Odzyskać żałobę, odzyskać rzekę
fot. Marcin Górzyński

8 minut czytania

/ Ziemia

Odzyskać żałobę, odzyskać rzekę

Justyna Drath

Rozpacz po Odrze, współczucie dla cierpiących istot, eksponowanie bólu na pewno nie jest procesem wygodnym, nie mamy tu oswojonych i znajomych form. Potrzebujemy skonstruowania tych obrzędów na nowo

Jeszcze 2 minuty czytania

Za chwilę założę czarną sukienkę, z domu wezmę świeczkę. Zbieramy się nad Wisłą, w dodatku dość ostatnio wyschniętą, co jeszcze bardziej podkreśla złowieszczy kontekst rytuału. Manifestacja, nazwana „Marszem żałobnym dla Odry”, ma przypominać prawdziwy pogrzeb: czerń, żałobna muzyka, kiry na wykorzystywanych przez Siostry Rzeki tabliczkach z nazwami – aktywistki za ich pomocą podkreślają identyfikację z konkretnymi rzekami. Celowo nie będzie wielu przemówień i okrzyków. Chcemy głównie iść razem w smutku, z towarzyszeniem muzyki i lamentów. Zależy nam na rytuale, przeżyciu, radzeniu sobie ze stratą, z zanieczyszczoną rzeką, która według wielu ekspertów może pozostać niemal martwa nawet przez najbliższe kilkanaście lat.

Każde aktywistyczne wydarzenie musi być w mediach społecznościowych ochrzczone za pomocą innego, bardziej rozpoznawalnego rytuału – dosypania kilku gramów beki. We współczesnej kulturze beki, metabeki i antybeki, meandrowania pomiędzy różnymi poziomami ironii, tego typu żałobne działania wpisują się idealnie w nieznośną aurę krindżu. Niby to nic takiego – ikonka żółtego śmiechu towarzyszy aktywistom niemal za każdym razem, kiedy robią coś ważnego. Przemoc wobec kobiet, wykluczenie mniejszości, łamanie praw ludzkich, nieludzkich czy pracowniczych, uchodźcy na bagnach, dręczenie zwierząt, śmierć – każda akcja musi strawić nadmiar docinków, nieodłącznie towarzyszących każdej Sprawie. Jesteśmy przyzwyczajeni, że im bardziej wymagająca wrażliwości inicjatywa, im głębiej dotykająca naszego współczucia, tym więcej ikonek ze śmieszkami. Na fejsbuku łatwiej jest znaleźć aktualne memy, niż dostrzec czyjeś wsparcie. Pisanie o smutku, żalu, tęsknocie za czymś mało uchwytnym, jak zjawiska przyrodnicze, wywołuje często poczucie obciachu.

Żyjemy w kraju, który traktuje żałobę dość instrumentalnie. Przez ostatnie kilkadziesiąt lat ogłaszano ją w obliczu wielu różnych wydarzeń. Podstawa prawna do ogłaszania żałoby narodowej z 1980 roku – art. 11 ustawy z dnia 31 stycznia 1980 r. o godle, barwach i hymnie Rzeczypospolitej Polskiej oraz o pieczęciach państwowych – daje uprawnienia do jej ogłaszania prezydentowi. Takich okresów w niepodległym polskim państwie, zazwyczaj jednodniowych, było trzydzieści, jednak aż osiemnaście z nich zostało ogłoszonych w ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat. Ich powodem mogła być śmierć kogoś uznanego przez władzę za ważnego (Jan Paweł II, Jan Olszewski), zamachy, wypadki komunikacyjne lub budowlane, wreszcie, zjawiska z porządku nieco większego od ludzkości, czyli powódź tysiąclecia lub trzęsienie ziemi na Oceanie Indyjskim. Sposób referowania tych zdarzeń przez media bywa krytykowany za gorliwe podkreślanie liczby ofiar, które należą do naszej narodowej wspólnoty.

Zamykane są teatry, odwołuje się koncerty, niekiedy żałobie towarzyszy prohibicja. Politycy marszczą czoła bardziej niż zwykle, rozpoczyna się rytualne nadęcie i celebrowanie powagi. Słynne żałoby, jak ta po Smoleńsku czy śmierci papieża, zmuszają nas do płaczu za pomocą moralnego szantażu. Z drugiej strony, nikt nie ogłosił żałoby narodowej po blisko 200 tysiącach nadmiarowych zgonów w trwającej nadal pandemii wirusa COVID-19. Wielu z nas musiało przepracować swoje żałoby na własną rękę. Czy żałoba zawsze będzie już musiała łączyć się z pragmatycznymi, pełnymi pustosłowia gestami, do których już przestaliśmy mieć zaufanie? Pozostanie niewywołującym żadnych autentycznych przeżyć sztucznym gestem, który służy tylko do podtrzymywania i legitymizowania czyichś interesów? Czy żałobę nam już na zawsze zabrano?

