Lawiranctwo
Bob May CC BY-NC-SA 2.0

15 minut czytania

/ Literatura

Lawiranctwo

Paweł Kaczmarski

Krzysztof Uniłowski doceniał pisarstwo niewygodne, ironiczne, podważające oczekiwania krytyki – a jednocześnie pokazywał społeczny konformizm dużej części nowej literatury, jej zbyt łatwe naginanie się do gotowych wzorców i lekturowych klisz

Jeszcze 4 minuty czytania

Krytycznoliterackie prace Krzysztofa Uniłowskiego mają szansę pogodzić potrzeby bardzo różnych grup czytelniczych: chociaż pozostają bardzo wartościowe dla badaczy zajmujących się literaturą nowoczesną i najnowszą, równie dobrze może po nie sięgnąć ktoś, kogo w ogóle nie obchodzi akademickie literaturoznawstwo. Nie dlatego, że teksty Uniłowskiego są komunikatywne i nieżargonowe, a ich autor dysponował wyjątkowo eleganckim stylem i świetnym poczuciem humoru (chociaż dysponował). Nawet nie dlatego, że śląski krytyk – przedwcześnie zmarły w grudniu 2019 roku, w wieku 52 lat – był kluczowym uczestnikiem najważniejszych okołoliterackich debat ostatnich trzech dekad. Uniłowskiemu regularnie udawało się coś jeszcze ważniejszego i zaskakująco rzadkiego: jego książki stawiają wyraziste tezy na temat fundamentów literatury i jej krytyki, oferują szerokie obserwacje na temat współczesnej kultury, a nawet śmiałe prognozy dotyczące przyszłości różnych form komunikacji – ale wszystko to wyrasta jakby naturalnie z bardzo konkretnych lektur, z omówień pojedynczych książek i poszczególnych społeczno-kulturowych zjawisk.

W swoich tekstach Uniłowski chce nam pokazać – krok po kroku – jak dociera tam, gdzie ostatecznie dociera, jak z kolejnych krytycznoliterackich cegiełek układa od samych podstaw autorską narrację o historii polskiej literatury. Nic nie jest tu naciągane pod tezę, a Uniłowski nieustannie dba o jasność, komunikatywność wywodu – nawet wtedy (a może zwłaszcza wtedy), gdy odwołuje się do filozofii i teorii. To między innymi dlatego autor „Kup pan książkę!” stał się na początku XXI wieku jednym z najbardziej wpływowych krytyków polskiej literatury – przede wszystkim prozy, bo to nią (a ściślej: prozatorską fikcją) przez większość czasu się zajmował. Ów bliski sobie model krytyki – na przecięciu akademickich badań i literackiej eseistyki, erudycyjnej, ale konkretnej, nastawionej nierzadko na interwencję, polemikę i inicjowanie debat – Uniłowski promował między innymi w „FA-arcie”, wpływowym piśmie literackim, które współzakładał pod koniec lat 80. Za życia wydał dziewięć książek zbierających artykuły naukowe, recenzje, felietony.

Jeśli chodzi o nowe nurty w literaturze, Uniłowskiego szczególnie interesował postmodernizm – rozumiany jednak pod prąd różnym stereotypom – nie, powiedzmy, jako euforyczne zachłyśnięcie subiektywnością i relatywnością każdej prawdy, ale jako ruch czy moment, który zmusza nas do większego dowartościowania form komunikacji, ideologicznych podstaw konwencji i gatunków: różnych postaci „jak?” kosztem prostego „co?”. Rozpoznanie, że żyjemy w świecie ponowoczesnym, zachęcać miało w pierwszej kolejności do nieustannej debaty, autokrytyki, zdrowego sceptycyzmu – i może przede wszystkim do pogłębionej refleksji nad historią form i i idei. Dlatego u Uniłowskiego rozpoznanie to łączyło się bezpośrednio z zainteresowaniem społeczno-krytycznymi kontekstami literatury – nie tyle nawet tekstami wprost zaangażowanymi politycznie, ile ideologicznym podłożem literatury, tym, co zmiany w polu literackim mówią o zmieniającym się kształcie polskiej (a czasem europejskiej czy nawet globalnej) ludzkiej zbiorowości. Uniłowski doceniał pisarstwo niewygodne, ironiczne, podważające oczekiwania krytyki – a jednocześnie pokazywał społeczny konformizm dużej części nowej literatury, jej zbyt łatwe naginanie się do gotowych (zwłaszcza mieszczańskich) wzorców, recepcyjnych klisz i najbardziej oczywistych ambicji nowej klasy średniej. To on w najbardziej bodaj produktywny sposób steoretyzował pojęcie „prozy środka”.

