Byle z dala
Juliana Cuervo / CC BY-NC-ND 2.0

15 minut czytania

/ Obyczaje

Byle z dala

Łukasz Najder

Pomyślna ucieczka z szeregów ukontentowanego społeczeństwa wydaje się złudą, ale nikt nie jest w stanie zabronić nam takich prób i marzeń. Ani producenci dóbr i marek, ani księża, ani zwolennicy wąskiej definicji narodu

Jeszcze 4 minuty czytania

Christopher McCandless, bohater reportażu Jona Krakauera „Wszystko za życie”, nim wstąpi w tytułową dzicz – oryginalny tytuł tej książki to „Into the Wild” – dokona szeregu rytualnych, kategorycznych gestów, dzięki którym zaznaczy swoje zerwanie ze światem i dotychczasowym życiem. Pozbędzie się ukochanego samochodu, żółtego datsuna, rozda większość rzeczy osobistych i pieniędzy, przestanie kontaktować się z bliskimi, ruszy na włóczęgę po Ameryce. Zniknie. Wreszcie – zmieni imię i nazwisko. Będzie odtąd Alexem Supertrampem. Lecz Alex Supetramp nie szuka łatwych, efektownych przygód – nie przedsięwziął tej wyprawy po to, by wyszumieć się z dala od domu, zanim dopadnie go kierat dorosłości i kariery. Pragnie wymknąć się z planu, który napisali za niego inni: rodzice, społeczeństwo, kapitalizm początku lat 90., a zarazem pośród alaskańskiej natury zaznać czystych, prawdziwych doświadczeń. Uważa, że poznanie siebie i określenie własnego miejsca w kosmosie możliwe jest wyłącznie poza cywilizacją – tam, gdzie nie dociera jej zgiełk, a chciwość, rywalizacja, narcyzm i konsumpcja nie są najwyższymi cnotami. Człowiek może być człowiekiem już tylko z dala od ludzi i poza układem wzajemnych, niszczących relacji. Powinien też dążyć do samowystarczalności i w ten sposób wyzwolić się spod tyranii pieniądza. To pieniądz bowiem wpędza wszystkich w niekończącą się spiralę zależności i zawiści – uważa Alex Supetramp i kiedy dotrze już do celu, wyda z tej okazji proklamację:

Dwa lata wędruję po świecie. Żadnego telefonu, żadnego basenu, żadnych domowych zwierzaków, żadnych papierosów. Totalna wolność. Ekstremista. Esteta, podróżnik, którego domem jest droga. […] Nie będzie już zatruwany przez cywilizację, od której ucieka; wchodzi samotnie w krainę, by zagubić się w dziczy. 

Alex Supetramp ostatecznie poniesie klęskę i zginie. Nie tylko z powodu błędów logistycznych, jakich się dopuścił – braku odpowiedniego ekwipunku, mapy topograficznej itp. – i splotu fatalnych okoliczności, ale również dlatego, że ślepo wierzył swoim mentorom. Jego radykalne, nieodwracalne decyzje napędzała bowiem gorliwa wiara w uczynki i myśli Tołstoja, Londona i Thoreau, krytyków wielkomiejskiego zepsucia, apologetów prostoty, bogactwa ducha, kontemplacji i doznań w plenerze. Tyle że ci lepiej wypadali w (auto)legendzie i własnej twórczości niż w życiowej praktyce.

Thoreau podczas dwóch lat spędzonych w samotni w Massachusetts, które opisał później w filozoficzno-praktycznym „Waldenie”, traktacie opiewającym uroki dzikiej przyrody i piętnującym hybris cywilizacji zachodniej, nie był tak zupełnie odcięty od ludzkości – opierała go mama, mógł liczyć na sutą kolację u przyjaciół. Opowieści Londona o Alasce i Jukonie, które składają się na  „Zew krwi”, „Białego Kła”, „Odyseję Północy” – jak przekonuje Krakauer –„stanowiły […] wytwór autorskiej fantazji, fikcję, wynikającą z jego romantycznej wrażliwości. […] sam London spędził na północy zaledwie jedną zimę i zmarł śmiercią samobójczą w swej posiadłości w Kalifornii w wieku lat czterdziestu, jako zarozumiały pijaczyna, gruby i budzący współczucie, prowadzący osiadły tryb życia, niemający wiele wspólnego z ideałami, głoszonymi w książkach”.

