Jeszcze 2 minuty czytania

Łukasz Gorczyca

DOBRY WIECZÓR:
Strach przed czytaniem

Łukasz Gorczyca

Łukasz Gorczyca

Dobry wieczór, skoro dzieci śpią, to można porozmawiać o sztuce dla dorosłych, takiej trochę, jak to mówi prezes, destrukcyjnej, a przynajmniej z bardzo silnym elementem destrukcji. Destrukcji być może nawet jakoś koordynowanej. Pięknie powiedziane, a co ważniejsze, bez konkretnych przykładów, więc możemy sobie trochę tu poszaleć, wpisać własne widzi mi się w pozostawione przez lidera trzy kropki. Otóż nie ma dziś bardziej destrukcyjnej sztuki od sztuki pisania. Pisania – od czasownika pisać, a nie skrótowca PiS, czy angielskiego „piss”, chociaż obszary znaczeniowe tych trzech słów są być może nawet jakoś skoordynowane. Chodzi tu o specjalny rodzaj destrukcji, odmianę broni psychologicznej, która mury pozostawia nietknięte, ale sieje spustoszenie w organizmach żywych, atakując złośliwie ich najbardziej strategiczny narząd – mózg.

Okrutnym, wyniszczającym orężem destrukcji jest strach. „Tak, dostałem tego mejla” – mówi znajomy artysta – „ale boję się otwierać na razie”. Oto właśnie nowy gatunek lęku – strach przed otworzeniem załącznika z plikiem tekstowym. I nie jest to już bynajmniej strach przed złośliwym oprogramowaniem, tylko zimny pot, nerwowy tik w obawie przed złośliwą treścią przesłanego tekstu. Otworzysz, przeczytasz i znowu dowiesz się o sobie wielu przykrych, choć niekoniecznie prawdziwych rzeczy...

Oto bowiem stoimy u progu złotego wieku polskiego piśmiennictwa o sztuce. Nigdy wcześniej tak wielu nie pisało tak wiele, w tak wielu miejscach, dla tak wielu. Wbrew nerwowo przywoływanym badaniom czytelnictwa, nigdy dotąd nie pisaliśmy i nie czytaliśmy tyle co teraz: mejli, esemesów, postów, blogów etc. itp. I nigdy jeszcze publikowanie własnych myśli, czy mówiąc precyzyjniej, ułożonych samodzielnie ciągów wyrazów, nie było tak proste. Naszą rzeczywistość w coraz większym stopniu kreuje ruch palców na klawiaturze komputerów, smartfonów i tabletów, w miejsce fizycznej, wytwórczej pracy rąk. Ludzie korzystają z tych nowych, świetnych narzędzi i piszą, piszą, piszą. Nawet jeśli ktoś nie ma nic do powiedzenia, to ośmielony nowymi możliwościami chętnie coś napisze. I dopiero teraz naprawdę zaczynamy rozumieć, że skala międzyludzkiego nieporozumienia jest katastrofalnie większa, niż ktokolwiek wcześniej przypuszczał.

Pisanie rzecz jasna sprawia przyjemność. Niezależnie od przyjętej formy gramatycznej to czynność, która niemal zawsze odbywa się w pierwszej osobie liczby pojedyńczej. I ta tendencja zdaje się szczególnie wzmacniać w nowym piśmiennictwie. Ponieważ wszyscy piszą, przynajmniej autobiografie – sportowcy, lekarze, politycy, kolekcjonerzy i aktorzy – pisanie staje się tym bardziej walką o własną podmiotowość, o wyróżnienie siebie i własnych emocji spośród wszystkich innych. Przeto naturalnym efektem tego procesu jest zsunięcie na bok tego, co tradycyjnie było przedmiotem refleksji krytyka sztuki – artysty i jego dzieła – a wstawienie w to miejsce autora tekstu: Halo, to ja! Uwielbiam lody śliwkowe, nudzi mnie sztuka o starości!