Krzysztof Uniłowski, „Krytyka po literaturze”. Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, 256 stron, w księgarniach od grudnia 2020Krzysztof Uniłowski, „Krytyka po literaturze”. Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, 256 stron, w księgarniach od grudnia 2020

Ostatnia książka Uniłowskiego, wydana już pośmiertnie „Krytyka po literaturze”, to, na szczęście dla czytelnika, nie pożegnalny „składak”, ale rzecz bardzo spójna – ułożona przez autora i praktycznie ukończona. Konstrukcją nowy tom przypomina wcześniejsze: to zbiór recenzji, szkiców i artykułów opublikowanych w ostatnich latach, do pewnego stopnia samodzielnych, spiętych kilkoma wspólnymi tematami czy obszarem badawczych zainteresowań. Znajdziemy tu teksty o pisarzach – Januszu Zajdlu, Andrzeju Sapkowskim, Annie Brzezińskiej – i o ważnych dla Uniłowskiego filozofach i krytykach. Podstawowy problem, jaki tym razem podejmuje autor, zostaje zaś zasygnalizowany w tytule: jaka jest rola krytyki literackiej „po” literaturze – w dobie niskiego czytelnictwa i relatywnie małej społeczno-kulturowej wagi literackich przedsięwzięć?

Całą twórczość śląskiego krytyka łatwiej byłoby opisać właśnie przez pryzmat problemów, które go interesują, niż tez, które ostatecznie stawia – te są bowiem często szczegółowe, zniuansowane, dotyczą konkretnych tekstów czy momentów w historii literatury i unikają trwałych rozstrzygnięć. Uniłowski przez bodaj całe życie miał alergię na nadmierną jednoznaczność; jego uwaga kieruje się więc ku różnym komplikacjom, okazjom do problematyzacji, ogólnym intuicjom domagającym się nazwania i przyszpilenia. Umiejętne postawienie pytań jest tu równie ważne co rzetelne odpowiedzi. Dlatego gdy na początku nowej książki Uniłowski pyta, po co nam „krytyka po literaturze”, zaczyna nawet nie od jakiejś wstępnej hipotezy, prowizorycznej odpowiedzi, ale od szeregu dodatkowych pytań: kiedy kategoria „literatury”, „po” której teraz jesteśmy, nabrała znajomego współczesnego znaczenia? Gdzie – w jakich obiegach czy rejonach kultury – istnieje dziś krytyka? Jak ma się do niej obieg fanowski?

Zwłaszcza zainteresowanie tzw. fandomem i fantastyką stanowi rozwinięcie wątków, które w ostatnich latach interesowały Uniłowskiego coraz bardziej (poprzednia jego książka nosiła tytuł „Historia, fantastyka, nowoczesność”). W „Krytyce po literaturze” Uniłowski przygląda się obiegowi fanowskiemu – krytyce „amatorskiej”, youtube’owej, forumowej, a nawet zahaczającej o fan-fiction – po to, by odnotowując wszystkie oczywiste różnice między owym nowym obiegiem a krytyką tradycyjną, zauważyć ostatecznie zaskakujące podobieństwa. Podobieństwa to może zresztą złe słowo – powiedzmy raczej: zazębienie dawnych i nowych form wypowiedzi krytycznych.

Z jednej strony w obiegu fanowskim nietrudno znaleźć komentarze korzystające z zupełnie tradycyjnych, „starych dobrych” kompetencji krytycznoliterackich: bliskiej lektury, rozbiórki formalnej, rekonstrukcji wewnętrznej logiki i własnych celów dzieła etc. Z drugiej strony – i to obserwacja ciekawsza, ważniejsza dla samego Uniłowskiego – krytyka fanowska czyni swoim znakiem rozpoznawczym taki tryb wypowiedzi, do którego z kolei czytelnicy „profesjonalni” może nie zawsze się przyznają, ale z którego często sami (choćby i bezwiednie) korzystają. Chodzi o komentarze, które pozostając ogólnie w rejonie interpretacji, ryzykują nadinterpretację, otwarte nadużycie, w służbie swego rodzaju brawurowej, acz koniecznej spekulacji; o takie teorie fanowskie, które dokładają niejako do świata przedstawionego własną cegiełkę, ale które są wprost sprowokowane przez tekst: zmyślenia na drodze do zrozumienia, własne opowieści spowodowane przez głębokie zanurzenie w fikcję. Nie tyle starają się one „wyjaśnić” fikcyjną rzeczywistość (na przykład uniwersum „Pieśni lodu i ognia”, uparcie nazywanej przez Uniłowskiego „Grą o tron”), ile uzupełniają ją bądź wręcz poszerzają. Uniłowski nazywa to przejściem między perspektywą „fabułocentryczną” a „światocentryczną”.

