Zniszczenie i tajemnica
Charles Demuth, rawpixel.com (CC BY 4.0)

26 minut czytania

/ Literatura

Zniszczenie i tajemnica

Anna Dżabagina

Twórczość Narcyzy Żmichowskiej i jej biografia dostarczają – bynajmniej nie szczątkowych – materiałów, by z autorki „Białej róży” uczynić XIX-wieczną ikonę safickiej kultury w Polsce

Jeszcze 7 minut czytania

Narcyza Żmichowska wydaje się wielką nieobecną na mapie polskiej queerowej historii. Nie znajdziemy jej biogramu w klasycznych już „Homobiografiach” Krzysztofa Tomasika, a Wojciech Śmieja w „Literaturze, której nie ma” podaje, że „szczątkową obecność homoseksualizmu kobiecego” w jej tekstach opisują feministyczne badaczki. Tymczasem zarówno twórczość Żmichowskiej, jak i jej biografia dostarczają – bynajmniej nie szczątkowych – materiałów, by z autorki „Białej róży” uczynić XIX-wieczną ikonę safickiej kultury na miarę brytyjskiej Anne Lister.

Takie próby podejmowano głównie w eseistyce, o czym świadczą poświęcone Żmichowskiej fragmenty „Lesbos” Renaty Lis czy „Niewidzialna lesbijka na balu” Izabeli Filipiak. Mimo tych prób próżno szukać pisarki w budowanym od kilku dekad zmaskulinizowanym panteonie polskiej literatury queer. Zresztą przypadek Żmichowskiej i jej twórczości w ogóle jest dziwny, nie mieści się do końca w odpowiednich ramach historycznoliterackich.

Była wykształconą emancypantką, wraz z całym niezbywalnym wobec tego faktu XIX-wiecznym zestawem rekwizytów. Nigdy nie wyszła za mąż i skutecznie unikała tego zagrożenia. Otaczała się gronem bliskich przyjaciółek nazywających się „Entuzjastkami” („W pewnej dobie rozkwitu entuzjastek społeczeństwo to wygląda na rodzaj ula, w którym Gabriela jest królową pszczół” –pisał Tadeusz Boy-Żeleńskich), podopiecznych i wielbicielek (do tego grona w panieńskich latach zaliczała się też matka Boya, Wanda Grabowska). Jako pisarka bywała jednocześnie anachroniczna i wybiegająca daleko poza własną epokę. Jak ujmował to Boy-Żeleński: „Miała w sobie możliwości jakiejś George Sand i jakiejś Colette, była dla ówczesnego poziomu zbyt śmiała i zbyt subtelna zarazem”. Twórczo czuła się zdławiona przez okoliczności własnej epoki – zarówno polityczne, jak i obyczajowe. W latach siedemdziesiątych skarżyła się w liście do przyjaciółki: „W ogóle ciąży na nas okropniejsze od cenzury jarzmo: jest to pewna konieczność naszego położenia, stanowcze wymaganie opinii ogólnej, żeby tylko wysoce cnotliwej dążności, romanse, komedio-opery pisać. Nikt, choćby chciał nie śmiałby, i co więcej, z księgarsko-wydawniczego interesu nie mógłby nic «niemoralnego» oryginalnie ogłosić”.

Wyruszamy na poszukiwanie naszych queerowych korzeni. Spróbujemy opisać homo-, trans- i bidziedzictwo, bo wiemy, że queer jest też specyficznie polski.
„Hom-e. Nienormatywne historie Polski” to cykl, w którym przybliżamy kulturę polską od strony tęczy. Historyczki i reporterów zachęcamy do pogłębionych kwerend w archiwach, badaczy kultury i krytyczki do odważnych reinterpretacji. Osoby LGBTQ+ walczyły na frontach wojen, współtworzyły ruch Solidarności, stały w kolejkach po pralki, szukały szczęścia. Są częścią naszej historii. Ich duma jest naszą wspólną dumą.

