Jeszcze 3 minuty czytania

Maciej Sieńczyk

MÓJ KĄCIK:
Druki religijne

Maciej Sieńczyk

Maciej Sieńczyk

Jestem jeszcze dość młodym człowiekiem, ale od lat muszę nosić okulary ze względu na krótkowzroczność. Pamiętam, że jako dziecko chodziłem na mały cmentarzyk w rodzinnej miejscowości i dalej do kaplicy, gdzie żarliwie modliłem się o poprawę wzroku. Nie rozwiązało to moich problemów, ale pozostało mi upodobanie do różnych druków religijnych.

Ponieważ jako jedyny w kamienicy nie zatrzaskuję świadkom Jehowy drzwi przed nosem, tylko mówię nieśmiało, że właśnie pracuję i nie mam czasu, świadkowie Jehowy okrutnie mnie sobie upodobali. A że jestem w domu o najbardziej dziwacznych porach, na przykład o godzinie jedenastej, prawdopodobnie wzięli mnie za kulturalnego bezrobotnego. Ostatnio właśnie przyszły dwie panie i powiedziały, że „biorą udział w takim ogólnoświatowym projekcie”. Gdy odparłem, że pracuję i nie mam czasu, wręczyły mi ulotkę, którą natychmiast wsadziłem do segregatora. Przyznam, że kiedy te panie zapukały do mnie tydzień później, powiedziałem już nieco ostrzej, że pracuję i nie mam czasu. Próbując ominąć ich wzrok oraz pełne wyrzutu słowa „ale przecież wcześniej przyjął pan od nas te ulotki i mieliśmy porozmawiać”, prędko zamknąłem drzwi, ale tak, aby to nie wyglądało na trzaśnięcie… I kiedy tak siedziałem z segregatorem w dłoni, przypomniało mi się, że przecież ulotki religijne nie są mi zupełnie obce, przeciwnie, uzbierałem ich dość dużo. Sięgnąłem do innego segregatora i wyciągnąłem stamtąd coś w rodzaju komiksu zatytułowanego „WIADOMOŚCI O KOŃCU! GAZETA PRZYSZŁOŚCI!”. Jest tam przepowiednia losów świata, a zwłaszcza kataklizmów i licznych perturbacji spowodowanych przez Szatana. Na szczęście dla osób, które postępują zgodnie z religijnymi zaleceniami wszystko kończy się dobrze. Szczególnie ciekawy jest rysunek figury, podobnej do statuetki filmowego Oscara i podpis „W tym samym czasie („demoniczny dyktator, opętany przez Szatana”) umieści w odbudowanej świątyni żydowskiej bożka, swój własny Posąg – „ohydę spustoszenia”, którą prawdopodobnie będzie jakiś skomputeryzowany robot”. Wszystko wskazuje na to, że ulotkę rozpowszechniała organizacja „Rodzina Miłości”, znana również pod nazwą „Dzieci Boga”, która powstała w latach 60. w Stanach Zjednoczonych.

