Widmo rave'u
fot. Michael Leza, CC BY-NC-ND 2.0

14 minut czytania

/ Muzyka

Widmo rave'u

Paweł Klimczak

30 lat po Drugim Lecie Miłości rave wciąż obecny jest we współczesnej muzyce tanecznej. Mimo różnych przykładów żenującego zawłaszczania tej kultury nadal pojawiają się inicjatywy, które kontynuują jej pierwotnego ducha

Jeszcze 4 minuty czytania

Słowa żyją własnym życiem i nie ma w tym nic złego, co więcej – obserwowanie znaczeniowych i kontekstowych przemian bywa fascynujące. W obrębie muzyki najróżniejsze pojęcia są zawłaszczane i przykrawane. Mutują wraz ze zjawiskami, które starają się – czasem uroczo, czasem nieudolnie – opisać. Oczywiście takie przemiany budzą skrajne reakcje – jako cywilizacja zbudowana na języku lubimy sobie go przywłaszczać, dając sobie prawo do decydowania o „naszych” słowach. Kiedy rozmawiamy o muzyce elektronicznej, a szczególnie klubowej, mało które słowo budzi tyle emocji co rave.

Mimo że imprezowy kontekst tego terminu przewijał się w kontrkulturach Zachodu już od beatników, to prawdziwą furorę zrobił na przełomie lat 80. i 90. w Wielkiej Brytanii. Wtedy rave stał się określeniem całonocnej imprezy organizowanej poza klubowym kontekstem, np. w opuszczonych, postindustrialnych budynkach czy na polach poza miastem. Kultura rave, mimo że w swojej najczystszej postaci trwała bardzo krótko, dość szybko stworzyła sobie całą niezależną infrastrukturę. Organizatorzy i organizatorki rave’ów informowali o nich nietypowo – jednym ze sposobów przekazywania lokalizacji imprezy był numer telefonu, pod który trzeba było zadzwonić. Te informacje podawano dalej w tajemniczej atmosferze zamkniętego kręgu, w myśl zasady „kto ma wiedzieć, ten wie”. Ekipy posiadały własne agregaty, sound systemy, samochody, które często tworzyły karawanę podróżującą od imprezy do imprezy. Tworzyły się mniejsze i większe społeczności, zjednoczone wspólnotą imprezowych doświadczeń, muzyką i narkotykami.

Up To Date
Białystok, 5–8 września 2019

Up To Date Festival to białostocki festiwal muzyki i sztuk wizualnych, zainicjowany przez środowisko działaczy kultury i artystów skupionych wokół Stowarzyszenia Pogotowie Kulturalno-Społeczne. Festiwal łączy muzykę z innymi dziedzinami sztuki – wszystko w duchu DIY („zrób to sam”).

Na czterech festiwalowych scenach wystąpią m.in.: Helena Hauff, Iglooghost live, Ceephax Acid Crew live, Lone b2b Special Request, Legowelt pres. Gladio live, Mike Parker, Sokół, Lee Gamble, Robert Henke – Lumière III…

Więcej informacji na stronie festiwalu.

Lata 1988 i 1989 w Wielkiej Brytanii zostały okrzyknięte „drugim latem miłości”, napędzanym przez tabletki ecstasy i muzykę acid house. Oczywiście, pomijając naturalne koszty takiego stylu życia, należy wspomnieć o prawnych konsekwencjach – jako że imprezy były nielegalne, na porządku dziennym były ucieczki przed policją, zwodzenie sił porządkowych (sporą rolę odgrywały tu np. zapasowe lokacje i mobilność całej infrastruktury) czy negatywna opinia mediów. W mieszczańsko-ziemiańskiej Wielkiej Brytanii łatwo było wywołać moralną panikę demonizowaniem rave’ów, a nawet samej muzyki acid house.