Inny artysta, oj szkoda, że nie mogę podawać nazwisk, zwierzył się ostatnio, że nie za bardzo ma z kim podzielić się swoimi przemyśleniami i ideami, bo większość krytyków to już ludzie dużo młodsi, którzy ujmując to eufemistycznie, mają inne rzeczy w głowie, podczas gdy on z wiekiem nabrał doświadczenia i zajmują go sprawy natury bardziej subtelnej.

Można trzeźwo i prosto odpowiedzieć, że bardzo dobrze, że to idzie młodość i w końcu nastaje ten moment, że młodsi nie mają ci już nic miłego do powiedzenia, mają natomiast dużo do powiedzenia o sobie, może też zresztą niekoniecznie miłego. I oni też w końcu będa musieli nauczyć się żyć z tym destrukcyjnym strachem.

Mimo wszystko, nerwowość, jaka dała się ostatnio odczuć w środowisku wobec urodzaju hejterskiego piśmiennictwa z zakresu sztuki najnowszej, wydała mi się nieco zaskakująca. W tasiemcowych, internetowych polemikach nagle odżyła biblijna dialektyka dobra i zła. Dobrzy i kompetentni krytycy kontra źli i nienawistni, a wszystko, niczym w przemówieniu prezesa, tego prezesa, jasno objaśnione: dobrze jest pisać dobrze, a źle jest pisać źle. Dobrą sztukę (i krytykę) trzeba wspierać, zła niech sobie radzi za prywatne pieniądze.

To, co najbardziej przerażajace w tych dyskusjach, to tak błyskawiczna skłonność do normatywności, wzajemne pouczanie, że trzeba pisać tak, a nie inaczej, nie personalnie, tylko merytorycznie, a najlepiej w sposób zrozumiały i przystępny, żeby edukować społeczeństwo. Za tym stoi cokolwiek buńczuczne przekonanie, że krytyk to ktoś, kto objaśni nam sens sztuki, kto okrągłymi słowami i rzetelnymi argumentami dowiedzie wielkości lub nikczemności dzieła.

Jasne, szlag człowieka trafia, kiedy czyta tekst z poprzestawianymi faktami i z założenia przypisujący artyście złą wolę, ale może, skoro dzieci śpią, możemy nacieszyć się sztuką jak dorośli, może nie wszystko musi być dydaktyczne, może złe też czasem może być dobre?

Skądinąd wiadomo, że największą oglądalnością cieszą się te dzieła sztuki, które mimo upływu setek lat i wielotomowej literatury pozostają nie w pełni zrozumiałe, jak choćby ten popularny portret kobiecy Leonarda da Vinci z paryskiego Luwru. Te zaś o jasno wyeksplikowanej intencji, z góry zamierzone jako przełomowe i nieśmiertelne, starzeją się najszybciej, jak choćby wzniesiony przez Alberta Speera berliński gmach Nowej Kancelarii Rzeszy, który miał przetrwać tysiąc lat, a wyleciał w powietrze już po dziesięciu.

Z kolei już ponad dekadę temu Zbigniew Libera dowodził, analizując ówczesne piśmiennictwo hejterskie wymierzone w sztukę krytyczną, że społeczne niezrozumienie i odrzucenie tej sztuki było nie tyle klęską krytyki artystycznej, co dowodem dogłębnego zrozumienia sensu tej sztuki wycelowanej w polski konserwatyzm.

We współczesnym zalewie pisaniny jest więc być może nieuświadomiona przez autorów metoda. Lawinowe generowanie jałowych sądów i sporów przez współczesnych hejterów (redaktorzy wielu pism wierzą cynicznie, że publikowanie polemik jest dowodem ważkości publikowanych tekstów i metodą na wzrost czytelnictwa) jest przewrotną strategią krytyki na rzecz ochrony sztuki przed właściwym zrozumieniem, a co za tym idzie – utratą jej retorycznej siły.

Strach czytać – warto patrzeć.