Cykl dedykujemy naszemu zmarłemu we wrześniu 2021 roku przyjacielowi, współredaktorowi „Dwutygodnika”, Pawłowi Soszyńskiemu, który był pomysłodawcą, siłą napędową i twórcą tego projektu, dobrym duchem wielu queerowych historii.

Jej fragmentaryczny, chwilami chaotyczny dorobek pisarski sugeruje jednak, że ani interes księgarsko-wydawniczy, ani ta podwójna cenzura nie powstrzymywały jej przed przemycaniem „niemoralnych” treści w zawiłych, wielowarstwowych, szkatułkowych powieściach. Być może tym, czego dotyczyła ta skarga, było również nieheteronormatywne doświadczenie, które stało się jej udziałem. Nie jest tajemnicą, że pisarka przeżywała homoerotyczne fascynacje innymi kobietami, z których zwierzała się w prywatnej korespondencji – mieszcząc się wszakże w bezpiecznej epistolarnej konwencji epoki.

Do brata Erazma pisała o Eleonorze Ziemięckiej: „Mogłabym się w niej kochać, gdybym była mężczyzną – ale jej kochać nie mogę”. Te same słowa powtórzy dekadę później Kazimiera, literackie alter ego autorki, po spotkaniu Augusty, tytułowej bohaterki najsłynniejszej safickiej powieści Żmichowskiej, „Białej róży”. Zresztą fascynacje Narcyzy nie były wyłącznie platoniczne. W tym kontekście o queerowym potencjale jej twórczości być może najlepiej świadczy najsłynniejsza powieść Żmichowskiej, „Poganka” z 1846 roku. Gdy ponad pół wieku później powieść ukazała się w serii „Biblioteki Narodowej”, w swoim wstępie Boy-Żeleński – główny destabilizator heteronormatywnej wersji biografii Żmichowskiej w Drugiej Rzeczpospolitej – pisał: „Bezpośrednią pobudką tego utworu było namiętne «posiestrzenie» między Narcyzą a drugą kobietą. Najnamiętniejszy poemat zrodził się z przyjaźni między dwiema kobietami”. Tą kobietą była Paulina Zbyszewska.

Romans Gabrieli

O samej Zbyszewskiej wiadomo niewiele. Urodziła się w 1822 roku w rodzinnym majątku w Kurowie nieopodal Lublina. Zamożna, utalentowana, wykształcona, muzykalna – uczęszczała na wykłady Hegla w Berlinie i Micheleta w Paryżu. Mówiła płynnie kilkoma językami. W swoich pamiętnikach Deotyma opisała ją słowami: „Mądra jak Minerwa, a groźnie piękna jak Junona”. Ostatnie dekady życia spędziła w Warszawie (w 1870 roku mieszkała przy Mazowieckiej 8, naprzeciw kamienicy, w której kilkadziesiąt lat później zamieszka dr Zofia Sadowska, bohaterka najgłośniejszego lesbijskiego skandalu międzywojnia). Nigdy nie wyszła za mąż. Zmarła w 1892 roku, została pochowana na Cmentarzu Powązkowskim.

Historyczki literatury i edytorki korespondencyjnej spuścizny Żmichowskiej, z nielicznymi wyjątkami, o Zbyszewskiej wypowiadały się raczej oszczędnie lub posługując się typową w przypadku queerowych biografii mową ezopową. W pierwszych, jeszcze XIX-wiecznych wydaniach listów Narcyzy Paulina traktowana była z największą dyskrecją, a jej imię anonimizowano do inicjału, co Maurycy Mann tłumaczył tym, że „chcieli zachować w tajemnicy bohaterkę tej romantycznej historii, o której niegdyś wiele się mówiło w gronie entuzjastów i entuzjastek”. Z kolei w edycji z 2007 roku opracowanej przez Barbarę Winklową i Helenę Żytkowicz w notce biograficznej poświęconej Zbyszewskiej czytamy lakoniczne: „Latem 1844 r. Paulina i Narcyza zjechały się w Poznaniu u Moraczewskiej i odtąd najserdeczniej się zaprzyjaźniły. Zbyszewska zaprosiła Narcyzę do swojego majątku Kurowa, gdzie Żmichowska przebywa kilkakrotnie”. Dodawały także, że „w okresie przyjaźni Zbyszewska wywierała pewien wpływ na twórczość Żmichowskiej”. Jednak w świetle zachowanych źródeł „najserdeczniejsza przyjaźń” i „pewien wpływ na twórczość” wydają się co najmniej niedopowiedzeniem.