Na narodziny rave’u złożyło się kilka czynników, ale główną inspiracją była Ibiza. Dzisiaj to stolica klubowego Babilonu, symbol wszystkiego, co złe, kojarzonego ze współczesną muzyką elektroniczną, i magnes przyciągający bananowych hedonistów z całego świata. Jednak w latach 80. hiszpańska wyspa miała więcej z hipisowskiego ducha, którego można było poczuć na balearycznych imprezach, wykraczających daleko poza bezpieczną granicę nocy. Brytyjscy didżeje, jak np. współczesny król trance’u Paul Oakenfold, chcieli przenieść tę atmosferę na Wyspy. Tego typu wolność trafiła na podatny grunt, bo część brytyjskiego społeczeństwa, wymęczona bezwzględnością ostatniego etapu thatcheryzmu, szukała alternatywnych sposobów rozrywki. Śmieciarska estetyka punka i akademizm postpunka ustąpiły kolorowej i swawolnej modzie rave’u, adekwatnej do fali pozytywnych uczuć wywołanych przez MDMA i regularny rytm acid house’u. Stawiano na luźne ubrania i akcesoria – od smoczków z cukierków, przez maski ochronne, aż po odkurzacze na plecach. Rave’owa moda stawiała się w radykalnej opozycji do „dorosłego” decorum, stąd silna obecność akcentów odwołujących się do dzieciństwa – wszak dziecko to byt nieskażony toksycznym wpływem ustabilizowanych norm społecznych, które miewa często bezgraniczne przyzwolenie na kreatywność w zakresie ubioru, przynajmniej w trakcie zabawy.  

Drugie Lato Miłości było również alternatywą dla nudnawego życia klubowego Londynu, gdzie obowiązywały dress code i ostra selekcja na bramce – w klubach typu Spectrum, Shoom, The Trip czy Future panował ten sam klimat i puszczana była ta sama muzyka co na imprezach pod chmurką, z dodatkiem laserów i świateł, które do dzisiaj tworzą atmosferę w lokalach z muzyką taneczną. Manchester i okolice oszalały na punkcie Madchesteru – ruchu, który do pakietu z muzyką techno, house i acid house dorzucił nowoczesną, bardziej taneczną odmianę psychodelicznego rocka. Rave był obietnicą totalnej wolności – od zasad, norm społecznych, uniformizacji i ciasnego życia w kapitalistycznym społeczeństwie. Trudno uznać tak oczywiście hedonistyczną powierzchowność ruchu za mocny przekaz polityczny, ale starcie z konserwatywną tkanką społeczną i jej siłowym przedłużeniem w postaci aparatu policyjno-sądowego było nieuniknione.


„Doszliśmy do momentu, w którym było 10 000 ludzi na imprezie i 1000 policjantów na zewnątrz” – mówił „Guardianowi” Tintin Chambers, jeden z organizatorów rave’ów. Masowe aresztowania, grzywny i zamykanie imprez, moralna panika nakręcona przez tabloidy (sam Chambers został okrzyknięty przez nie „baronem acid house’u”, na wzór szefów południowoamerykańskich narkokarteli), ale i rozbite psychicznie i fizycznie jednostki – skutki narkotykowego imprezowania co weekend – tak zaczynał wyglądać bilans Drugiego Lata Miłości. Trudno nie widzieć w tym analogii do pierwszego lata miłości późnych lat 60.

Narkotyki nie mogą raczej zastąpić rewolucyjnych struktur, a hedonizm to słaba podstawa politycznego oporu. Bardzo szybko zwęszono komercyjny potencjał ruchu i acid house wszedł w orbitę mainstreamowego establishmentu muzycznego, rodząc kolejne koszmarki w modnej stylistyce.

O ile ten krótki błysk nie zmienił społeczeństwa ani systemu ekonomicznego, o tyle jego wpływ czujemy w muzyce tanecznej i samej kulturze clubbingu do dzisiaj – imprezy trwające do południa (a czasem nawet kilka dni, jak w przybytkach w rodzaju berlińskiego Berghain) to spadek zostawiony przez przymierze klubów after hours na Ibizie i Drugiego Lata Miłości. Samo słowo „rave” również weszło do stałego użytku, najpierw – zgodnie z pierwotnym duchem – określając nielegalne i półlegalne imprezy na świeżym powietrzu, by z czasem rozwodnić swoje znaczenie.

