wiersze

Grzegorz Olszański

Pan od wierszy zrozumiałych

Nasz pan od wierszy zrozumiałych samych przez się
kazał nam napisać powyżej właściwy tytuł
tego wiersza, a poniżej jego

treść.  

Pan od BHP

Nasz pan od BHP na każdych zajęciach przypominał:
mimo nielimitowanego czasu orki
odbijamy karty pracy

przy kartce.

Pani od ołówkoterapii
– Monice
1.

Na początku nikt z nas nie wiedział,
czego się spodziewać,
bo pani od ołówkoterapii była niczym diagnoza,
której nawet dr House nie potrafił postawić. 

Aby oswoić niepokój rozmnażaliśmy
więc znaki zapytania,
i multiplikowaliśmy domysły
dotyczące bliższych i dalszych
ciągów dalszych. 

– Wattapdziarz kpił, że będą to zajęcia
z pierwszej przemocy, na których poznany 
techniki leczenia złamanych serc za pomocą romansów.   

– Czcionka przekonywała, że zamiast wierszy
będziemy pisać epikryzy oraz uczestniczyć w konsyliach
badających histopatologię nowotworów literackich.     

– Mówię, więc wiem – krzyczał Akapit –
Będziemy uczyć się osuszać z krwi patriotyczne utwory 
i bandażować rany symboliczne.

Idźcie dotknąć trawy, przeczeszcie palcami
niebo, podrapcie ocean –
Sztukopisarka kręciła głową –
Przestudiowałam sylabus i wiem,
że dzięki tym zajęciom
nasze utwory
będą miały szanse trafić zarówno do tych
urodzonych w czepku
jak i tych,
którzy zmarli pod szczęśliwą gwiazdą.

2.
Tymczasem pani od ołówkoterapii
to była szeptucha,
wierząca w moc sztuki słowa,
siłę mięśni
liter,
terapeutyczną tężyznę
tekstów.  

Kiedy więc po raz pierwszy
usłyszeliśmy,
że choroba jest nocną półkulą naszego życia,
obcym bliskim krajem,
który każdemu przyjdzie zwiedzić,
część z nas od razu
zgłosiła
umiłowanie obecnej ojczyzny
i niechęć do wycieczek krajoznawczych,
zaś druga przyniosła podania
o zwolnienie z zajęć
ze względu na skażenie pałeczkami agorafobii
i strach przed ciemnością.

Nie lękajcie się –
powiedziała pani od ołówkoterapii
z łagodnym uśmiechem –
Choć będziemy pracować na otwartym ciele
ducha
to nikomu głos z głowy
nie spadnie,
a nasze lekcje choroby
dla zdrowych
będą niczym chemia dla bystrzaków
zjadanych przez skorupiaki
chodzące do tyłu.

3.
Nasz sceptycyzm nie powinien dziwić.

W końcu jak wszyscy wysiadywaliśmy
klepsydry godzin
w gabinetach lekarskich,
zamiast muzeów zwiedzaliśmy SOR-y,  
suplementowaliśmy suplementy, 
łykaliśmy fury farmakonów
mając nadzieję na prolongatę
daty przydatności.  

Jako osoby o wielkich ambicjach i małej wierze 
nie przekonywały nas
ani historie o spektakularnej przemianie
wody w wino,
ani też powtarzane,
małą czcionką,
opowieści o metamorfozie
choroby na wersy.

Myśl, że można by przenicować grypę w sonet,
zużytkować covid na poemat epicki,
a napady kaszlu zamienić w opowieść gangsterską,
bywała co prawda kusząca,
ale nie na tyle
by pałeczkami Kocha
wygrywać arie i tuberkulozy 
na perkusji klawiszy.

4.
Pani od ołówkoterapii
działała niczym wirus,
na który nie było szczepionki.

Zamiast ufać sile koncernów medycznych,
mocy fabryk szpitali,
potędze korporacji klinik,
pani od ołówkoterapii
głosiła wiarę
w lecznicze właściwości
liter,  
przeciwbólowe własności
książek,
paliatywny charakter
pisma.

W efekcie – gdy raz po raz
skarżyliśmy się na ból paluszka lub główki –
zamiast kierować nas na USG, 
rentgen, rezonans, tomograf,
byśmy mogli zobaczyć
łyse góry wątroby,
szumiące lasy płuc
i słodkie pagórki  mięśni,
pani od ołówkoterapii
kładła nas na kozetce kartki. 

Następnie za pomocą
twardych niczym skalpel ołówków
kazała nam
rysować mapy nerwic,
robić rzuty kartograficzny traum,
wykreślać współrzędne niemocy,
by zaledwie wers
niżej
bezbłędnie wskazywać
ukryte w naszych ciałach
lokacje lęku,
dorzecza depresji,
źródła czarnej żółci.    

5.
Pani od ołówkoterapii
przypominała nam nieustannie,
że z faktu przynależności homo sapiens 
do gatunku bajarzy
nie wynika wcale, że homo chorens
zaliczyć należy do producentów
horrorów. 