Z komiksami, o których teraz opowiem, wiąże się pewne wspomnienie. Otóż w przedpokoju sali katechetycznej, gdzie oczekiwaliśmy na lekcję religii, ktoś podrzucał małe komiksy. Ukazywały losy grzeszników skazanych po śmierci na potępienie oraz osób, którzy zdążyły nawrócić się w obliczu śmierci, a niekiedy znaczny czas przed śmiercią. Było tam o kierowcy ciężarówki, który z początku prowadził niewłaściwy tryb życia, m.in. wdawał się w bójki, ale później się zmienił, o pewnym chorym, który zyskał wiarę oraz o chłopcu, który sprzeciwił się nauczycielowi, gdy ten wykładał teorię ewolucji. W wieku lat trzydziestu zapragnąłem odzyskać tę serię, ale zupełnie nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Nie pamiętałem tytułów, ani nie miałem pojęcia, kto był ich wydawcą. Chodziłem tedy po różnych księgarniach religijnych, a zwłaszcza tych, które, jak mi się wydawało, prowadziły zgromadzenia protestanckie. Pewnego razu wycieńczony trafiłem do jakiegoś baraku w małej bocznej uliczce. Wszedłem do skromnej, ale niesłychanie czystej sali, gdzie były tylko ławki, pulpit, a na nim Biblia i mikrofon. Pojawił się mniej więcej czterdziestoletni mężczyzna, również niesłychanie schludny, o blond włosach i w złotych okularach. Pamiętam, że wyglądał dokładnie tak, jak amerykańscy reżyserzy przedstawiają kaznodziei w prowincjonalnych miasteczkach, którzy długo i już bez uśmiechu patrzą przez okno na odchodzących detektywów. Był zaniepokojony moją wizytą, biorąc mnie zapewne za złodzieja. Jego niepokój wzrósł jeszcze, gdy plącząc się, zacząłem wypytywać, „czy nie wdają państwo takich małych książeczek”. Odparł z obcym akcentem, że nie. Uzmysłowiłem sobie, że znów trafiłem pod zły adres. Minęło kilka lat, pojawił się internet i całą sprawę załatwiłem w dziesięć minut. Tytuły komiksów to „Titanic”, „Takim było Twoje życie”, „Mięczak?”, „Droga jedyna”, „Praojciec?”, „Pokój 310”, „Ktoś mnie kocha!”, „Wielka miłość”, „Ciastko śmierci” i inne. Wydawał je Kościół Baptystyczny.

Najmilsze są mi historie unikatowe, rozpowszechniane w małych nakładach, a najlepiej w odpisach. Przy czym im wyższy stopień cudowności, tym lepiej. Chciałbym w tym miejscu przedstawić relację pewnej kobiety z wędrówki po zaświatach pt. „Cud w Barnaule w ZSRR w Zachodniej Syberii”. Opowieść ta nie mogła być rozpowszechniana oficjalnie, ponieważ autorka była radziecką komunistką, a jej nawrócenie skutkowało m.in. wypisaniem się z partii. W PRL owa relacja została przetłumaczona, przepisana na maszynie, a następnie powielona w formie odbitek ksero.

„Byłam wielką grzesznicą, bardzo bluźniłam przeciwko Świętej Cerkwi, żyłam grzesznie i byłam całkowicie oddana ciemnej mocy szatańskiej, lecz Miłosierdzie Boskie nie pozwoliło przepaść swojej istocie. Zachorowałam na raka w roku 1965. (…) Ponieważ byłam wielką aktywistką, to specjalnie dla mnie wezwano z Moskwy najlepszego specjalistę profesora i postanowiono dokonać operacji. 19 lutego 1965 r. o godz. 11 dokonano operacji, podczas której został stwierdzony złośliwy nowotwór znajdujący się w jelitach. Podczas tej operacji nastąpiła u mnie śmierć.”

Autorka wychodzi z ciała, widzi lekarzy zgromadzonych wokół jej zwłok, następnie czuje, że gdzieś leci. W trakcie lektury dziwnie przypominały mi się sceny z „Mistrza i Małgorzaty”. Ale „Mistrza i Małgorzatę” opublikowano w Związku Radzieckim po raz pierwszy w 1967, a „Cud w Barnaule” powstał ok. 1965 roku.