Gdy Narcyza poznaje Paulinę, ma dwadzieścia pięć lat i za sobą już lata spędzone w Paryżu oraz debiut poetycki pod pseudonimem Gabryella. Paulina właśnie wróciła po kilkuletniej podróży do Włoch. Spotykają się u wspólnych znajomych w Poznaniu. Jak pisał Boy, Narcyza „pierwszy raz spotkała się z typem w rodzaju Pauliny: uroda, talent, urok artyzmu, inteligencja błyskotliwa, niepodległa, zuchwała, igrająca z pojęciami jak piłką, filozofia własnego kaprysu, przy tym europejska kultura, znawstwo, wiedza – wszystko gromadzone po to, aby sobie uczynić z tych cennych darów podnóżek własnej przyjemności”. Paulina wdziera się do życia młodej poetki z impetem, nie zważając na okoliczności i nie przyjmując sprzeciwu. Niemalże porywa ją do swojego majątku w Kurowie. „Szczęśliwe to zepsute dziecko ta Paulina, wyobraźże sobie, przyjechała tu umyślnie, żeby mnie w Lubelskie na kilka dni chociaż zabrać. Wyraźnie się zdziwiła, że jest coś w potocznem życiu, czego nie można zrobić czasem”, pisała Narcyza do Anny Kisielnickiej w marcu. Kilka tygodni później dodawała: „Ty ani zrozumieć możesz, skąd w taki szalony wir się zakręciłam, a to wszystko datuje od pierwszych Pauliny odwiedzin”.

Fascynacja i uwielbienie, które w Żmichowskiej wzbudziła Zbyszewska, graniczyły niemal z pobożnością. W kwietniu 1844 roku Żmichowska pisała do Anny: „Paulina wszystkimi ponętami ściągnęła ku sobie całą moją istotę; gdy mówi – to tak szlachetnie, że mimowolnie ręka się ku niej wyciąga; gdy śpiewa – to takie czary, żebym się czasem modlić do niej chciała”. Tygodnie i miesiące spędzone w Kurowie upływały na czytaniu książek, rozmowach i wspólnym tworzeniu – umuzykalniona Paulina komponowała melodie do słów poezji Narcyzy. Według Winklowej i Żytkowicz w okolicy huczało także od plotek, że „obie panny (…) krótko ostrzyżone jeżdżą konno w ostrogach, palą cygara, a wieczorami na spotkaniach (…) wygłaszają kontrowersyjne poglądy na temat małżeństwa i rodziny”.

Gdy chorowały, opiekowały się sobą nawzajem. Gdy się rozstawały, pisały do siebie listy. W jednym z zachowanych fragmentów tej korespondencji Paulina pisze:

Słuchaj, Narcysso, Matka twoja, gdyby żyła, przeklęłaby miłość twoją – albo ciężką łzą matki opłakałaby nasz związek (…). Kochanko, starać się będę jechać na Poznań (…) Zjedziemy się we Wrocławiu i na powrót razem do Polski wrócimy już na zawsze, na bardzo długo… Moja jedyna, ja ciebie kocham całą siłą mojego bytu – ale, aby cię godnie kochać, braknie mi cnoty i wzniesienia ducha – nie dosyć jeszcze – ale co było skarbów w duszy mojej, wszystko ci oddam – wszystko.

