Jeszcze 2 minuty czytania

Joanna Tokarska-Bakir

PÓŁ STRONY:
Feler bohatera

Joanna Tokarska-Bakir

Joanna Tokarska-Bakir

W niesamowitym wstępie do książki, której jeszcze nie ma, Przemysław Czapliński pisze o kampie, że nie da się go zrozumieć „bez uwzględnienia historii tożsamościowej przemocy i bez dostrzegania arbitralności normy”. W tym momencie przeciętny czytelnik przerwie zapewne lekturę, nieco urażony. Gdyby wytrzymał jeszcze chwilę, autor podałby mu na tacy wizję kampu jako zbawczej narracji szytej na miarę, dosłownie dla każdego. Jak wiadomo, kraj nasz zastygł w bolesnym, wszystko-jedno-jak-nazywanym podziale. Czy to nie paradoks, że po latach pogardy znów dziś pragniemy, aby jakaś zbawcza narracja wyrwała nas z dualistycznych otchłani: prawa albo lewa, prawdy albo mitu, prawa albo sprawiedliwości, obowiązku albo przyjemności, elitarności albo popularności, kultury wysokiej albo niskiej? Jeszcze większym paradoksem jest jednak to, że w roli tej narracji występuje dziś kamp.

Historycznie kamp znaczył wprawdzie co innego, ale to było dawno. Narodził się, przypomina Czapliński, u schyłku wieku XIX jako zręczna taktyka radzenia sobie z homoseksualnym prześladowaniem, polegająca na sekretnym eksponowaniu napiętnowanej tożsamości. „Ludycznie odgrywać heteroseksualne aspekty kultury dominującej z pozycji odmieńca i odmiennościowe aspekty kultury podporządkowanej z perspektywy dominującej – to właśnie znaczyło uprawiać kamp”. Tylko na początku, bo wkrótce za sprawą Susan Sontag („Notatki o kampie”, 1964, wyd. pol. 1979) i atmosfery Nowego Jorku lat 60., kamp roztopił się w mainstreamie – stał się wspólną mową normalsów i outsiderów, którzy zażądali dla siebie całej cukierni. Najczęściej polegał na reprodukowaniu znanego obrazka, z jedną drobną zmianą, która, jak obecność drag queen w „Happy Birthday Mr. President”, zmieniała wszystko. „Kampowiec wciąga nas w grę, w której na naszych oczach zostaje zainscenizowana – i pozostawiona w stanie nierozstrzygniętym – zagadka społecznej tożsamości człowieka”.

„Nigdy nie jest pewne, czy kampowiec chce przyjemności, czy rewolucji” – pisze dalej Przemysław Czapliński, i to zdanie można odnieść już całkiem wprost do Elżbiety Janickiej i książki „Festung Warschau”, o którą kłóci się dziś cała Polska. Książki, którą od roku 2011, kiedy się ukazała, próbowano wcisnąć na półkę varsavianistyczną, gdzie – gdyby stanęła w gąszczu podróbek, jakich wciąż przybywa – od biedy dałoby się ją przemilczeć. Ale duch kampu czuwał! Pokierował ręką Dziennikarki z PAP- u, a także żelazną, jak by się wydawało, wolą Redaktora internetowego wydania „Gazety Wyborczej“, natchnął „Frondę“, zaczarował portal „w polityce“. Tak internet dowiedział się o Janickiej, i o tym, że zbrukała polską sprawę, imputując „Zośce“ i „Rudemu“ określone preferencje. Tymczasem sacrum nie ma preferencji, o czym z właściwą sobie kategorycznością poinformowało Ciało Pedagogiczne z Łodzi: „ – Słowa «Rudy» i «Zośka» to sacrum. Słowo «gej» to profanum. Umieszczenie ich w pytaniu obok siebie jest dla mnie nie do zaakceptowania“. Czymże, przy powyższej determinacji Ciała, jest wypowiedź Byłego Prezydenta o umieszczaniu posłów-gejów w ostatnim rzędzie, ewentualnie za murem? Niczym! 

