Nie wiemy, co to jest siłość
fot. Helena Majewska

13 minut czytania

/ Muzyka

Nie wiemy, co to jest siłość

Monika Borys / Piotr Fortuna

Po raz pierwszy w życiu zacisnęłam pięść na Czarnym Proteście. Drugi raz – podczas imprezy w ramach festiwalu Unsound, za sprawą brazylijskiego kolektywu queerowego Teto Preto. Warto było jechać do Krakowa choćby na ten jeden występ

Jeszcze 3 minuty czytania

Poranek w pociągu „Małopolska”. Zajmujemy miejsca w drugiej klasie, trochę pijemy kawę, a trochę jeszcze ziewamy. Rozpoczyna się zwyczajowy kontredans pasażerów szukających siedzeń z odpowiednimi numerkami. Do naszego przedziału zagląda między innymi parka złożona z chłopaka i dziewczyny. Oboje w czarnych stylizacjach, z geometrycznym cięciem na głowach. Nie możemy oderwać od nich oczu, tak modnie i światowo wyglądają.
– O nie, nie będziemy tutaj siedzieć, idziemy do jedynki – zarządza stanowczo chłopak i szybkim krokiem rusza do wagonu pierwszej klasy. Po czym równie szybko wraca. Do nas. Jednak. Poirytowany. – Skąd tyle ludzi, Unsound nie jest taki popularny – podkreśla nie bez znawstwa. Po jakimś czasie koi nerwy lekturą „Newsweeka”. Ona natomiast pociesza się sałatką z Green Café Nero.
– Następnym razem zabiorę z domu pałeczki do jedzenia – kwituje znad plastikowego pojemnika, czarnowidząc chyba kolejne ciężkie przeprawy Twoimi (dawniej „Tanimi”) Liniami Kolejowymi. Jechaliśmy więc tak wszyscy razem, na ten sam festiwal. Mentalnie zdystansowani, posegregowani, choć fizycznie współobecni, ściśnięci w jednym przedziale.

Słuchaj, tańcz, głosuj

Relacja Wiolety Żochowskiej z całości tegorocznego festiwalu Unsound.

A przecież chodziło o muzykę. Tak jak co roku wybraliśmy się do Krakowa po dawkę przeżyć, która powinna utrzymać się we krwi przez przynajmniej dwanaście miesięcy. Tym razem program Unsoundu został zbudowany wokół tematu solidarności, w świadomym, rocznicowym nawiązaniu do ideałów ruchu robotniczego, a zarazem w znacznie poszerzonej formule solidarności centrum z peryferiami, człowieka ze światem przyrody, osób cis-het z non-binary, wewnątrz środowiska muzycznego i poza nim. To, co z polskiej perspektywy wydaje się marginesem, zostało tymczasowo zaciągnięte do środka: queerowe inicjatywy, didżejki i zespoły spoza Europy przejęły sceny, ekrany, konsolety oraz mikrofony.  

W tym roku warto byłoby pojechać na Unsound choćby i na jeden występ – na koncert brazylijskiego zespołu Teto Preto, który odbył się zaraz po znakomitym, lirycznym występie duetu Jamesa Holdena i Wacława Zimpela. Po tej mieszczańskiej z ducha konwersacji dwóch białych mężczyzn, porozumiewających się za pośrednictwem klarnetu i syntezatora modularnego, na głównej scenie festiwalu doszło do niespodziewanej queerowej eksplozji. Brazylijczycy jakby wdarli się na salony, by wywrócić wszystko do góry nogami, poprzestawiać oraz wprawić w ruch, upłynnić i rozdać zgromadzonej publiczności. Elektroniczne brzmienie mieszało się z dźwiękami puzonu, afrykańskimi bębnami i elementami samby. Frontmanka Laura Diaz odgrywała rolę tricksterki, wywracającej kulturę na opak: jej długa suknia odsłaniała cycki i cipkę, twarz za to była ukryta pod białym mejkapem przypominającym maskę. Kobiecie towarzyszył roznegliżowany czarny performer Loïc Koutana, balansujący w tańcu pomiędzy nieskrępowaną ekspresją popędu a teatralną stylizacją; między poszukiwaniem autentyczności w tym, co wyparte, a kampową swobodą, która traktuje kulturę jako rezerwuar grymasów, póz i gestów. Podobnie wokal Diaz był dynamiczny i niestabilny, przechodząc niespodziewanie od melodyjnych, jazzujących improwizacji do punkowego wrzasku.  

