Wideonarkomania
Kuba Wandachowicz, fot. archiwum prywatne

12 minut czytania

/ Muzyka

Wideonarkomania

Kazimierz Rajnerowicz

Młody Kuba Wandachowicz całe dzieciństwo przeżywa przez pryzmat popkultury – wideoklipów, piosenek, audycji radiowych i programów telewizyjnych. Gdy wraca do wspomnień, mimowolnie schodzi na filmy, które oglądał i płyty, których słuchał. To one są najważniejszymi punktami odniesienia

Jeszcze 3 minuty czytania

Po apelu rozpoczynającym nowy rok szkolny Kuba Wandachowicz biegnie do pobliskiego kiosku. W dzisiejszym numerze „Świata Młodych” będą nowe zdjęcia i informacje dotyczące filmu „Imperium kontratakuje”. Kuba kolekcjonuje wszystko, co dotyczy filmu, a jego ulubione pismo zapewnia mu regularne dawki materiałów z „Gwiezdnych wojen”. W kolejce poznaje nieco starszego chłopaka, który słysząc hasło „Świat Młodych”, od razu zwraca uwagę na Kubę. Zaczynają rozmawiać i okazuje się, że mieszkają blisko siebie i chodzą razem do trzydziestki piątki. Mają podobne doświadczenia i płaszczyznę porozumienia – kosę z „gitowskimi” dzieciakami z siedemnastki, rzucanie śnieżkami w piszczące dziewczyny z Zespołu Szkół Handlowych im. Oskara Lange itd. Chłopak jest starszy o cztery lata. Wciąż chodzi do podstawówki, ale już wtedy wydaje się bardzo specyficzny i intrygujący. Inny od wszystkich. To Wiktor Skok, później czołowy reprezentant łódzkiej sceny alternatywnej.

Pomimo dość trudnego charakteru Kuba jest postrzegany przez wychowawców jako dziecko z pasją. Już od wczesnych lat szkolnych kojarzy się go z muzycznych zainteresowań – to coś, co kompletnie go pochłania. Gdy wspólnie z kolegą mają przygotować w szkole gazetkę ścienną, w całości poświęcają ją zespołowi a-ha (po trzech, bardzo konsekwentnych i spójnych tematycznie wydaniach polonistka stwierdza, że wszyscy mają już dość czytania w kółko o tym samym). Wzorując się na image’u Mortena Harketa, Kuba nosi mnóstwo rzemyków na szyi i nadgarstkach.

Na pierwszy koncert zabiera Kubę jego matka chrzestna; jest to występ Kajagoogoo w Hali Sportowej we wrześniu 1984. Kajagoogoo staje się jego pierwszym „ulubionym zespołem”. Kuba uważa, że pomimo odejścia Limahla jest to wciąż świetna grupa, nagrywająca tak fantastyczne utwory jak „Lion’s Mouth” lub „Turn Your Back On Me” – teledysk do tego drugiego jest dla młodego Wandachowicza autentycznym objawieniem. Człowiek z głową koguta, człowiek z głową świni czy inscenizacja sytuacji z obrazu „Kochankowie” surrealistycznego malarza René Magritte'a robią na nim ogromne wrażenie i meblują mu wrażliwość.

Również u matki chrzestnej ogląda swój pierwszy film na VHS. To „Niekończąca się opowieść” z tytułową piosenką Limahla. Bohaterem filmu jest klasowa oferma, chłopiec, który chowa się pod kocem z ukradzioną książką i zanurza w fantastycznym świecie, w przenośni i dosłownie. W końcówce tryumfalnie odgrywa się na swoich szkolnych prześladowcach, lecąc na smoko-psie w rytm muzyki pop. To opowieść o sile wyobraźni, szlachetności, wierze w marzenia, uporczywym dążeniu do celu, nawet jeśli nie wiadomo do końca, co tym celem jest.

Magnetowidy stanowiły symbol zachodniego luksusu. Ideę oglądania czego się chce i kiedy się chce utożsamiano z wolnością. Z VHS-ami było w PRL trochę tak jak z alkoholem – funkcjonował dość ograniczony oficjalny obieg, a obok niego liczne giełdy i podziemne „wideomeliny”. Zaczęło się prawdziwe szaleństwo, ludzie polowali na nowe tytuły jak na działkę nielegalnej substancji psychoaktywnej. W 1986 Kapitan Nemo przestrzegał w swoim kawałku „Wideonarkomania” przed brakiem umiaru w dawkowaniu sobie popkulturowych przyjemności:

Oto nowy szał, nowy hasz dla mas dziś wiedzie prym.
Biały ekran drga, jeden tylko ruch i mieszkasz w nim. [...]
Shakin’ i Limahl kręcą biodrem pod muzyczny rytm.

