Masz wiadomość od Kassandry

13 minut czytania

/ Film

Masz wiadomość od Kassandry

Monika Talarczyk

„Obiecująca. Młoda. Kobieta” to hybryda kina gwałtu i zemsty z komedią romantyczną. Obiektem eksploatacji nie są już brudne afekty, ale dziewczyńskie sentymenty i miłosne nadzieje

Jeszcze 3 minuty czytania

W czasie epidemii każde wyjście do kina jest wydarzeniem. W kinie film zapada w nas głębiej, o uwagę nie konkurują inne strony przeglądarki, towarzyszy nam poczucie wspólnoty z rozsadzonymi co drugi fotel widzami. I jeszcze coś. Znowu boimy się z dziewczynami powrotu wieczorem do domów. W ofercie miasta nocą do wyboru: cmoknięcia, zaczepki, ciężki krok za plecami. Ciemne bramy kamienic. Taksówki? Boimy się też taksówkarzy. Bohaterka filmu „Obiecująca. Młoda. Kobieta” przeciwnie – wychodzi każdemu z nich naprzeciw. Zresztą są to mili faceci, a nie żadni dewianci.

Z „Obiecująca. Młoda. Kobieta” wyszłyśmy, jak mi się wydawało, w pogodnych i bojowych nastrojach. Otrzaskane w filmowych konwencjach z uznaniem mówiłyśmy o robocie reżyserskiej Emerald Fennell, debiutującej w nowej roli. Pokazuje się na chwilę na ekranie komputera Cassie (Carey Mulligan), głównej bohaterki, w tutorialu makijażu. W stylu słodkiej, bezpruderyjnej idiotki doradza, jak osiągnąć efekt ust „idealnych do robienia laski” – pełnych, z wilgotną plamką. Fennell jest zawodową aktorką – można ją było zobaczyć w roli siostry Virginii Woolf w filmie „Virginia i Vita” (2018), w epizodach o dramatach płci, jak „Albert Nobbs” (2011) i „Dziewczyna z portretu” (2015). Wszystko byłoby wspaniale, gdyby nie to, że tego wieczoru najmłodsza z nas poczuła się „Obiecującą…” – dotknięta, ba!, zrozpaczona. To, co nam, filmoznawczyniom, wydawało się miłym odświeżeniem gatunku filmu gwałtu i zemsty (rape & revenge), dla nastolatki okazało się trudne do uniesienia.

Strasznie śmieszny film o gwałcie

Zanim poznamy tragiczną historię przyjaźni Cassie i Niny, towarzyszymy głównej bohaterce w jej mściwych randkach. Powtarza się ten sam schemat, w którym miły chłopak zabiera do siebie z baru półprzytomną nieznajomą i nie może oprzeć się pokusie, by ją wykorzystać. Dziewczyna daje sygnały, że nie ma ani siły, ani ochoty na zbliżenie, ale nie jest brana serio. I wtedy Cassie budzi się z alkoholowo-narkotycznego upojenia, a potencjalny napastnik kurczy się ze strachu. Ona jest przytomna! Fennell ustami bohaterów mówi: „Mężczyzna najbardziej boi się oskarżeń o usiłowanie gwałtu, a kobieta – że zostanie zgwałcona”. Nie musimy czytać wstrząsających zeznań ofiar „Gwałtu polskiego” (publikacja Mai Staśko i Patrycji Wieczorkiewicz ukazała się 8 marca 2020 r. nakładem Krytyki Politycznej), by przyswoić schemat, który prowadzi do gwałtu. To powszechna patologia, przekonują ekspertki.

