Jeszcze 3 minuty czytania

Maciej Sieńczyk

MÓJ KĄCIK:
Wspomnienie z Petra Mare

Maciej Sieńczyk

Maciej Sieńczyk

Wieczorem dotarliśmy do stolicy Krety, skąd niezwłocznie przewieziono nas do hotelu Petra Mare w małym kurorcie Irapetra. Irapetra ciągnie się kilka kilometrów wzdłuż łagodnej zatoki nad Morzem Libijskim. Średnia temperatura 19,7 stopni sprawia, że jest to jedno z najgorętszych miast w Europie. W głębi rozsiane są liczne pozostałości panowania tureckiego, a idąc na zachód, dochodzimy do kamiennej twierdzy i portu z czasów Republiki Weneckiej. Wymieniając imię sławnego Korsykanina, niewiele osób wie, że można o nim niemal mówić „Kreteńczyk”. W Irapetrze stoi dom, w którym według tradycji Napoleon spędził noc w czasie wyprawy do Egiptu. Jest tu także muzeum, gdzie podobno można podziwiać m.in. posąg Demeter oraz sarkofag, którego historia sięga wiele tysiącleci wstecz. Obecnie życie toczy się wzdłuż nadmorskiej promenady. W sklepikach i kawiarniach, skąd przywołują nas ich właściciele, możemy spróbować lokalnych przysmaków, takich jak krewetki i chleb maczany w oliwie.

O Petra Mare nie słyszałem wcześniej – dopiero kiedy zmęczony podróżą usiadłem na balkonie, skąd roztaczała się południowa panorama wyspy, zrozumiałem, jaki to wspaniały hotel. Z początku miałem wątpliwości, czy zbyt prędko nie zostanę wydany na pastwę animatorów kultury i mimów pomalowanych na złoto, ale doświadczenie pokazało, że te obawy są nieuzasadnione. Niezwłocznie zszedłem do hotelowej restauracji, gdzie panował ogromny ruch. Jeszcze w Polsce zastrzegłem, że musi być all inclusive i teraz opaska na moim ramieniu oznajmiała, że wymagam specjalnego traktowania oraz mam swobodny dostęp do bezpłatnych posiłków, w tym do bufetu, który bez przerwy serwował potrawy na zimno i ciepło, ciasta oraz napoje. Obsługa hotelu pełniła swoje obowiązki z pogodną rezygnacją, a nawet, jak się zdawało, niekiedy z radością. Odkryłem, że kelnerka, którą przezwałem „Małą Greczynką”, pod uśmiechem skrywa smutek. Było to prawdopodobnie spowodowane szalejącym w kraju kryzysem i trudnościami ze znalezieniem odpowiedniej pracy.

Kiedy wniesiono tort z ogniami sztucznymi i rozległo się rosyjskie „sto lat”, myślałem, że w hotelu jest tylko kilku Rosjan, ale okazało się, że są tu prawie wyłącznie Rosjanie. Widując przemykających gdzieniegdzie Polaków, podziwiałem naturalność i swobodę zachowania naszych wschodnich sąsiadów. Na przykład, kiedy ktoś pytał o coś po angielsku, wszyscy Polacy, w tej liczbie i ja, czmychali, a Rosjanin stał twardo, aż ta osoba podeszła do niego i dopiero wtedy mówił, że nie rozumie. Podobnie jakiś mężczyzna topił się i wzywał pomocy. Rosjanie natychmiast utworzyli żywy łańcuch, aby go wyciągnąć. Natomiast ja wraz z innymi Polakami stałem i tylko patrzyliśmy niczym bierni, bezmyślni Eloje. Zdziwiły mnie te spostrzeżenia. Myślałem, że będziemy wyróżniać się na korzyść. Z początku wyobrażałem sobie, że zaraz po przyjeździe powstanie coś w rodzaju nierozłącznej paczki przyjaciół. Podobno czasem tak jest, że przyjaźnie zadzierzgnięte na wakacjach trwają bardzo długo. Ale ostatecznie nie rozmawiałem z moimi rodakami prawie wcale, bo czułem się od nich lepszy, a z innymi nacjami – ponieważ nie znam języków. W ten sposób możliwość kontaktu bardzo się uszczupliła.

