Jeszcze 2 minuty czytania

Urszula Zajączkowska

PLENER: W czystym powietrzu lecą pociski

Urszula Zajączkowska

Urszula Zajączkowska

Nie znam innego gatunku, który niszczyłby innym nory albo dziką chmarą rozrywałby zamieszkałe gniazda

Z perspektywy Księżyca, tej zbitej kupy pyłu, która trzyma się nas jedynie grawitacją, widać, że Ziemia to prawdziwie pełna urody planeta. Patrząc stamtąd, przez lodowaty i niemy kosmos, naprawdę można uwierzyć w jej domniemany spokój i ład. Ziemia to błękitna kula, oblewana wodami, obracająca się w puklach chmur żyjąca planeta. Kiedyś dała szansę atomom i zaraz aminokwasom, by formowały się w białka. Wciąż oświetlana jest i ogrzewana łagodnie, bez wypalania i topienia (jak na Słońcu), zagazowania (Jowisz), mrożenia wszystkiego na kość (Saturn) albo spłaszczania silną grawitacją (Uran).

fot. Wikimedia Commonsfot. Wikimedia Commons

Kiedy patrzy się na nią bliżej, czyli z wysokości chmur, ta sama Ziemia widoczna jest w smugach zieleni i w obrysach gór. Chmury rozbijają się w drobne krople, które nikogo nie raniąc, spadają wprost na jej powierzchnię i na nasze czoła, by za chwilę sączyć się w korzeniach roślin i cieknąć w ich pniach i młodych pędach. W kotlinach półświateł, w szaleństwie liści chronią się sowy i storczyki, a na pustyniach, gdy gwiazda jest w zenicie, zakopują się w cieniach piasku tęczowe skarabeusze.

Z poziomu jej granicy, z poziomu chmur ta planeta jest nieskończoną mieszaniną życia. Ciągłym odtwarzaniem się ze śmierci i ponownym życia od-dychaniem w przemianach krzyżujących się istot i materii. Jest budowaniem atomów w cząsteczki i polimery, w sznury celulozy i ściany komórek w drewnach drzew i łodygach pokrzyw.

Nigdy to nie było tak piękne, jak się nam niekiedy wydaje. Przyroda opiera się na przemocy i na ciągłym wypieraniu jednych przez drugich. Bez wzruszenia. Ci, którzy mają zabić, zrobią to, by żyć. Szerszeń rozrywa błonkówki, szarańcza pochłania łodygi, gazele pasą się na łące, tnąc liście aż do popiołu. Żyjąc, rozszarpywać będziesz mięso, nasiona albo liście. Jemioły wysysają soki z drzew, a nowotwory człowieka namnażają się, rozkładając mięśnie do białej kości, do żółtej twarzy i białych oczu – a wszystko to przecież zginie, gdy skończy się źródło smutnego, samotnego życia. Bo aby tu istnieć, zawsze potrzebny jest jeszcze ktoś. Nie ma istnienia dla siebie. Sterylny byt bardzo szybko zostanie tu w mękach udręczony i skończony. Bezwzględne narzędzie ulepszania szalonej różnorodności świata jest jak sztylet, odcinający tych, którzy już zrobili dla świata to co należy, od tych, co mają jeszcze żyć. Zacięta segregacja lepszych od słabszych. Więc od tysięcy lat ewolucja ostrzy zęby, wyczula źrenice, wygładza łuski, uwrażliwia nosy i wąsy na pysku, maluje sierść cętkami cieni sawanny i barwi kwiaty, by wreszcie, w najważniejszej dla świata nanosekundzie, wymierzyć ten najdoskonalszy skok. A gdy już to się skończy, to nadchodzi cisza, wszechświat ucicha, „pszczoła krąży nad kwiatem nasturcji”, bo siódmego dnia całość już tylko leży i trawi. Ci, co pozostali, przechadzają się obok, piją z rzeki wodę, skubią łąkę, mrużą powieki w nadmiarach słońca i niczemu się nie dziwiąc, idą dalej.