„Będąc grzeszną Klaudią bardzo się zdziwiłam, że lecę na wysokości. Znalazłam się nad Barnaułem, a potem zrobiło się ciemno, ciężko. Trwało to długo, tu pokazywano miejsca, gdzie niegdyś bywałam w młodości. Na czym leciałam – nie wiem na powietrzu czy na obłoku – wyjaśnić tego nie potrafię. (…) W czasie mojego lotu znajdowałam się w pozycji leżącej. Na czym leżałam? nie wiem. Niby na dykcie, lecz miękkiej i koloru czarnego. Zamiast ulicy była tu aleja, wzdłuż której rosły niewysokie krzewy, gałązki, jakich nigdy nie widziałam, i na których były cienkie liście, jakby zaostrzone z obydwu stron. Dalej widać było piękne drzewa, a na nich bardzo piękne liście w różnych kolorach. Między drzewami równiutkie domki, w których nikogo nie widziałam, a na tych domkach przepiękna trawa. Pomyślałam: Gdzie jestem? Gdzie ja przyszłam? Do wioski czy do miasta? (…) Potem Bóg powiedział: Należy jej pokazać to, na co zasłużyła. W mgnieniu oka znalazłam się w piekle. Po mnie zaczęły łazić straszliwe gady, ogniste języki, z języków leci ogień oraz inne gady wokół mnie, smród tam nieznośny, żmije wpijały się we mnie, zaczęły łazić po mnie robaki grube, grubsze od palca, o długości na ćwierć palca ogony, łaziły one po mnie, włażąc do otworu tylnego i przedniego, do uszu, oczu, nosa, ust. Ból nie do zniesienia. Krzyczę wniebogłosy, lecz zmiłowania i żadnej pomocy znikąd. (…) Zjawiła się zmarła po spędzeniu płodu „poronieniu”. Widzę, że stoi kobieta i prosi u Boga Miłosierdzia, On jej odpowiada: Jak Mnie na ziemi nie uznawałaś, dzieci zabijałaś w łonie swoim, ludziom radziłaś nie rozmnażać biedy, wam dzieci są niepotrzebne. U Mnie zbędnych nie ma, daję dla wszystkich wszystko, u Mnie wszystkiego starcza dla Mego stworzenia. Wtedy powiedział mi Bóg, dałem ci chorobę, żebyś odpokutowała. Ty do końca bluźniłaś Mi, teraz nie uznaję ciebie. Zawirowało wszystko ze mną i poleciałam, stamtąd buchnął smród, a ziemia się wyrównała. (…) Potem zjawiła się Matka Boża i znów stanęłam na tę platformę, nie leżałam, lecz stałam. Królowa Nieba, mówi do Boga: Na czym ją spuścić, u niej włosy są krótkie? Głos Boski mówi: Daj warkocz do ręki prawej pod kolor włosów. Kiedy Królowa Niebios poszła po warkocz, to widziałam jak Ona podeszła do dużych wrót, które składały się ze splotów warkoczy o linii ukośnej jak wrota ołtarza o niewypowiedzianej piękności. Jasność od nich biła tak wielka, że trudno na nią patrzeć i opisać. Podeszła do nich Królowa Niebios i one przed Nią same się otworzyły. Ona weszła do środka, do jakiegoś ogrodu, ja zostałam w miejscu, w którym stał Anioł. Ale nie pokazał swojej twarzy. Zapragnęłam prosić Boga o pokazanie mi Raju, mówiąc: Boże, mówią, że tu jest Raj. Bóg przemilczał, a kiedy przyszła Królowa Nieba, Bóg powiedział do Niej: Pokaż jej raj. Ona przesunęła nade mną ręką i powiedziała: Według mnie, dla grzeszników taki oto raj. I podniosła zasłonę i po lewej stronie zobaczyłam czarnych osmolonych ludzi, podobnych do szkieletów. Była ich niezliczona ilość, bił od nich straszny smród. Z ich wyschniętych gardeł wydobywał się jęk proszący o picie, lecz nie podaje im nikt ani kropli wody. Słyszę jak mówią: Ta dusza przyszła z ziemskiego raju, idzie od niej wonny zapach. (…) I znów tam nastąpiła ciemność, ja stałam na tej platformie. Gdy Królowa Niebios znowu tak samo złożyła ręce na piersiach – zapytała: Jak mam z nią postąpić, gdzie ją dać? Bóg powiedział: Spuść ją na ziemię za jej włosy. I tu pojawiły się taczki bez kół, ale one jechały. Było ich dwanaście sztuk. Królowa niebios powiedziała: Stawaj prawą nogą i idź naprzód i idź tak do ostatniej, zawsze prawą nogą naprzód, a lewą przystawiaj. I tak szłam. Królowa Niebios szła obok mnie. Gdy podeszłyśmy do ostatniej taczki, to za nią była przepaść. Matka Boża mówi: Spuszczaj prawą nogę, potem lewą. Powiedziałam Jej: Boję się upaść. Ona odpowiada: tak trzeba.

