Ławica
Jared Rodriguez / Truthout CC BY-NC-ND 2.0

18 minut czytania

/ Media

Ławica

Tomasz Bąk

Styczniowa batalia na Wall Street była wydarzeniem bez precedensu, najprawdziwszym czarnym łabędziem i, być może, momentem zwrotnym w historii branży finansowej. Niekoniecznie musi to być dobra wiadomość

Jeszcze 5 minut czytania

Takie obrazki znaliśmy dotychczas głównie z filmów przyrodniczych: zaatakowane przez drapieżnika ryby formują ławicę, maksymalizując swoje szanse na przeżycie. Zbite w zwarty szyk quasi-bojowy rozpoczynają przedziwny taniec, to skupiając się ciaśniej, to dzieląc na mniejsze grupy, zdolne do ominięcia napastnika. Ławica nie tylko dezorientuje przeciwnika, ale też pozwala poruszać się szybciej (ze względu na mniejszy opór wody), co wydatnie zwiększa szanse odparcia ataku. Zdaniem badaczy umiejętność funkcjonowania w ławicach jest uwarunkowana genetycznie, więc wszystko wskazuje na to, że ryby, w odróżnieniu od kompanii honorowej, nie muszą spędzać czasu na nauce formowania szyku.

A teraz wyobraźcie sobie, że jest rok 2021 i grupa osób, których zwykle raczej nie kojarzycie z graniem na giełdzie, formuje ławicę, która rzuca wyzwanie grubym rybom na Wall Street, a analitycy z lekko karpim wyrazem twarzy tracą wiarę nie tylko w swoje podręczniki do analizy fundamentalnej i technicznej, ale też w słowa Qui-Gon Jinna, który przekonywał przecież, że zawsze znajdzie się większa ryba…

Zanim przejdę do rekonstrukcji zdarzeń i spróbuję wytłumaczyć, co właściwie zaszło, co to oznacza i jakie mogą być konsekwencje całego zajścia, ustalmy jedno: batalia na Wall Street była wydarzeniem bez precedensu, najprawdziwszym czarnym łabędziem (to określenie bywa nadużywane przez ekonomistów i zdecydowanie za często opisuje rzeczy typu „Nah, nie chce mi się w to zagłębiać, nasze modele tego nie przewidziały, bo było to zjawisko nieprzewidziane, okej, teraz czas na partyjkę golfa”) i, być może, momentem zwrotnym w historii branży finansowej. Niekoniecznie musi to być dobra wiadomość, choć w tym szczególnym momencie delikatnie mrowiące Schadenfreude wydaje się naturalną reakcją organizmu. Nie dajcie się zwieść tym, którzy bagatelizują to wszystko tylko dlatego, że główni aktorzy tych wydarzeń kojarzą się raczej z produkcjami typu „Beauty and the Geek”, ciemnymi piwnicami w domach baby boomers, serią „My Little Pony”, pizzą na tłustym cieście i dużą butelką Mountain Dew – nie wszyscy bohaterowie noszą peleryny, a skoro da się mówić prozą w sposób nieświadomy, to pewnie da się także puścić w ruch jedenastą tezę o Feuerbachu, nie wiedząc nawet o jej istnieniu.

No dobrze, ale o co właściwie chodzi? GameStop przez prawie cztery dekady swojego istnienia był jednym z czołowych sprzedawców gier wideo, sprzętu dla graczy i różnego rodzaju merchu. Jeszcze w lutym 2020 roku spółka posiadała ponad pięć i pół tysiąca sklepów stacjonarnych na trzech kontynentach, i choć jej wyniki finansowe (i ogólny nastrój wokół przedsiębiorstwa) odbiegały znacząco od złotej ery (2004–2016), wyglądało na to, że GameStop zostanie z nami jeszcze chwilę. Wprawdzie duża część sprzedaży gier wideo przeniosła się do sieci, głównie dzięki platformom takim jak PlayStation Store, Steam czy Origin, ale sklepy GameStop, ze względu na pudełkowe edycje gier i szeroki wybór akcesoriów dla fanów poszczególnych tytułów, pozostawały dość istotnym ośrodkiem kulturotwórczym i społecznościowym, niejako karmiąc się nostalgią ludzi, którzy grali w gry lata temu.