Gdy babka od poezji
tłumaczyła nam, że nic dwa razy się nie zdarza,
a typ od filozofii
wyjaśniał dlaczego nie można wejść dwa razy do tej samej rzeki,
pani ołówkoterapii kazała nam
kilka razy w tygodniu 
zanurzać głowy
w strumieniu świadomości,
a potem wyciągać stamtąd
martwe ptaki i ryby,
zdania o ostrych końcach, 
słowa pod wysokim napięciem,
butelki, którymi raczyli się nasi ojcowie. 

Gdy gościni od polszczyzny w pracy pisarza
uczyła nas poruszać się niczym saper po polu minowym
leksyki, a gostek od kultury języka
wyjaśniał jak skutecznie używać mowy nienawiści,
by ta wybijała zęby,
pani od ołówkoterapii
mówiła byśmy
zapomnieli o gramatyce,
zapomnieli o interpunkcji,
zapomnieli o ortografii, 
i przez dwadzieścia minut dziennie
wywoływali na kartach wspomnienie pierwszego razu,
odbitkę diagnozy lekarskiej, która zmieniła wszystko.   
ducha zmarłej na raka matki.

Boli? – pytała pani,
a gdy my twierdzącą kiwaliśmy głowami,
ona mówiła tylko – To dobrze.

Dobrze. Dobrze. Dobrze.

6.
Nasza pani od ołówkoterapii
to była znachorka
wierząca w energię
drewnianych ołówków,
wigor
wiecznych piór,
męstwo
cienkopisów. 

W ramach praktyki lekarskiej
uczyła nas stawiać kropki
na końcu zdarzeń,
poprawiać życiowe błędy
za pomocą zmazywacza i gumki,
paraliżować opowieścią
stresory.     

W formie zadań domowych
musieliśmy pisać listy
do spiętych barków,
wzorem Marka Aureliusza wysyłaliśmy meile
do zaciśniętej szczęki,
słaliśmy też telegramy do zbolałej głowy. 

Dla poszerzenia leksyki
uczyliśmy się odmiany takich słów
jak koklusz czy globus
oraz studiowaliśmy morfologię pisma,
którym pokryte były rękopisy
„Archipelagu raka”, „Ćwiczeń z utraty”,
„Studiów maladycznych” i „Sztuki mięsa”,
ucząc się odróżniać
pismo zdrowia od kleksów choroby. 

Na koniec semestru pani od ołówkoterapii
dała wszystkim piątki i recepty
na przyszłość.

Jednocześnie poprosiła też
abyśmy przekazali czytelnikom
tego wiersza,
by zaraz po jego lekturze

skontaktowali się z lekarzem bądź farmaceutą.

Pani z biura karier (semestr pierwszy)

Pani z biura karier opowiadała nam sporo o organizacji
widowni, lecz nie mówiła ani słowa o filozofii
dialogu. 

Karmiła nas fantazjami, jak w ramach targów książki 
wypełniać stadiony i opróżniać biblioteki z osób,
które pomyliły nas ze znanym kucharzem lub gwiazdką tik-toka.     

Uczyła sprawdzonych technik radzenia sobie z życiem
i namolnymi analfabetami, którzy wiedzą
zawsze i lepiej.

Podpowiadała jak nie wszczynać awantur i nie podnosić głosu,
gdy rozmawiający z nami dziennikarz beztrosko wyznaje,
że nie przeczytał naszej książki, albo nic z niej nie zrozumiał.

Opowiadała barwnie – z użyciem próbnika kolorów
i odpowiednich onomatopei – jak rozmawiać o kolorach
z niesłyszącymi i z niewidomymi o dźwiękach.

Robiła nam sugestywne prezentacje podczas, których wyjaśniała
konsekwencje szóstego wymierania papierojadów
i następstwa pojawieniu się w ich miejscu plemienia ekranożerców.

Rozdawała nam kartki z trendami i tematami polecanymi
przez influencerów oraz reklamowała samobójstwo
jako najpewniejszy sposób na zwiększenie sprzedaży.

Krok po kroku objaśniała jak brać udział w pisarskich dożynkach,
omijać festyny krótkich nadziei i zgromadzania pysznych,
jak elegancko odmawiać udziału w turniejach garbusów.

Wyjaśniała co robić, gdy nikt nie przychodzi na spotkanie,
tłumaczyła, co czytać w pustej sali i jak należy pisać
do lustra.

Podpowiadała też, jak najlepiej wyjaśnić publiczności
dlaczego się pisze i dlaczego lepiej byłoby

nie. 

Grzegorz Olszański – poeta w stanie spoczynku. Autor kilku książek poetyckich (ostatnia to „Biały album”) i kilku prozatorskich (ostatnia to „Wiek męski: epopeja rozkładu”). Prezentowane wiersze pochodzą z przygotowywanej właśnie ksiażki „Pan od ars moriendi i inne twory wierszopodobne”.

autor

W 2024 roku rubryka poezji powstaje we współpracy z Fundacją Wisławy Szymborskiej.

Fundacja Wisławy Szymborskiej