Fennell daje publiczności satysfakcję skutecznego demontażu randki z opcją gwałtu w sferze fikcji, która przypomina rzeczywistość, ale rozgrywa się w granicach gatunku. Co więcej, gorzką lekcję na temat relacji damsko-męskich osładza pierwszorzędnym humorem. Do niedawna myślałyśmy, że dowcipy na temat gwałtu nie są śmieszne. Cóż, poprzednie pokolenia feministek prowadziły kampanię antypornograficzną, a przecież doczekałyśmy się wreszcie pornografii dla kobiet. A w XXI wieku na protestach okazało się, że kultura gwałtu jest nie tylko straszna, ale też potwornie śmieszna. Dowcip feministyczny rozkwita dziś na transparentach. Rebecca Solnit, amerykańska eseistka, autorka „Krótkiej i wesołej historii najnowszej dowcipu o gwałcie”, przyznaje, że zmiana dokonuje się dosłownie na naszych oczach, i to w globalnej skali. Jeśli feministyczne stand-uperki i scenarzystki filmowe dowcipkują na temat gwałtów, to znaczy, że odzyskujemy poczucie sprawczości. W ich przeraźliwie śmiesznych skeczach o gwałcie obiektem drwin są mężczyźni – bezmyślne typy, którym do gwałtu wystarczy byle pretekst i którzy wykonują potężny umysłowy wysiłek, by pojąć, dlaczego nie jest to już akceptowalne. Na filmie Fennell śmiejemy się w głos, widząc, w jaki popłoch wpadają mężczyźni na mściwych randkach zaaranżowanych przez Cassie, a w końcu wszyscy chłopcy ze studenckiego klubu, kiedy okazuje się, że sprawa zbiorowego gwałtu wybije jak szambo w dead endzie.

Na czym polega to obiecujące kobiece odświeżenie formuły filmu gwałtu i zemsty? Przypomnę, że to odmiana gatunkowa thrillera, seria filmów klasy B realizowana w Stanach Zjednoczonych od lat 70. w reakcji na drugą falę feminizmu. Od tego czasu przeszła różne ewolucje, a w jej kanonie okrzepły tytuły: „Dom po lewej stronie” (USA, 1972), „Thriller. A Cruel Picture” (SE, 1973), „Pluję na twój grób” (USA, 1978). Trzy akty filmu rape & revenge rozwijają się według schematu: gwałt – rekonwalescencja – zemsta. Wątek pomszczonego gwałtu pojawia się również w europejskim kinie autorskim – klasyczny przykład „Źródła” (SE, 1960) Ingmara Bergmana, w kinie feministycznym – tu polecam „Pułapkę” (CSRS, 1998) Vĕry Chytilovej, w kinie queer, np. „Kika” (1993) Pedro Almodóvara, w wariancie na opak: mężczyzna jako ofiara napaści seksualnej kobiet, np. w „Księdze objawienia” (AUT, 2006). Nie ma tu miejsca na omówienie wszystkich możliwych odmian. Dość powiedzieć, że emocje i etyka tego typu filmów są niestabilne i wchłaniają jak gąbka całą ambiwalencję, jaka dotyczy traktowania ofiar i sprawców w patriarchacie. Zasadnicza różnica wynika z tego, kto mści się za krzywdę ofiary gwałtu: jej ojciec („Prawo ojca”, PL, 1999), mąż („Nędzne psy”, USA, 1971), chłopak („Nieodwracalne”, 2002) czy ona sama („Kaliber 45”, USA, 1981, „Portret o zmierzchu”, RU, 2011). W jakim stopniu film jest osadzony w realiach, np. powojennych Mazur („Róża”, PL, 2011) czy ahistorycznego Siedmiogrodu („Katalin Varga”, RO, 2009), a na ile w historii kina, jak kino zemsty Quentina Tarantino („Grindhouse: Death Proof”, USA, 2007, „Kill Bill”, USA, 2003). Czy daje więcej pożywki dla masochizmu lub erotycznej podniety z dominacji, a może jest tylko kolejną okazją do męskiej konfrontacji („Bez przebaczenia”, USA, 1992)? Czy kino gatunku może budzić świadomość, w jakiej kulturze (gwałtu) żyjemy? Z filmów Patryka Vegi wiemy, że niekoniecznie.