Kultura rave nieoczekiwanie zmieniła także brytyjskie prawo. Wprowadzony w 1994 roku Criminal Justice and Public Order Act (szczególnie punkt 63, zatytułowany „Powers to remove persons attending or preparing for a rave”) stał się pogromcą imprezowego życia UK na wiele lat. Zresztą do dzisiaj brytyjskie władze starają się walczyć z imprezowaniem, zamykając kluby, zaostrzając przepisy czy nasyłając restrykcyjne kontrole na lokale.

Rave rozlał się falą po całym świecie, inspirując np. Club Kids w Nowym Jorku, którzy organizowali imprezy w Limelight. Czesi zachwycili się wolnościowym potencjałem rave’ów i ruchu free parties. Od lat 90. bardzo popularny jest u nich ruch tzw. free techno, który ma wiele wspólnego z pierwotnym charakterem brytyjskich rave’ów. Ta fala nie ominęła także Polski, co ciekawe również w formie artystycznego komentarza, jak w zorganizowanej w Galerii Chwilowej w Koninie akcji zatytułowanej „120 h mega techno obecności”, gdzie przez 10 dni muzyka taneczna pełniła jednoczącą funkcję. Rave’y organizowano m.in. w Krzysztoforach w Krakowie, w Łodzi, ale i w mniejszych miejscowościach. Jak wspomina weteran sceny klubowej Jacek Sienkiewicz, „didżeje przywozili różne płyty z zagranicy, nie tylko z muzyką typowo rave’ową, ale również hip-hopem, jungle czy breakbeatem”. Jednak czym bliżej lat dwutysięcznych, tym bardziej imprezy tego typu wpadały w okołodresiarskie rejony, narkotyki przestały być środkiem do poszerzania stanu świadomości (naiwnie załóżmy, że taki był pierwotny zamysł ich obecności na imprezach), a zaczęły napędzać agresję i przestępczość.

Słowo „rave” stało się również określeniem na specyficzny rodzaj muzyki tanecznej, który później ewoluował do formy m.in. hardcore’u czy happy hardcore’u. Euforyczne melodie, specyficzne, bombastyczne uderzenia klawiszy, interesujące i czasem radykalne używanie tzw. breaków (perkusyjnych pętli wziętych z innych utworów, najczęściej funkowych lub disco), szybkie tempo i inspirujące sample wokalne (na niektórych imprezach można było usłyszeć np. „I Have a Dream” Martina Luthera Kinga) doskonale zgrywały się z atmosferą panującą pośród publiczności. Wiele rave’owych hymnów ma w sobie dźwięki i brzmienia, które trafiły do elementarza muzyki tanecznej i przeniknęły do niemal wszystkich stylistyk, które przyszły po nich – od jungle i drum’n’bassu po trance. Jednocześnie kultura rave i muzyka taneczna zaczęły się mocno komercjalizować. Acid house był pierwszą ofiarą tego procesu i każda wytwórnia chciała mieć swój hit w tym gatunku, oczywiście możliwie jak najbardziej wygładzony.


Jednym z przejawów apogeum komercjalizacji rave’u był sukces zespołu The Prodigy, który pod wieloma względami przypominał zespół rockowy – czynnik nie bez znaczenia dla wciąż bardziej masowego odbiorcy. Innym ważnym wydarzeniem była berlińska Love Parade, która stała się medialnym przedsięwzięciem, z własnymi hymnami ogrywanymi w telewizjach muzycznych. Rave z kontrkulturowej i często dość ryzykownej zabawy stał się kolejnym produktem, a historia skomercjalizowanych ruchów hipisowskich i punkowych powtórzyła się raz jeszcze.

Zgodnie z prawem wiecznej nostalgii współczesna kultura klubowa również lubi odmieniać „rave” przez wszystkie przypadki. Przekłada się to na produkcje mniej lub bardziej odwołujące się do tamtej tradycji przez użycie breaków, a nawet konkretnych cytatów dźwiękowych. Ale ta moda głównie ogniskuje się w nazywaniu wielu imprez z muzyką taneczną rave’em. Samo w sobie nie jest to do końca złe – wiele z nich np. rzeczywiście rozgrywa się w postindustrialnej przestrzeni czy jest organizowana zgodnie z filozofią DIY – ale w kontekście zawłaszczenia kultury klubowej przez wielkie marki często brzmi zabawnie. Subwersywna, transgresywna, kontrkulturowa, a przede wszystkim egalitarna natura muzyki klubowej została sprowadzona do instagramowych didżejów i didżejek żerujących na zapośredniczonej nostalgii wobec zjawiska, w którym ani oni, ani publiczność nie mieli prawa uczestniczyć.

