Polskiej sztuce i literaturze nie najlepiej wychodzi integrowanie działań estetyczno-artystycznych i politycznych. Na przykład na ostatniej wystawie w „Emilii” (czyli warszawskim Muzeum Sztuki Nowoczesnej) na jednej prezentacji debatowało się o działaniach artystycznych („Robiąc użytek”), a na drugiej o ich politycznym wymiarze („Chleb i róże”). Książka Tomasza Bąka, laureata Nagrody Poetyckiej „Silesius” za debiutancką „Kanadę” (2012), jest dowodem na to, że wcale nie musi tak być. Bąk, reprezentant roczników dziewięćdziesiątych w poezji, a więc jej najnowszej fali, używa artystycznych środków do wpisywania sztuki w działania estetyczno-polityczne. Oznacza to – przede wszystkim i najogólniej – że autor „[beep] Generation” pamięta o warunkach, w jakich dziś funkcjonuje poezja. Bierze je pod uwagę po to, by im się lepiej przyjrzeć: w języku estetycznej wiarygodności nazywa się to praktyką in situ, w języku potocznym – niewyważaniem otwartych drzwi.
„Kanada”, jego poprzednia książka, odznaczała się muzycznym urokiem, było w niej jednak znacznie mniej gwałtowności i rezerwy do języka niż w „[beep] Generation”. Bąk wygładzał ostre brzegi obrazów. Dobrze robiła całości zbioru pomysłowość językowa, która kierowała wiersze ku slapstickowym zakończeniom i campowym rozchwianiom frazy. Bohaterem tomu był ktoś, kto mówił rzeczowo i konkretnie, gromadząc coraz więcej przerażających szajb naszego świata. Wielkie popkulturowe zaplecze konwencji, jakie wykorzystywał Bąk, było prawie niewidoczne, ale nie dało się przegapiać inspiracji kreskówkami, makabrycznymi scenkami z gier komputerowych lub sitcomów, tego całego popowo-korporacyjnego retuszu.
Tomasz Bąk, „[beep] Generation”. Wojewódzka Biblioteka Publiczna i Centrum Animacji Kultury w Poznaniu, 80 stron, w księgarniach od marca 2016
W „[beep] Generation” jest mniej miękkiego popu, więcej aktualnych kontekstów politycznych, więcej pokazu brutalnych konfrontacji różnych sił. Pojawiają się też, by tak rzec, hołdy dla psychodelii. Najciekawsze jest jednak to, jak poeta uzależnia od siebie idee kilku mediów artystycznych. Trzeba to podkreślić: chodzi o idee, nie o media – „[beep] Generation” nie jest książką totalną, art-bookiem czy formą liberacką. To nadal tradycyjna forma pisania wierszy. Zachowując istotność wypowiedzi, ich koncentrację i dyscyplinę, Bąk funduje kompozycje z „[beep] Generation” na wprawianiu w rezonans różnych ścieżek dźwiękowych: muzycznych, językowych, szumów, hałasów etc. Tym samym dołącza do sporego grona polskich poetów i poetek, których teksty charakteryzują się wielowarstwowością raczej dźwiękową niż wizualną. To oczywiście rozległy i niedookreślony obszar, ale gdyby wymienić Andrzeja Sosnowskiego, Kamila Brewińskiego, Adama Wiedemanna, Roberta Rybickiego, Piotra Yanickiego czy Szczepana Kopyta, to mielibyśmy jako takie rozeznanie w tym towarzystwie. Zostawiam na boku wiersze Kamili Janiak czy Marty Podgórnik, bo one, choć też oparte na muzycznych podtekstach, mają jednak zdecydowanie inne zaplecze ideowe niż to, które bliskie jest Bąkowi. Gdyby szukać jeszcze innych pokrewieństw, to na pewno trzeba by wspomnieć o specyficznym humorze, owej psychodeliczno-pokemonowej kresce w języku, która pozwala umieścić teksty Bąka w kontekście tekstów poety-performera Adama Kaczanowskiego.
Muzyczne wrzutki w „[beep] Generation” są istotnym napędem wierszy. Zbiór rozpoczyna się od wiersza, którego tytuł „Yes! I’am a long way from home” pochodzi z utworu szkockiego zespołu Mogwai. W autoprezentacyjnym stylu: „zapraszam Cię na sound ostateczny, / zapis moich złudzeń na stadionach świata” – Bąk wprowadza nas w halucynacyjno-analityczne spekulacje. Inny utwór, „GY!BE” odwołuje się do kanadyjskiej kapeli Godspeed you! Black emperor. W tytułowy „[beep] Generation” wpleciony jest prawie cały tekst utworu „New Noise” postpunkowego szwedzkiego zespołu Refused. Te muzyczne podkłady ciekawie rezonują z energią językowych mutacji, jakie tworzy autor. W gruncie rzeczy Bąk komponuje tu coś w rodzaju niewidocznych partytur. Pokazuje też, że od linearnego postępu znaczeń istotniejsze stają się przekierowania, połączenia, cała ta algorytmiczna kombinacja stojąca za językowymi znakami.
