Jeszcze 2 minuty czytania

Joanna Krakowska

KONFORMY:
Zdrada

Joanna Krakowska

Joanna Krakowska

Stary nudziarz, Ilja Ilijcz Tielegin, rezydent w domu wujaszka Wani powiadał, że kto zdradza żonę lub męża jest człowiekiem niepewnym, takim, co może zdradzić i ojczyznę. Już wtedy w 1900 wydawał się z kosmosu. Siedział przy samowarze, pił tę swoją herbatę, zagadywał do Niani i szczycił się nie wiedzieć czym. No dobra, tym, że łożył na wychowanie dzieci, które żona, co od niego uciekła, miała z kochankiem. Nic dziwnego, że wszystkich wkurzał. Pewnie najbardziej tę żonę. I siedział wujaszkowi na głowie, bo jak łożył, to na życie mu już nie starczało. Tielegin, weź się ogarnij i nam tu nie moralizuj, bo my lepiej od ciebie wiemy, jak jest. Oszołomie.

W sprawie ojczyzny to w ogóle jakiś nonsens, bo co to ojczyzna. I w ogóle jak ją zdradzić, nawet jakby się miało taki zamiar? No może przed wojną japońską to jeszcze coś znaczyło, ale teraz.  Niektórzy próbują tak i siak, bez skutku. Pora na poradnik zdrady ojczyzny, bo prawie każdy by chciał, a nie potrafi, i niby zdradza, a wychodzi na odwrót. W innych sprawach jest prościej, ale zdrada małżeńska jest tematem nieciekawym. Każdy był zdradzany, zdradzał lub był powodem zdrady. Albo będzie. Nudne i banalne. Na to nie trzeba poradnika, to podlega ogólnie znanym prawom. Powiedziała mi ostatnio znajoma, wbijając lekką ręką sztylet w serce bliskiego przyjaciela: „jakież to rozczarowujące, że jest się polem działania mechanizmów znanych i oczywistych”. Basta. Mechanizmy podłości są znane i oczywiste, bo jeśli nie uzmysłowili nam ich Freud, Lacan i Girard, to zrobiły to amerykańskie seriale, które dzisiaj tak wspaniale dbają o nasze dobre samopoczucie, zapewniając wygodną świadomość powszechnej egzystencjalnej katastrofy. Umiemy sobie pobłażać, więc wszystko już jest możliwe. Dlatego nie postawiłabym złamanego szeląga na prawdomówność Woody’ego Allena w sprawie siedmioletniej córeczki, bo to mistrz pobłażania sobie – był nim na długo przedtem zanim życia zaczęli nas uczyć Don Draper i Frank Underwood. Ale taki przynajmniej pożytek z celebrytów, że jeśli cokolwiek złego nam się przytrafia, możemy się zawsze pocieszać, że Mia Farrow miała gorzej.

W kwestii zdrady ważne jest jednak zupełnie co innego niż psychologiczne prawidła czy etyczne anachronizmy. I w ogóle nie jest to felieton o seksie, tylko o polityce. Z wyłączeniem sprawy ojczyzny, o której była mowa wyżej. Zdrada – miłości, przyjaźni, międzyludzkiej relacji, społecznej solidarności – ma bowiem pewien aspekt niewybaczalny, który w żaden sposób nie podlega relatywizacji. To mianowicie, że jej istotą jest lub bywa odebranie empatii. Pozbawienie kogoś, kto miał prawo na to liczyć, zrozumienia i współodczuwania z nim jego cierpienia. I jeszcze coś więcej: obrócenie winy wobec niego w niechęć i wrogość. Psychologicznie „znane i oczywiste”. Choć o historycznym i politycznym ciężarze oraz skutkach, które przerastają naszą wyobraźnię.

Grzegorz Niziołek napisał na ten temat grubą książkę zatytułowaną „Polski teatr Zagłady”, w której przedstawił mechanizmy – „znane i oczywiste” – odmowy empatii. Polskie społeczeństwo wobec Żydów usytuowało się bowiem właśnie na tej osi zdrady, która trafia w sedno zjawiska – w odebranie współczucia. O możliwości realnej pomocy lub jej braku można zawsze dyskutować. Brak empatii pozostaje poza dyskusją. Książka Niziołka w dużej mierze koncentruje się na psychologicznych skutkach odmowy empatii i sublimacji tej odmowy w polskim teatrze. W tym sensie pozostaje książką o zdradzie.

Nie ma za to jeszcze ciągle książki o zdradzie, która kładzie się cieniem na obchodzonym właśnie dwudziestopięcioleciu wolności: o zdradzie słabszych przez silniejszych, nieporadnych przez przedsiębiorczych, wiedzących gorzej przez wiedzących lepiej, a może tylko – inaczej. Nie chodzi tym razem o tak zwane „koszty transformacji”, o to, że ktoś stracił więcej, ktoś mniej, tylko o coś międzyludzkiego. Nie wdając się więc w dyskusję o terapii szokowej, możliwości trzeciej drogi i planie Balcerowicza, można powiedzieć, że dokonała się wówczas u progu III RP zdrada empatii, która zaważyła na całym ćwierćwieczu i ustaliła obowiązujący do dziś, lub zwłaszcza dziś, model relacji społecznej. Wtedy od razu znalazła wyraz w języku. Oszołom, „bierny i pasywny”, nieprzystosowany, roszczeniowy, zacofany, homo sovieticus – to był każdy wobec kogo zwolniliśmy się od pozytywnych uczuć. Dzisiaj znajduje to wyraz w urnach wyborczych – można odmawiać współczucia zmaltretowanym i upokarzanym – i zyskać poparcie wyborców. Paradoksalnie więc to zdrada empatii a nie solidarność jest naszym mitem założycielskim, czy raczej grzechem założycielskim, na którym teraz budują swoje ideologie wszystkie zwycięskie ugrupowania, ugrupowania bez serca.

Może nie jest za poźno? Może – jak od dawna powtarza Kinga Dunin – empatia, współodczuwanie, zrozumienie cudzego bólu i cierpień mogą nas jeszcze uratować? Kinga Dunin uważa, że empatia jest lewicowa. Przećwiczmy to na Tieleginie. Ty, Tielegin, zasługiwałbyś może na nasze współczucie, ale coś jesteś zanadto konserwatywny. Empatia. Słowo ze słownika lewicy. Zdrada. Słowo ze słownika wyrazów retro. Ze słownika fanatyków, nieszczęśników, nieudaczników, oszołomów, wariatów. No właśnie. O tym mówię.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.