Obietnice te nie doszły do skutku i już wiosną 1845 roku nastąpił rozpad kurowskiej idylli. Źródła rozstania kobiet pozostają tajemnicą. Bywały tłumaczone różnicami klasowymi i nieporozumieniem ideologicznym (z ducha demokratka Żmichowska miała nie godzić się z arystokratycznymi obyczajami Zbyszewskiej), chimerycznością natury Pauliny, wreszcie „zaborczością” i „zazdrością” młodej pisarki, która zapragnęła miłości na wyłączność. Na nieporozumienie na tym ostatnim tle (nieporozumienie czy niemożliwość spełnienia potrzeby?) wskazują słowa samej Narcyzy, która zwierzyła się w liście do Bibianny Moraczewskiej:

Paulina jest genialną kobietą, łatwiej mnie wytłumaczysz, jak zrozumiesz wtedy z geniuszem pierwszy raz w życiu do czynienia miałam, zmierzyłam go moją poziomą miarą, uwielbiłam, ukochałam, ale na koniec chciałam być także najlepiej, najwyłączniej kochaną – kiedy mi Paulina ze swoją biegłą dialektyką zaczęła dowodzić, że to jest wielkie głupstwo, mnie się coś w mózgu przewróciło i doprawdy poczułam, że w sercu także coś przewracać i psuć się zaczyna.

To, co zaczęło się wówczas psuć, rozpadło się ostatecznie z końcem maja 1845 roku, kiedy Żmichowska została zapakowana do wozu i odesłana do Warszawy – tam Wincenta Zabłocka odebrała ją z podróży „jak rzecz jakąś martwą i bezużyteczną”.

Z narracji Żmichowskiej na ten temat wyłania się poczucie niemocy, apatii, wstrząsu, wypalenia i ogromu cierpienia. Według słów pisarki jego skala przewyższyła nawet doświadczenie utraty ukochanego brata Janusza, który zmarł kilka lat wcześniej. W tym okresie pisała do Moraczewskiej: „Były chwile, w których przecierpiałam całą mojej boleści należność, były godziny, w których przemyślałam więcej niż w całym lat moich biegu. To, co zostało po mnie, zaiste, nie jestem to ja. (…) Jak paraliżem tknięta, nie mogę wyjąkać nawet, co mnie boli”. Z tego poczucia dysocjacji i choroby milczenia młoda pisarka zaczęła leczyć się najlepiej, jak potrafiła – pisząc.

„Cała moja biografia”

„Poganka” zaczyna się ukazywać w czerwcu 1846 roku na łamach „Przeglądu Naukowego” i w pierwotnej wersji stanowi wyłącznie część narracji prowadzonej przez protagonistę Beniamina. Dopiero po kilkunastu latach Narcyza dodaje do powieści nadrzędną, retrospektywną ramę narracyjną, która opisuje spotkania „w gronie kominkowym”, będącym audytorium dla opowieści protagonisty. Narrację tej ramy prowadzi Gabriela, z rozmachem portretująca przyjaciół zebranych w tym gronie. Rezygnuje jednak z autoprezentacji, radząc dociekliwym czytelnikom: „Przebiegnijcie tę książkę, będziecie mieli niektóre zarysy, jestem tym wszystkim, co w niej napisałam, chociaż jestem daleko więcej tym, czego w niej nie napisałam wcale”.

Przy kominku dochodzi do swobodnej dyskusji na temat istoty miłości. Do odpowiedzi wywołany jest Beniamin (przedwcześnie postarzały i owładnięty „dziwną chorobą milczenia” dwudziestosześciolatek), który decyduje się podzielić odpowiedzią, jednocześnie przestrzegając, że będzie „cała jego biografią”. Swoją historię snuje od momentu narodzin, przez chwile szczęśliwego dzieciństwa, po okres dorastania spędzony wśród kochającej rodziny. Idylliczny obrazek zostaje zmącony, gdy Beniamin ma siedemnaście lat. Seria przedziwnych i niepokojących wypadków zaczyna się od powrotu z tułaczki jednego z jego braci – Cypriana, śmiertelnie chorego malarza. Podczas nocnego napadu gorączki snuje przed Beniaminem fantasmagoryczne wizje dzieła swojego życia. Jest nim obraz „Aspazja i Alcybiades”, którego tworzenie w tajemniczy sposób zdaje się pozbawiać artystę sił witalnych. W pięknych i delikatnych rysach młodszego brata rozpoznaje Alcybiadesa („w pięknych młodej Grecji latach”) ze swojej wizji, naznaczając go tym samym na kochanka demonicznej, groźnie pięknej Aspazji.