Czy to coś innego niż dobrze już znana intertekstualność? I czy różni się to od, dajmy na to, podczepiania ścieżki muzycznej z „Poems” Tricky’ego przez Andrzeja Sosnowskiego do wierszy? Na szybko odpowiedziałabym tak: waga tego rodzaju gestów nie leży w innowacyjności pomysłów, tylko w konsekwencjach, które można nazwać expanded poetry – na wzór expanded cinema. Tego rodzaju „olinkowanie” tekstu jest nie tyle dowodem na zasadniczą cudzożywność tzw. oryginalnych i samoswoich dzieł (jak ujmował to Genette w swoich „Palimpsestach” czy Roland Barthes, pokazując w „S/Z” rozgwieżdżenie tekstu Balzaka), ale składa się na wytworzenie efektu przechwytywania działań różnych mediów i jednoczesnego ich utrwalania/wygaszania w naszej świadomości.
Intrygujący jest zwłaszcza w tym kontekście tytułowy tekst, który nawiązując do amerykańskiej Beat Generation, odrywa się od historycznych znaczeń, przekreślając je dźwiękiem wypikiwania. Głosy wiersza niosą ze sobą pozorny triumfalizm, maskujący niepewność życia. W zasadzie bardziej są to sygnały niż głosy. Utwór „[beep] Generation” zaczyna się od wziętego z „New Noise”: „[Can I scream?]” i rozwija się, rozsyłając kolejne pytania:
Być może szukasz czegoś,
co dotknie cię do żywego.
poeci [beep] generation wydrapują
sygnał, kurwa mać, igłami do akupunktury.
Gdy ich lista się wyczerpie, pojawia się ślad mówiącego:
Być może usłyszysz mój głos
gdy ubezpieczony od wszystkiego
będą żądał nowych roszczeń.
Ale i ten ślad znika, gdy Bąk wprowadza zbiorową perspektywę:
Poeci [beep] generation.
Chór prekariuszy , który o swojej sytuacji życiowej nie może śpiewać inaczej niż bluzgiem.
Gromadzą się tu poeci i poetki („poznaj Monikę”; „Zrób dobrze Rafałowi”), których życie nic nie znaczy, są doskonale niepotrzebni i doskonale wymienialni. Gdy już ich poznamy, w tekście zaczyna rządzić zasada paranoicznego przelicytowania logiki militarnego kapitalizmu i państwa policyjnego:
Któregoś dnia zadzwoni do ciebie konsultant
Państwowej Jakości Monitorowania Snu
i zapyta, jak śpisz.
Tekst kończy się słowami z „New Noise”: „[Thank you]”. Wydawać by się mogło, że mamy do czynienia z klasycznym manifestem pokoleniowym. Jestem jednak przekonana, że to raczej wieloznaczna prowokacja pod fałszywymi flagami niż prostoduszna deklaracja światopoglądowa, wzorowana na chwytach beatników. Gesty pokoleniowe są tu odgrywane. Bąk powtarza słowa z „New Noise”: „[We need new noise – new art for the real people]”, ale nowa sztuka jest zapowiedzią, możliwością, otwarciem horyzontu wyłącznie dla tych, którzy jeszcze chcieliby w nią uwierzyć. Przy czym te gesty nie tracą – co warto podkreślić – nic ze swojej siły, która u tego poety pochodzi z obnażenia własnych słabości i śmieszności.
Widać też, że Bąk nie napisał po prostu książki z wierszami, postarał się tym razem o jej bardziej precyzyjną kompozycję. Składa się na nią przynajmniej kilka pasm stylistyczno-obrazowych, które przesuwają się względem siebie zgodnie z ironicznym humorem czy dewastacyjnym nerwem. Krążymy wokół wyznań uzasadnionego gniewu, szyderstwa, śmiechu. Bąk rozpędza kilka języków, które nie zbiegają się w tych samych punktach: społeczny, publiczno-medialny, przepełniony przesądami, dwuznaczny język liryki maski (którym mówi się w wierszach o człowieku piździe), prawie prostoduszny język intymnego wyznania dołączony do quasi-dokumentalnego języka zbiorowych emocji. Żadne z estetycznych pozorów i artystyczno-politycznych złudzeń nie cierpią na tych niemal zupełnie dosłownych wypowiedziach Bąka. Nie jest więc tak, że poezja w imię zrozumienia tego, czym jest twarde, poważne życie, uwolniła się od fikcyjnych historii i gier estetycznych; raczej zmieniła reguły tych gier. Świat jest skończony – coraz więcej taniej siły roboczej, coraz większa degradacja planety, coraz więcej uzależnionych konsumentów, coraz więcej wojen, które przeobrażają państwa w maszyny militarne. Co można z tym zrobić, skoro już to wiemy?
Bohaterka „W sieci” Thomasa Pynchona, lubiąca Psyduck (podobnie jak bohater Tomasza Bąka), wraca z konwentu Comic-Con i stwierdza: „Nigdy nie sądziłam, że ludzie mogą tyle wiedzieć. Co się z nami wszystkimi stanie?” (przeł. Tomasz Wyżyński). No właśnie, co się z nami stanie? Bąk mówi: „Brnijmy w to dalej”.