Z kolei Tołstoj, owszem, pewnej październikowej nocy roku 1910 opuścił nagle posiadłość w Jasnej Polanie i udał się w podróż w nieznane, która dla niego dobiegła końca, tak w sensie geograficznym, jak i biologicznym, w Astapowie. Ale wizja starca wyzbytego ziemskich ambicji i łaknień, który porzuca sławę, majątek i wysoką pozycję społeczną, żeby spełnić się w prostym, anonimowym bytowaniu – i płaci za to samotnym zgonem w jakiejś zapyziałej dziurze – jest w znacznej mierze mitem. Mit ów z pasją i znawstwem zdekonstruował Pawieł Basiński w książce „Lew Tołstoj. Ucieczka z raju”. Okazuje się, że ucieczka Tołstoja była efektem walki między jego żoną a akolitami o prawa do twórczości wielkiego pisarza, o przyjaźń i atencję wielkiego pisarza, o wielkiego pisarza w ogóle. Sama dość szybko stała się wydarzeniem publicznym – gazety na bieżąco informowały o kolejnych dyslokacjach Tołstoja, jego enuncjacjach, posiłkach. Astapowo zaś wcale nie było podrzędną stacyjką, ale „sporą, węzłową stacją między Dankowem a Ranienburgiem”.

Christopher McCandless / wikipediaChristopher McCandless / wikipedia

Wychodzi na to, że amerykański dwudziestoparolatek był większym idealistą i mniejszym asekurantem niż jego mistrzowie. Z drugiej strony – co udowadnia reporterskie śledztwo Krakauera – głusza, w której zamieszkał, nie była raczej głuszą w sensie ścisłym, taką, o której marzył:

Niecałe pięćdziesiąt kilometrów na wschód przebiega główna arteria, autostrada George Parks. Dwadzieścia pięć kilometrów na południe, tuż za skarpą Outer Range, setki turystów wkraczają codziennie do Denali Park drogą patrolowaną przez Służbę Parku Narodowego. Naszemu wędrowcowi estecie nieznane pozostały również cztery chatki, rozrzucone w promieniu dziesięciu kilometrów od autobusu. (Chociaż rzeczywiście w żadnej z nich nikt nie mieszkał latem 1992 roku).

Tragiczna historia Christophera McCandlessa vel Alexa Supetrampa dotyka wielu emblematycznych problemów naszych czasów. Czy jest dzisiaj możliwe zniknięcie absolutne lub choćby rozpoczęcie nowego życia od zera? Czy da się wypisać ze świata, w którym na każdym kroku zostawiamy swój ślad – świata miejskiego monitoringu, historii logowań, lokalizatorów komórek, dronów, nadajników GPS, ciągłych interakcji w necie, numerów ewidencyjnych, IP itd.? Czy komuś z nas powiodłaby się metamorfoza kompletna – zamazanie swojego poprzedniego wcielenia i funkcjonowanie jako ktoś zupełnie inny? Albo chociaż wyłączenie się na stałe z pulsującej non stop rzeczywistości, strumienia apokaliptycznych nagłówków, absorbujących sieciowych gównoburz, polityki krajowej, kataklizmów globalnych, tego całego nadmiaru informacji i bodźców – i oddanie się rzeczom małym?

Oczywiście nie są to wszystko koncepty świeże. Przemożna ochota, by wyrwać się na swobodę z niekomfortowej, dojmującej sytuacji egzystencjalno-społecznej i udać się daleko, a tam przepaść na dobre i dbać o własny samorozwój, docierać do prawdziwego „ja”, wykonywać pożyteczne prace – nie jest tęsknotą doby iPhone'a i Putina.

W III i IV wieku naszej ery odnotowano tak zwaną epidemię pustelnictwa, kiedy to „zagubieni pośród ogromnego ruchliwego świata” za wszelką cenę szukali wyjścia z niego i drogi wiodącej ku odosobnieniu i spokojowi:

Święci i łotrzy, intelektualiści i szaleńcy, policjanci i kapłani, urzędnicy i wieśniacy, damy i prostytutki, wszyscy ci miotani niepokojem ludzie, w przeczuciu, że właśnie w głębokiej samotności, w dzikich ostępach znajdą utraconą zdolność obcowania z Bogiem, uciekali od cywilizowanego świata na pustynię.