W czysto gotyckim stylu wkrótce potem, ukąszony miłosną wizją rozsnutą przez brata, Beniamin gubi się w lesie podczas pełnej grozy burzowej nocy. W galopie na spłoszonym koniu dostrzega „jakąś czarność mocniejszą, prawie do cienia mojego podobną”, która w świetle błyskawicy okazuje się – Aspazją. Goniąc za nią, Beniamin trafia do tajemniczego zamczyska, gdzie „niemymi znakami służących wiedziony” trafia na bal kostiumowy. Spotkana tej nocy Aspazja tylko powierzchownie zdaje się przypominać anielską fantazmatyczną wizję, którą młodzieniec ukochał. Atmosferę niesamowitości podkreśla jej niejasny status ontologiczny (urodziła się „w którymś roku którejś olimpiady greckiej”) i „martwe”, okrutne piękno („oczy – były jak gdyby zmarłe od dawna – jak pożyczone od trupa – najpiękniejsze, ale do patrzenia jedynie”). Okrutna jest także sama pani na zamku – zapytana przez Beniamina o miłość, roztrzaskuje lutnię o marmurową posadzkę, odpowiadając „ja kocham jak Bóg – zniszczeniem i tajemnicą”.

Miłość jako zniszczenie i tajemnica staje się udziałem Beniamina, zwabionego w pułapkę przez wampiryczną Aspazję, która zamiast kochać – żeruje na swojej ofierze: „Najpierw oddałem jej wspomnienie umarłego brata – wyciągnęła je z pocałunkiem, rozwiała na słowa. Potem oddałem jej wszystkie moje upodobania (…) Porzuciłem rodzinę (…) Aspazję kochałem tylko – i nie przerażała mię ta nędza moralna – w niej odnajdywałem siebie”. Lata spędzone w tym związku stają się okresem przepychu, pełnego poddania się woli i kaprysom kochanki, zapamiętanych przez Beniamina tylko w mglistych zarysach („to nie byłem ja – to były jednochwilowe życzenia – fantazje, upodobania Aspazji”). Ta miłosna maligna kończy się dopiero w chwili, gdy protagonista popełnia morderstwo z zazdrości i zostaje porzucony przez kochankę. Wraca do domu w rozpaczy i żałobie, na gruzy dawnego rodzinnego szczęścia. W chwili desperacji decyduje się na zniszczenie obrazu, przekleństwa, które związało go z Aspazją. Akt zniszczenia malowidła okazuje się jednocześnie aktem symbolicznego samozniszczenia: „Ledwie pierwsze na ogień rzuciłem spojrzenie, uczułem się pod wpływem niepojętej władzy – istota moja rozdzielała się niby – wola występowała ze mnie, boleść opuszczała pierś moją, łączyła się z obrazem, a ciało zmartwiałe i bezsilne jak ciało trupa nie mogło żadnego zrobić poruszenia”. Od tej chwili Beniamin staje się pogrążoną w apatii ludzką skorupą. Później dowiaduje się, że spalenie obrazu sprawiło, że na zamku wśród „okropnych konwulsji” ciało Aspazji sczerniało na węgiel – gdyż, jak pointował swoją opowieść – „kobieta ta była – poganką”.

