„Teatr opowieści” podobno wraca. No i u Szczawińskiej w „Po prostu” opowieść jest. Mocna, wstrząsająca. Jest trup. Jest śledztwo. Jest wreszcie i tragiczny moment rozpoznania.
Sceniczną i pozasceniczną historię można nakreślić tak: Piotr Wawer senior, od lat aktor niezawodowy, imający się też różnych innych zajęć, napisał dramat o okolicznościach, w których na świat przyszedł Piotr Wawer junior – aktor zawodowy i dramaturg, od lat współpracujący z reżyserką „Po prostu” – Weroniką Szczawińską. Wawer senior miał 24 lata, gdy tuż po porodzie Wawra juniora zmarła jego żona. Przyczyna? Zatrzymanie akcji serca, śmierć mózgu.
W papierach jednak wpisano „przeziębienie”. A wcześniej sprawca błędu lekarskiego i jego koledzy tygodniami, miesiącami utrzymywali męża w przekonaniu, że zatrzymanie akcji serca trwało nie siedemnaście minut, a trzy. Dawali mu tym samym nadzieję, że jego Ania jeszcze wróci; nie rozumiał, że na łóżku leży, jak mówią lekarze za plecami, „warzywko”. „Po prostu” opowiada więc o trwaniu przy nieruchomym ciele, o wizytach u wróżek i ściąganiu bioenergoterapeutów, o chwili, gdy straszna prawda wychodzi na jaw. Wreszcie, o walce o urlop macierzyński dla samotnego ojca w ostatniej dekadzie PRL. Okrutna historia, która będzie miała swoją puentę po latach na sali sądowej.
Piotr Wawer, „Po prostu”, reż. Weronika Szczawińska. Instytut Sztuk Performatywnych, premiera w Komunie Warszawa 24 października 2019Wawer senior ma imponującą charyzmę, energię i szerokość aktorskiego gestu. Ci, którzy znają teatr w Wałbrzychu, porównać mogą tego postawnego, brodatego, huczącego mężczyznę z Włodzimierzem Dyłą. „Jak wchodzę do konowała, to najpierw daję w mordę, a potem rozmawiam” – mówi Piotr Wawer grany przez Piotra Wawra. I mówi to tak, że zaczynamy jeszcze bardziej martwić się o polską służbę zdrowia.
Naprzeciwko tego Goliata staje Dawid – Łukasz Stawarczyk, lat trzydzieści, postury skromniejszej, z dyplomem krakowskiej PWST. U Szczawińskiej był wcześniej w niedocenionej „Wojnie światów” z Sosnowca, grał też u Cezarego Tomaszewskiego, Wiktora Rubina czy Pawła Świątka. Zatem – przedstawiciel grania nazywanego z braku lepszych słów „performatywnym”, łączącego często odpsychologizowane aktorstwo z choreograficzną partyturą czy prywatną obecnością.
Oglądamy więc coś w rodzaju międzypokoleniowego aktorskiego pojedynku, bardzo męskiego, bo i do modeli męskości się odnoszącego, tak jak i do modeli aktorstwa. Publiczność siedząca w kręgu wyznacza swoisty ring bez narożników. Aktorzy parodiują się wzajemnie; to Stawarczyk przerysowanym basem „zrobi Wawra”, to Wawer przymizdrzy albo i wprost drwiąco zapyta: „Czy umiesz to zrobić?”, to znowu Stawarczyk powtórzy z rozmachem gest starszego kolegi. Przez większość czasu aktorzy „po prostu” opowiadają; ale momentami wyśpiewują i melorecytują też operową partyturę, odczytywaną zresztą chwilami z pulpitów. Co ta zabawa robi przedstawieniu Szczawińskiej, przecież bardzo poważnemu? Po pierwsze, czyni z aktora bardzo sprawne medium historii; nieustanne huśtanie aktorską formą wytrąca z gry to, co zbędne, sentymentalizmy, tani psychologizm, różne sztuczki i myczki. To, co najważniejsze, dramatyczne, wybrzmiewa jeszcze mocniej, patos śmierci i ludzkiej tragedii nie staje się kiczem.
Po drugie zaś, w subtelny sposób porządkuje formę. Obok przepływu bardzo emocjonalnej historii dostajemy na scenie w „Po prostu” także nieustanny przepływ aktorskiej energii i dramaturgicznego napięcia; niewidzialną, kunsztowną strukturę, która zagęszcza i wypełnia pustkę pomiędzy rozsadzonymi w kółku, oglądającymi ten spektakl w pełnym świetle widzami. Ale im dalej, tym prościej, tym więcej historii, a mniej ostentacyjnych teatralizacji – takich jak świetna scena, gdy Wawer senior z jadowitym dowcipem odgrywa przerażonych wyjściem na jaw afery lekarza i pielęgniarkę, animując dłonie jak wyobrażone pacynki. W końcu, w ostatniej scenie zostaje tylko głos – z małego białego głośnika mówi Piotr Wawer junior, trzeci, niewidzialny aktor – a zarazem niemy bohater dramatu.
Życie potoczy się dalej, a pewnego dnia wdowiec będzie w stanie zrobić ze swojej historii sztukę i opowiadać widzom o śmierci żony z czarnym humorem, twarzą w twarz. Po prostu.
„Po prostu” Weroniki Szczawińskiej jest pierwszą premierą Instytutu Sztuk Performatywnych – InSzPer. To rodzaj „latającego domu twórczego”, którego rdzeń tworzą trzy duety: Szczawińska i Wawer jr, reżyserka Anna Smolar i dramaturg Michał Buszewicz, oraz para kuratorów: Marta Keil i Grzegorz Reske. InSzPer ma zmieniać realia pracy w instytucjach teatralnych w duchu transparentności, spłaszczania hierarchii, poszanowania pracy i swoistego teatralnego zero waste; jego praktyka polega też na tym, że wszyscy członkowie kolektywu na jakimś etapie obserwują pracę swoich kolegów, w których bezpośrednio nie biorą udziału, i dają im swoje uwagi. Docelowo InSzPer chciałby prowadzić „prawdziwy”, stacjonarny dom pracy twórczej.
Kolejne przygotowywane przez InSzPer projekty to spektakl poświęcony pomnikom, przygotowywany przez Reskego i Keil we współpracy z libańskim artystą Rabihem Mroué w koprodukcji polsko-niemieckiej, oraz polsko-litewska koprodukcja Smolar i Buszewicza z Litewskim Narodowym Teatrem Dramatycznym w Wilnie – spektakl dotykający kwestii ruchu #MeToo.