Jeszcze 2 minuty czytania

Olga Hund

ZA DARMO: Reklamówka

Olga Hund

Olga Hund

Ptaki urywają dżdżownicom łebki i upuszczają fragmenty ich ciał w wysuszoną trawę, jeże i wiewiórki ledwo zipią, dzieci przewracają się

Jeszcze wciąż po szczeniacku mi się łaknie tej sprawiedliwości, ale przecież gdy ona się wydarza, zazwyczaj żal mi złoczyńców. Zwrócenie komuś uwagi jest mile widziane. Mniej lub bardziej delikatna pyskówka, którą można odespać, też wchodzi w grę. Trudności pojawiają się, gdy złoczyńca nie reaguje wcale lub reaguje strachem. Najgorzej – jestem pewna, że wiecie, o czym mówię – gdy złoczyńca się boi. A już w ogóle, gdy takim przestraszonym winowajcą jest starsza osoba lub łamaga.

Że są gorsze rzeczy niż strach łamagi, jeszcze idzie mnie przekonać, o ile gamoń jest młody. Kilku takich młodocianych pyrtków – autonomicznych nacjonalistów w przemoczonych butach i z parasolkami próbowało ostatnio desperacko zakłócić demonstrację proaborcyjną. Krzyczeli hasła, które miały niewielkie szanse, by przebić się przez megafon, a dodatkowo w przewrotny sposób pasowały do wydarzenia – ich „dajcie żyć” mogło być odebrane jako okrzyk kierowany do lekarzy, którzy dbają bardziej o dobrostan płodu niż życie osoby w ciąży. Gdy robiłam im zdjęcia twarzy, chowali się za parasolkami jak młode kocięta za mamą. Już wtedy czułam się niezręcznie. A kiedy otoczeni przez policję po kilku okrzykach drżącymi głosami zapraszali na wspólne sprzątanie lasu, mój emocjometr już wariował. „Olga, dobra z ciebie osoba, ale zasłużyli na liścia” – powiedział mi emerytowany antifowiec i cóż, no chyba miał rację. Jednak przy starszych wpadam w panikę.

„Wielki, wielki SUV podjechał w to miejsce tuż przed wejściem do parku, wiesz które, i zaparkował na chodniku” – początek tej opowieści bardzo mi się podoba. Napięte mięśnie rozluźniają się w oczekiwaniu na przypowieść o dobru, złu, sprawiedliwości, poprawie i zadośćuczynieniu. Wiem, co chcę usłyszeć. Ktoś znów wyminął lub staranował słupki, żeby nielegalnie zaparkować na chodniku, ale tym razem się (he, he) przejechał, bo mój dzielny chłopak zwrócił mu czy jej uwagę, a on czy ona się zawstydził i więcej tu nie zaparkuje. „I z tego SUV-a wysiadł taki dziadzio ze starą reklamówką, zupełnie niepasującą do auta, to było takie dziwne. Jak go spytałem, czy nie widział pan słupków, to się zgarbił”.

Czar historii pryska natychmiast. Zgarbił się. Nie jest dobrze. Miało być o tym, jak Robin Hood z podróbką wilczura u boku broni parku miejskiego Sherwood im. Legionów i zadaje bobu pyszałkowatemu szeryfowi, a nie o tym, że dziadek z reklamówką się wystraszył. Lady Marion – czyli ja – nie chce już tego słuchać, ale chłopak mówi dalej. Że chłop szedł milczący i zgarbiony w stronę sklepu, a karcenie nie ustawało: „Po to tu są te słupki, żeby nie wjeżdżać. Gdyby tak każdy...”.

(W ciszy, która zapada między nami, słychać, jak za oknem trąbią na siebie samochody. Dwie osoby niechcący zahaczyły o siebie jak węże w upale, każda z nich wysyczała naprawdę grube przekleństwa i poszła dalej. Niedawno oglądałam film o bandytach, kowbojach, ranczerach i poganiaczach bydła. Ludzie strzelali do siebie, do koni, do ptaków, do oposów, do węży też, mordowali się w afekcie albo pijani mężczyźni najeżdżali cudzą ziemię i dręczyli kobiety, a w komentarzach pod filmem ktoś spytał nostalgicznie: „Czy te czasy jeszcze wrócą???”).

Może chodzi o tę reklamówkę, artefakt, który sprawił, że duża część mnie chce, wbrew logice, stanąć po stronie dziadka. Starzejemy się jako społeczeństwo i jeśli tylko nie mieszka się w ścisłym centrum dużego miasta, to tych starszych, zmęczonych upałem lub mrozem ludzi widać codziennie. A jeśli nie widać, to można kupić dowolną gazetę regionalną z dowolnego miejsca w Polsce i poczytać ogłoszenia drobne, żeby bez trudu znaleźć tam anons taki jak ten, na który sama trafiłam ostatnio: Sprzedam książkę pt. «Janko Muzykant», tel. XXX, DPS Jutrzenka”.