A przecież żyjemy w czasach, w których mamy już czego żałować. Znikają pory roku w takim kształcie, jaki znaliśmy, i tytuł oraz wymowa piosenki „Zimy żal” Jeremiego Przybory zyskuje całkiem nowe znaczenie. Czujemy, jak robi się coraz cieplej w sierpniowe noce i jak ubywa drzew, żab, owadów z okien samochodów, jak zmniejsza się ilość wody w rzece, którą mamy pod domem. Zanim przyzwyczaimy się do nowego świata, wypadałoby najpierw pożegnać ten, który odchodzi. Jednak ten rytuał wiąże się z konfrontacją, na którą wciąż nie jesteśmy gotowi, chcielibyśmy jej perspektywę odsunąć na później. Nawet jeśli gdzieś w zakamarkach świadomości czai się przekonanie, że świat wygląda już inaczej niż na obrazkach z książek z dzieciństwa czy w dokumentach z głosem Davida Attenborough. Smutek bywa albo chowany, albo obśmiewany przez memy. Wolimy się jednak chować w bezpiecznych obrazach niż być zmuszanymi do żalu.

fot. M. GórzyńskiMarsz żałobny dla Odry / fot. M. Górzyński

Oprócz szeregu sytuacji, w których musiałam rozpaczać po śmierciach osób, za którymi nie przepadałam, przeżyłam także żałobę typową i prywatną. To żałoba po śmierci mojego ojca. Oczywiście, zmuszała mnie do przyjęcia tego, że świat jest inny niż dotychczas, wymagała określonych rytuałów. Jednak przede wszystkim zapamiętałam ją jako okres, w którym ciągle ktoś ode mnie czegoś skrupulatnego wymagał – nieustannego pakowania, załatwiania, odwiedzania urzędów, zawierania umów, przeglądania dokumentów, rachunków, korespondencji z instytucjami, czyli wejścia w sferę, z którą w okresie nieżałobnym nie radzę sobie zbyt dobrze. A konfrontacja z faktami niestety nie jest jedynym wybranym momentem epifanii, tylko powolnym, nawracającym procesem. Żal powraca co jakiś czas, falami, nieznośnie przypominając o sobie w idiotycznych momentach; podczas robienia określonych zakupów, chodzenia po kamieniach w strumieniu, słuchania głupiego żartu, który rozśmieszyłby tego, kogo brakuje – konfrontujemy się ciągle na nowo z tym upartym faktem, który jakoś nie chce nam dać spokoju. Który jest tak spory, ewidentny, nienegocjowalny, że nie da się go ukryć. Depresję można ostatecznie przeleżeć pod kocem niewidką. Żałoba nawet tej możliwości nam nie daje, chwytając nas za nadgarstki i odwracając twarzą w stronę, w którą nie chcemy patrzeć.

Żałoba po świecie, których odchodzi, wydaje się zmuszać nas do zachowań, których wcale nie chcemy, wysiłku, przeżywania, milczenia. Są już pierwsze zwiastuny tego, że niektórzy jednak chcą ją przeżywać. W 2019 roku w Islandii aktywiści i naukowcy urządzili pogrzeb lodowca Okjökull, który trwał 7000 lat, kurczył się, aż w 2014 utracił status lodowca. Były nie tylko transparenty, ale też przemówienia, symboliczny akt zgonu i tabliczka nagrobna, z przekazem dobitnie podkreślającym, że żałobne rytuały są bardziej potrzebne żyjącym niż nieżyjącym.

List do przyszłości

Ok jest pierwszym islandzkim lodowcem, który stracił swój status.
W ciągu najbliższych 200 lat jego los mogą podzielić wszystkie inne lodowce.
Ten pomnik to dowód na to, że wiemy, co się dzieje i jakie działania powinniśmy podjąć.
Tylko Ty wiesz, czy coś z tym zrobiliśmy.

Sami organizatorzy podkreślali, że proces pożegnania lodowca pokazuje, że „wiemy, co się dzieje” – zatrzymujemy stop-klatkę ludzkości, rejestrujemy, przekazujemy dalej. Pamięć staje się też mobilizacją do działania. Kiedy widzimy, co umiera, jednocześnie zapowiadamy konieczność pewnej pracy nad dalszym ciągiem. Sam list wyznacza zobowiązania na przyszłość, ale jest też rodzajem artefaktu, zostawionego jako test dla przyszłych pokoleń. W końcu to one będą nas rozliczać z przytomności i działań. Pamięć po tym, co odeszło, staje się jak w romantycznej scenerii: przyrzeczeniem, uruchomieniem pracy sensów, które mają się dokonać w przyszłości. Trochę jak pogrzeb Józefa Bema zwokalizowany przez Niemena, który wcale się nie kończy.

Rozpacz po Odrze, współczucie dla cierpiących istot, eksponowanie bólu na pewno nie jest procesem wygodnym, nie pozwala nam wykorzystać form oswojonych i znajomych. Potrzebujemy skonstruowania tych obrzędów na nowo. Milczenie, zwłaszcza milczenie we wspólnocie okazuje się trudniejsze niż kolektywne okrzyki. Płacz nie przywróci świata do dawnej formy, ale też nie wsadzi do więzienia tych, którzy odpowiadają za tragedię rzeki. Pozwala nam jednak przeżywać i zauważać czyjeś istnienie. To i tak o wiele więcej, niż jesteśmy często w stanie zrobić.