Niekoniecznie chodzi o to, że tradycyjna krytyka powinna się uczyć od fanów samej analizy, interpretacji i oceny tekstów: rzecz raczej w pewnym autorefleksyjnym odruchu, w spojrzeniu na dawną krytykę przez pryzmat krytyki nowej po to, żeby lepiej zrozumieć, co już od dawna robimy – i co może powinniśmy robić lepiej, bardziej świadomie czy z większym zaangażowaniem. Każdy krytyk, każdy czytelnik bywa bowiem według Uniłowskiego fanem (choć nie każdy się do tego przyznaje); nie dlatego, że krytycy miewają fanowskie motywacje, ale dlatego, że nie są w stanie ze swoich wypowiedzi wyrugować zupełnie „szalonych teorii”.

Pytanie o to, co „po literaturze”, jest więc kolejnym wariantem problemu, którym Uniłowski zajmował się od dawna: jak ma się odnaleźć krytyk – a właściwie ktokolwiek, kto zajmuje się na co dzień literaturą: badacz, pisarz, regularny czytelnik – w późnonowoczesnym świecie bez prawd ustalonych, bez autorytetów i instytucji, które gwarantowałyby poprawność naszych interpretacji, jednoznacznie oddzielając je od nadinterpretacji? W świecie, innymi słowy, w którym teksty (literackie, kulturalne – i nie tylko) od dawna zdają się nie posiadać jednego przyjętego klucza – ale, co więcej, w którym interpretacja wydaje się zawsze niedomknięta i niedokończona z samej swojej natury? „Zauważmy na początek – pisze Uniłowski – że koniec końców nie tylko jesteśmy skazani na interpretacyjną niepewność. Samo interpretowanie zakrawa na praktykę, której nigdy nie sposób (ostatecznie) uprawomocnić, metodologicznie i teoretycznie uzasadnić (raz na zawsze – przynajmniej w obrębie określonej możliwości zakwestionowania)”.

Kiedy Uniłowski sugeruje, że krytycy literaccy powinni zaakceptować, że tak naprawdę tworzą po prostu „szalone teorie” na wzór tych fanowskich – spekulują o światach możliwych i niemożliwych zamiast interpretować jakieś uprzednio istniejące znaczenia tekstu – idzie dość daleko; dla wielu (włącznie zresztą z niżej podpisanym) za daleko, przez moment za mocno dając się uwieść światotwórczym obietnicom fanfików. I gdyby „Krytyka po literaturze” kończyła się w tym miejscu, nawet niewątpliwa erudycja i elegancja wywodu nie chroniłaby książki przed wrzuceniem jej do pokaźnego skądinąd wora opatrzonego etykietą „postmodernizm, relatywizm, śmierć autora; hulaj dusza, sensów nie ma”. Śląski krytyk dotarłby tam po prostu inaczej niż większość: nie przez filozofię na przykład, a przez fantastykę.

Uniłowski tu jednak nie kończy – nie tylko ze względu na wspomnianą alergię na jednoznaczności i uproszczenia, ale też dlatego, że jest zbyt przywiązany do pewnych niepisanych zasad krytycznoliterackiej rzetelności: jego własne odczytania wynikają zawsze z precyzyjnej rekonstrukcji logiki tekstu i zamiarów autora, z wnikliwej formalnej rozbiórki, z pragnienia odebrania tekstu na zasadach, które on sam podpowiada. Nawet przecież „szalone teorie” są zasadną odpowiedzią na powieści fantastyczne dlatego, że odpowiadają na wyzwanie rzucane przez fantastykę – na fundacyjną dla niej zachętę do spekulacji. Krytyk nie ma więc ostatecznie zmyślać i bajać, tylko starać się zrozumieć, czego chce tekst – i podsycać o tym dyskusję albo, jak pisze Uniłowski, „służyć pobudzaniu komunikacji, rekonfigurowaniu wyobrażeń związanych z konkretnym dziełem”.

