Jeszcze 1 minuta czytania

Joanna Krakowska

KONFORMY:
Władza i seks

Joanna Krakowska

Joanna Krakowska

Właśnie teraz, kiedy już wszystkie sztachety w wojnie o gender zostały użyte i oliwa zdrowego rozsądku leje się hektolitrami na wzburzone wody, kiedy masturbowanie dzieci poczętych nie leży już w centrum zainteresowania mediów i wszyscy są mocno znużeni deklinowaniem słowa na „dż”, może warto porozmawiać o hipokryzji?

Bo coś robi się za miło. Wręcz Dominika Wielowieyska pyta w „Gazecie Wyborczej”: po co ta wojna? Przecież Kościół, rząd i lewica są bliżej siebie niż im się wydaje. Kościół musi popierać politykę równościową, bo ta cementuje rodzinę. Jest mniej rozwodów, jak ludzie dzielą się obowiązkami w domu i opieką nad dziećmi. Pojmowanie polityki równościowej w kategoriach walki płci to w końcu margines. Tego, co wypisuje prof. Środa, nie trzeba brać na serio. Tak naprawdę „wystarczyłoby, aby środowiska lewicowe wsłuchały się uważniej w to, co mówi Kościół, a Kościół zakazałby [sic!] wypowiedzi publicznych księdzu Oko. I absurdalna wojna o gender zakończyłaby się błyskawicznie” – pisze Wielowieyska. W ostatnich „Wysokich Obcasach Extra” także serdeczna atmosfera. Redaktor naczelna ma masażystkę praktykującą katoliczkę, która kupuje synkom turkusowe spodenki i wcale się nie boi, że wychowa ich na gejów. Uważa też, że jak mężczyzna chce, to może sobie być pielęgniarzem w szpitalu, a kobieta kierowcą rajdowym, proszę bardzo.

Naukowcy w końcu starają się nie od dziś, żeby było spokojnie, mądrze i bez niepotrzebnych napięć, które w żadnym razie nie służą debacie publicznej. „Może jednak gender jest rzeczywiście wrogiem religii?” – pytała już dawno Jacka Kochanowskiego dziennikarka. „Dlaczego miałby być?” – obruszył się badacz. Przecież my nikogo nie deprawujemy. My uprawiamy wysublimowaną refleksję w akademii. I w ogóle niczego nie podważamy, jedynie opisujemy fakty. Nam, wykładowcom queer studies może zdarza się czasem badać doświadczenia osób transseksualnych albo związki między społecznymi wzorcami płci a seksualnością, ale to tylko część naszych badań. Oczywiście neutralnych światopoglądowo, jak to nauka. A co do równości płci, to zapisana została w Dyrektywach Unijnych, Strategii Europa 2020 oraz w Programie Operacyjnym Wiedza Edukacja Rozwój i rząd pod przywództwem premiera Tuska powinien to konsekwentnie wdrażać.

Same się władowałyśmy w hipokryzję. Udając, że broń Boże, nie chodzi o żadną rewolucję. Jakże wygodnie było przyjąć postawę obronną, wznosząc oczy ku niebu (po co właściwie?) odpowiadać na durne zarzuty, tłumaczyć teorie naukowe i powoływać się na wytyczne Unii Europejskiej. A teraz, masz babo placek, jeszcze zrobi się miło i zapanuje tak zwany konsensus.

Otóż nie ma być miło. Trzeba więc wreszcie powiedzieć, o co naprawdę chodzi. Że chodzi o władzę i seks. Kropka. O władzę i seks.

Rozwinąć? Proszę bardzo. Żeby wchodzić do komisji, rad nadzorczych, składów jurorskich, kierownictw, prezydiów i zarządów. Żeby decydować, żeby się wozić, żeby mieć kasę, żeby dawać medale i przyznawać nagrody. Żeby mieć wpływ. Żeby mówić i żeby słuchano. Żeby opowiadać własne historie. Żeby posadzić pracowników w bibliotece i kazać im pisać na nowo historię świata. Albo żeby chociaż sprawdzili, czego brakuje w tej, która jest. To władza, a seks? Proszę bardzo. Kiedy nam przyjdzie ochota. I z kim nam przyjdzie ochota. Koniec z lękiem przed ciążą. I z lękiem przed brakiem ciąży. Antykoncepcja. Aborcja na żądanie. In vitro. Związki partnerskie. I każde inne. Albo wcale. Hetero. Homo. Bi. Poli. LGBTQ. Jako oczywistość. Jako zwyczajność. Jako wybór. Wybór to także władza. Na tym zdaje się polega równouprawnienie, że każdy ma wybór. W każdym sensie i w każdej sprawie. I tego trzeba uczyć dzieci od przedszkola – chęci dokonywania wyborów. Począwszy od wyboru zabawek.

Trzeba więc skończyć z tą hipokryzją, przestać mówić „gender”, a zacząć mówić „władza i seks”. Żeby nie marnować czasu na odpieranie durnych zarzutów nie na temat i rozmawiać wreszcie o tym, co ważne, językiem polityki, nie akademii i nie tabloidów. Zatem panie premierze, panie księże, panie redaktorze, chodzi o władzę i seks. A ściślej o połowę władzy i o całą przyjemność. I co wy na to, miśki? Powiecie, że nie oddacie? Wypowiedzcie to.

Postscriptum.
Ale żeby była jasność, jak już to się uda, to też nie będzie miło. Bo to nie jest pomysł na naprawianie świata. To może jest nawet pomysł na zepsucie go. Co trzeba będzie wziąć na biust. Jedna moja znajoma, pani S., była kiedyś osobą szczęśliwą. Miała męża, dzieci i pracowała ciuchutko w bibliotece, robiła kwerendy dla panów profesorów i nie przeszkadzało jej, że nie awansuje, bo miała więcej czasu dla domu. Ale przyszedł gender, feminizm, queer i poliamoria. Pani S. zrozumiała, że jej głos był dotąd niesłyszalny, a seks bezbarwny, zakochała się w transeksualiście K-M, stworzyła nową patchworkową rodzinę, została prezeską. Mówi głośno, wyraźnie i wszystko, co myśli. Ma władzę, seks i nieustanny wybór. Tylko nie jest szczęśliwa, bo niczego nie jest już pewna. To chyba nazywa się mądrość.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.