Młody Kuba jest wideonarkomanem. Całe dzieciństwo przeżywa przez pryzmat popkultury – wideoklipów, piosenek, artykułów czytanych w „Świecie Młodych”, audycji radiowych i programów telewizyjnych, z których może się dowiedzieć o wszystkich nowościach ze świata muzyki i kina. Gdy wraca do wspomnień, mimowolnie schodzi na filmy, które oglądał, i płyty, których słuchał. To one są najważniejszymi punktami odniesienia, wyznaczają rytm. Czasami są to rzeczy ambitne, ale częściej trafia się na przykład „Paco – maszyna śmierci”. Ten kultowy dla polskiej ery magnetowidowej film klasy B, oryginalnie zatytułowany „Vendetta dal futuro”, zwany był też „Terminatorem dla ubogich”.

CKOD na Open'er Festival

Po 6-letniej przerwie Cool Kids of Death wracają na scenę.  Na Open'er Festival wykonają swoją debiutancką płytę z 2002 roku.

Gdynia, piątek 5 lipca, Alter Stage.

Popkulturowe uzależnienie Kuby zaczęło się od tego, że bardzo dużo czasu spędzał, słuchając na gramofonie płyt swojej mamy – początkowo zespołów takich jak Maanam, Oddział Zamknięty, Republika czy Lombard. Co ciekawe, wykonawcy ci grali muzykę zaskakująco świeżą i na czasie. Podglądany przez polskich wykonawców przez dziurkę od klucza Zachód okazywał się w tym przypadku postpunkową muzyką typu XTC, Pere Ubu, Siouxsie Sioux czy Blondie. Polscy słuchacze masowo przyjęli ją jako po prostu „zachodni rock”, nie wiedząc, że są to relatywnie niszowe klimaty, dla bardziej wymagających melomanów. Paradoks polegał na tym, że środowisko muzyczne słuchało fajnych rzeczy, a publiczność słuchała tego, co było. W efekcie mogły wychodzić (i podbijać listy przebojów) takie rzeczy jak „Historia podwodna” Lecha Janerki.

Na winylach wydawane są też regularnie Bajki-grajki – adaptacje klasyków polskiej i światowej literatury dziecięcej w formie muzycznych słuchowisk, często imponujących rozmachem i obsadą. Są to rzeczy ogólnodostępne, mają je absolutnie wszyscy – płyty winylowe są w oficjalnym obiegu, można je kupić względnie tanio, choć liczba tytułów jest mocno ograniczona. W tej sytuacji prawdziwym objawieniem i głównym źródłem nowej, ciekawej muzyki są kasety magnetofonowe, na które – co najważniejsze – w przeciwieństwie do płyt winylowych można nagrywać, co tylko się chce, oraz łatwo je przegrywać. Dzięki temu ludzie są w stanie dotrzeć do pozycji wcześniej niedostępnych – średnia pensja w latach 80. w Polsce wynosiła w przeliczeniu około dwudziestu dolarów, więc żeby zdobyć zachodnie nagrania, niekiedy organizowano zbiórki. Potem każdy przegrywał sobie płytę winylową na kasetę, a ją samą odsprzedawano.

Od dziadka Kuba dostaje swój pierwszy monofoniczny magnetofon MK 125. To dość podstawowy model, by nie powiedzieć – obciachowy, mnóstwo osób ma już wtedy kasprzaki lub grundigi. Pierwsze dwie kasety, które kupuje mu z kolei babcia, to „White Feathers” Kajagoogoo i składanka z piosenkami Culture Club. Mama Kuby pracuje w Wojskowej Akademii Medycznej, a Kuba nuci na okrągło: „War, war is stupid”. Queerowy hedonista Boy George zdecydowanie nie wpisuje się w modelowy wizerunek mężczyzny, zwłaszcza w bloku wschodnim. I właśnie dlatego jest taki intrygujący i fajny.

Magnetofon daje jeszcze inne możliwości – w czasach PRL-u standardem było, że w radiu odtwarzano całe płyty zachodnich wykonawców, które ludzie nagrywali sobie na kasety. Nawet dziennikarze wtrącali uwagi w stylu: „Czy wszyscy przygotowali już magnetofony?”. Beksiński puszczający w swojej audycji w Trójce na przykład całą debiutancką płytę Yazoo to właśnie powszechna praktyka tamtych czasów, kiedy nikt nie przejmował się takimi kwestiami jak prawa autorskie.

