Jeszcze 3 minuty czytania

Alex Freiheit

NIE POPISUJ SIĘ: Perspektywy

Alex Freiheit

Alex Freiheit

Nie bójcie się rozmawiać z przedmiotami, gdy zostajecie w swoich domach dłużej, bo musicie. A może z tej rozmowy wyniknie jakieś opowiadanie, którym chcielibyście się podzielić ze światem?

Zanim jeszcze kluby zaczęły się zamykać z powodów panującej na świecie zarazy, istniały kluby, które zamykały się z innych powodów. Żyły one pod koniec swych lat raczej po cichu. Na peryferiach powoli dogasał ich blask, który może zostałby jeszcze doceniony w Warszawie, ale już np. w Ostrowcu Świętokrzyskim pozostawały one dla mieszkańców tylko smutnym reliktem kończącej się epoki, którą wszyscy utożsamiali z jednym – głębokim PRL-em. Taki właśnie jest Klub Perspektywy prowadzony przez pana Henryka w Ostrowcu Świętokrzyskim. Pan Henryk nie żyje tylko z klubu – ma firmę budowlaną, w której pracował Czesław Mozil, zresztą to o tych czasach śpiewa w piosence „Na budowie”. Czy losy tego klubu rzeczywiście mogłyby się potoczyć inaczej? I czy takie kluby z całą swoją niedzisiejszością powinny w ogóle jeszcze istnieć?  

Ostrowiec Świętokrzyski nie jest łatwym miastem. Trochę tutaj mi za cicho po zmroku, ale to taka niepokojąca cisza. Z rozmowy z dwoma nastoletnimi chłopakami dowiaduję się, że właściwie nic się tu nie dzieje. Nie ma w nich zachwytu i chęci działania w tym miejscu – nie ma nawet żadnej nadziei i wcale im się nie dziwię. Są miasta, w których życie łatwe nie jest. Ze względu na architekturę, jakość rozrywek i nastawienie. Nie jest też tragicznie daleko do Warszawy, a Kielce nie są przecież żadną dla stolicy konkurencją. To już bardziej Lublin. To dla nich jasne, że chcą stąd wyjechać. Inni nawet by tu nie wjechali.

Perspektywy są piękne i brzydkie jednocześnie. Trochę jak gobelin z tygrysami, które mają dziwne proporcje, albo figurki zwierząt (zwykle saren lub wilków) świecące brązem lub szarością i siedzące na ręcznie robionych serwetkach umieszczonych na telewizorach. Mówię to im, kiedy wchodzę: „Jesteście piękne”. Wiem, że niedługo będą zamknięte, zniszczone i rozebrane, dlatego chcę dla nich zagrać jeden z bardziej intensywnych i przepełnionych miłością koncertów. Szepczę do nich czułe słowa. Ubieram piękny biały kostium. Rozgrzewam mocno aparat gębowy, bo wiem, że grały dla nich najlepsze piosenkarki w kraju.

O wszystkim dowiaduję się z kronik zdjęciowych, które są na backstage’u obite skórzaną zielenią. Albo od pana Henryka. Albo to one same mi to powiedziały. Piję sypaną kawę w białym kubku i chcę je bliżej poznać. Pani barmanka mówi niewiele. To taka osoba, z którą można pomilczeć przy barze i niespodziewanie zacząć rozmawiać po godzinie o sprawach życiowych. Zaczyna coś trzeszczeć w głośnikach. Pan akustyk, który ma około 70 lat, zapewnia, że ten swój mikser musi włączyć i wyłączyć kilkakrotnie i nic nie ma prawa podczas koncertu się stać złego. Ufam mu, bo widzę, że z tym sprzętem jest zżyty jakieś kilkanaście lub kilkadziesiąt lat. Zapewnia, że to amerykańska firma i nie mamy prawa być rozczarowani. Perspektywy też nie będą, znają już ten mikser doskonale – to ich dobry kolega, który sprawia, że w tych starych zbolałych ścianach zaczyna coś wibrować i wpuszczają w siebie jeszcze jakieś życie. Perspektywy wiedzą, że poniżej znajduje się kino. Wiedzą też, że nikt z widzów, którzy wybrali się dziś na „Hejtera”, nie przyjdzie po filmie je odwiedzić. Znają swoją wartość, ale pogodziły się już ze swoim losem – pięknym i smutnym jednocześnie. Nagle Perspektywy odwiedza jakieś 12–15 osób – ze wszystkimi chcę się poznać, chcę, żeby czuli się jak najlepiej w miejscu, które już przestało dawno krzyczeć i nawet mówić, ale mi wyszeptało, że potrzebuje wsparcia i że jestem tu niejako tymczasową gospodynią, która powinna w imieniu Perspektyw przyjąć ludzi tak, jak już one nie mogą ze względu na brak sił. Ludzie zasiadają na kanapach, które kiedyś zapraszały ciemną zielenią, a teraz naturalnie wyblakły od dymu, kurzu i zasiedzenia.

