Szachowe opowieści
Sofonisba Anguissola, „Gra w szachy” (fragment)

21 minut czytania

/ Literatura

Szachowe opowieści

Paweł Łyżwiński

Kasper Bajon zabiera nas na wędrówkę wyobraźni, która przywraca szachom ludzki wymiar. Szachowa symbolika jednak nieustannie podpowiada „Gambitowi” nieco religijną wizję dziejów i ludzkiego losu

Jeszcze 5 minut czytania

„Lecz czy nie dopuszczamy się już zgoła obelżywego ograniczenia, nazywając szachy grą?”
(Stefan Zweig, „Nowela szachowa”, przeł. Izabela Czermakowa)

Od „Gambitu” do „Gambitu”

Niewątpliwie szachy nie cieszą się obecnie dawną popularnością. Wspaniałe czasy, kiedy cały świat podziwiał szachowych herosów, a gazety we wszystkich językach rozpisywały się o ich dokonaniach, minęły dawno i najprawdopodobniej bezpowrotnie. Wszyscy znają dziś Magnusa Carlsena, szachistę wszech czasów, ale jego sława nigdy nie dorówna tej, którą cieszyli się Paul Morphy czy Garri Kasparow – bohater ostatniego światowego widowiska szachowego, jego legendarnego pojedynku z Deep Blue. Amatorzy królewskiej gry nie powinni jednak całkowicie porzucać nadziei. Wydaje się, że na dołującym wykresie szachowej popularności można ostatnio zaobserwować pewne drgnięcie.

Wszystko zaczęło się od „Gambitu królowej”, który cieszył się entuzjastycznym przyjęciem krytyki i hitową oglądalnością. Sukces netfliksowej produkcji wyzwolił potężną falę zainteresowania szachami, czemu z pewnością sprzyjała pandemia – znudzeni przedłużającymi się lockdownami ludzie masowo wzięli się za grę: zestawy szachowe i podręczniki ponoć sprzedawały się na pniu, w internetowych serwisach do gry konta zakładały miliony użytkowników, a nielicznej rzeszy szachowych youtuberów rosły statystyki. Na naszym podwórku popularność serialu zbiegła się dodatkowo z osiągnięciami Jana Krzysztofa Dudy, który krótko przed jego premierą dwukrotnie pokonał Magnusa Carlsena – a wiadomo, że nic tak nie wzmaga polskiej duszy jak sportowy sukces, i to bez względu na dyscyplinę. Na pandemiczno-netfliksowej manii korzystał więc każdy, a zarabiało wielu.

Fala uderzeniowa „Gambitu” nie ominęła również literatury. Wykorzystując okazję, Wydawnictwo Czarne wydało spolszczenie pochodzącej z 1983 roku powieści Waltera Tevisa, która jest podstawą produkcji Netfliksa. Wydawnictwo W.A.B. (raczej nie przypadkiem) wkrótce wznowiło „Obronę Łużyna”. W dodatku (raczej przypadkiem) w tym samym czasie ukazało się wznowienie „Życia. Instrukcji obsługi” Georges’a Pereca (Lokator 2021), a także pierwszy polski przekład „Murphy’ego” Samuela Becketta (PIW 2021) – obie powieści należą do najważniejszych utworów literackich z szachowym motywem. W ostatnim roku powstały też nowe książki z szachami w tle, „Czarny hetman” Barbary Sadurskiej (Nisza 2022) czy „Wariant la Plata” Pawła Kozioła (Stowarzyszenie Żywych Poetów z Brzegu 2022), do którego jeszcze wrócę.

xxxxxxxxxxxxxxxTurniej szachowy w Hoogoveen (1949)

Najbardziej cieszy jednak to, że na fali szachowego wzmożenia wreszcie pojawiła się w polskim obiegu książka, która przypomina, że szachy są częścią kultury, a jako takie splatają się z naszą historią i losem. „Gambit orangutana” Kaspra Bajona (skądinąd autora wnikliwej recenzji „Gambitu królowej” na łamach „Dwutygodnika”) to opowieść, która podąża tropem szachowych legend, anegdot i biografii, przywracając je naszej pamięci i próbując zgłębić ich sens.