Dziennikarze mainstreamowi, którzy aby pozostać na wizji, muszą od ciemnogrodu oraz „gejo-postępowców“ zachować równy dystans, słysząc o preferencjach bohaterów „Kamieni na szaniec” zgodnie zatrzepotali rzęsami. Tomasz Lis zrobił to „z pewnym dobrotliwym zakłopotaniem“. Krzysztof Varga – z szorstkim patosem godnym debiutu w „bRulionie“. Najbardziej pouczająca była jednak reakcja Marcina Mellera; liberalizm byłego naczelnego „Playboya” dopiero tutaj odnalazł swoje granice.

Pisząc „Festung Warschau”, Janicka zapuściła sondę w społeczeństwo, od roku 2005 poddawane tresurze polityki historycznej. Bez żadnej przerwy, bo w tej jednej kwestii PiS i PO podały sobie ręce i ucałowały się niczym miłosierdzie i prawda. Ceremonialne, niemal liturgiczne wysławianie siebie i swoich wyprodukowało choreografię Marszu Niepodległości, z roku na rok coraz bardziej kłopotliwą. „Ponure pompowanie narodowej ekstazy” znalazło swoje doroczne zwieńczenie w gargantuicznych obchodach rocznicy powstania, do których w tym roku doszło jeszcze jedno, całkiem nowe powstanie. Aby zająć się tego wszystkiego skutkami, intelektualiści okazali się zbyt intelektualni, celebryci zbyt cerebralni, a historycy w ogóle nie widzieli problemu. Tylko niespożyta Maria Janion ostrzegała: hodujemy zmilitaryzowane społeczeństwo, w którym liczba kombatantów wśród dzieci i młodzieży gwałtownie rośnie (patrz „Niedobre dziecię”). Zastępem tym rządzi postpamięć, nie mająca się do czego odnieść, pod nieobecność świadków dowolnie kształtowana przez polityków, którzy podporządkowali sobie już i szkoły, i uczelnie.

Ten właśnie wątek, w istocie wątek dobra wspólnego, podejmuje i forsuje Elżbieta Janicka. „Wydawało się, że polska wspólnota narodowa zasadza się na dwóch rodzajach wykluczenia – etnicznym i religijnym – mówi. – Istotnym kryterium wykluczenia okazuje się jednak także nieheteronormatywność”. I dopiero ten guzik uruchamia reakcję zmilitaryzowanego społeczeństwa. Sypią się protesty, żądania przeprosin, groźby eksmisji. Jest o co robić szum – kampowe zagranie Janickiej wyeksponowało obcość w samym centrum poczciwej swojskości. Przez lufcik widać Achillesa w uścisku z Patroklosem, lisa w kurniku, z którym nijak nie można się nie identyfikować.

Na ten temat już wszystko chyba zostało powiedziane – mam na myśli teksty Michała GłowińskiegoEwy TomaszewiczBłażeja WarkockiegoPrzemysława Czaplińskiego i samej Elżbiety Janickiej. Mając więc wspomniane wszystko w pamięci, możemy płynnie przejść do konkluzji. Elżbieta Janicka postąpiła niezwykle profesjonalnie. Wpuszczając do systemu fotografię „Zośki“ w sukience, użyła kampu jako „maszyny do rozszczelniania systemu wytwarzania tożsamości“ i „narzędzia do badania większości“ (Czapliński). W mateczniku polskich wyobrażeń rycerskich odsłoniła homoerotyczną stylistykę, pęknięcie, którego nijak nie da się skleić żadnym wymuszonym „przepraszam“.
 


Wszystkie niesygnowane cytaty w tekście pochodzą z książki Przemysława Czaplińskiego „Kamp – gry antropologiczne”, która ukaże się wkrótce. Dziękuję Autorowi za przedpremierowe udostępnienie tekstu.

 

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.