Nagle do Perspektyw wchodzi pan Henryk – osoba, która je przez lata tworzyła, ożywiała, stymulowała do życia. Perspektywy dosłownie zaczynają się zapalać do wieczoru. Henryk zarządza odpalenie jednego reflektora na scenę, a drugi w kolorze szmaragdu tli się z prawej strony sali, na którą nikt dotąd nie zwracał uwagi. Henryk to ostatni element w tym żywym organizmie, którego brakowało do rozpoczęcia święta, bo scena to świętość i Perspektywy dobrze o tym wiedzą. Widziały niejedno, słyszały jeszcze więcej. Były świadkami trzygodzinnego koncertu Urszuli Dudziak i nigdy nie zaistniałego „Romansu na peryferiach”, który mógłby może podnieść je z niedoli, gdyby pomogły mu zaistnieć. „Henryk i Ula. Romans na peryferiach”. Swego czasu taki nagłówek mógłby podziałać nawet promocyjnie. Ale po co? Perspektywy nie chcą sensacji, same są zaprzeczeniem sensacji. Wolą, by pisano o nich w „Jazz Forum” przy wyliczance najlepszych klubów w Polsce – tak się kiedyś stało i z tego są dumne, choć pewnie nie sprawiło to, że nagle zaczęły je odwiedzać tłumy ludzi. Tłumy już były. Był też Tomasz Stańko i Jan Ptaszyn Wróblewski, który został nazwany ojcem chrzestnym Perspektyw. To on je otworzył i on je zamknie.

Perspektywy gościły także zagranicznych gości, bo grali tu: Bernard Masel, Derik James, Dean Brown, Steve Hooks, Hiram Bullock, Bob Malach, Al Foster, Jon Herington, Randy Brecker, Ken Simon i inni. Nie wszystko pamiętają. Przestały prowadzić kroniki już jakiś czas temu z braku czasu, a może wypalenia. Na pewno nigdy w tym klubie nie był prezydent miasta. Chociaż wnętrzności Perspektyw zna doskonale, bo uznał, że lepiej, gdy je się trochę powycina, poddusi, powiększy, zreperuje i powstanie tu Muzeum Hutnictwa. Ciekawe, jak się z tym czuje opustoszała w okolicy Stara Huta, której nikt nie chce wskrzeszać, nie chce jej oddawać honorów, czyniąc z niej miejsce wypełnione po brzegi jej historią. Pewnie umrze samotnie śmiercią naturalną lub ktoś jej w tym pomoże. Perspektywy wiedzą, że ich żywot już dogasa. Wspominają swoje odcienie, gdy każdy stolik, krzesło, kanapa były narażone na poparzenia od żaru papierosowego. Lubią swój zapach – jest naturalny, choć wiedzą, że zapach starych ludzi niektórych obrzydza. Lubią swoje kolory i osobliwe zagracenie – to takie Filifionki wśród designu, ale mają świadomość, że mało kto dobrze czuje się w przestrzeniach, w których kiedyś ludziom było bezpiecznie.