Tuż po tym, jak wychylił się radykalnie w stronę relatywizmu i konieczności zmyślenia, Uniłowski reflektuje się więc i proponuje formułę pośrednią: ani szalone fanowskie teorie, ani tradycyjna egzegeza prychająca na brawurowe dywagacje, tylko skupienie na komunikacji – stawianie śmiałych tez i poddawanie ich pod debatę. Może nie należy zresztą nazywać tego formułą pośrednią, bo nie o triangulację między dwiema skrajnościami tu chodzi, a o dostrzeżenie, że dwie pozornie sprzeczne postawy w rzeczywistości łączą się w pewną naturalną całość: „Musimy pamiętać, że czytelnik nie odtwarza ani nie stwarza znaczenia tekstu, lecz otwiera się na taki sens, który radykalnie przekracza jego (czytelnika) dotychczasowy sposób pojmowania”.

Podobny ruch czy zabieg Uniłowski powtarza w nowej książce regularnie: wychylenie w stronę zmyślenia (pracy krytycznej jako snucia opowieści), kontrwychylenie w stronę interpretacji („tradycyjnej” egzegezy) i ostateczne pogodzenie czy złączenie tych dwóch postaw. Albo na odwrót: pragnienie rzetelności, nieuchronność nadinterpretacji i wtedy synteza. Uniłowski tropi różne formy tego ruchu u innych krytyków: w pracach Jana Błońskiego (gdzie „imperatyw służebności” wobec tekstu zderza się z nieuchronną „przemocą” ze strony krytyka, chcącego zaadaptować obiekt lektury do własnych potrzeb), u Tadeusza Sławka (gdzie tekst i interpretacja nieustannie przechodzą jedno w drugie), a także u Ryszarda Koziołka:

Najpierw, w ramach zwierzenia (...) narrator zdaje się przedstawiać literaturę jako swój seksualny fetysz. (...) W dalszej kolejności zmienia się jednak w innego funkcjonariusza, „poszukiwacza dowodów”, a więc sędziego śledczego, literackiego prokuratora. Ten jednak okazuje się „notoryczny” (...), zatem podejmowane przez niego śledztwa nie mają umocowania w pełnionej funkcji (lub mają je tylko pozornie), wynikają natomiast z nałogu, osobistej obsesji (...) I nawet jeśli na koniec opowiadacz upodabnia się do jakiegoś naturalisty, socjologa, darwinisty, to zostaliśmy już uprzedzeni, że cała ta pozytywistyczna uczoność jest perwersją podszyta…

Z poszczególnych przywoływanych tekstów Uniłowski wyławia więc ten sam moment czy zabieg, kluczowy dla jego własnego rozumienia literatury i krytyki literackiej: zderzenie imperatywu lekturowej wnikliwości i rzetelności z ponowoczesnym rozpoznaniem, że w każdej interpretacyjnej wypowiedzi w praktyce pojawia się element zmyślenia czy twórczej narracji. Uniłowski tradycyjny krytyk wchodzi w spór z Uniłowskim postmodernistą; i gdy tylko wydaje się, że spór został rozstrzygnięty, za chwilę zaczyna się na nowo. Nie tkwimy jednak w miejscu, za każdym razem widzimy sprawę z nieco innej strony, rozważamy ją wraz z autorem na innym poziomie – Uniłowski nie zapętla się, tylko doprecyzowuje i rozwija. Sam konsekwentnie nazywa cały ów ruch ironią czy ironizowaniem, a w jednym miejscu – ironicznie zresztą – lawiranctwem. Ktoś inny powiedziałby może po prostu o dialektyce.

To właśnie dialektyczność myślenia stanowi ostatecznie w największym chyba stopniu o mocy i sugestywności krytycznoliterackich propozycji Uniłowskiego. Kolejne napotykane problemy – nie tylko ten opisany powyżej – przepracowuje on bowiem zupełnie inaczej, niż przyjęło się to dziś robić w krytyce czy badaniach literackich. Nie chodzi mu ani o proste zabranie strony w sporze, ani o chwycenie się najnowszej mody czy teorii, ale o ciągłe modyfikowanie własnego stanowiska przez odniesienie do tego, co z nim pozornie najbardziej sprzeczne – co stanowi w danej chwili najpoważniejsze wyzwanie. Z Uniłowskim nie trzeba się zgadzać we wszystkich poszczególnych punktach – być może najważniejsze w jego krytycznoliterackim pisaniu jest to, że regularnie sam się ze sobą nie zgadzał.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).