Archeologia szachów, czyli wielka historia i metafory

Kasper Bajon, „Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach”. Czarne, 328 stron, w księgarniach od września 2022Kasper Bajon, „Gambit orangutana. Opowieść o polskich szachach”. Czarne, 328 stron, w księgarniach od września 2022„Gambit orangutana” jest książką dla laików – nie wchodzi w hermetyczny świat szachowych notacji i niezliczonych wariantów rozgrywki, lecz proponuje coś, co autor nazywa „archeologią szachów”, czyli „grzebaniem się w ich artefaktach”. Nie interesują go partie, ale historyczne okoliczności ich rozgrywania: atmosfera epoki, konkretne miejsca i ludzkie życiorysy. Dzieje szachów są dla niego wielką opowieścią o ludzkich losach. A te w przypadku polskich szachistów – jak pokazuje choćby historia Rubinsteina, jednego z głównych bohaterów „Gambitu” – są nadzwyczaj zawiłe.

Szczególnie poplątane były losy polskiej reprezentacji, która w sierpniu 1939 roku wesoło wyruszyła belgijskim parowozem na olimpiadę szachową w Argentynie. Historia jest prawdziwie gombrowiczowska. W dzień rozpoczęcia finałowej fazy turnieju do Teatro Politeama w Buenos Aires, gdzie odbywały się zawody, dociera wiadomość o niemieckiej agresji na Polskę. Szachiści wpadają w popłoch. Drużyna angielska wraca do kraju, gdzie później będzie pracować nad rozszyfrowaniem Enigmy. Reszta zostaje, a kapitanowie ustalają zasady dalszego przebiegu turnieju. Polacy grają fenomenalnie, ale szachowe zmagania, tak jak kampanię wrześniową, wygrywają Niemcy. Po zakończeniu olimpiady przychodzi czas na trudne decyzje. Ksawery Tartakower, kapitan polskiej drużyny, wraca do Europy, zostaje oficerem w armii de Gaulle’a i przyjmuje francuskie obywatelstwo. Paulin Frydman zostaje w stolicy Argentyny i zakłada kawiarnię szachową, w której często odwiedza go kolega pisarz – Witold Gombrowicz. Mieczysław Najdorf również postanawia zostać; żeby przeżyć, daje pokazy gry na ślepo, ale wkrótce zakłada dobrze prosperujące towarzystwo ubezpieczeń. Po wojnie nie ma do czego wracać – żona i kilkuletnia córeczka zostały najprawdopodobniej zagazowane w nazistowskich obozach zagłady. Teodor Regeziński wraca do Polski i zostaje wpisany na volkslistę. Gra w organizowanych przez nazistów turniejach, ale nie chce zostać trenerem ich drużyny i za karę trafia na front. Franciszek Sulik początkowo zostaje w Argentynie, ale później dołącza do 2. Korpusu Polskiego pod dowództwem generała Andersa. Powojenne życie spędza zaś w Australii.

Paweł Kozioł, „Wariant la Plata”. Paweł Kozioł, „Wariant la Plata”. Stowarzyszenie Żywych Poetów z Brzegu, 322 strony, w księgarniach od października 2022 Historia uczestników argentyńskiej olimpiady jest prawdziwie epicka, więc ktoś w końcu musiał opowiedzieć ją w formie literackiej fikcji. Na pomysł ten jako pierwszy wpadł wspomniany już Paweł Kozioł, którego „Wariant la Plata” ukazał się nakładem Stowarzyszenia Żywych Poetów z Brzegu. Warto o tej książce powiedzieć nieco więcej, ponieważ mamy tu wszystko, czego można chcieć od porządnej szachowej opowieści: wielką historię w tle, świetnie sportretowaną epokę i atmosferę turnieju, ciekawych i wyrazistych bohaterów, cięte i dowcipne dialogi, a także cały repertuar szachowych tropów i anegdot (skądinąd wiele z nich pokrywa się z tymi, które opowiada Bajon w „Gambicie orangutana”, więc obie książki na siebie zachodzą). Eksperyment nie powiódłby się jednak, gdyby „Wariant la Plata” był tylko powieścią o szachach. Największą zaletą tej książki jest to, że Koziołowi udało się przetworzyć historię argentyńskiej olimpiady w opowieść o przewrotności losu, okrucieństwie historii, wielkich kłamstwach i ludzkiej determinacji, która pozwala człowiekowi radzić sobie w najtrudniejszych sytuacjach. Szachy są tu tylko (albo aż) znakomitym tłem, które autor dodatkowo uzupełnia o pomysłowe literackie smaczki (po powieściowym świecie przechadza się np. Borges). I co niezwykle ważne: Kozioł w „Wariancie la Plata” doskonale bawi się szachami, a dzięki temu unika tak charakterystycznego dla szachowych opowieści uwznioślania, które u Bajona – jak zaraz zobaczymy – zdarza się jednak nazbyt często.