„Obiecująca. Młoda. Kobieta”, reż. Emerald Fennell

„Obiecująca. Młoda. Kobieta” stanowi hybrydę kina gwałtu i zemsty z komedią romantyczną. Obiektem eksploatacji (w znaczeniu nadużycia) nie są już brudne afekty, ale dziewczyńskie sentymenty, miłosne nadzieje wpisane w komedię romantyczną, estetyka panieńskiego pokoiku (w skali domu „amerykańskie rokoko” jej matki), a nawet malarskość kobiecego wdzięku w stylu Boticcellego. To wahanie konwencji jest artystycznym ekwiwalentem dysonansu poznawczego, którego doświadczają ofiary. Zauważmy, że kiedy Cassie umiera z nudów za ladą kawiarni, jest po prostu tandetna, jak całe wnętrze. Ale kiedy między nią a Ryanem, kolegą ze studiów, budzi się uczucie, głowa dziewczyny wkomponowana zostaje w ramę niebieskiej sztukaterii, niczym w obrazach florenckich mistrzów renesansu. Fennell balansuje między konwencją thrillera i komedii romantycznej z wprawą kobiety w butach na wysokich obcasach. Wszystko to wygląda zgrabnie i sexy, ale daleko się w nich nie zajdzie. Trzeba w końcu, jak Cassie, wrócić boso nad ranem do domu albo podejść bez butów pod domek, gdzie odbywa się wieczór kawalerski. Świadek pana młodego zaśmiewa się – to doprawdy klisza klisz z lat 90. – kiedy do zabawy pijanych, rozgrzanych seksistowskim dowcipem facetów dołącza striptizerka. Klasyk!

Gwałt na kampusie

Dla publiczności, rozbawionej tą grą konwencjami, śmierć głównej bohaterki jest potężnym zaskoczeniem. Zemsta, obiecana w formule gatunku, nie będzie mogła się dopełnić. Ostatecznie wszystko pójdzie zgodnie z planem, ale już bez jej udziału. Próba wymierzenia sprawiedliwości przez kobietę w kulturze gwałtu okaże się dla niej śmiertelna w skutkach. Agresor, tak bardzo rokujący jako lekarz, mąż, obywatel, udusi ją dosłownie jedną ręką – z mięśniami wypracowanymi w studenckim klubie sportowym, w szale obrony swojego udanego życia przed niewiarygodną psychopatką bez dyplomu. Zauważmy, że pierwsze słowa, jakie padają w dialogu w filmie, to krótkie i dosadne „Fuck her!” – słowa wsparcia dla kumpla przy barze, który narzeka na koleżankę z pracy. Tak po prostu mężczyźni podnoszą się nawzajem na duchu, jeśli idzie o kobiety.

Imię głównej bohaterki też nie wróży nic dobrego. Cassie, Cassandra zna prawdę, ale nikt jej nie chce wierzyć. Czy ma to związek z mityczną Kassandrą, skoro tamta widziała przyszłość, a nie przeszłość? Rebecca Solnit, czytana między kolejnymi falami protestów i nielicznymi premierami w kinach, przypomina, że niewiara w słowa Kassandry była wynikiem klątwy, którą rzucił na nią Apollo za to, że nie chciała uprawiać z nim seksu. Już starożytni Grecy wiedzieli (sic!), że jako kobieta tracisz wiarygodność, kiedy odmawiasz i domagasz się prawa do własnego ciała. W eseju w zbiorze „Mężczyźni objaśniają mi świat” (Karakter, 2017) Solnit pisze o syndromie Kassandry, czyli tendencji do podważania wiarygodności zgwałconych kobiet. W relacjach ofiar zebranych w książce „Gwałt polski” też wybrzmiewa ten wątek, bo zeznania kobiet są dla krewnych i organów ścigania zbyt chaotyczne i absurdalne, zgłoszone za szybko lub za późno, nie wiadomo, czy są epizodem historii miłosnej czy już kryminalnej. W rezultacie ofiara traci pewność, co i czy w ogóle się wydarzyło.

