Słuchaj, tańcz, głosuj
fot. Helena Majewska

15 minut czytania

/ Muzyka

Słuchaj, tańcz, głosuj

Wioleta Żochowska

Większość programu tegorocznego Unsoundu zajęła muzyka zaangażowana, jakby zaproszeni artyści i artystki chcieli udowodnić, że to nie czas i miejsce na sztukę oderwaną od rzeczywistości

Jeszcze 4 minuty czytania

Gdyby miarą skuteczności festiwalu była jego społeczna użyteczność, Unsound znalazłby się w tym roku w ścisłej czołówce. Tłumy międzynarodowych gości skupione wokół paneli i wykładów, licznie zgromadzone na koncertach, dyskutujące o przyszłości planety, sprzeciwiające się jawnej agresji wobec mniejszości, szukające realnych rozwiązań dla problemów katastrofy ekologicznej i kryzysu migracyjnego – tak w skrócie można opisać to, co działo się w Krakowie. Organizatorom wydarzenia udało się połączyć palące kwestie współczesności z muzyką bez straty zarówno dla zainteresowanych tematem klimatu, jak i miłośników beztroskiego festiwalowania.

Taki kierunek programowania bez wątpienia zasługuje na duże brawa. Ze świecą szukać festiwali, które uporczywie namawiają do głosowania w wyborach, dostarczają słuchaczom kranówę z pomarańczami oraz po wszystkim próbują zrekompensować pozostawiony po sobie śladu węglowy. I choć finalnie w wyborach zwyciężyła partia, dla której takie wartości jak równość, demokracja i solidarność nie są najważniejsze, tygodniowe święto muzyki odbyło się głównie pod ich sztandarem. Festiwal dzięki solidnemu programowi dziennemu stał się pretekstem do zaszczepiania aktywizmu i propagowania dobrych społecznych praktyk. Podczas licznych dyskusji zaproszeni goście: artyści, kuratorzy, teoretycy, dziennikarze, szukali odpowiedzi na pytania, czy muzyka może coś zmienić w obliczu nadciągającej katastrofy ekologicznej oraz kryzysu uchodźczego. Czy może realnie kształtować rzeczywistość? Czy może być narzędziem społecznej zmiany?

Unsound Festival: Solidarity,  6–13 października 2019, KrakówUnsound Festival: Solidarity,
6–13 października 2019, Kraków
Co prawda nie na wszystkie pytania udało się odpowiedzieć, nie wszystkie odpowiedzi były pożądane, jednak wobec powagi sytuacji samo uświadamianie i nazywanie rzeczy po imieniu urasta do rangi kluczowej sprawy. W mojej pamięci na długo pozostaną obrazy wyświetlone podczas spotkania architekta Stefanosem Levidisem z artystą Richardem Mosse’em (jego wystawę „Incoming” wciąż można zobaczyć w Bunkrze Sztuki). Podczas rozmowy goście zastanawiali się, w jaki sposób obecne technologie w sprzężeniu ze sztuką mogą przywrócić człowieczeństwo w postrzeganiu ciągle dehumanizowanych uchodźców czy rozbudzić wrażliwość mieszkańców Europy na skutki przymusowych migracji ludności ze Wschodu. Zwłaszcza w obliczu ostatniego ataku zbrojnego w Syrii, który miał miejsce w czasie trwania festiwalu, pytania o empatię i solidarność wydały się najbardziej aktualne.

Rola sztuki w obliczu kryzysu klimatycznego stała się z kolei kanwą rozmowy członkiń Młodzieżowego Strajku Klimatycznego, Aleksandry Taran i Martyny Grygierek, przedstawicielki Aeris Futuro, Joanny Mieszkowicz, i wspomnianego Mosse’a. Wątki budowania świadomego społeczeństwa, które weźmie odpowiedzialność i za przyszłość planety, i za równość bez względu na orientację seksualną, światopogląd czy kolor skóry, pojawiły się w wystąpieniu artysty De Forresta Browna Jr. Przybliżył on losy czarnoskórych w muzyce techno. W dyskusji wokół społeczności LGBTQIA+ na scenie klubowej w Polsce wzięli Avtomat (Oramics), Miko Czerwiński (Queerowy Maj) oraz Paulina Żaczek (Unsound). Skoro rządząca partia wspiera mowę nienawiści i absurdalne podziały, to ktoś powinien wziąć na siebie odpowiedzialność za tworzenie bezpiecznych przestrzeni, w których mogłyby wybrzmieć wszystkie – zwłaszcza systemowo marginalizowane – głosy. Dlaczego nie festiwale, wokół których gromadzą się setki słuchaczy? Przykład twórców Revive udowodnił, że w środowisku muzyki klubowej nie ma już miejsca na odcinanie się, bierność i apolityczność. Wszyscy jesteśmy współodpowiedzialni.