Wróćmy do „Gambitu”. Na kartach tej książki znajdujemy o wiele więcej podobnych splotów wielkiej historii z szachami. Mamy tu opowieści o emigracyjnych partyjkach Waltera Benjamina z Bertoltem Brechtem, międzywojennych podróżach Vladimira Nabokova, osobliwych potyczkach marszałka Piłsudskiego, związkach szachów z żydowskim losem, antysemickich wystąpieniach Alechina czy szachowych refleksjach, które w okupowanej Warszawie krążyły po wiecznie niespokojnej głowie Karola Irzykowskiego.

Szachy nie stanowią tu jednak tylko przyczynku do historycznych rozważań, ale są też „metaforą dziejów, wręcz ich transfiguracją”. Tradycja tej metaforyki jest chyba wszystkim dobrze znana. Ma ona swoje korzenie jeszcze w średniowieczu, kiedy chętnie przedstawiano człowieka jako nieświadomego pionka w rękach Boga, który dla żartu urządził sobie wielką partyjkę na szachownicy świata. Topos ten miał oczywiście wiele wariantów, a jednym z nich jest motyw szachowego pojedynku człowieka ze śmiercią, który znamy z „Siódmej pieczęci” Ingmara Bergmana.

Kościół w Täby – Śmierć grająca w szachy pędzla Albertusa Pictora (1440-1507). Tym właśnie malowidłem inspirował się Ingmar Bergman kręcąc Siódmą pieczęć (1).jpgŚmierć grająca w szachy pędzla Albertusa Pictora (kościół w Täby, 1440–1507).
Tym malowidłem inspirował się Ingmar Bergman, kręcąc „Siódmą pieczęć”
.

Średniowiecze minęło, ale typowe dla niego struktury myślenia wydają się nieśmiertelne. Współcześnie nie mówimy już co prawda o Bogu, który steruje wszystkim wedle własnego widzimisię, ale puste po nim miejsce wciąż zajmuje jakaś wyższa, choć nieokreślona siła: przypadek, przeznaczenie albo nieuchwytne prawidło. Czytamy więc u Bajona na przykład:

Los, fatum, ludzkie namiętności – jakkolwiek nazwiemy tę tajemną siłę, która kształtuje otaczającą nas rzeczywistość – to gracze raczej toporni, nad zgodne z zasadami dramaturgii piękno szachów przedkładają gry mniej wyrafinowane. A może przesadzam? Może życie po prostu nie jest klasykiem, który nade wszystko ceni architekturę partii, tylko graczem romantycznym, nieszablonowym, dla którego bardziej niż styl liczą się śmiałe, nieoczywiste posunięcia?

albo:

Żywoty, rozrzucone wokół szachownicy jak bierki, kryją w sobie jakiś nieuchwytny porządek, prawidło – jakby zasadę gry, której nikt jeszcze nie rozszyfrował, ale w której sprawdza się taktyka „przez zmęczenie”.

Szachowa symbolika nieustannie podpowiada „Gambitowi” nieco religijną (można też powiedzieć: postsekularną) wizję dziejów i ludzkiego losu. Choć w kilku miejscach Bajon się od niej odżegnuje (podkreśla na przykład: „Wszystkie metafory losu jako gry, choć pociągające intelektualnie, bywają bałamutne”), to w tle jego opowieści o szachach i szachist(k)ach wciąż jednak pobrzmiewa wzniosłe pytanie o to, czy w ich losach kryje się jakiś boski plan lub chociaż głębszy sens.