Zainteresowanie science fiction, najpierw „Gwiezdnymi wojnami”, a później prozą J.G. Ballarda, to trzon popkulturowych upodobań Wandachowicza. Dla przeciwwagi Kuba wciąż poszukuje siebie jako rzeczywistej osoby, żyjącej w określonym miejscu i w określonym środowisku. Dorastając, przechodzi cały szereg metamorfoz, próbuje się odnaleźć w różnych środowiskach i subkulturach. Raz jest metalem, innym razem punkiem.

W wieku czternastu lat dość nagle, pod wpływem kolegów, łapie bakcyla piłki nożnej. Prawdopodobnie jednak bardziej niż o samą piłkę chodzi o bycie kibicem. Nagle marzy mu się, że będzie jak te podwórkowe łobuzy z „Limanki”. Na ulicy Limanowskiego przypadkowych przechodniów, którzy niebacznie zapuścili się w te cieszące się złą sławą rewiry, witają napisy na murach: „Morda nie szklanka, ŁKS Limanka” oraz „Jude Raus”. Kibole i skinheadzi z okolic Limanowskiego są bardzo charakterystyczni; w pewnym sensie mają nawet coś, co mogłoby uchodzić za elegancję i sznyt. Nowy pomysł nastoletniego Kuby na siebie polega więc na tym, że zostanie kibicem ŁKS-u.

Fragment książki Kazimierza Rajnerowicza Nie będzie żadnej rewolucji, premiera 12 lipca 2019Przedpremierowy fragment książki Kazimierza Rajnerowicza Nie będzie żadnej rewolucji”, poświęconej zespołowi Cool Kids of Death, która ukaże się 12 lipca 2019 roku nakładem wydawnictwa Krytyki PolitycznejKażdy klub piłkarski ma przyjaciół i wrogów, a jednym z zaprzyjaźnionych klubów ŁKS-u jest wówczas Śląsk Wrocław. Wśród rytuałów inicjacyjnych młodego kibica znajduje się własnoręczne przygotowanie flagi. Kuba stwierdza, że robienie sobie flagi ŁKS-u, gdy jest się kibicem ŁKS-u, byłoby zbyt banalne. Zamiast tego zamierza się afiszować barwami klubu zaprzyjaźnionego i szyje sobie zielono-biało-czerwoną flagę Śląska Wrocław. Pierwszym meczem, na który ją zabiera, jest starcie drużyn ŁKS Łódź i Jagiellonia Białystok. Gdy tylko wysiada z tramwaju, spotyka na przystanku grupę o wiele starszych kibiców Jagiellonii, którzy zabierają mu flagę. Zrezygnowany i zdołowany siedzi potem na meczu, rozpamiętując, ile pracy włożył w jej przygotowanie. Nie mieści mu się w głowie, że stracił flagę przy pierwszej możliwej okazji. W pewnym momencie dostrzega ją gdzieś na trybunach przeciwnika – ktoś ją właśnie podpala. Uradowany tłum wiwatuje i wymachuje płonącą flagą. Widząc to, Kuba mówi siedzącemu w pobliżu ówczesnemu szefowi klubu kibica, znanemu wyrokowcowi (ksywa „Albert”) i skinheadowi: „O! Tam właśnie palą flagę, którą mi zabrali”. Zamiast słowa wsparcia, na które po cichu liczył, dostaje ostrą zjebę: „Dałeś sobie, kurwa, odebrać barwy?”. Albert kręci głową z dezaprobatą, że Kuba oddał flagę bez walki. Do zawstydzonego, publicznie upokorzonego Wandachowicza przestaje w tym momencie docierać, co się dzieje na boisku. Stwierdza, że nie ma co się więcej pokazywać wśród kibiców ŁKS-u: plama na honorze jest zbyt wielka, a reputacja zupełnie nie do ocalenia. W środowisku piłkarskim jest spalony tak samo jak ta cholerna flaga. Nic gorszego nie mogło go już chyba spotkać.

Po powrocie do domu, bliski płaczu, włącza telewizor. Leci „Sportowa niedziela” i Dariusz Szpakowski opowiada o spotkaniu. W ramach ciekawostki informuje widzów, że podczas meczu kibicie Jagiellonii spalili flagę Śląska Wrocław – tu pojawiają się zdjęcia ilustrujące zdarzenie. Kuba czuje się tak, jakby prezenter był członkiem jakiegoś wielkiego spisku wymierzonego w jego osobę, sprzysiężenia szyderców.

To był gwóźdź do trumny. Kariera Wandachowicza-kibica zakończyła się, zanim na dobre się rozpoczęła. Wybrał muzykę.