A potem przydarzyła się pandemia i model biznesowy oparty na sklepach stacjonarnych (ulokowanych najczęściej w centrach handlowych) okazał się równie zrównoważony jak ogrzewanie domów palonymi oponami – sieć została zmuszona do zamknięcia salonów w ponad czterystu lokalizacjach. W momencie, w którym większość firm związanych z branżą gier komputerowych realizowała ponadprzeciętne zyski, zysk GameStop spadł rok do roku o przeszło 20%.

W tym momencie do gry weszły fundusze hedgingowe, które najwyraźniej poczuły krew. A konkretnie Melvin Capital, założony w 2014 roku przez Gabriela Plotkina (zamieszanego m.in. w insider trading z wykorzystaniem udziałów firmy Dell – insider trading to nieuczciwa praktyka polegająca na wykorzystywaniu wewnętrznych informacji przedsiębiorstwa przed ich upublicznieniem do osiągania własnych korzyści). To fundusz, który właściwie od początku swojej działalności „grał” na bankructwo różnych przedsiębiorstw i przez lata zarabiał na tym miliony dolarów. Melvin Capital pozostawał niejako poza radarem polskich analityków finansowych aż do września ubiegłego roku, kiedy to pojawił się Rejestrze Krótkiej Sprzedaży, grając na spadki spółki CD Projekt i realizując zyski podczas zawirowania wokół przesunięcia terminu premiery „Cyberpunk 2077”.

Choć Melvin Capital na stronie internetowej w kilku okrągłych słowach informuje o swojej strategii inwestycyjnej jako bazującej na analizie fundamentalnej (to trochę mniejsze voodoo niż analiza techniczna), jest to po prostu kolejny fundusz hedgingowy wdrażający strategię long/short: skupujący udziały w firmach o potencjale wzrostu i sprzedający udziały firm, które znajdują się w gorszej sytuacji. Oczywiście sam proces identyfikacji i wyceny spółek jest nieco bardziej złożony, ale na nasz użytek powinna wystarczyć sentencja z nieco szemranego rapowego szlagieru lat zerowych: taniej kupi, drożej sprzeda, to wódki się też napije.

No dobrze, ale czym właściwie jest krótka sprzedaż? Mianem shortowania nazywamy sytuację, w której inwestor pożycza akcje (lub inne instrumenty finansowe), których wartość jego zdaniem spadnie, a zyskiem w tej sytuacji jest różnica między pierwotną ceną sprzedaży a ceną, po której inwestor odkupuje dane aktywa, celem zwrócenia ich pierwotnemu posiadaczowi. To rodzaj zakładu: inwestor, który „wypożycza” akcje (lub inne papiery wartościowe), jest przekonany, że ich kurs spadnie, dzięki czemu będzie mógł określoną liczbę akcji odkupić po niższej cenie i zwrócić je właścicielowi, od którego je „wypożyczył”. Sama strategia obarczona jest dość dużym ryzykiem, znacznie większym niż w przypadku zajęcia pozycji długiej: jeśli kupujesz akcje z nadzieją na wzrost ich kursu, możesz stracić wszystkie pieniądze, które zainwestowałeś – i tyle, bo kurs akcji nie może być niższy od zera. A gdy grasz na spadki za pomocą wypożyczonych akcji, możesz stracić właściwie nieograniczoną ilość pieniędzy, bo kurs akcji (przynajmniej teoretycznie) może rosnąć w nieskończoność, a ty musisz je odkupić, by zwrócić je właścicielowi (jeśli moje tłumaczenie nie jest wystarczająco dobre, polecam animację Wall Street Survivor).