Różnorodność występu okazała się nośnikiem queerowego przesłania. W pewnym momencie Diaz zaprosiła do pierwszych rzędów „lesby, pedałów, transów i wszystkich queerów”, wzniecając w ten sposób ruchy tektoniczne w roztańczonym tłumie. Niezdecydowaną część publiczności ponagliła jeszcze słowami „Ja wcale nie żartuję!”. Było to dla mnie oczyszczające doświadczenie, moment niespodziewanego poczucia godności. Jako gej po raz pierwszy w życiu zostałem wywyższony, po wielu latach egzystowania w kraju, gdzie opcją domyślną dla mniejszości seksualnych jest poniżenie; gdzie jeden z twórców Solidarności (tej przez duże „S”) i laureat pokojowego Nobla wygania homoseksualistów poza mury Sejmu; gdzie nawet przedstawiciele sceny techno (czytaj: Revive Festival) odcinali się od poszkodowanych w białostockim Marszu Równości, kwitując jawną przemoc stwierdzeniem, że „każdy kij ma dwa końce”. I oto nagle nastąpił karnawał, odwrócenie porządku – w miejsce obowiązku mimikry, zaszczytu obrywania po mordzie, prawa do ściszania głosu. A taniec, zwłaszcza podczas długiej rejwowej nocy, pozwala rozwiązać pozorny paradoks: wszyscy tańczymy do tej samej muzyki (tak jak nam zagrają), ale w sposób całkowicie dowolny, swój (jak nam w duszy gra). Nie ma, że dziwnie, źle, nie na temat, za płytko, za grubo. Żadna mniejszość, nawet jednoosobowa, nie musi się podporządkować, żeby wszyscy mogli się zjednoczyć we wspólnym euforycznym doświadczeniu.

fot. Helena Majewskafot. Helena MajewskaWidowisko zaczęło się od sceny, w której Koutana zacisnął sobie stryczek na szyi, po czym zmartwychwstał jako demon. W jego gestach, spojrzeniach i słowach wybrzmiewał gniew, jak w momencie, gdy krzyknął „Wake up!” w kierunku rozbudzonej z pozoru publiczności. Pod koniec występu performer wyciągnął do góry pięść w rewolucyjnym geście. Większość tłumu szybko poszła w jego ślady. Kilku osobom artysta osobiście pomagał zwinąć dłonie. O ile pamięć mnie nie myli, pierwszy raz w życiu zacisnęłam pięść na Czarnym Proteście. Drugi raz tutaj, za sprawą brazylijskich queerów, podczas imprezy. W ferworze tańca. Czułam, że nie było to z mojej strony zwykłe naśladownictwo, podatność na sugestię; że udało im się wydobyć z nas pokłady gniewu ukryte gdzieś pod warstwą spłaszczonego afektu. Paradoksalnie gniew nie oznaczał końca zabawy. Przeciwnie: to ona jest właśnie rewolucyjna. 

Wywrotowy potencjał zabawy pokazuje codzienna działalność Teto Preto. Zespół istnieje w ramach kolektywu Mamba Negra, organizującego nielegalne imprezy na ulicach São Paulo oraz w opuszczonych budynkach tego największego miasta Ameryki Południowej. Inicjatywa, którą rozpoczęły w 2013 roku Diaz i Carol Schutzer (znana również jako DJ Cashu), wzięła swoją nazwę od gatunku jadowitego węża – niesamowicie szybkiego i groźnego, potrafiącego jednym ukąszeniem powalić zwierzę wielkości żyrafy. Bezpłatne imprezy Mamba Negra mają tworzyć miejsce dla wykluczonych z kapitalistycznej i homofobicznej sfery publicznej, przede wszystkim dla biednych i bezdomnych oraz osób LGBTQ+. Zabawa jest tu narzędziem odzyskiwania przestrzeni miasta. Jak zaznacza Diaz w rozmowie z magazynem „The Face”, jej kolektyw jest zaledwie jedną z wielu podobnych propozycji: „Najbardziej niezwykłą cechą naszej lokalnej sceny jest to, że narodziła się ona i została zbudowana poza klubami […] Tutaj, w Brazylii, sama idea i doświadczenie sceny klubowej o wiele bardziej wiąże się z biznesem prowadzonym przez białych, heteronormatywnych mężczyzn, nierzadko zwolenników Bolsonaro. To, co robimy za pośrednictwem niezależnych imprez, na ulicach i w mniejszych obiektach, jest częścią historycznej odpowiedzi kobiet i społeczności LGBTQ+ na rozrywkowy monopol i spekulację nieruchomościami. Przejmujemy przestrzenie, gdzie możemy wyrażać się w sposób nieskrępowany. W São Paulo istnieją dziesiątki podobnych, niezależnych inicjatyw”.  

O powstaniu i rozkwicie niezależnych imprez muzycznych w przestrzeni miejskiej São Paulo opowiada dokument „O Que É Nosso: Reclaiming the Jungle” z 2014 roku, nakręcony przez tercet Allyson Alapont, Jerry’ego Clode’a i Murilo Yamanakę. Jak dowiadujemy się z filmu, różnorodność przedsięwzięć i stylów znajduje wspólny mianownik w postaci nadrzędnego ideału, jakim jest tworzenie wydarzeń dostępnych dla wszystkich mieszkańców. Muzyce towarzyszą także inne formy ekspresji artystycznej, takie jak projekcje, performanse, malowanie murali, mappingi czy instalacje świetlne.


