Głosujmy nad metodą głosowania
fot. Monika Stolarska

Głosujmy nad metodą głosowania

Witold Mrozek

„Take it or make it” duetu Ana Vujanović i Saša Asentić nie tyle uczy demokracji czy bada sposób jej funkcjonowania, ile stawia przy demokratycznych oczywistościach ironiczny znak zapytania

Jeszcze 2 minuty czytania

„W sztuce nie ma demokracji” – ile razy to słyszeliśmy? A już na pewno nie ma demokracji w teatrze, świątyni sztuki tworzonej przez demiurgów i geniuszy. Tymczasem w „Take it or make it” z Teatru Polskiego w Bydgoszczy bałkański duet Any Vujanović i Sašy Asenticia wraz z aktorami postanowił zabawić się w sytuację, w której przedstawienie powstaje tak demokratycznie, jak to tylko możliwe. Na scenie zostaje odegrany „koszmar partycypacji”.

Modelem demokracji w „Take it or make it” ma być konflikt między performerami – współtwórcami scenicznego działania. Zasobem, o który rywalizują aktorzy – przedstawienia i sporu – stają się więc uwaga widza, czas, przestrzeń i sposób jej zagospodarowania. Performerzy występują pod prawdziwymi imionami i nazwiskami.

W pierwszej części bydgoscy aktorzy wraz z gośćmi z Bałkanów wykonują choreograficzną partyturę, krążąc po wzorze przypominającym mandalę. Na proste, abstrakcyjne wzory narzucają sensy z wybranego przez siebie porządku sprawy, o której chcą mówić. Na ile porządek ten narzucony jest bądź „redagowany” przez Anę Vujanović lub dramaturżkę Martę Keil? Tego nie wiemy, to jedna ze stawek gry. Vujanović nie podpisuje się jako reżyserka, a jedynie twórczyni koncepcji.

„Take it or make it” w założeniu ma przywoływać na scenie napięcia i konflikty z okresu prób – kolektywnego procesu twórczego. Skoro kolektywnego, to jak decydować miał ktoś, kogo np. akurat nie było na próbie? „Mamy unieważnić wybory, bo nie głosowałaś?” – rzuca Pesta w stronę Roszczuk. Marta Popivoda nie może wyświetlić przygotowanego wideo, bo użyta w przedstawieniu podłoga baletowa jest czarna. Walczy o danie jej szansy na prezentację. Ubrany w komiczny, obcisły czarny kombinezon Asentić nie chce zgodzić się na głosowanie, ponieważ kłóci się to z przyjętą przez niego na potrzeby spektaklu postacią ekstremisty. Dowcip o trudnościach z głosowaniem nad metodą głosowania otrzymuje tu dosłowną sceniczną reprezentację.

„Take it or make it”, koncepcja Ana Vujanović. Teatr Polski w Bydgoszczy, premiera 15 kwietnia 2016

Twórcy „Take it or make it” nie odpuszczają żadnej okazji, by zakpić z zarzutów „nieczytelności” i „hermetyczności” formułowanych wobec sztuki krytycznej. Znaki z pierwszej, czysto choreograficznej części przedstawienia, tłumaczone są potem przez wykonawców łopatologicznie i dosłownie – gest po geście. Aktorzy zwracają się do publiczności tyleż z ironią, co z empatią.

W odróżnieniu od uczestników poprzednich projektów Vujanović i Asenticia, widz „Take it or make it” może czuć się bezpiecznie – nikt nie wyrwie go do odpowiedzi, bezpośrednie interakcje z widzem będą zdecydowanie nienachalne. Oglądane przeze mnie wcześniej prace z cyklu „On Trial Together” przypominały bardziej gry RPG niż spektakle teatralne. Podczas odsłony prezentowanej w 2014 r. w Belgradzie publiczność miała wspólnie wejść w sytuację współpracy i dzielenia zasobów w warunkach klęski żywiołowej. Jako osoba niewładająca językiem serbskim zostałem zakwalifikowany jako zagraniczny ekspert/obserwator i robiłem to, co zagranicznym ekspertom wychodzi najlepiej – przyglądałem się z rozdziawionymi ustami.