W ostatnich tygodniach taką namiętnie shortowaną spółką jest AstraZeneca, co po części wynika z obiektywnych trudności z wprowadzeniem szczepionki przeciwko COVID-19 na rynki różnych państw, a z drugiej – deklaracjami odnośnie do cen, po których będzie oferować szczepionkę, gdy ta zostanie zaakceptowana przez odpowiednie instytucje. Można więc powiedzieć, że firma jest karana przez inwestorów za… etyczne prowadzenie biznesu. 
Wymarzonym scenariuszem dla inwestorów zajmujących krótkie pozycje jest upadek przedsiębiorstwa – gdy kurs akcji spada do zera, nie trzeba niczego oddawać właścicielom udziałów. Żeby jeszcze trochę podnieść wam ciśnienie, dodam, że portal „Zacks” określa taką sytuację mianem the bankruptcy jackpot…

A teraz, wyposażeni w garstkę pojęć i lekkie zdenerwowanie, zobaczmy, jak wyglądał short squeeze (to sytuacja, w której mimo wysiłków shortujących cena aktywa rośnie, co zmusza ich do zamykania krótkich pozycji, czyli odkupywania pożyczonych instrumentów finansowych i minimalizowania strat, co ze względu na niejako „podwójny” popyt jeszcze bardziej winduje cenę akcji – klasycznym przykładem tego zjawiska jest przypadek Volkswagena z 2008 roku, kiedy przez jeden dzień był najwyżej wycenianą spółką na świecie) na akcjach GameStop i jak to się właściwie stało, że rekiny z Wall Street zostały zagonione do narożnika przez ławicę redditowców – taka przynajmniej będzie oficjalna narracja, która potem rozbije się w drzazgi. Proszę o zapięcie pasów i pozostawienie biblijnych skojarzeń na inny czas, możemy ich jeszcze kiedyś potrzebować.

Od początku stycznia akcje GameStop były wyceniane na około 18 dolarów za sztukę, a ich kurs wydawał się dość stabilny, wahając się o kilka procent w obu kierunkach. Wzrost zaczął się 12 stycznia, a realnie wystrzelił 27 stycznia, gdy akcje osiągnęły cenę niemal 350 dolarów. Następnego dnia akcje spadły do poziomu 193 dolarów, by w jeszcze kolejnym odbić się do pułapu 325 dolarów, i od tego czasu notują spadki (drugiego lutego kurs akcji GameStop wynosił równe 90 dolarów, a w chwili, gdy piszę ten tekst, cena za akcję wynosi 63 dolary). Innymi słowy, jeśli ktoś kupił akcje GameStop 7 stycznia i postanowił sprzedać je 27 stycznia, w niespełna trzy tygodnie zrealizował zysk w wysokości 1800%. Ale jeśli tak jak Melvin Capital grał na spadki GameStop – mógł zamknąć styczeń ze stratą w wysokości 53%. Tyle matematyki, zajmijmy się tym, co działo się w tle.

11 stycznia pojawiła się informacja, że do rady nadzorczej GameStop dołączył Ryan Cohen, człowiek odpowiedzialny za sukces start-upu Chewy Inc., firmy handlującej online karmą i akcesoriami dla zwierząt. Taka wiadomość mogła odwrócić negatywny trend i umożliwić sieci stacjonarnych sklepów z grami nieco zredefiniować swój model biznesowy, ale raczej ciężko nazwać ją game changerem i wytłumaczyć nią nagły wzrost wartości akcji o kilkaset procent.

W tym miejscu wracamy na chwilę do teorii. Według sformułowanej przez Louisa Bacheliera hipotezy rynków efektywnych i sposobu kształtowania się cen na rynku efektywnym zbiorowe oczekiwania graczy rynkowych należy uznać za dokładną prognozę przyszłych wyników przedsiębiorstw, ceny akcji są odzwierciedleniem dostępnych informacji odnośnie do przyszłych wyników spółek, oscylacja cen jest spowodowana wyłącznie przez zmianę informacji dotyczących przyszłości, a ceny akcji podlegają błądzeniu losowemu – co oznacza, że na podstawie oscylacji ich cen w przeszłości nie można przewidywać przyszłych zmian ceny.

Przykładając tę szeroko stosowaną teorię do omawianego przypadku można by stwierdzić, że inwestorzy wyjątkowo entuzjastycznie zareagowali na informację o dołączeniu do rady nadzorczej uznanego biznesmena, zmieniając swoje nastawienie odnośnie do przyszłości GameStop, i w ten sposób wytłumaczyć wzrost cen akcji spółki. Tylko czy wzrost o kilkaset procent w trzy tygodnie można uznać za racjonalny i efektywny w sytuacji, gdy jedyną namacalną zmianą w poważnej spółce giełdowej było zatrudnienie jednego człowieka? (Jeśli nadal chcecie skorzystać ze skojarzeń biblijnych, to przenieście się w przerwę między Starym a Nowym Testamentem i wyobraźcie sobie reakcję inwestorów na wieść o poczęciu Jezusa).

Użytkownicy forum r/wallstreetbets na platformie Reddit uznali, że warto spróbować. A że grupa liczy ponad cztery miliony członków, akcja nieco wymknęła się spod kontroli – drobni inwestorzy sformowali ławicę i rzucili wyzwanie rekinom w rodzaju Citron Research czy wspomnianego już Melvin Capital. Głównym celem ławicy pozostawał Andrew Left, jeden z analityków Citron Research, który wielokrotnie publikował negatywne prognozy dotyczące GameStop, a nabywców akcji spółki nazywał frajerami.

Wezwanie do kupowania udziałów przybrało raczej nieoczekiwany obrót – 26 stycznia akcje GameStop zanotowały najwyższy wolumen transakcji na całym rynku papierów wartościowych, a inwestorzy shortujący udziały w spółce stracili około 5 miliardów dolarów. Sam Melvin Capital, żeby zachować płynność, musiał zostać dokapitalizowany kwotą przekraczającą 2,5 miliarda dolarów.

Użytkownicy Reddita, wyraźnie rozochoceni całym zajściem, rzucili się do windowania cen akcji kolejnych spółek – zwykle związanych z grami wideo, choć wyraźny wzrost odnotowały też takie przedsiębiorstwa jak sieć kin AMC czy producent telefonów BlackBerry, a wydarzenia z nowojorskiego parkietu rozlały się też na inne rynki – nieoczekiwane wzrosty odnotowano na giełdach państw europejskich, a także w Australii, Indiach i Japonii.

Całą sprawę dodatkowo nakręcał Elon Musk, przez chwilę najbogatszy człowiek na świecie, któremu najwyraźniej życie na planecie Ziemia obrzydło na tyle, że chciał popatrzeć, jak świat płonie, podczas gdy on, racząc się szampanem w pierwszej klasie swojego statku kosmicznego, z wolna udawał się w kierunku Marsa… A przynajmniej chciał, żeby tak to wyglądało. Efektem jego twitterowej działalności było chociażby zawirowanie na rynku kryptowalut, w wyniku którego mocno zwyżkował dogecoin, krypto dla mas, żart z 2013 roku, który stał się czymś więcej niż żart – po tym, jak 6 lutego CEO Tesli zatwittował „who let the Doge out” i nazwał dogecoina „przyszłą walutą świata”, kurs kryptowaluty wzrósł o 18% w przeciągu doby. Gdy piszę te słowa, wokół dogecoina formuje się już zespół muzyczny (wydaje się, że z połączenia sił Snoop Dogga i Gene Simmonsa nie może wyjść nic dobrego dla świata).

Wszystko wydawało się iść po myśli ławicy, przynajmniej do momentu, gdy… No właśnie. Biorący udział w całej akcji użytkownicy Reddita kupowali akcje za pośrednictwem aplikacji Robinhood. Ta funkcjonująca od 2015 roku usługa pośrednictwa finansowego miała w założeniu uprościć i zdemokratyzować handel papierami wartościowymi. Problem w tym, że użytkownicy platformy (w sumie 13 milionów osób) nie kupowali akcji bezpośrednio na rynku, bo Robinhood działa za pośrednictwem funduszu hedgingowego Citadel (fundusz i aplikację łączy relacja nazywana payment for order flow – fundusz pobiera stałą opłatę przy każdej transakcji), a wszystkie dane dotyczące użytkowników i zawieranych przez nich transakcji są zapisywane w systemie. Citadel, jako duży podmiot rynku kapitałowego, nie jest samotną wyspą, raczej elementem sieci formalnych i nieformalnych powiązań między poszczególnymi aktorami nowojorskiej giełdy. Nie było więc zaskoczeniem, że gdy Melvin Capital wpadł w kłopoty, Citadel ruszył mu na pomoc – i zrobił to w sposób bardzo bolesny dla ławicy. Po dwóch dniach zawirowań na giełdzie Robinhood (wraz z innymi, podobnymi platformami oraz wieloma brokerami obsługującymi inwestorów detalicznych) zablokował możliwość handlu udziałami najgorętszych wówczas spółek: GameStop, Nokii, BlackBerry czy AMC Entertainment – jedyną możliwością było sprzedanie posiadanych akcji, natomiast nie dało się ich kupić…

Użytkownicy r/wallstreetbets z dnia na dzień stracili jedyne narzędzie, którym mogli powalczyć na rynku z rekinami z Wall Street. Zostały im tylko pozwy sądowe (pierwsze już w drodze), żale (ocena Robinhooda w sklepie Google w przeciągu kilku godzin zleciała do jednej gwiazdki, Google zareagowało błyskawicznie i usunęło ponad 120 tysięcy opinii o aplikacji), anonimowo wysyłane pogróżki plus prawdopodobnie nie tak znowu przyjemne uczucie w dolnej części pleców – Main Street chciało ograć Wall Street jej metodami (sprawdzonymi na dużą skalę w 2008 roku), ale nie mogło tego zrobić, ponieważ gra była ustawiona.

Patronite

Oczywiście, wielu użytkowników Reddita w ostatecznym rozrachunku zarobiło na całym zajściu (czasem na tyle dużo, by sfinansować kosztowną operację kogoś z rodziny lub kupić auto klasy premium), ale nawet oni nie mogą być do końca zadowoleni. Czytając wypowiedzi anonimowych inwestorów, można znowu uwierzyć, że w życiu są większe rzeczy od pieniędzy (nawet jeśli w grę wchodzą naprawdę duże pieniądze). Zwroty takie jak make them pay czy teach them a lesson pojawiają się zbyt często, by maklerzy mogli spać spokojnie. Jak pisał dziennikarz „Business Insidera” Ben Winck, duch Occupy Wall Street, masowego ruchu z 2011 roku, powrócił po trwającej niemal dekadę drzemce i przez chwilę zdawał się nadawać ton wydarzeniom na rynku papierów wartościowych. Zmieniły się wprawdzie metody (zamiast okupacji parku Zucotti mieliśmy flashmobowy z natury rajd na kursy akcji), ale kojarząca się z serialem „Janosik” postawa pozostała. Wielu użytkowników r/wallstreetbets z dumą podkreśla, że cała akcja była wymierzona w nierówności ekonomiczne i nieuczciwe praktyki inwestorów, co przysparza im nieco sympatii także po lewej stronie sceny politycznej (egzotyczne sojusze chociaż przez chwilę okazały się możliwe, bo gdy Alexandria Ocasio-Cortez określiła postawę Robinhooda mianem nieakceptowalnej, wtórował jej republikański senator Ted Cruz).

Wydaje się, że gdy minie początkowe rozgoryczenie uczestników styczniowych wydarzeń, możemy spodziewać się paru pozytywnych rzeczy: wzrostu świadomości na temat mechanizmów funkcjonowania rynku kapitałowego (pal licho, że to raczej smutne konstatacje), nacisków na wyjaśnienie sprawy i „zrobienia z tym czegoś” (tu mogą się pojawić pewne problemy, bo równie często mówi się o regulacji, jak i o kolejnej fazie deregulacji), a także kolejnych prób pokonania Wall Street jej własnym orężem. Kto wie, być może tym razem nie będzie chodziło wyłącznie o nostalgię, być może stawka gry będzie większa. Warto śledzić dalszy bieg tej historii, bo możemy dowiedzieć się z niej nie tylko paru rzeczy na temat funkcjonowania rynków finansowych i otoczenia społeczno-politycznego wokół giełdy, ale też tego, czy narzędzia, które pozwalają nam się komunikować i organizować, spełniają swoją funkcję, i czy wokół tych funkcji można jeszcze budować nadzieję na lepsze jutro dla nas (prawie) wszystkich – osławionych 99%.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).