Pierwszym tego typu projektem był Voodoohop. Zaczęło się od baru, założonego dziesięć lat temu przez pochodzącego z Niemiec Thomasa Haferlacha, który podkreśla: „To, co robimy, na wielu poziomach wywiera pozytywny wpływ na społeczeństwo, przełamuje bariery i uprzedzenia, łącząc ze sobą ludzi z różnych grup społecznych. Kiedy osoby bezdomne i te lepiej sytuowane bawią się na jednej imprezie, przestają się bać siebie nawzajem. Być może po przetańczonej wspólnie nocy nie będą już omijać się na ulicy szerokim łukiem”. W podobnym tonie wypowiada się dla „Crack Magazine” Misael Franco (znany także jako drag queen Euvira), założyciel Coletividade NÁMÍBIÀ, grupy składającej się z kilkudziesięciu czarnych, w większości nieheteronormatywnych artystek i artystów, niegdyś marginalizowanych na lokalnej scenie klubowej: „Ważne, żebyśmy traktowali imprezy jako sposób prowadzenia polityki. Tak, spotykamy się, żeby świętować, by się bawić. Ale to także przestrzeń, gdzie się dzielimy, gdzie stawiamy opór i wymieniamy się miłością, gdzie leczymy rany. Gdzie jesteśmy żywi”. 

fot. Helena Majewskafot. Helena Majewska

Teto Preto przywiozło więc do Krakowa wizję wspólnoty, w której rewolucja zastępuje depresję, wspólna zabawa – alienację, a empatia – narcystyczne skupienie na sobie. Jest to szczególnie ważne w czasach, gdy relacje międzyludzkie są zapośredniczone przez media społecznościowe, które izolują ludzi od siebie i utrudniają wspólnotowe działanie, marnując polityczną energię jednostek na internetowe gównoburze. Jak zwraca uwagę filozof Byung-Chul Han, dzisiejsze zbiorowości przypominają rój, gdzie poszczególne osobniki są tak skupione na wykonywaniu swoich zadań, że pozostają ślepe na relacje władzy. Palącą potrzebą jest ponowne uformowanie tłumu, dostrzeżenie wspólnych zależności i interesów. Odzyskanie zbiorowej podmiotowości.

Kończąc występ na Unsoundzie, Diaz nie pozostawiła wątpliwości, w kim widzi największego wroga. „Fuck Bolsonaro!” – krzyknęła. Sam Bolsonaro jest jednak ekstremalnym przykładem i uosobieniem tendencji, które uderzają dziś w mieszkańców różnych części świata, nie wyłączając Polski. Nieprzypadkowo brazylijski zespół wystąpił na głównej scenie, w kulminacyjną noc festiwalu poświęconego tematowi solidarności, w imprezowej godzinie szczytu (czyli pierwszej w nocy), kalendarzowo już w dniu wyborów do polskiego parlamentu.

Działalność Teto Preto jest radykalną i zarazem atrakcyjną propozycją przebudowy wspólnoty. Ich występ pozwolił nam nie tylko pomyśleć pewną społeczną utopię, lecz także odczuć jej namiastkę na własnej skórze. Brazylijski zespół wydobył z uczestników Unsoundu polityczną energię, tworząc fantastyczne widowisko muzyczne, a przy tym jakby zadając nam do odrobienia lekcję. Czy da się jakoś ocalić tę energię, przetworzyć ją tak, żeby promieniowała poza mury krakowskiego Hotelu Forum, poza granice festiwalu, który „nie jest aż tak popularny” i gromadzi uprzywilejowanych na różne sposoby insajderów? Co musiałoby się stać, żeby wspólnota roztańczonych ciał mogła rozlać się także na ulice polskich miast? Żebyśmy zaczęli grupować się wokół zabawy zamiast lub obok żałoby? Zaraz mnożą się dalsze pytania: o nasze podejście do przestrzeni miejskiej, rolę czasu wolnego czy siłę muzycznych snobizmów.

Na polskiej scenie muzyki elektronicznej obserwujemy od kilku lat pewne ożywienie, powstają kolejne projekty feministyczne i queerowe, krążące jednak w dość wąskim, głównie klubowym obiegu. Tymczasem najtrudniejszy do przekroczenia wydaje się tkwiący głęboko w naszym społeczeństwie podział klasowy. Unsound dowiódł, że możemy się bawić razem nawet wtedy, gdy nie chcemy siedzieć w tym samym przedziale.

***

Podczas papierosa przed Hotelem Forum, gdy dzieliliśmy się wrażeniami po koncercie, przytrafiło mi się przejęzyczenie „siłość”. Zmęczony i podekscytowany, próbowałem nazwać jakoś wybuchową mieszankę empatii i gniewu (siły i miłości?), którą przygotowało Teto Preto. Kiedy pisaliśmy ten tekst, ciągle mieliśmy wrażenie, że język, którym mówimy, nie należy do nas – jest mniej elastyczny od ciała, które tańczy, brzmi ciężko i patetycznie, deformuje emocje. Jako przejęzyczenie „siłość” jest bliższa ciału, stanowi sabotaż mięśni lub neuronów, pokazuje nieporadność języka, wychyla się w kierunku czegoś nowego. Podpowiada, że może powinniśmy po prostu więcej tańczyć.

Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych)