Teatr miewa dziwną moc neutralizowania nowych zjawisk i punkowych gestów, zamieniania ich w senne przekomarzanki przy rosole. Tak też stało się z poznańskim „Kordianem” w reżyserii Jakuba Skrzywanka, do którego reżyser zaprosił Alex Freiheit. Znaną też jako Siksa. Młoda gwiazda feministycznego punka umieszczona w nowej roli aktorki robi przy okazji teatrowi bardzo potrzebne dziś publicity. Niestety, spektakl Skrzywanka przypomina wypracowanie wzorowego ucznia – „Kordian 2017. Słowacki, III RP i problemy milenialsów”. Pozostając przy zupnych metaforach – za dużo grzybów w barszczu.
Teatr Polski pod dyrekcją Macieja Nowaka stara się odzyskiwać narodowe symbole i tradycję patriotyczną zawłaszczone przez prawicę. Skrzywanek z zapałem wchodzi w ten pomysł, jego „Kordian” dzieje się więc w cieniu dominującego w scenografii Pauli Grocholskiej pomnika Poznańskiego Czerwca ’56 – stoimy wobec tradycji i historii. W epilogu zresztą rozmawiają ze sobą daty z pomnika – 1968, 1970, 1980 itd. – niczym skamieniali Znaczący Inni, duchy przodków patrzące na młodzieńcze zmagania. Spóźniony komiksowy żart nie pomaga, robotnicze wystąpienie z 1956 ani nie działa tu jako istotny punkt odniesienia, ani nie jest pokazane jako jakieś „zapomniane dziedzictwo” walki o wolność czy demokratyczny socjalizm.
Jednocześnie Skrzywanek jest zadłużony u deklarującego brak przynależności narodowej Olivera Frljicia, którego był asystentem przy „Klątwie”; tak jak Michał Kmiecik – poprzedni „najmłodszy reżyser w Polsce” i dramaturg – zadłużony był u Pawła Demirskiego. Będzie w „Kordianie” zatem przedstawianie się aktorów nazwiskami, będzie dramaturgia jako kolaż – pozbawionych niestety siły – ironicznych w założeniu obrazów. Będzie też papież – tym razem ten schyłkowy, z telewizyjnych transmisji agonii z 2005 r., z trzęsącą się ręką i śliną ściekającą po brodzie. Odgrywający go Konrad Cichoń wstanie później dziarsko – i nastąpi dramaturgiczna przebitka na wyśnione, „liberalne” orędzie z „Młodego papieża” z Jude Lawem – to ze słowami „zapomnieliśmy się masturbować, używać antykoncepcji, móc mieć aborcję, błogosławić gejowskie małżeństwa” itd.
Juliusz Słowacki „Kordian”, reż. Jakub Skrzywanek. Teatr Polski w Poznaniu, premiera 12 grudnia 2017Mimo takich efektownych ekscesów, większość tekstu w spektaklu pochodzi faktycznie od Słowackiego. Tyle, że poszatkowany dramat jest tu wypowiadanym przez aktorów niejasnym podkładem dźwiękowym pod kolejne obrazy; nie ma w tym energii, wyrazistości, pomysłu.
Nie wiem też, po co patrząc na „zwłoki” Kordiana w jednej z pierwszych scen, Kordianowie i Kordianki (jest ich wiele) mówią tekstem Różewicza z końcówki „Świadków, czyli naszej małej stabilizacji”. Bo „dzisiejsza młodzież”, nierzadko po trzydziestce, żyje w świecie małej stabilizacji? Proszę powiedzieć to fanom opowiadającego o niestabilnym świecie prekariatu „Magazynu Porażka”. Chyba że chodzi o wyzwanie rzucone poprzedniemu pokoleniu, temu, co to uwierzyło w koniec paradygmatu romantycznego. To jednak się w spektaklu, jak to się mówi, „nie czyta”.
Wreszcie, pojawia się głos pokolenia ojców. Czyli dziesięciominutowy monolog ubranego w carski mundur Wiesława Zanowicza – aktora, który dawno temu grał Kordiana w Rzeszowie, kiedyś coś tam podpisał na esbecji, potem wyemigrował do Niemiec, zmienił nazwisko, przyjął pseudonim, w końcu wrócił i gra starego Kordiana. Ten życiorys to najbardziej zajmujący fragment poznańskiego przedstawienia – a zarazem jakby ciało obce w nim.