Gotycki szyfr

Fabuła powieści i wybrana przez Żmichowską stylistyka doskonale przekładają się na charakterystykę gotyckiej konwencji, analizowanej przez Eve Kosofsky Sedgwick jako jeden z pierwszych trybów wypowiedzi w kulturze europejskiej, który umożliwiał wyrażenie skrywanej i tłumionej homoseksualności. Charakterystykę tego kodu omawiał Piotr Sobolczyk w „Queer Gothic – Queer Modernism”. Z tej perspektywy pojawiające się w tekście gotyckie motywy stają się szyfrem, kodującym nieheteronormatywne doświadczenie (podobnie funkcjonującym w XIX wieku szyfrem były – nieustannie powracające w „Pogance” – odwołania do antycznej Grecji). Do elementów tego kodu należą powtarzające się motywy ciszy („choroba milczenia” odsyłająca do tropu homoseksualności jako „miłości, która nie śmie wymówić swojego imienia”), tajemnicy („tajne znaki” prowadzące Beniamina po zamku, podsycające atmosferę gotyckiej paranoi) czy konstrukcje sobowtórowe (i ich wariacje, takie jak lustro, odbicie czy obraz). Te ostatnie z jednej strony są „rozsadnikiem społecznej paranoi”, z drugiej stają się szansą na wyrażenie potrzeb i pragnień niemieszczących się w ramach przyjętej społecznie obyczajowości.

Analizując tropy queerowego gotyku, Sobolczyk zwraca uwagę na to, że jako formalny przejaw motywu sobowtóra można potraktować także „rozszczepienie narratorów, zrywanie ciągłości narracji, zamieszczanie historii w historii, metafikcjonalne zabiegi jak «znalezione rękopisy»”. W tym kontekście typowe dla pisarki strategie twórcze nabierają dodatkowego znaczenia. Nie chcąc zamilknąć pod dyktatem społecznej cenzury, Żmichowska decyduje się opisać swoje doświadczenie – siejącą zniszczenie, będącą tajemnicą, zakazaną miłość. Jednocześnie, jak ujmowała to Renata Lis, niczym „morderczyni doskonała, zawsze ma dokąd się wycofać, na każdym kroku produkuje sobie alibi”.

Szczególnie znacząca wydaje się pewna niespójność (umyślna czy przypadkowa?), która pojawia się w tej misternej konstrukcji. Po opowieści Beniamina następuje klamra w postaci powrotu do kominkowego grona. Choć we „Wstępnym obrazku” narratorka wyraźnie podkreśla, że „Beniamin własną biografią rozpoczął zbiór swych powieści, które nam się przez całą zimę snuły potem”, to już w zakończeniu okazuje się, że Beniamin odchodzi, a osobą, która przy kominku snuje opowieści („cudze”, w postaci znalezionych rękopisów), jest sama Gabriela. To czyje były te powieści i czyja biografia?

W tym świetle proces pisania „Poganki” byłby dla Żmichowskiej jednocześnie procesem przepracowywania traumy relacji i rozstania ze Zbyszewską. Procesem siłowania się z milczeniem i potrzebą mówienia, które nie zakończyły się wraz z opublikowaniem ostatniego odcinka kominkowej opowieści. Taką zależność sugeruje zwierzenie pisarki z listu do Moraczewskiej, pisanym równolegle z powieścią: „O najokropniejszym przejściu życia mojego z najzimniejszą krwią mogę mówić jak o patologicznym zjawisku, jak zdrowy o chorobie, jak wyratowany o niebezpieczeństwie (…) Czy ją kochałam? pamiętasz zapewne, ale tak się kochać nie godziło, więc po złem kara. Co ona biedna winna temu, (…) że wziąwszy życie moje jak ćwiartkę papieru zaczęłam z niego arabeski podług jej fantazji wycinać (…) Czy już zdrowa jestem? Przy wydarzonej sposobności powiedzieć ci nie omieszkam. (…) Wiesz zaś, co ja zdrowiem nazwę? Oto tę chwilę, w której spotkam P. bez żalu, bez pretensji, że mi obrazek i plan jakiegoś szczęścia zepsuła”.