Solidarni i zaangażowani

Koncert Teto Preto na Unsound 2019

Relacja z koncertu brazylijskiej grupy Teto Preto autorstwa Moniki Borys i Piotra Fortuny.

Program muzyczny tegorocznego Unsoundu ściśle wiązał się z tematyką dziennych spotkań w Pałacu Krzysztofory. Na scenach Mangghi, Teatru im. Juliusza Słowackiego, ICE Kraków, a nawet na wyłożonych dywanami parkietach Hotelu Forum wybrzmiewała muzyka eksperymentalna, klubowa, poszukująca. Nie brakowało repertuaru z pogranicza awangardowego jazzu, propozycji z pola muzyki komponowanej oraz improwizowanej, dzieł performatywnych, łączących operę i teatr, a nawet inspiracji muzyką dawną. Większość programu zajęła muzyka zaangażowana, jakby zaproszeni artyści i artystki chcieli udowodnić, że to nie czas i miejsce na sztukę oderwaną od rzeczywistości.

Najbardziej jaskrawym i dosłownym przykładem tego typu muzyki był koncert Moor Mother & London Contemporary Orchestra. Prawykonanie „The Great Bailout” niosło ze sobą ogromny ładunek emocjonalny, wobec którego trudno zastosować obiektywne narzędzia krytyczne. Zawarte w warstwie tekstowej wątki z niechlubnej historii Wielkiej Brytanii – niewolnictwo i kolonializm – zostały przez Camae Ayewa (Moor Mother) potraktowane performatywnie, całość przypominała rodzaj protest songu z towarzyszeniem dwojga skrzypiec, fortepianu, perkusji i elektroniki. Dobiegające z ust artystki rytmiczne deklamacje płynnie przechodziły w ekstatyczne okrzyki, „God Save the Queen” powracało niczym mantra, metaforycznie kreśląc mapę skolonizowanych przez Wielką Brytanię terytoriów. Głos Moor Mother był poddawany licznym przekształceniom, co na poziomie brzmieniowym ciekawie korespondowało z warstwą muzyczną. Instrumentaliści LCO stworzyli akustyczny stelaż: ostinatowe struktury wyłaniające się spod palców pianistki podkręcały rytm wystukiwany na zestawie perkusyjnym, liryczne kantyleny smyczków przeplatane były opukiwaniem pudeł rezonansowych. Tak przygotowaną konstrukcję wypełniała miękka tkanka elektroniczna z całym bogactwem usterek i zapętleń.

Moor Mother & London Contemporary Orchestr, fot. Filip PreisMoor Mother & London Contemporary Orchestra, fot. Filip Preis

Emocjonalnością, choć na zupełnie innym poziomie, operował koncert The Round Table Orchestra / Orkiestry Okrągłego Stołu w składzie: Mikołaj Trzaska (saksofon), Tomasz Gadecki (saksofon), Raphael Rogiński (gitara) i Mike Majkowski (kontrabas) oraz Remont Pomp, czyli zespół perkusyjny tworzony przez osoby z niepełnosprawnościami intelektualnymi, których nazwisk niestety nie mogłam nigdzie znaleźć. Dialog profesjonalnych muzyków z miłośnikami sztuki dźwięków otworzył koncert finałowy, dostarczając w wieczór wyborczy potężną dawkę muzyki wolnej od uprzedzeń i w pełni demokratycznej, czyli barwny konglomerat brzmień niemuzycznych (wydobywanych przez członków i członkinie Remont Pomp z przedmiotów codziennego użytku) rytmicznie splecionych z dźwiękami instrumentów.

W podobnym duchu solidarności międzypokoleniowej i międzygatunkowej odbył się koncert „Ursus Symphony Live”. Utwór stanowiący część filmu „Symfonia Fabryki Ursus” (reż. Jaśmina Wójcik) zabrzmiał na żywo w wykonaniu Dominik Strycharski Core i Orkiestry Ursus. Autorem ścieżki dźwiękowej do filmu jest Dominik Strycharski, który sam siebie nazywa „twórcą muzyki otwartej”. Kompozytor i flecista od dawna tworzy na styku gatunków i stylów, łączy pozornie niepasujące do siebie brzmienia, pomysłów szuka tam, gdzie inni raczej nie zaglądają. Tak też było z symfonią na żywo – elektroakustyczna muzyka równie dobrze co na dożynkach, odnalazłaby się na nocnych rejwach. Mimo że muzycy z elektronicznym i jazzowym rodowodem biegle porozumiewali się z robotniczą Orkiestrą Dętą Ziemi Mazowieckiej, brakowało mi symultanicznej projekcji filmu. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że współgrająca z obrazem warstwa dźwiękowa odsłoniłaby wtedy o wiele więcej niuansów: znaczenie gestów czy motoryczność pracy przemysłowej.