Rebecca Solnit wraca do tego problemu w kolejnej książce, wydanej właśnie po polsku „Matce wszystkich pytań” (Karakter, 2021). W eseju „Krótka historia milczenia” sporo uwagi poświęca pandemii gwałtów na kampusach, gdzie sprawcami są i wykładowcy (np. etyki), i studenci (np. medycyny, jak w filmie Fennell). Przypomina, że serię feministycznych hasztagów i protestów w ostatnich latach zapoczątkowało hasło #yesallwomen, którym dzieliły się kobiety w mediach społecznościowych w reakcji na brutalny gwałt na Uniwersytecie Stanforda w 2016 roku. W książce „Gwałt polski” nie znajdziemy przykładów gwałtu na kampusie, ale to nie znaczy, że polska akademia jest od nich wolna. Po prostu relacje straumatyzowanych ofiar są tak skupione na indywidualnej historii, że nie obejmują zasięgiem obserwacji jakiegoś środowiska. Z kolei Solnit wskazuje na akademię zarówno jako ognisko pandemii gwałtów, jak i miejsce, w którym wypracowuje się nowe standardy konsensualnego seksu, a te stają się z czasem ogólnie obowiązującym prawem. Milczenie i bierność kobiet (zwykle znieruchomiałych ze strachu) nie może już być błędnie interpretowane jako zgoda na seks. Ta zgoda, w świetle amerykańskiego prawa, ma być przez obie strony wyrażona świadomie i aktywnie, a w czasie stosunku może zostać w każdej chwili odwołana.

„Młoda. Obiecująca. Kobieta”, reż. Emerald Fennell„Obiecująca. Młoda. Kobieta”, reż. Emerald Fennell. USA 2020, w kinach od marca 2021W filmie Fennell do gwałtu na kampusie doszło w przedakcji. Dowodem na to, co się wydarzyło, jest nie tylko pamięć Cassie o krzywdzie przyjaciółki, ale – jak na nasze czasy przystało – pamięć smartphone’a. W gwałcie, przypomina Solnit, bierze udział nie tylko sprawca i ofiara, ale pośrednio też obojętny świadek, który nie widział, nie słyszał, nie uwierzył. To dzięki temu rekwizytowi Cassie zdobywa dowód i odkrywa, że obojętnym świadkiem zbiorowego gwałtu kolegów ze studiów na jej przyjaciółce był Ryan, w którym właśnie zaczęła się zakochiwać. Miły, bystry, uprzejmy chłopak, kolega z roku, chirurg dziecięcy. Solnit, analizując zmowę milczenia wokół gwałtów, podkreśla, że męskie milczenie jest formą kompromisu na rzecz władzy i przynależności do męskiego klubu z klasy średniej. Chłopak chciał należeć do paczki, choćby to była paczka zwyrodnialców. Problem w tym, że Ryan nie tylko milczał – na nagraniu słychać jego rechot. Cóż z tego, że jest to śmiech zakłopotania… Wśród uczestników zmowy milczenia jest też pani dziekan, agentka patriarchatu, która jest zdania, że „chłopcy powinni dostać swoją szansę”. (Chyba że chodzi o jej córkę, wtedy nie ma taryfy ulgowej). Dziekanka oddala skargi, a przyznaje, że na jej biurko trafia kilka zgłoszeń tygodniowo, w skali roku – setki. W obronie „chłopców, którzy powinni dostać swoją szansę”, do niedawna występował też adwokat, który czerpał osobiste zyski z każdego umorzenia sprawy. Nawet on zostaje uznany za chorego psychicznie, kiedy wreszcie odmawia obrony napastników. W kulturze gwałtu musisz się mocno starać, żeby nie zwariować. Kiedy właściwie w ramach tej kultury wyrażamy zgodę na gwałt: siadając przy barze, dając sobie postawić drinka, przyjmując zaproszenie do domu czy już logując się do aplikacji randkowej?

Gdybym miała siedemnaście lat, prawdopodobnie sama byłabym zdruzgotana „Obiecującą. Młodą. Kobietą”. Mimo dziewczyńskiej słodyczy tego filmu (ciasteczka, lizaki, poduszki), a może właśnie przez nią, utożsamiamy się ze zranioną niewinnością (chociaż bohaterka przekroczyła już trzydziestkę). Jakby bajeczny muffin komedii romantycznej był ciastkiem z wróżbą Kassandry: „To się źle skończy”.