wiersze

Michał Kasprzak

hipotermia

Konfiguruj członka – odpowiada system, gdy próbuję
przejść na twoją lepszą stronę. To się nie uda inaczej.
Piszę od rana do zrośnięcia krainy kilku stawów
i z powrotem, zatopionych przodków powołując na świadków,
a za nimi solidnie poparte derywaty lawin, że to, co nas dotyka,
jest jak śpiewogra w pękniętej tonacji zachodu, że przekroczyliśmy
dostępny tonaż i w świetle nadciągającego lata stać nas może na pustostan.

Z czym ci się kojarzy fragment? Pełny wsad w morze, szklane
bryzgi na pocztówkach (nie ma co – morowa ramówka), spod
których świat się wywinął i już wiadomo, że ten nawis to nie
najlepszy pomysł. Załoga uwija się jak poparzona: duracell, durex
i dura lex przodków (z kim będziesz bezpieczna?), aż cała
wyprawa zejdzie na barbiturany, ostatnia oaza eksploduje i
leżymy rozrzuceni jak kontynenty: ja – pal, ty – napalm,
i w tej ostateczności wszystko do mnie dociera.
W ostateczności.

***

wymyśliliśmy świat, dla którego jak dwie pieczenie
chodzimy parami przy jednym ogniu, za nadszarpnięte
obojczyki, za ogniwa w kojcu, skoszarowane lata, które
spasły się niby słodkie delegacje, i cele na wyciągnięcie głowy
na dwa silnia! nie pytaj więc, jaki zakład i o co te linie papilarne
obsługuje, by wysadzić nas w końcu jak konkret, jak symbol,
żywe reklamy tożsamości, którym karencja kar oszalowała już
błędnik.

nie widzę dłoni na wyciągnięcie ręki – mówisz, ale ona cię
znajdzie, podpisze za ciebie niewinną dymisję i to wystarczy
w tej mgle, która spowija in spe, in vivo i inne mądre
przysłowia. do mądrych przysłów nie przylegajmy jednak
jak znaki na dwukierunkowej drodze. bo którędy stąd
wyjdziemy? kto wie, może przez dziury w pożyciu, nad kocią
łapą i niedźwiedzią przysługą świat przyjmie rozbitków
wydalonych z baśni. a może więcej. katharsis rośnie w
przemoc, gdy przyrastają tropy – rośnie zbrodnia i kara, choć
nie było labiryntu.

co wpiszesz w haśle, gdy cię zapytają: poliamoria czy
panerosja? z jakiego detalu wycofasz tę przyszłość?

***

Demoralizacja jednostek, nawet tak zezwierzęconych jak wykonawcy mordu w Jedwabnem, to ostatecznie tylko przypadek grupy ludzi, którym sprzyjała aura przyzwolenia lub nawet nieoficjalnej zachęty do rabunku i zbrodni ze strony niemieckiej administracji. Bez tej aury, można sądzić, tego mordu by nie było.
Jerzy Jarzębski

w łagrach jawy pomięci obchodzimy dorzynki. akcenty
ustawione w taflę zwrotną roty w znakach zakazu
i wiązkach innej przynależności, w synkopie tłumu, co dostraja
święta na złej stronie. czym się różni żyd od mikołaja? rom
od pizzy? pedał od czajnika? jak biegły byłeś w tych sprawach,
nim cię dogoniono?

dalekobieżne trio wygrało dzisiaj casting: drogi na aport kute,
wybicia historii na forhend, zadyma stoi w podomce, choć
wolałaby się rozejść po gościach. stąd już łatwo się ponieść ku
mowie-tratwie khaki i moro, by pod nową banderą puścić się jako
lądolud spośród wybranych. po twardym loncie – do kłębka
trepanacji, po życie – w solenne tanatorium.

za oknami bonanza, z organizmu ciągłe eksmisje. więc za którym
zakrętem kretes, rewers wszystkiego? miasta pójdą po otwór
w głowach i koniec się jak należy zakleszczy, zaświszczy nam
powietrze w przedsionkach dzwonów. zamienimy znane przekleństwa
w antologię zaklęć, zerwiemy rytmy, o jakich nie śniło się
naszym portalom i trajektoriom. to będzie jasne jak nokturn
i cięte jak backslash. niskie jak trash i grant od znaczenia.

***

mężczyźni są z warsa, to pewne, kobiety raczej
z nivei. a gdyby nie było planet? działek
uprawnych w celebryckie nosy, nosów
wyprawiających pociechę na kolonie? plutonowych
zaklęć i afgańskich uranii, członków z ramienia
na czoło i z powrotem, nóg, co powchodziły w dupę,
dup oddanych w zastaw i janusowych oblicz? spermy,
co zamienia miejscami cynk i selen w kadm i ołów
naszych dzieci, których już sobie wzajem nie życzymy?
tak, oblicz, ile światła przypada na rok sześcienny
świata, jakiego nie było, a ty go żałujesz w wierszach,
kiedy czas płonąć domom?

nie takich z warsa wyciągano, przez których ten
oddechowy pozostał układem. jadących byle dalej,
jedzących byle więcej, wracających w swój skecz
i skręt fiszek: chcesz przejść, rzuć pocisk. więc czyj to
copyright? królewna ścieżka już z nami nie mieszka, a my
wychodzimy przed posłaniem zimy, nim ulice ułożą się
ze snami o mordędze i równo legli do siebie staniemy.

Michał Kasprzak – ur. 1981, poeta, krytyk literacki, redaktor kwartalnika „Wakat”. Sygnatariusz Manifestu Neolingwistycznego, autor tomiku „Bo on to zgubi” (SDK, Warszawa 2003). Szkice krytyczne i wiersze publikował m.in. w „Lampie”, „Studium”, „Ha!arcie”, „Toposie”, „Odrze”, Witrynie Czasopism, antologii „Tekstylia” (Kraków, 2003) oraz przewodniku „Literatura polska 1989 – 2009” (Kraków, 2010). Stypendysta Miasta Warszawy oraz MKiDN w roku 2012. Studiował polonistykę na UW. Mieszka w Warszawie.

Michał Kasprzak / fot. Kaja Kłos