A przecież szachy jako metafora świata niekoniecznie muszą wiązać się z metafizycznym założeniem, że za złudną i przypadkową domeną zjawisk musi istnieć ukryty porządek. Weźmy na przykład „Białych braci” Michała Choromańskiego. W tej wspaniałej szachowej opowieści autor nieustannie drażni się z naszą tendencją do odnajdywania przeznaczenia w splotach okoliczności, choćby były najbardziej niezwykłe i niewiarygodne. Wszystko w „Białych braciach” sugeruje, że biegiem zdarzeń rządzi jakaś konieczność, ale zarazem nic nie pozwala jej stwierdzić. Człowiek jest tutaj racjonalnym i wyrachowanym graczem, a jednocześnie nic nieznaczącym pionkiem w rękach totalnego chaosu, w którym próżno szukać choćby ukrytych reguł. Choromański proponuje nowoczesną wersję średniowiecznego toposu szachowego – dychotomię ziemskiej marności i niebiańskiego ładu zastępuje tu nierozwiązywalna sprzeczność.

„Gambit królowych”, czyli szachowa herstoria

Choć szachom przypisywano wiele moralnych zalet, nigdy nie było im szczególnie po drodze z równością płci. Lata mijają, a nic się w tej kwestii nie zmienia i królewska gra wciąż stanowi niemal wyłączną domenę mężczyzn. Światowy ranking jest w tym względzie bezlitosny – w pierwszej setce nie ma dziś ani jednej kobiety, a Yifan Hou, najlepsza szachistka, zajmuje w nim 112 pozycję z wynikiem 2650 punktów rankingowych. Dla porównania: Magnus Carlsen, lider tej klasyfikacji, ma ich obecnie 2861. Ponadto historyczne rankingi wskazują, że czołowi szachiści znacznie przewyższali poziom chińskiej arcymistrzyni już ponad sto lat temu. Przepaść jest więc naprawdę ogromna.

„Gambit orangutana” przekonuje jednak, że w szachach nie zawsze panowała tak przepastna nierówność. Wszystko wskazuje na to, że aż do XIX wieku kobiety częściej zasiadały przy szachowych stolikach, a maskulinizacja królewskiej gry wiązała się z jej nowoczesną profesjonalizacją i instytucjonalizacją. Innymi słowy, kobiety zostają zepchnięte na szachowy margines, kiedy gra z arystokratycznej rozrywki „przy herbatce” staje się domeną intelektualnych pojedynków. „A nuż okazałyby się lepsze od wąsaczy w cylindrach…”.

Sofonisba Anguissola, „Gra w szachy”Sofonisba Anguissola, „Gra w szachy”

Wyjątkowym świadectwem szachowej herstorii jest słynne renesansowe płótno Sofonisby Anguissoli „Gra w szachy” (1555), na którym włoska malarka sportretowała rozgrywkę swoich młodszych sióstr. Misterny realizm obrazu nabiera dzięki szachom aurę tajemniczości. Co chciała nam powiedzieć Sofonisba, malując tę kobiecą scenę przy szachownicy? Czy można doszukiwać się w niej wyrazu buntu przeciwko malarskim konwencjom, które w szachowych scenach rodzajowych portretowały wcześniej wyłącznie mężczyzn? A może widok kobiet grających w szachy był wówczas czymś częstym i naturalnym? Gdyby ktoś chciał pomedytować nad tymi kwestiami w żywym kontakcie z obrazem, to szczęśliwym trafem można go oglądać w Polsce – wisi w Muzeum Narodowym w Poznaniu.

Wątek szachowej emancypacji często pojawiał się w dyskusjach dotyczących „Gambitu królowej” – zresztą pisze o tym sam Bajon we wspomnianej recenzji. Warto jednak dodać, że literatura podejmowała tę problematykę na długo przed Tevisem i Netfliksem. Z jakichś powodów temat szczególnie frapował angielskich twórców epoki wiktoriańskiej, którzy za pomocą szachowych metafor pokazywali, że społeczeństwem – jak figurami w szachach – rządzą ustalone z góry reguły, skazujące kobiety na odgrywanie podrzędnych ról. Motyw taki spotykamy choćby w „Lokatorce Wildfell Hall” Anne Brontë czy „Parze niebieskich oczu” Thomasa Hardy’ego, ale najbardziej znanym przypadkiem jest z pewnością „Alicja po drugiej stronie lustra” Lewisa Carrolla. Struktura tej kultowej powieści oparta jest na szachowym zadaniu – świat po drugiej stronie lustra okazuje się szachownicą, Alicja zaś jest pionkiem (kim innym mogłoby być niedojrzałe dziewczę?), który musi dojść do ostatniego pola, aby przemienić się w królową i w ten sposób wygrać rozgrywaną partię. W jej trakcie dziewczynka nieustannie pozbawiana jest możliwości wyboru, a w imię obiecywanej przemiany musi godzić się z nakazami ze strony napotykanych postaci. Kiedy jednak w końcu zostaje królową, nowa rola okazuje się obwarowana ograniczeniami, a Alicja pozostaje równie bezradna jak wcześniej. Świat po drugiej stronie lustra ostatecznie także nie daje kobietom żadnej prawdziwej możliwości samostanowienia.

