Ukryta królowa
fot. Anna Beata Bohdziewicz

9 minut czytania

/ Literatura

Ukryta królowa

Adam Lipszyc

Drogą nieprzerwanych lektur, rozmów i nasłuchów radiowych nieustannie, rok po roku, opukiwała rzeczywistość. Cierpliwości nie miała tylko do draństwa – 22 grudnia zmarła redaktorka Maria Ofierska

Jeszcze 2 minuty czytania

„Gdy przyjdzie Mesjasz,
nie zniszczy tekstu tego świata,
a jedynie go troszkę zredaguje”
Juda ibn Tibbon 

W roku 1999, gdy miałem opublikować jeden ze swoich pierwszych tekścików, moja nadopiekuńcza matka umówiła mnie ze znajomą panią redaktor, by ta zerknęła fachowym okiem na moje wymodziny. Starsza pani była w pracy i miała dla mnie tylko kwadrans. Usiedliśmy przy jakimś bocznym stoliku, redaktorka wyjęła mi z ręki wydruk mojego tekstu i od razu zaczęła nanosić poprawki. Ołówkowe wężyki, podkreślenia, skreślenia i dopiski zjawiały się na kolejnych stronach błyskawicznie a bezlitośnie, równolegle zaś ostrzeliwano mnie komentarzem ustnym – raz względnie łaskawym, raz chłodno karcącym – za każdym razem świadczącym o tym, że czytelniczka nie skupia się wyłącznie na językowej poprawności: „A to ciekawe”, „A to sobie zostaw na rozmowy z kolegami”, „Nie wierzę, że mógł zrobić coś tak głupiego”. Po niespełna kwadransie tekst był gruntownie przeorany, mnie zaś z wydrukiem w łapie wystawiono za drzwi. Redaktorka wracała do właściwej pracy.

Maria Ofierska, którą wtedy po raz pierwszy widziałem w akcji, była ukrytą królową polskiej kultury powojennej. Jako reprezentantka kultury niezależnej w ramach kultury oficjalnej (to określenie zaprzyjaźnionego z nią Krzysztofa Pomiana), prowadząc nieustanną, skomplikowaną grę z cenzurą, przez lata tworzyła lub współtworzyła kluczowe serie wydawnicze, które wywierały decydujący wpływ na to, o czym i jak się w Polsce myślało. Z wykształcenia socjolożka, od 1952 roku pracowała w Państwowym Wydawnictwie Naukowym, gdzie na początku lat 60. objęła kierownictwo redakcji socjologicznej. Wydawała najważniejszych polskich socjologów i socjolożki, Marię Ossowską, Stanisława Ossowskiego, Zygmunta Baumana, Antoninę Kłoskowską czy Jerzego Szackiego, a w ramach serii „Biblioteka Socjologiczna” takich klasyków jak Émile Durkheim, Maurice Halbwachs, Claude Lévi-Strauss, Marcel Mauss, Karl Mannheim czy Georg Simmel. Po konflikcie z dyrekcją odeszła z PWN-u w roku 1977, ale już w roku 1981 objęła w Państwowym Instytucie Wydawniczym kierownictwo słynnej „Biblioteki Myśli Współczesnej” (tzw. „Plus Minus Nieskończoność”), którą zarządzała do roku 1993. W ramach tej serii ukazywały się niemal wyłącznie ważne lub po prostu najważniejsze teksty dwudziestowiecznej humanistyki – za czasów Ofierskiej (patrzę tylko na swoją półkę) prace Jürgena Habermasa, Paula Ricoeura, Helmutha Plessnera, Karla Jaspersa, Barbary Skargi, Krzysztofa Pomiana i wielu innych – bez których życie intelektualne w Polsce miałoby się znaczniej gorzej. W tym czasie Ofierska współpracowała też z wydawnictwami podziemnymi, redagując dla nich, jak się zdaje, całe mnóstwo rzeczy. Wreszcie, w latach 1994–2000 zajmowała się opracowaniem redakcyjnym serii „Demokracja. Filozofia i Praktyka”, którą prowadzili Marcin Król i Aleksander Smolar pod auspicjami Fundacji Batorego (wychodziło to w Znaku). Ukazywały się tam zarówno teksty arcyklasyczne (Alexis de Tocqueville, John Stuart Mill, Edmund Burke, Max Weber, niestety także Carl Schmitt), jak i współczesne (Benedict Anderson, Charles Taylor, Jerzy Szacki), które miały dopomóc Polakom w wymyślaniu demokracji. Chciało się i nadal by się chciało mieć niemal każdy tom ze wszystkich trzech wielkich serii, w których Ofierska maczała swój ołówek.