Z kolei w odcinku prezentowanym podczas tegorocznej niemieckiej platformy tańca we Frankfurcie Vujanović i Asentić wzięli na warsztat środowisko artystyczne. Część widowni, w której się znalazłem, analizowała wraz z Vujanović przedwojenny manifest niemieckich tancerzy, co przypominało nieco pracę na tekście na ćwiczeniach ze wstępu do filozofii na UJ. Była też część rozrywkowa, służąca zmetaforyzowaniu relacji władzy i rynkowych hierarchii – całkiem zabawna planszówka ilustrująca karierę niezależnego twórcy w Berlinie („Nie dostałeś grantu, cofasz się o trzy pola”, „Zrobiłeś premierę” itd.). Sporą popularnością cieszyły się wyścigi prawdziwych ślimaków, o które przyjmowano zakłady – poczciwe winniczki miały, jak się zdaje, symbolizować artystów „obstawianych” przez kuratorów i krytyków. Jeden z widzów wygrał 14 euro (zainwestował 2), więc przy odrobinie szczęścia i odwagi na całej zabawie można było jeszcze zarobić.

fot. Monika Stolarska

W „Take it or make it” kontrakt z widzem jest cały czas tematem rozmów, jednak nie ulega zasadniczemu przekształceniu. Ten metapolityczny kabaret nieustannie oscyluje między rzeczywistą sytuacją dialogu performowanego „tu i teraz” a zafiksowanym modelem „zrobionego” przedstawienia.

Zróżnicowany jest charakter podejmowanej przez poszczególnych twórców „sprawy”. Nietrudno uwierzyć, że Sonia Roszczuk wspiera inicjatywę #popieramdziewuchy i chce uczynić z prawa kobiet do decydowania o własnym ciele temat swojego występu . Że pochodzący z Bośni zaangażowany dramaturg i performer Saša Asentić na serio przyjmuje racje islamskiego ekstremisty – uwierzyć znacznie trudniej. Różnią się nie tylko tematy, nie tylko pomysły, ale też status scenicznych figur czy „postaci” – przyjętych przez wykonawców strategii bycia na scenie.

Czasem taką strategią jest oskarżenie. Maciej Pesta – kroczący w przerdzewiałych skrzyniach na nogach i głowie – zabrał się za temat kryzysu uchodźczego . Przeprowadził uliczną ankietę na temat skojarzeń związanych z uchodźcami. Trzy najczęściej występujące hasła – z tych mniej wulgarnych, oczywiście – to „łódź” (to do niej odsyłają skrzynie), „analfabetyzm” , „bieda”. Pesta powtarza gniewnie te wyrazy, rzuca je w twarze widzów z wyrzutem: to z tym wam się kojarzy ludzki dramat? tacy jesteście? Czyni w ten sposób z teatralnej publiczności reprezentantów oskarżanego polskiego demosu, do którego, skądinąd, sam się zalicza.

„Take it or make it” nie tyle uczy demokracji czy bada sposób jej funkcjonowania, ile stawia przy demokratycznych oczywistościach ironiczny znak zapytania. Podważa na pozór banalny porządek bez wielkich słów i ilustruje mechanizmy manipulacji przy użyciu małych gestów. Piotr Wawer Jr. przekonuje, by „ogarnąć” jakoś cały ten rozłażący się sceniczny chaos i wybrać na reżysera osobę przywiązaną do kategorii takich, jak porządek czy piękno. Czyli, rzecz jasna, najlepiej samego Wawra, dla którego scenicznej figury ideał sztuki wyrażają barokowe arie.

Najwyrazistszym chyba przykładem jest uzgadnianie „konsensusu” w wykonaniu Roszczuk. Aktorka chce uzyskać dla swojego następnego działania zgodę widowni wyrażoną gestykulacją. Przeciąga scenę i powtarza swój gest tak długo, aż wszyscy – i rozbawieni entuzjaści, i ci znużeni całą sytuacją sceptycy – zaczną wykonywać ten sam ruch. Gdy ludzi odpowiednio się wymęczy, zgodzą się na wszystko? Ponure memento.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.