Okres największej atrakcyjności u Rosjan jest, podobnie jak u nas, dość krótki i przypada na pierwsze pięć lat po pokwitaniu. Ale nie zawsze. Widziałem piękne typy pośród starszych często kobiet i mężczyzn o blond włosach, przez których twarze przeplatała się delikatna, kaukaska nuta. Są więksi i bardziej proporcjonalni niż my, szczególnie jeden typ, który przywodzi na myśl niemieckiego bądź holenderskiego chłopa z dawnych przedstawień. Może jest jakiś wspólny rdzeń tych stosunkowo odległych narodów? A może trudne warunki i ciężka praca wydały podobne owoce? Podobno Rosjanie są nieufni, nieprzystępni i okrutni. Muszę przyznać, że przynajmniej wobec siebie są bardzo mili, a w stosunku do obsługi hotelowej zachowują się poprawnie. Rosjanki obdarzają swoje potomstwo taką samą czułością, jak nasze panie. Nie biją swoich dzieci – nawet w złości, co najwyżej podnoszą głos, a chwilę później cała rzecz jest już zapomniana. Wiele razy mogłem się przekonać, z jaką troskliwością pielęgnują swoje maleństwa i okrywają ręcznikami ich zziębnięte ciałka. Byłem świadkiem, jak matka rzuciła piłkę w stronę dziecka, ojciec złapał ją i z początku chciał zatrzymać, ale że nie była przeznaczona dla niego, szybko oddał ją dziecku. Widziałem kobietę, która chodziła po plaży z oczami cały czas przymrużonymi ze szczęścia i uśmiechała się. Łatwo było zgadnąć, że ona i jej mąż (wesoły, skłonny do gier zespołowych Kaukazczyk) długo odkładali na wycieczkę i teraz spełnili swoje marzenia. Aby okazać, że jestem im życzliwy, naprędce przypominałem sobie zabawne momenty mojego życia i śmiałem się serdecznie. Patrzyłem też na mieniące się fale zatoki, rozmyślając, ileż to razy ktoś znalazł na brzegu przypadkiem małą, terakotową figurkę, a może nawet ominął na płyciźnie dłoń bożka z brązu, biorąc ją za formację kamieni. Jak dobrze było wypocząć po tylu latach! Kiedy wiał wiatr znad morza, wodny pył uderzał mnie w twarz i znów się śmiałem, a słony pył pokrywał mi miejsce nad górną wargą. Miałem ochotę wsadzić sobie kamień do nosa bądź do ucha i nie móc go potem wyciągnąć. Tak na marginesie powiem, że podczas kąpieli woda nalała mi się do ucha i pozostaje tam do dziś, powodując połowiczną głuchotę. Ściśle mówiąc, woda pozostawała w uchu pewien czas, drażniąc wyściółkę kanaliku usznego, co zaowocowało nadprodukcją woskowiny. Piszę o tym dlatego, aby pokazać, że nasze przemyślenia są często mgliste i na ich podstawie trudno jest wysnuć solidne wnioski. Stojąc w obliczu tak rozległego pola badań, jak międzynarodowa hotelowa społeczność można założyć, że niektóre ze skleconych naprędce teorii są błędne, natomiast teoria à propos woskowiny prawdziwa. Dopiero mieszanina przemyśleń – sensownych, niepewnych oraz zupełnie fantastycznych – daje koktajl, który chciałoby się wypić jednym duszkiem.

„Musisz wpaść w rytm odpoczynku – powiedziałem, zwracając się do mojej przyjaciółki – bo na razie miotasz się i jesteś zdenerwowana. Może zresztą za to rozdrażnienie odpowiada sirocco”. Rzeczywiście, niesamowity był ten gorący wicher. U nas coś takiego zdarza się tylko przed burzą. Spadają wówczas z dachów różne rzeczy, słychać huk i trzaski. Tutaj nic nie spadało, bo co miało spaść, dawno spadło. Przyjaciółka spytała, czy mi się tu podoba i czy gdyby była taka możliwość, przyjechałbym znowu. „Tak – odparłem – przykro mi tylko, że przez naszą gnuśność bardziej niż inne narody zasługujemy na miano południowców Północy. To my wstajemy najpóźniej i siedzimy przy hotelowym basenie, podczas gdy na przykład Rosjanie kąpią się w morzu nawet, gdy wejście do wody jest kamieniste”. „Myślisz – zapytała, bardziej już samą siebie – że taki mały hart wyrobił w Rosjanach cechy, które dały im lepsze miejsce w świecie? Czy raczej to, że się kąpią w każdych warunkach, jest wynikiem ich narodowej odwagi?”