W książkach i filmach już ich prawie nie ma, to prawda. Może o to mi chodzi? Że za trzy, cztery dekady, jeśli nie zostanę pełną wigoru fajną babcią w kolorowych oprawkach i własnym kontem o pozytywnej starości na Instagramie, a stanę się (co bardziej prawdopodobne) zrzędliwą babą z opuchniętymi kostkami i złośliwym psem o wyglądzie cegły – to nie odnajdę takich jak ja w żadnych tekstach kultury? Czy ktoś opisze moją walkę z siłami natury i sztuczną inteligencją? Czy ktoś mi będzie współczuł, lubił, czy ktoś mnie w ogóle zauważy?

Trwa wewnętrzne przeciąganie liny.

I tak na tej fali: No, rany boskie, trochę trzeba obejść, żeby do parku się dostać. A co tam w tym parku takiego jest? Trwa straszny czerwiec. Ptaki urywają dżdżownicom łebki i upuszczają fragmenty ich ciał w wysuszoną trawę, odwodnione koty polują na ptaki. Jeże i wiewiórki ledwo zipią, dzieci przewracają się, zdzierając skórę na kostkach i kolanach, niemowlęta płaczą, bo śnią im się horrory (co pojawia się w horrorach niemowląt?), psy nie wracają na zawołanie. W pałacu ślubów ktoś bierze ślub, a zwłoki państwa młodych i wszystkich gości (ależ tani chwyt – jak trudno mu się oprzeć!) rozłożą się szybciej niż puszki, opakowania po czipsach i plastikowe butelki porozrzucane w krzakach. I nikt nad tym nie panuje. Park to raj i piekło w jednym, czyli nie jest ani tym, ani tym – i czego tu bronić? Nie lepiej to wszystko rozjechać w proch i pył?

Ale też: A czy ten pan przestał być złośliwcem, głupcem i egoistą z chwilą, gdy wysiadł z siatką z SUV-a? I na papierze, i w życiu nie przestał, więc dlaczego serce chce ode mnie współczucia? Czy ma znaczenie, że wokół są tylko zwyczajne sklepy, do których mógł pójść? Spożywczak, PGNiG, tania odzież, bank, piekarnia i drogeria? Ale rozjechał ten chodnik czy nie rozjechał? A bał się, bo był kruchy i stary? A nie bał, bo ma lepsze od nas auto? No, jak było?

Żeby uchronić się przed męczarnią wizji, że zlękniony własną fizyczną słabością człowiek dygotał w drodze po bułki, uruchamiam wyobraźnię. Kojące, anielskie skrzydła żmijowatej fantazji trzepoczą nad wymyślaną biografią człowieka, który wielkim jak czołg autem skręca na przejściu dla pieszych (prawie zabił dziecko), żeby ominąć słupki, zaparkować bez opłat i wjechać na chodnik, którym, gdyby nie on, mogłyby bez przeszkód sunąć w wózkach śniące swe horrory niemowlęta. Ten niegodziwiec to ubek, fanatyk i wędkarz trzymający psa na łańcuchu. Przejawiający agresywne skłonności względem bliskich egoista i oszust doświadczający chwilowo lęku, który sam wielokrotnie i przez całe życie zadawał innym. Zasłużył sobie.

„Ale nie! Myślę, że go nie przestraszyłem, on się chyba nie bał! A Miśka w ogóle na niego nie reagowała”. (Żołądek w gardle, jeszcze by brakowało, żeby pies na dziadzia szczekał). Historia zwalnia i łagodnieje. Teraz, pozbawiona słodyczy sprawiedliwej zemsty, nie sprawia już przyjemności nikomu, nawet samemu Robinowi, który zaczyna się tłumaczyć: „Znaczy nie wiem, czy się bał, chyba nie, on tylko tak udawał, że nie słyszy, tak niby że go tam nie ma, że mnie tam nie ma. On po prostu sobie poszedł”.

Znowu milczymy. Tyle że ja już i tak usłyszałam za dużo, no i ja mam tę wyobraźnię, więc szybko dziadka nie zapomnę. Będę sobie i jego, i tę scenkę wyobrażać w szczegółach, dopóki nie pojawi się kolejna smutna czy przestraszona starsza osoba, która zawładnie moim umysłem. Będę go nocami we śnie widzieć, jak idzie, chwiejnie, zygzakiem, żeby zmylić pościg. Drobny, wytarty łepek osłoni od słońca czapką z daszkiem. Zobaczę, jak stawia bardzo małe kroki, bo wyjeżdżony przez samochody chodnik jest nierówny. Będzie się wpatrywał w ziemię, bo tam, gdzie pod naciskiem aut odpadły płyty, są teraz niebezpieczne leje i kałuże. Jednej z nich nie zauważy, zmoczy sobie but i nogawkę spodni. Wytarta siatka wielokrotnego użytku będzie drżała na wietrze. Mężczyzna nie zwolni, ale też nie przyspieszy, bo nie będzie chciał, żeby ktoś pomyślał, że się boi lub przed czymś ucieka. Just a man and his will to survive – jak w znanym hicie „Eye of the Tiger”. Cholerny cwaniak, wie, jak mnie wzruszyć.