Ta demiurgiczna działalność architektki lub współarchitektki kluczowych serii wydawniczych w przypadku Ofierskiej jak najnierozłączniej wiązała się z benedyktyńską robotą redakcyjną. Jako redaktorka Ofierska nie próbowała zmusić opracowywanego tekstu do tego, by stał się czymś, czym nie był lub być nie potrafił. Starała się raczej spowodować, by w zgodzie z drzemiącym w nim potencjałem (czasem ukrytym przed samym autorem) tekst przybrał postać najlepszą z możliwych. Tnąc bezwzględnie, szyjąc czule, zredagowała kilkaset książek. Także po roku 2000 nie przestawała pracować, czasem jawnie pełniąc funkcję redaktorki kolejnych tomów, czasem – mniej lub bardziej potajemnie – ratując autorskie lub tłumackie produkcje przyjaciół (i ich potomstwa), którzy(śmy) wykorzystywali ją w tym względzie dość nieludzko.

fot. Elżbieta Neymanfot. Elżbieta Neyman

Przyjaciółką była niewiarygodnie hojną, a różnica wieku nie stanowiła dla niej większego problemu: pamiętała, żeby zadzwonić, pamiętała, żeby zapytać, pamiętała, żeby – póki sił starczało – zjawić się tam, gdzie bez niej byłoby znacznie głupiej, podlej i smutniej. Ta niesłychana uwaga, którą poświęcała przyjaciołom, nie przeszkadzała jej w bezlitosnej redakcji ich tekstów, nie zakłócała też jej niezależnych i czasem surowych ocen ich dokonań. „No, ten twój autor to jednak trochę przynudza, prawda?”, powiedziała całkiem niedawno mojemu ojcu, któremu po przyjaźni redagowała pewien przekład – oczywiście, mimo niejakiego znudzenia, z całą pieczołowitością i niebywałym oddaniem. „Tu będziesz miał jeszcze sporo pracy, ten fragment trzeba jeszcze przemyśleć”, usłyszałem przy okazji roboty nad moją książką, którą zgodziła się wziąć na swój świetny warsztat.

Nigdy właściwie nie przestała interesować się nowymi zjawiskami i nazwiskami. Kiedyś, jakieś 12 lat temu, zagadnęła mnie, co sądzę o Giorgio Agambenie, bo jej to on się niespecjalnie podoba. Coś tam odpowiedziałem, przede wszystkim jednak nieskończenie zaimponowało mi, że tak zasłużonej i utrudzonej osobie chce się jeszcze śledzić nowinki. Innym razem kazała mi przeczytać „Festung Warschau” Elżbiety Janickiej, bo chciała ze mną sprawę omówić, choć i tym opasłym tomiskiem mogła już sobie przecież głowy nie zawracać. Ale ciekawiło ją mniej więcej wszystko: drogą nieprzerwanych lektur, rozmów i nasłuchów radiowych nieustannie, rok po roku, opukiwała rzeczywistość. Cierpliwości nie miała tylko do draństwa, do wszystkiego, co zwrócone przeciwko wolności myślenia i życia po swojemu.

W roku 2012 przyjaciele zredagowali dla Ofierskiej książkę zatytułowaną „Listy do Marysi”. Pośród zgromadzonych tam wspomnień i pozdrowień znalazł się jeden tekścik – pióra wybitnej historyczki sztuki Bożeny Steinborn – w którym szczególnie trafnie uchwycony został pewien paradoks naznaczający postać Ofierskiej. Ten czuły a precyzyjny zapis pozwalam sobie przytoczyć w całości. Steinborn pisze mianowicie:

Kiedy piję u Marysi z malutkiej filiżanki, przy malutkim stoliczku pachnącą Paryżem kawę – zdumiewa mnie zawsze jakaś niepojęta niespójność sytuacji. Rozmowa bowiem z nią rozpościera rozległe przestrzenie horyzontów myślenia, w których Marysia obcuje za pan brat z mocarzami światowej antropologii, socjologii albo i filozofii. Jawi mi się więc Marysia jako gigant. Ale przecież wokół naszej rozmowy same miniaturki: malutkie muszelki na parapecie okna, minikwiatki w mininaczynkach, kameralne także obrazki na ścianach, jej pantofle bez obcasów to pantofelki Alicji z obu stron lustra, a swego talentu pisarskiego (w nim siła jej redagowania!) użycza mi w jadalence – gustownym kącie kuchni. Mocarna więc, a zarazem filigranowa? W tym pytaniu chyba tkwi niezwyczajność Marysi.

Dokładnie tak. I żadna figura nie ujmuje lepiej tego połączenia potęgi, niewiarygodnej pracowitości, skuteczności i zdecydowania z filigranowością, delikatnością i najprzyjaźniejszą uwagą poświęcaną detalom niż obraz kawy – bardzo mocnej kawy – w bardzo małej filiżance. Czymś, kimś takim właśnie była osoba, która przez kilka dekad w skupieniu redagowała tekst naszego kraju, tak by uczynić go trochę lepszym, sama będąc jedną z najlepszych rzeczy, jakie się temu krajowi przytrafiły w jego najnowszej historii. Jej mocarne dokonania – trzy wielkie serie wydawnicze, kilkaset zredagowanych i współtworzonych książek – są po prostu nie do ruszenia. A kiedy, zmęczona, powoli kończyła już swoją robotę, niewidzialny zawód redaktorki – w radośnie bezhołownych latach 90. chętnie ignorowany – zaczął, jak się zdaje, na nowo zyskiwać na prestiżu i znaczeniu. Nie wydaje się więc, by ta niezwykła dynastia ukrytych królowych (no i królów) miała naprawdę wygasnąć. Wszystko to jednak pociesza nas tylko trochę, kiedy – od 22 grudnia 2022 roku – płaczemy po Marii Ofierskiej.