Istotą rave’u była jego – z braku lepszego określenia – kontrolowana amatorszczyzna, surowość. Ciężko autentycznie odtworzyć tego typu doświadczenie na festiwalu kosztującym kilkaset złotych za bilet, na którym z każdej strony spoglądają na nas korporacyjne oczy Saurona. Jeśli londyńska galeria Saatchi otwiera wystawę „Rave Today”, oznacza to, że zjawisko dotarło do dość kuriozalnego punktu. Co jest widoczne jeszcze mocniej za oceanem, gdzie EDM (Electronic Dance Music, obecnie szczęśliwie opuszczający tron popularności) bez mrugnięcia okiem przejął to słowo, podczepiając je pod koszmarne święta heterohedonizmu i bombastycznej muzyki granej przez didżejskie supergwiazdy. Rave ma spory potencjał popkulturowy – choćby od czasów „Matrixa” wykorzystywano go w wielu filmach i serialach, ale ciężko o jego realizację, która nie stałaby w zupełnej sprzeczności z korzeniami zjawiska.


Nie znaczy to jednak, że zjawisko kompletnie wytraciło swojego ducha do-it-yourself. Kiedy spojrzymy np. na działalność kolektywu Wixapol, zobaczymy ten pierwotny egalitaryzm. Na imprezach bawią się ludzie z najróżniejszych grup społecznych, a absolutna wolność – często pięknie przerysowana – dyktuje najróżniejsze formy ekspresji, czy to w tańcu, czy w ubiorze. Wixapol przejął dresiarskie tropy, które spłynęły do muzyki tanecznej na przełomie XX i XXI wieku, i oswoił je, tworząc nowy typ ravera i raverki, zawieszony między tradycją tego ruchu, słowiańską surowizną a postpostmodernistyczną wrażliwością internetu. Wixapol ma dość dużo bezpośrednich nawiązań do klasycznego rave’u, zarówno w muzyce, jak i w warstwie wizualnej – logo kolektywu to przecież zmemyfikowana wersja klasycznej acidowej uśmiechniętej buźki.

Od kilku lat coraz popularniejsze stają się małe festiwale muzyki tanecznej, na których próżno szukać takich jawnych połączeń, za którymi stoją idee zbliżone do oryginalnych rave’ów. To inicjatywy bez sponsorów, bez przesadzonych line-upów, skupione na mniejszych społecznościach miłośników i miłośniczek kultury klubowej. LAS Festival, imprezy psytrance’owe i goa, czeski festiwal Creepy Teepee i wiele innych, abstrahując od ich treści muzycznej, starają się uciec od komercjalizacji i dominacji wielkich nazwisk techno, stawiając na społeczność i doświadczenie, czyli główne wartości kultury rave.


Od widma rave’u ciężko się uwolnić, bo jego symboliczny i muzyczny wymiar jest bardzo atrakcyjny i bezpowrotnie wbudowany w fundamenty muzyki tanecznej. Można się zżymać na różne przykłady żenującego zawłaszczania, ale lepiej przyjrzeć się inicjatywom, które kontynuują jego pierwotnego ducha. Wobec kryzysu późnego kapitalizmu, nieuchronnej katastrofy klimatycznej i rozpadu więzi społecznych nieskrępowana zabawa oparta na ideałach wolności i egalitaryzmu może choć na chwilę uśmierzyć ból. A czasem nawet na nieprzerwane 24 godziny.

Cykl tekstów o muzyce elektronicznej powstaje we współpracy ze Stowarzyszeniem Pogotowie Kulturalno-Społeczne, organizatorem festiwalu UP TO DATE, który odbędzie się w dniach 5–8 września 2019 w Białymstoku.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)