Taka sposobność przytrafiła się dopiero kilka lat później, w okolicznościach, które same w sobie mogłyby się stać podstawą obiecującego scenariusza. W 1849 roku w ręce carskiej policji trafia korespondencja pomiędzy kobietami i – ze względu na jej „demokratyczny” charakter – obie zostają osadzone w twierdzy w Lublinie. Spotykają się w więzieniu. To spotkanie wywołuje niepokój przyjaciółek Narcyzy – do Bibianny napisze wówczas: „Dlaczego ciebie zmartwiło, że ja znów tak jak dawniej z P. jestem? (…) Ja ci powiem tylko, że gdyby 77 razy rozstałyśmy się jeszcze, a gdyby za każdym razem ona wróciła do mnie z takimi jak tutaj słowy, z takim jak tutaj uczuciem i na tej jak tutaj drodze, to ja bym 77 razy przebaczyła i ukochała na nowo”. Słowa Pauliny nie są niestety znane, wiadomo jednak, że wkrótce po wyjściu z więzienia drogi kobiet ostatecznie się rozeszły.

Patriotyczny straightwashing

Queerowa geneza „Poganki” w zasadzie nigdy nie stanowiła szczególnej tajemnicy. O łatwości, z jaką przez współczesnych mógłby zostać rozszyfrowany ten gotycki poemat, zdawała się wiedzieć sama Żmichowska, pisząc w grudniu 1846 roku do Heleny Turnowej:

Herr Jesu! co to z tej «Poganki» narobili. Gdyby to było w Poznaniu, toby się chyba nie obeszło bez dwóch wyzwań, trzech mdłości, jednego samobójstwa, siedmiu bezimiennych listów i algebraicznej sumy plotek – u nas w Warszawie znów wszystko cichuteńko. Chodzę po ulicy bezpiecznie, nie straciłam ani jednej znajomości.

Dla grona wtajemniczonych historia romansu ze Zbyszewską była wyraźnym tłem powieści, jednym z wielu rozsianych po tekście tropów autobiograficznych.

Gdy w 1880 roku Hipolit Skimborowicz opublikował w „Bluszczu” wspomnienia „Gabryella i Entuzyastki”, w których przypisywał rzeczywiste imiona i nazwiska do postaci zebranych przy kominku, powstrzymał się jedynie przed demaskacją Beniamina, wolał „zamilczeć”, nie chcąc ujmować protagoniście poetyckiego uroku. Po raz pierwszy to milczenie zostało przerwane w 1916 roku w szkicu «Poganka» Narcyzy Żmichowskiej: geneza, źródło, artyzm i idea utworu” Maurycego Manna. W dwudziestoleciu międzywojennym jego tropy podjął i rozwinął wspomniany już Boy-Żeleński.

Jednak równolegle do tej historycznoliterackiej queerującej subwersji rozwijał się zdecydowanie silniejszy nurt patriotycznego objaśniania zagadek powieści i samej powieściopisarki. Bezpośrednio z Żeleńskim polemizował Zygmunt Wasilewski, publicysta i polityk stronnictwa narodowego. W monografii „Aspazja i Alcybiades” dość prześmiewczo nazywał interpretację Boya uproszczeniem, które „powstało z założenia, że wskutek jakiegoś zboczenia fizjologicznego w naturze Żmichowskiej panieńska jej przyjaźń dla Zbyszewskiej zamieniła się w namiętność miłosną”. Emocjonalną wylewność korespondencji dotyczącej sprawy tłumaczył – jak zwykle – konwencją epoki, która czytana dosłownie miałaby świadczyć o XIX-wiecznej „katastrofie nagminnego homoseksualizmu”. Kategorycznie podkreślał (czy wręcz zaklinał), że Żmichowska „przecież nie sprzedała duszy za miłość jak Beniamin. Nic nie miała wspólnego z jego historią”.