– Czy się nie zabiję?
– Nie, nie zabijesz się.

Dała mi warkocz do prawej ręki. Wstrząsnęła i ja poleciałam na ziemię, widzę na ziemi jeżdżą samochody, ludzie idą do pracy i widzę, że lecę na plac naszego bazaru i cicho lecę do trupiarni, gdzie leżało moje ciało, i w mgnieniu oka stanęłam na ziemi. Była połowa drugiego dnia. Po tamtym świecie nie podobało mi się na ziemi, ale co było robić. Poszłam do trupiarni, była zamknięta, lecz weszłam i patrzę, leży moje ciało martwe, głowa i ręka zwisały, jedna strona mojego ciała była przykryta (przyłożona) nieboszczykiem. A kiedy dusza weszła w ciało,  jak tego nie wiem, tylko odczułam zimno. (…) Prosiłam o wezwanie do mnie duchownego, którego dawniej lżyłam i wszystko jemu opowiedziałam. U niego się wyspowiadałam i przyjęłam Komunię. Ojciec odprawił nabożeństwo, otrzymałam rozgrzeszenie i natychmiast po tym rozgrzeszeniu poszłam do miejskiego komitetu partii i oddałam swoją legitymację partyjną. Dawna Kława już nie istnieje, dawna bezbożnica i aktywistka. Obecnie mam czterdzieści lat i przy pomocy Królowej Nieba odzyskałam zdrowie i z miłości do Boga Najwyższego chodzę do Cerkwi i staram się prowadzić swoje życie po chrześcijańsku. (…) Jeśli jest cokolwiek niezrozumiałego w tym liście, proszę pisać do mnie.

ZSRR
AŁTAJSKI KRAJ
g. Barnauł
Ul. KRUPSKOJ nr. 96
Ustina Kławdija W.”

Niewiele udało mi się dowiedzieć o autorce tekstu i okolicznościach jego powstania. Jedyny i pokrętny trop prowadzi do polskojęzycznej strony powiązanej z rosyjsko-ukraińskimi separatystami, gdzie publikowany jest rozkaz Igora Striełkowa zabraniający przekleństw w „Armii Noworosji”. Pod rozkazem tłumacz p. Andrzej Leszczyński dołącza następujący przypis: „W niedokończonym opracowaniu „«Cud w Barnaule» (Syberia, 1964 r.) – po 3 dobach od śmierci klinicznej wskrzeszenie i uzdrowienie duszy i ciała ateistki” przedstawiłem świadectwo protojereja Walentina BIRIUKOWA, który 5-krotnie rozmawiał z Kławdią Ustiużaniną, a którą Pan Bóg wskrzesił po 72 godzinach przebywania poza ciałem. Wypowiedź Ojca Biriukowa zawarta jest w cz. 3 opracowania pt. „Cud wskrzeszenia Kławdii Ustiużaniny z Barnaułu w 1964 roku”.

…siedzę sobie pośród broszur religijnych i wspominam, jak to opisy dziwnych, a cudownych przypadków trafiały do moich najgłębszych, dziecinnych instancji. Czekam, że może podeszły wiek lub jakaś poważniejsza dolegliwość znów natchną mnie ufnością, którą miałem wtedy.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).