Teraz to dla innych tylko zbiorowiska kurzu i bezguścia, bo niektórym ludziom się wydaje, że są gustowni bardziej niż kiedyś. Kończę koncert, rozmawiam z ludźmi albo z Perspektywami i jest mi dobrze, chociaż smutno. Nagle w klubie pojawia się pan ochroniarz z kina – Perspektywy nie reagują, bo wiedzą, że to jego naturalne zachowanie, wpaść na chwilę, gdy są jacyś goście, i zagadać. Pan ochroniarz chce nam przeczytać wiersz z okazji Dnia Kobiet – fraszkę. Perspektywy znają już jego styl, więc nadal nie reagują – ja nastawiam uszu. Pan ochroniarz rozwija karteluszkę i czyta. Myślę sobie, że będzie grubo, bo zaczyna się od sprzątania, prania i prasowania, a to jego fraszka z okazji Dnia Kobiet jest czytana. Jednak poeta miał na myśli to, że on sam może sobie poprać, uprasować, posprzątać, że te wszystkie rzeczy potrafi, ale nie potrafi żyć bez kobiety, bez miłości właściwie. Pan poeta wychodzi po przeczytaniu tekstu i wraca do swoich obowiązków. Słyszy po drodze nasze brawa na sześć par rąk, ale Perspektywy pięknie dodają im naturalnego pogłosu, więc nie mamy poczucia pustki.

Henryk częstuje mnie davidoffem, którego nie miewam w ustach nigdy, a mnie ta prawie że hemingwayowska atmosfera całego wieczoru w ogóle nie przeszkadza. Pozwalam sobie na sentymentalizm i smutek: czy one naprawdę muszą umierać? Czy nie ma dla nich innego wyjścia? Może gdyby je trochę odświeżyć, jakoś bardziej przystosować do obecnie panujących gustów, to mogłyby być receptą na tę nudę, o której jacyś nastolatkowie przed chwilą mówili. Ale ja je rozumiem, one nie chcą się zmieniać i naginać swoich postaw – być może to głupie, ale ja rozumiem, że chcą do końca pozostać sobą, nawet jeśli tylko kilka osób się nimi zachwyci i je zrozumie, czy zechce przytulić. Perspektywy, wkrótce umrzecie, ale w moim sercu pozostaniecie na wieki ze wszystkimi tymi historiami, o których opowiadał wasz stwórca, Henryk. Niektóre usłyszałam od niego, inne od was, a jeszcze inne ktoś inny mi pewnie opowie. To był zaszczyt, dobranoc.

Zanim jeszcze kluby zaczęły się zamykać z powodów panującej na świecie zarazy, istniały kluby, które zamykały się z innych powodów. Żyły one pod koniec swych lat raczej po cichu. Na peryferiach powoli dogasał ich blask. Żyły też inne rzeczy i przedmioty, które umierały i umierają powoli. Zawsze z nimi rozmawiałam, zawsze próbowałam je wysłuchać i mówić o nich lub do nich. Nigdy nie mogłam się z nimi rozstać – wolałam je oddawać komuś innemu, rzadko wyrzucać. Czasami się na nie denerwuję, obwiniam je, jak ludzi. Jestem Filifionką. Gromadzę przedmioty i rozmawiam z nimi. Od jakiegoś czasu nie gromadzę, po prostu dbam o te, które już wzięłam pod swoją opiekę. Pamiętam ich historię, jestem muzealniczką.

To nic złego czasami porozmawiać z przedmiotami. Nie mam już co prawda tych maskotek, z którymi rozmawiałam i co do których byłam przekonana, że one żyją i podglądałam je, czy przypadkiem się nie poruszają, gdy nie ma mnie w pobliżu, ale każdy z najmniejszych przedmiotów, które mam w swoim dorosłym życiu, jest jakąś częścią mojej historii. Potrzebuję teraz takich małych historii, by przeżyć. Nie wiem jak wy… to wstydliwe. Chcę wam tylko powiedzieć: nie bójcie się rozmawiać z przedmiotami, gdy zostajecie w swoich domach dłużej, bo musicie. A może z tej rozmowy wyniknie jakieś opowiadanie, którym chcielibyście się podzielić ze światem? Ja z chęcią takie coś bym przeczytała, bo trzeba na to wszystko, co się dzieje, spojrzeć z innej Perspektywy.