Dominik Strycharski, fot. Monika StolarskaDominik Strycharski Core i Orkiestra Ursus, fot. Monika Stolarska

Wolność – cielesność – siostrzeństwo

Kobiety producentki, kobiety didżejki, kobiety programistki – scena muzyki elektronicznej jeszcze nie stoi przed kobietami otworem, ale dzięki inicjatywom takim jak Oramics na pewno zrobiło się przyjaźniej. Zresztą część kolektywu wspierającego kobiecą twórczość – Monster DJ, Avtomat, Olivia oraz FOQL – pojawiła się w panelach dyskusyjnych i za konsoletą. Odbyły się także warsztaty z Mala Herba. Moją uwagę przykuł zwłaszcza projekt „Mother Earth’s Doom Vibes”, za którym stoją Justyna Banaszczyk (FOQL) i Edka Jarząb. Artystki zaprezentowały dystopijną wizję współczesnego świata, która w otoczeniu białych kafelków Kuchni,  jednej z sal Hotelu Forum, i spowitego mgłą parkietu wydała mi się całkiem przekonująca. Na poziomie dźwiękowym wszystko się zgadzało – chaos syntetycznych dźwięków zlepionych field recordingami przywiezionymi z Rotterdamu, Bełchatowa oraz kenijskich slumsów wprowadzał w poczucie zagubienia. Potęgował je hipnotyczny głos Edki Jarząb, która przetwarzała na żywo głos swój oraz zgromadzonej publiczności.

FOQL & Edka Jarząb, fot. Kacper MichalakFOQL & Edka Jarząb, fot. Kacper Michalak

Partycypacyjny charakter miał także koncert Holly Herndon. Amerykańska technofuturystka przyjechała do Krakowa z partnerem Matem Dryhurstem odpowiedzialnym za oprawę elektroniczną oraz wokalnym ansamblem, którego nazwiska członków łatwiej znaleźć na Instagramie Herndon niż w programie festiwalu. Evelyn Saylor, Franziska Aigner, Colin Self, Albertine Sarges i Roman Ole szybko wciągnęli publiczność do swojego rozśpiewanego świata. Artyści zaprezentowali materiał z najnowszej płyty „Proto”, ale pojawiły się także kawałki z dwóch poprzednich wydawnictw. Mimo celebracji wspólnotowości i barwnej polifonii głosów brzmienie brutalnie zniekształcało fatalne nagłośnienie. Gwoździem programu pozostała jednak Spawn – sztuczna inteligencja wyhodowana przez Herndon i Dryhursta. Algorytm w pełni pokazał swoje możliwości na przykładzie zebranych i przetworzonych na żywo próbek głosów słuchaczy i słuchaczek. Trudno nie docenić walorów barwowych „zbiorowego” wykonania, w którym każdy mógł mieć choć niewielki udział.

Holly Herndon, fot. Monika StolarskaHolly Herndon, fot. Monika Stolarska

Cielesność głosu, eksperymentalna forma i popowe melodie to z kolei znamiona twórczości Lyry Pramuk, która w swoim portfolio ma m.in. Félicii Atkinson, fot. Helena MajewskaFélicia Atkinson, fot. Helena Majewskawspółpracę z Herndon. Obie artystki łączy eksplorowanie możliwości ludzkiego głosu, jego elektroniczne przetwarzanie i umieszczanie tradycyjnego śpiewu w nowych kontekstach. W odróżnieniu od kolektywnego koncertu z udziałem Herndon solowy występ Lyry w Teatrze Łaźnia Nowa powędrował w kierunku intymności wykonania, skupienia na subtelności i poetyckości języka, ale z elektronicznym anturażem. Oniryczny i intymny okazał się również koncert Félicii Atkinson, która wystąpiła w Kopalni Soli w Wieliczce. Osobliwa przestrzeń z równie osobliwą akustyką stała się idealnym miejscem na eksperymentalny ASMR. Uważnie szeptane do mikrofonu słowa artystki delikatnie otulone warstwą elektroniczną (zawierającą m.in. nagrania ptaków) i brzmieniem dzwonków oraz fortepianu koiły zaniepokojone umysły zgromadzonych pod ziemią słuchaczy i słuchaczek, nic a nic nie tracąc ze swoich walorów estetycznych. Chyba nikomu nie przyszłoby do głowy określenie tak złożonej materii mianem muzyki tła lub ambientu.