Znam jednak tylko jeden gatunek, który blokowałby komuś dostęp do wody, do pożywienia, do lekarstwa i warowałby nad nim z paszczą pełną kłów. Nie znam innego, który niszczyłby innym nory, dziką chmarą rozrywał zamieszkałe gniazda, dziuple, ciął wszystkie bez litości i bez sensu. Rozpalał ogień, by zmieniać to wszystko w pył, rozpruwając wnętrza siedzib, gardząc pierwotnym, budującym dobrem, które przecież musiało zaistnieć, by to wszystko na samym początku zechciało się tworzyć. Tego ewolucja przyrody nie ma w swym zapisie i nigdy mieć nie będzie. Nie ma takiego stworzenia poza człowiekiem, które więzi i torturuje. Wyrywa pazury, paznokcie i wymusza zdrady. Nie znajduję tego w lesie, który rośnie obok mnie. Nie zauważam tego w sawannie Cerrado, wiem, że nie ma tego w Pacyfiku ani na Arktyce. Homo sapiens siebie więzi. Nad sobą się znęca. Własne dzieci morduje. Z siebie się śmieje. Sobą pogardza i szydzi.

A mimo wszystko to właśnie jest gatunek, który ciągle szuka i namnaża języki opowiadań, i w te opowieści wierzy. Wiemy, jak rozpalić ogień, z jaką prędkością opada jabłko na trawę i jaki cząsteczkowy skład ma ten owoc. Wiemy, że są baśnie i żywe bywają imbryki oraz jak napieprzać o tym pyszną poezję. Z czego zbudowane są nasze ciała, ile sekund wytrzymamy bez oddechu, ile godzin bez wody, bez pożywienia. I jak to można wykorzystać? Serce leży po lewej stronie klatki piersiowej, mózg umieszczony jest w czaszce z kości, a w kręgosłupie, pochodnej przodków – ryb, płazów i gadów – ciągnie się sznur nerwów, dzięki któremu możemy uciec, gdy się nawzajem zobaczymy. Nerwy się nie goją, nie zrastają. Świetnie to przestudiowaliśmy, dlatego właśnie tam celujemy.

Umiemy rozpisać prawo ciążenia, rozumiemy opór powietrza. Oddychamy przecież, od kiedy tu jesteśmy. Od setek lat przyglądamy się drzewom i wiemy, co i kiedy je łamie. Dzięki wytęsknionym wiosennym podmuchom ciepła łatwo zrozumieć, czym jest liczba Bernoulliego, że są na świecie kształty, które wiatr opływa łagodnie, i są takie, które się wiatrowi sprzeciwiają. Potrafimy ustawić żagiel i skonstruować skrzydła, wiemy też, jak ma wyglądać pocisk, by leciał jak najdalej i jak najszybciej. Ma on być podobny do pędzącego jastrzębia albo do jaskółki. Bo przecież nie ma innego nieba jak niebo jastrzębi i jaskółek. Dlatego samoloty szpiegowskie przypominają nietoperze. A przecież niebo to zawsze tylko gęstwina cząstek i świateł. Będzie nieść samoloty i pociski, nie pytając dokąd i po co. Helikoptery z kolei podpatrzono w bajorach, gdzie błękitne ważki płynnym ruchem poruszały się w przestrzeniach międzyliścia. Potem narysował to wszystko da Vinci, by już zaraz śmigłowiec Mi-35 celował w Charków i rozsadzał ludzi rakietami. Giną ludzie, palą się drzewa i skóry psów.

Liczę na to, że ostatnie przyczółki prymitywnej dominacji armat i ropy w rurach wreszcie padną. Że gaz, węgiel wybierany z ziemi jak swój i sprzedawany w świat, by palił się i przenikał we wspólne powietrze, przestanie nasycać zachłanność wybrańców losu. Oni tylko dlatego takimi się stali, że żyją w obfitości przyrody. Dziś mogą być agresorami, ale i mecenasami sztuki, sponsorami sportu i nauki – bo Ziemia im daje. Budowanie siły na naturalnych zasobach jest jednak myśleniem z epoki kamienia łupanego, więc niech ten czas już przepadnie. Nie będziecie z przyrody brać w nieskończoność. Nie będziecie prężyć się dzięki jej zasobom. Nowy czasie, szybko chodź!