Być może dzisiejsze panowanie komputerów – wbrew temu, co mówią niektórzy – nie oznacza wcale końca historii szachów. Nierówność płci w rozgrywkach wskazuje, że możliwości nie zostały jeszcze wyczerpane – wciąż czekamy na szachistkę, która przełamie męską dominację i będzie po prostu najlepsza na świecie. 

Szachowy pojedynek Akiby Rubinsteina (z lewej) z Ksawerym Tartakowerem (1927) / archiwum NACSzachowy pojedynek Akiby Rubinsteina (z lewej) z Ksawerym Tartakowerem (1927) / archiwum NAC

Szachy i sztuka

„Gambit orangutana” oferuje nam również wycieczkę po szachowych motywach w literaturze i sztuce. Co prawda wiedzie ona szlakami pełnymi skrótów, ale w taki czy inny sposób udaje się zahaczyć o niemal wszystkie szachowe szlagiery, a nawet powiedzieć nieco więcej o utworach mniej znanych, jak choćby „Zwycięstwo” Karola Irzykowskiego, „Gra w szachy” Karola Libelta czy „Szach i mat!” Ludwika Niemojowskiego.

Największym klasykiem gatunku jest oczywiście „Obrona Łużyna” Nabokova, wielka opowieść o szachowym szaleństwie, która stanowi najwybitniejszy przykład szachowego uwznioślenia. W powszechnym odbiorze traktuje się głównego bohatera niczym jakiegoś półboga, który nie cierpiąc rzeczy ziemskich nudnego obrotu, wybiera wyższy i wieczny porządek szachowych ideałów. Wszystko kończy się oczywiście tragicznie wzniosłą samobójczą śmiercią – Łużyn wyskakuje przez okno w objęcia wieczności, która „usłużnie i nieubłaganie rozpostarła się przed nim”. Może i Nabokov pisał we wstępie, że nie życzy sobie, aby jego powieść interpretowali emisariusze Freuda, ale moim zdaniem prawda jest brutalna w swej prostocie. „Obrona Łużyna” to w gruncie rzeczy opowieść o dość gburowatym typie, który jako dzieciak nie poradził sobie z odstawieniem od maminego cyca, w związku z czym musiał rozpaczliwie szukać zamiennika, który przywróciłby mu utracone poczucie bezpieczeństwa i harmonijnej pełni. Innymi słowy, potrzebował czegoś, co pozwoliłoby mu uciec od nieprzyjaznego świata, który nie chciał spełniać jego narcystycznych zachcianek. Chłopak próbował więc różnych eskapistycznych czynności: z pasją rozwiązywał matematyczne zadania i układał puzzle, ale to właśnie szachy ze swoją żelazną logiką okazały się do tego jak znalazł. A że narcyzm nie pozwalał mu na żaden kompromis z zasadą rzeczywistości, to ostatecznie nie miał wyjścia – kiedy nie mógł już dłużej grać, musiał uciekać w szaleństwo. Historia Łużyna nie jest więc wzniosła, lecz żałosna. I nie ma w tym żadnej ujmy dla powieści Nabokova. Wręcz przeciwnie, właśnie dzięki temu jest wielka.