Dla lepszej orientacji ponadawałem współtowarzyszom wypoczynku robocze imiona, a to Czeski Dorodny Starzec, Sympatyczny Czech, Rusałeczka, Węgierska Olbrzymka itd. Stopniowo zacząłem dostrzegać pewne niuanse oraz osobliwości wśród naszych sąsiadów. Zobaczyłem mężczyznę, którego przezwałem, przez łudzące podobieństwo do znanego aktora, „Rosyjskim Colinem Firthem”. Taka była w nim tępa żałość, że nie chciałbym tego oglądać, gdyby nie jego wyjątkowa, myśląca twarz. Później miałem możność bliżej mu się przyjrzeć. Nigdy się nie kąpał, lecz tylko siedział z matką na leżaku i czytał książkę. Moja przyjaciółka twierdziła, że to nie matka, lecz żona, ale mnie się zdaje, że to była matka. Kobieta mówiła coś nieustannie, a on jadł powoli, zupełnie na nią nie patrząc. Od czasu do czasu mówiłem głośno „Sad Man” (Smutny Człowiek), patrząc wymownie, aby zrozumiał, że chodzi o niego. Nawet raz zerknął w moim kierunku i jakby się uśmiechnął, ale później przestał zwracać uwagę na te wypowiadane zbyt często i zbyt dosadnie słowa.

…Rosjanie wstawiają leżaki do wody i tak spoczywają chłostani przez fale. Zdają hartować w ten sposób również dzieci, które polegują wraz z nimi. Na własne oczy widziałem może trzyletniego maluszka, który uczepiony niczym ostryga, leżał spokojnie pośród rozszalałych bałwanów. Później okazało się, że był to mały Czech i zmartwiłem się, że niektóre moje przemyślenia są bezwartościowe. Stopniowo rozsnuwając zasłony, odkryłem, że i Rosjanom nieraz nie chce się kąpać oraz zdarza się im dać dziecku klapsa. Niektórzy byli otyli i fałdy tłuszczu przybierały kształt spodni do konnej jazdy. „Mimo to – pomyślałem – są na pewno bardziej wytrzymali. Podczas gdy ja z ogromnym bólem chodzę po rozgrzanym piasku, ten sam piasek nie czynił szkody drobnym stópkom ich dzieci. Gdyby nam przyszło kiedy zmierzyć się z tym przeciwnikiem, będzie to walka niesłychanie trudna”.

W tej chwili moja przyjaciółka wskazała na Czechów. „Spójrz, ci już stworzyli grupę i śmieją się w swoim śpiewnym języku!” „W jaki sposób – odparłem rozdrażniony – mamy w kraju rozwiązywać problemy wielkiej wagi, skoro nawet na wycieczce nie potrafimy być razem?” Patrzyłem, jak zabawiają się w odgadywanie tożsamości znanych postaci, padały przy tym takie nazwiska, jak Jean Marais, Giscard d'Estaing, madame Pompadour. Żałowałem, że my nie bawimy się w takie gry. Aby okazać, że jesteśmy narodem kulturalnym, zacząłem zbierać śmiecie z plaży i ostentacyjnie zanosiłem je do kosza (przy posiłkach uprzedzałem obsługę hotelową i sam odnosiłem brudne talerze). Czesi są podobni do Niemców północnych ze swoimi płowymi włosami przystrzyżonymi na krótko i małymi noskami. Młodzi czescy chłopcy przypominali kadetów z amerykańskiego okrętu. Mężczyźni odznaczają się niejednokrotnie bardzo regularną budową. Potężny starzec, którego z początku brałem za Rosjanina, był właśnie Czechem.

…Pod koniec mało kto został z naszej paczki, choć mówiąc „paczka”, mam na myśli ludzi, których rozpoznawałem przy stole. Węgierska Olbrzymka wyjechała z rodzicami, podobnie nie widziałem już Sympatycznego Czecha. Przypomniałem sobie ową smutną kelnereczkę, „Małą Greczynkę” i zapragnąłem oddać jej pieniądze, których nie potrafiłem wydać, bo wszystkie moje potrzeby były zaspokajane na miejscu. Wyobrażałem sobie wdzięczny uśmiech i siebie, jak nie mogąc znieść tego uśmiechu, szybko wsiadam do autokaru. Ale gdy przyszło co do czego, pomyślałem, że suma jest zbyt duża i jeszcze mi się te pieniądze przydadzą. Na koniec weszliśmy do starego opuszczonego domu, skąd zabraliśmy grecką przedwojenną tablicę medyczną, wielką jak mapa, oraz piękny francuski katalog z 1925 roku. Żegnaj Rusałeczko, Dorodny Starcze, Węgierska Olbrzymko i Ty, Sympatyczny Czechu. Mnie już czas się zbierać! Został mi z Petra Mare kamyczek, dziwnie podobny do jaja. Zbrzydł ogromnie, jak to bywa z kamieniami wyjętymi z wody. Słyszałem, że dobrym sposobem jest trzymanie ich przez miesiąc w maśle lub innym tłuszczu. Natłuściłem go więc starannie, aby zachował żywe barwy.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).