Dlaczego Kordian i milenialsi? To ryzykowne zestawienie. Po pierwsze, pokoleniowe spory już od lat zajmują w Polsce głównie publicystów po pięćdziesiątce w nobliwych tytułach prasowych. Po drugie, skoro już decydujemy się na coś takiego, to dlaczego o milenialsach mówić akurat „Kordianem”? Jasne, bo „jaskółczy niepokój” i „młodość” to hasła przypisane dramatowi Słowackiego na maturze po kres wszelkiej polskości. Można z tego uszyć coś nowego? Pewnie można. Można też otwierać piwo piłą spalinową (widziałem na YouTube), pytanie tylko po co.
Nie działają w „Kordianie” próby ironicznego (?) ogrania tej nieprzystawalności, np. nagraniem sondy wśród twórców, której jak podcastu możemy posłuchać przed spektaklem – opowiadają oni o swoim początkowym sceptycyzmie do pomysłu robienia „Kordiana” i jego stopniowym przełamywaniu (serio?). Jeśli relacje te są prawdziwe, to Skrzywanek umie zarazić ekipę entuzjazmem. Nie chce jednak czy nie umie tekstu Słowackiego po prostu uważnie przeczytać i usłyszeć, by w nim coś odnaleźć – jak zrobiliby to Zadara czy Strzępka (bez Demirskiego, ta z „Wesela”); nie chce też lub nie ma odwagi czy pomysłu, by go zupełnie wywrócić i opowiedzieć po swojemu, jak zrobiłby to Frljić ( „Klątwa”) czy Strzępka z Demirskim.
Wszystko tutaj wydaje się szkolne, wymuszone i nieszczere. Nie wierzę, że Siksa – jak rzuca widzom w twarze wprost ze sceny – naprawdę wkurza się na Jana Englerta i jego „Kordiana” sprzed dwóch lat; a już na pewno nie do tego stopnia, by robić z tego temat. Jasne, jubileuszowy spektakl w Narodowym był groteskowo drogi, efekciarski, płaski i kabotyński, a popremierowe sceniczne powinszowania prezydenta Dudy – „dziękuję Teatrowi Narodowemu za jego narodowość i za jego polskość” – dopełniły gombrowiczowskiego tragikomizmu sytuacji. Ale za tego typu spektakle nikt w moim i młodszym pokoleniu nie daje już przysłowiowego zamorskiego faka; nie spędza nam (im) snu z powiek też kolejny wywiad dyrektora Englerta czy mistrza Radziwiłowicza o triumfie chama, upadku obyczajów i poprawie Rzeczpospolitej, bo nie jesteśmy targetem mediów, w których wypowiadają oni swoje mądrości.
Siksa mówi też w „Kordianie” o gwałcie. Ostatnie miesiące to czas otwierania oczu na piekło, którego wielu nie chce/ nie chciało w tym temacie widzieć. Ale czy naprawdę musimy o tym mówić akurat przy użyciu karkołomnych remiksów Słowackiego? Uprzedzę kontrargument, że przecież dopiero wielki sukces odniósł w tej tematyce karkołomny remiks Wyspiańskiego – tak, ale „Klątwa” jest właśnie „o tym”. Poza tym, niestety, po prostu trzeba to zrobić umiejętnie (to do reżysera, żeby nie było wątpliwości).
Jasne, rozróżnianie, kiedy ma sens, by feministyczna artystka mówiła o kulturze gwałtu, a kiedy nie ma to sensu i nie działa, jest czymś śliskim i niebezpiecznym, zwłaszcza gdy jest się białym heteroseksualnym mężczyzną z klasy średniej. Ale nie ucieknie się też od paradoksu, że reżyserem spektaklu, w którym gra Siksa, również jest taki mężczyzna. Umieszczenie w ramie „Kordiana” gestu feministycznej neopunkówy działa upupiająco. Stanisław Godlewski z poznańskiej „Wyborczej” porównywał występ Siksy w „Kordianie” do waginalnego hip-hopu – performansu duetu cipedRAPskuad z „Balladyny” Garbaczewskiego, w tym samym teatrze 5 lat temu. Nie mogę się z tym zgodzić – tamten występ był wymierzony przeciwko wszystkiemu, z czym wówczas kojarzyła się poznańska scena, rozrywał ramy, uwierał, budził zażenowanie, przekorny zachwyt lub gniew. Tutaj występ Siksy – przynajmniej na moim przebiegu spektaklu, 17 stycznia 2018 r. – wpisuje się w imieninowy klimat ogólnej słuszności i grzęźnie w magmie nieudolnej dramaturgii.
Może pokoleniowego głosu, jeśli w ogóle ktoś na niego czeka, nie da się zrobić na zamówienie?
Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL (Uznanie autorstwa-Użycie niekomercyjne-Bez utworów zależnych).