Szachy nie tylko stanowiły inspirację dla sztuki, ale przez wielu same były za nią uważane. Pogląd ten najciekawiej rozwinął się w twórczości i myśleniu Marcela Duchampa. Autor „Wielkiej szyby” uważał, że królewska gra jest wcieleniem intelektualnego piękna, które – w przeciwieństwie do modernistycznego malarstwa – nie opiera się jedynie na siatkówce oka, czyli prymitywnym zaspokajaniu wzrokowych potrzeb widza, lecz przenosi doświadczenie estetyczne w sferę myślenia. Duchamp całe życie walczył o to, żeby sztuka była jak szachy, czyli dokonywała „transformacji efektu wizualnego w szare komórki”. Walkę tę w metaforycznym skrócie pokazuje słynna fotografia Juliana Wassera, przedstawiająca artystę grającego w szachy z nagą modelką, Eve Babitz, która jest tutaj swoistym symbolem czysto zmysłowej sztuki. Wzrok widza w skopofilicznym odruchu skupia się na nagim ciele kobiety, lecz siedzący naprzeciwko artysta zachowuje obojętność – jest zajęty grą, intensywnie wpatruje się w szachownicę, unosząc w górę dłoń gotową do wykonania kolejnego ruchu. Duchamp na tej fotografii poucza nas, że sztuka ma przezwyciężać prymitywne odruchy i wybierać inną, bardziej zawiłą i wyszukaną drogę do przyjemności niż ta wiodąca przez zmysły – drogę prowadzącą przez intelekt i konstruowane przez niego mechanizmy. Szachy są tej sztuki najwspanialszym przykładem.

Szachowe czarnowidztwo

W „Gambicie orangutana” nie mogło zabraknąć koronnej szachowej problematyki, czyli sztucznej inteligencji. Wszyscy znamy tę sensacyjną historię, bo genialnie zaaranżowane przez marketingowców IBM-u widowisko śledził cały świat – jest maj 1997 roku, skonstruowany przez amerykańskich naukowców komputer pokonuje najlepszego wówczas szachistę, Garriego Kasparowa. W telewizji i gazetach ogłaszają kres człowieka. Od tej pory nic nie jest już takie samo. Jak pisze Bajon:

Jeżeli miałbym powiedzieć, kiedy szachy dla mnie umarły, to podałbym datę meczu Kasparowa z Deep Blue. Pokonując Kasparowa, Deep Blue przypieczętował szachowy zmierzch Homo sapiens. I choć arcymistrz próbował zrzucić winę za porażkę na czynniki zewnętrzne, szpiegostwo czy złośliwość ludzi z IBM, to nie dało się ukryć, że szachy przestały być przestrzenią śmiałych ludzkich eksploracji, a zmieniły się w łamigłówkę dla turboszybkich komputerów. W tym momencie czar gry prysł na zawsze. Zagadka została rozwiązana i tym samym przestała być aż tak pociągająca. Wcześniej szachy wydawały się wielkim hymnem na cześć ludzkiego umysłu. Od zwycięstwa Deep Blue stały się dziwnie nieistotne.

Wedle „Gambitu” niszczycielskie siły postępu technologicznego zbiegają się dodatkowo z kapitalistycznym zidioceniem konsumpcyjnego społeczeństwa, które „nad rozrywki intelektualne przedkłada plotki, sensacje i «Koło Fortuny»”. Lękowy stosunek do technologii wraz z intelektualistycznym fetyszyzmem składają się u Bajona w dość pesymistyczną i resentymentalną wizję – szachy „odarto z tajemnicy i głębi”, więc nie ma przed nimi żadnej przyszłości, a jedyne, co pozostało, to szachowe opowieści, czyli nostalgiczny powrót do ich dawnych dziejów. Bardzo podobny obraz szachowego upadku człowieczeństwa przedstawił kiedyś Zbigniew Herbert, który w wierszu będącym bezpośrednią reakcją na przegraną Kasparowa z Deep Blue nawoływał:

kiedy umysł usypia
budzą się maszyny

trzeba na nowo rozpocząć
wędrówkę do wyobraźni

Do wyobraźni, czyli dokąd? Różnie można interpretować to wezwanie, ale jedno jest pewne – powroty do przeszłości nic nam nie dadzą, jeśli dzięki nim nasza wyobraźnia nie porzuci wygodnych nawyków i nie otworzy się na przyszłość. A ta z pewnością przyniesie coś innego, niż chciałyby nasze zanurzone w przeszłości marzenia.

Gambit orangutana”, opowiadając szachowe historie, zabiera nas w tę wędrówkę wyobraźni, która przywraca szachom ludzki wymiar. Właśnie dlatego jest to książka potrzebna i ważna. Bajon zdaje się jednak zapominać, że szachy mają także białe figury i pola, a więc nie każą widzieć wszystkiego w nostalgicznie czarnych barwach.