Zmaterializowane przestrzenie

Na przeciwnym biegunie cielesnego odbioru znalazły się dwa koncerty z muzyką noise’ową. Muskanie głosem zastąpiły wdzierające się do uszu siarczyste masy brzmieniowe, paraliżując potężnym wolumenem. Podziwiam śmiałków, którzy na występ Dreamcrushera czy Sunn O))) przyszli bez zatyczek – bez nich nie dało się wytrzymać. Pomijając kwestie higieny słuchu, intensywne doświadczenie miało nieoczywiste walory. Przestrzeń Muzeum Mangghi, w której Dreamcrusher zaprezentował swoje możliwości obezwładniania hałasem, pozwoliła spojrzeć na zgromadzoną publiczność przez pryzmat zbiorowego doświadczenia. Gęsta od dymu sala ograniczała widoczność, wymuszając ograniczenie ruchu nawet bardziej niż ściana dźwięku. Utwory przerywane były jednak dialogiem z publicznością, próbą utrzymania interakcji w tak ekstremalnych warunkach. Podobne doznania cielesno-masochistyczne zagwarantował występ legendarnego zespołu Sunn O))), który w swojej muzyce łączy black metal z noise’em. Dyskomfort spowodowany głośnością potęgowała dodatkowo statyczna materia akustyczna, pozbawiona wyraźnych parametrów, tj. wysokość czy barwa, a także zrębów melodii oraz rytmu. Dźwięk wwiercał się w ciało, rezonując z każdym milimetrem tkanek wewnętrznych.

Sunn o))), fot. Monika StolarskaSunn o))), fot. Monika Stolarska

Odchodząc od reakcji fizjologicznych w stronę psychoakustycznych, na uwagę zasługuje koncert Anthony’ego Paterasa. Kompozytor, spadkobierca myśli Maryanne Amacher i Alvina Luciera, choć wystąpił już w tym roku i na Sanatorium Dźwięku w Sokołowsku, i na Sacrum Profanum, na Unsoundzie zaprezentował zgoła inny projekt – „This Ain’t My First Rodeo” na dwa syntezatory w przestrzennym ustawieniu i sampler. Kwadrofoniczne środowisko pozwoliło artyście zdefiniować przestrzeń, uzyskać interakcje między instrumentami, uwypuklić rezonowanie dźwięku we wnętrzu Mangghi, gdzie miało miejsce wydarzenie. Ścisły związek muzyki z architekturą miejsca, podobnie jak w przypadku koncertów noise’owych, pozwolił dosłownie zanurzyć się w brzmieniu, odbierać je cieleśnie, nie tylko uszami, ale i poza emocjami.

Na zasadzie kontrastu należy przywołać koncert otwarcia, podczas którego w Teatrze im. J. Słowackiego wystąpił Ata Ebtekar, czyli Sote. Irański kompozytor, weteran sceny elektronicznej, któremu towarzyszyło dwóch wykonawców (niestety znów bez podania nazwisk artystów w programie!), zaprezentował utwory z albumu „Parallel Persia”. Poszarpanej i szorstkiej elektronice towarzyszyły brzmienia tradycyjnych perskich instrumentów strunowych – santuru i taru, które na zasadzie kontrapunktowania, uzupełniania, a nawet rywalizowania przenikały się i nakładały na siebie, tworząc charakterystyczny twist, wielowarstwowe rytmy. O ile przyjemniej słuchałoby się tej muzyki w miejscu innym niż sztywne fotele w wąsko wytyczonych rzędach, które nie tłumiłoby naturalnych odruchów podrygiwania i umożliwiałoby swobodne interakcje. Analogicznie niedopasowany do specyfiki muzyki okazał się teatr podczas koncertu zamknięcia, kiedy duet Matmos zagrał muzykę z albumu „Plastic Anniversary”. Płyta właściwie już po pobieżnym wysłuchaniu zdradza całe bogactwo porywających dźwięków, które samoczynnie wprawiają ciało w ruch, dlatego usadzenie słuchaczy w ciasnej i niewygodnej przestrzeni było dla mnie zupełnie niezrozumiałe.

fot. Helena Majewskafot. Helena Majewska

Tegoroczny Unsound zaprezentował krytyczny potencjał wobec środowiska, z którego się wywodzi, i mechanizmów, które rządzą muzycznym światkiem. Wspólnotowość odmieniana przez wszystkie przypadki, usprawiedliwiona tytułową „solidarnością”, rozwinęła wątki podejmowane w poprzednich edycjach „Flower Power” i „Dislocation”, ale też pozwoliła na szybki rachunek sumienia. Bez wątpienia w tej edycji tkwił wywrotowy potencjał, jednak nie został on w całości wykorzystany. Może to wina czynników ekonomicznych i nieugiętych reguł kapitalizmu? Bo gdy pracuje się pod egidą wielkich haseł i z muzyką zorientowaną na wartości społeczne, to programowanie dodatkowo płatnych poza karnetem koncertów, w dodatku intensywnie promowanych jako część festiwalu – mam tu na myśli m.in. „Czarnobyl” Hildur Guðnadóttir – wydaje się zagraniem nieczystym. No chyba że powracamy do zasady, że są równi i równiejsi.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)