Nieco mniej kategorycznie ton ten powraca również w późniejszych opracowaniach. Gdy w 1955 roku Mieczysława Romankówna próbuje objaśnić „Zagadkę «Poganki»” na łamach „Życia Literackiego”, dystansuje się do homoseksualnych rewelacji i wyraźnie próbuje naprowadzić tę historię na „właściwe” tory. Twierdzi przykładowo, że okres spędzony w Kurowie upłynął Zbyszewskiej i Żmichowskiej na „rozmowach prawdopodobnie o treści społeczno-politycznej”. Wspólnota ideologiczna i działalność konspiracyjna miały być, zdaniem badaczki, nie tylko wyłącznym gruntem dla tej relacji, lecz także powodem jej rozpadu. Taka wizja najsłynniejszej powieści Żmichowskiej utrzymuje się również współcześnie. Gdy w 2010 roku Barbara Zwolińska w poświęconym „Pogance” rozdziale „W poszukiwaniu tożsamości. O bohaterach powieści Narcyzy Żmichowskiej” pisze o „paraboliczno-ezopowej” warstwie powieści, ma na myśli sensy polityczne i aluzje patriotyczne.

Z patriotyczną legendą biografii Żmichowskiej polemizuje Grażyna Borkowska w swoich „Cudzoziemkach”, proponując feministyczną lekturę jej życia i twórczości. Borkowska nie tylko podważa narrację o wyłącznie konspiracyjnym charakterze działalności koła Entuzjastek (jak gdyby polska historiografia nie potrafiła wyobrazić sobie tajnej XIX-wiecznej grupy spotykającej się w celach innych niż polityczne), ale przywołuje również krytyczne wypowiedzi samej pisarki na temat szkodliwości i nieproduktywności działań podziemia. Przytacza także argumenty obalające tezę o ideologicznym uniesieniu Żmichowskiej. Jak słusznie zauważa Borkowska, upolitycznianie działań i relacji „z natury niepolitycznych” było typową postawą badaczy wobec aktywności kobiet w XIX wieku.

Jednak w przypadku Żmichowskiej szczególnie uderza właśnie to, jak ten mechanizm upolityczniania przełożył się de facto na proces wypierania: queerowości z jej biografii i samej biografii z wszelkich śladów queerowości. Niezależnie od faktycznego stopnia zaangażowania pisarki w działania konspiracyjne, spojrzenie w materiały źródłowe dowodzi, że sprowadzanie jej relacji ze Zbyszewską wyłącznie do wspólnoty społeczno-politycznych dążeń jest zaklinaniem rzeczywistości i mniej lub bardziej świadomym produkowaniem patriotycznej zasłony dymnej, która w przypadku polskiej historii literatury wydaje się szczególnie skuteczna i trwała. O tym, z jaką zaciekłością i backlashem spotykają się próby uchylania tej zasłony, mogą świadczyć burze wokół „kłamstwa konopnickiego”, powracające niemal cyklicznie w okolicach Parady Równości i Marszu Niepodległości.

Na początku lat dziewięćdziesiątych w klasycznej dla studiów lesbijskich książce „The Apparitional Lesbian: Female Homosexuality and Modern Culture” Terry Castle pisała o zaskakującej „niewidzialności” historycznych queerowych kobiet pozostających przecież na pełnym widoku (ukrytych jedynie w szafach bibliotek i archiwów). Jej skarga dotyczyła nie tylko niespostrzegawczej historii ogólnej, lecz również bezkrytycznie męskocentrycznej historii queerowej. Trzy dekady później skargi te pozostają aktualne w kontekście polskiej historiografii, czego Żmichowska jest doskonałym przykładem. W tym przypadku dodatkową przeszkodą utrudniającą spostrzegawczość jest patriotyczna zasłona dymna, wynikająca być może ze specyfiki lokalnej kultury. Martyrologiczno-patriotyczną narrację na temat autorki Narcyzy udało się już zdestabilizować, a feministyczną legendę jej biografii niepodważalnie utrwalić. Jak będzie z queerową?

Projekt realizowany przy wsparciu Ambasady USA w Polsce / The project is supported by the U.S. Embassy in Poland

Logo Ambasady USA w Polsce

This article was funded by a grant from the United States Department of State. The opinions, findings and conclusions stated herein are those of the author and do not necessarily reflect those of the United States Department of State.