojego męża. Dlaczego? Możemy tylko się domyślać. Gdy rozmawiamy o Ziętku, pytam, czy to nie tak, że jego sztuka jest ufundowana na krzywdzie. W odpowiedzi słyszę od jednej z uczestniczek pokazu: „Przecież nikt nie cierpiał… no może żona”. No tak, nikt poza żoną nie ucierpiał… Rzeczywiście, o tym w historii sztuki jeszcze nie słyszeliśmy.

Po tej ostatniej wizycie moje patrzenie na wystawę się zmieniło. Wprowadzenie postaci takiej jak Ziętek w obieg sztuki ma rzecz jasna odczarować artystę, któremu z wielu powodów słusznie należy się uznanie. Działał poza schematami, był i jest lustrem dla naszego purytańskiego podejścia do seksualności, tak za czasów PRL, jak i dziś, bo przecież łatwo byłoby go skazać na wykluczenie. Ale w Ziętku jest też to, co w historii sztuki złe i powielane wielokrotnie: mężczyzna, który realizuje swoją wizję świata kosztem innych, często najbliższych, jeszcze częściej kobiet. Jak o tym mówić? Na to pytanie na wystawie nie znalazłem odpowiedzi. I tu widzę problem. Zabieg, jakim posłużyła się kuratorka, jest półśrodkiem. Owszem, wystawa przez kontekst broni się sama, ale nie zmienia patrzenia na samego artystę, a tego bym oczekiwał. Skoro Paul B. Preciado potrafił wycisnąć z Hugh Heffnera i jego seksimperium opowieść tak przewrotną jak „Porntopia”, to chciałbym wierzyć, że da się też dokonać takiej rewizji sztuki Ziętka. Samo pokazywanie jego tworczości w kontekście feministycznych prac nie wystarczy.