Pragnienie to nigdy tak naprawdę nie wygasło – nawet jeśli to nie kontakt z Bogiem był celem, dla którego ponoszono wyrzeczenia i ryzyko. Edgar Allan Poe powtarzał za Thomasem Hoodem „Anywhere, anywhere/ Out of the world!”. Za nim z kolei powtarzał to Baudelaire w „Paryskim spleenie”: „N’importe où! Pourvu que ce soit hors de ce monde” – „Gdziekolwiek, byle z dala od tego świata”. Rimbaud zrezygnował z laurów i świateł Paryża – i zatracił się w Afryce i szemranym handlu. Romantycy wybierali się w egzotyczne podróże lub kwilili w alpejskich szaletach. Młodopolska inteligencja na poważnie wciągała się w chłopomanię – naiwną wiarę, że odtrutką na miazmaty i zło miasta-molocha jest sielska wieś, naturalne tekstylia, żona chłopka i uczestnictwo w pradawnym rytmie zasiewu i skonu.

Po stu bitych latach powróci ów trend – i to nawet w wymiarze  międzynarodowym – jako exodus wypalonych, bogatych mieszczuchów, porzucających korporacyjną posadę i lokum w apartamentowcu, by w ekologicznym ustroniu poświęcać się herbertowskim sprawom „niezrozumiałym i wielkim” – amatorskiej produkcji nabiału czy obserwacji nieba. Marokański Tanger był Mekką i interzone artystów w pierwszej połowie XX wieku. Bitnicy i pisarze kontrkulturowi, tacy jak Henry Miller, szukali izolacji i natchnienia w kalifornijskim Big Sur – dziewiczym, górskim regionie nad Pacyfikiem, słynącym z surowego piękna. Nasi literaci i hippisi również wybierali góry na swoją nową, wolną od cywilizacyjnego syfu ojczyznę – jak Stasiuk Beskid czy dzieci kwiaty Bieszczady.

Lew Tołstoj, około 1897 roku /  Library of CongressLew Tołstoj, około 1897 roku / Library of CongressMożna by tutaj dołożyć i Stachurę, gdyby Stachura w Bieszczadach nie był  legendą wyrosłą dzięki ekranizacji „Siekierezady” w bieszczadzkich plenerach i późniejszej masowej cepeliadzie-stachuriadzie. Sam Sted w Bieszczadach był tylko raz, a swoje doświadczenia samotniczo-drwalskie zdobywał w Kotli pod Głogowem. Jest on za to przykładem innego typu wycofania się z rzeczywistości – emigracji wewnętrznej, kondycji typowej dla wrażliwych dusz Europy Środkowej i Wschodniej żyjących w opresyjnym systemie komunistycznym. Marzeniem innych była zaś komunistyczna wspólnota ulokowana w bezpiecznej odległości od kapitalistycznego potwora i jego atrybutów. Dlatego niejaki Jim Jones, silnie zaburzony kaznodzieja, uważający się za inkarnację Lenina i Chrystusa, wywiódł swoje owieczki, Sektę Ludu, z niegościnnej, skażonej amerykańskiej ziemi i w sercu gujańskiej dżungli założył Jonestown, osadę idealną. W kilka lat później za jego podszeptem wszyscy popełnili zbiorowe „rewolucyjne samobójstwo”. Ciut wcześniej Jonestown zmieniło się w hybrydę obozu i zakonu, w którym reguły ustala sadysta-szaleniec. 

Na coś w rodzaju samobójstwa medialnego zdecydowali się z kolei Salinger i Pynchon, którzy swoją niechęć do świata i uczestnictwa w jego grach i zbytkach doprowadzili do ekstremum. Autor „Tęczy grawitacji” właściwie nigdy w obiegu publicznym nie zaistniał i od początku kariery stronił od gal, promocji i tokszołów. Autor „Buszującego w zbożu” zaczął w połowie lat 60. na dobre wycofywać się ze świata. Samodzielnie dokonali kontrolowanego damnatio memoriae – nie publikowali swoich nowych zdjęć, nie przyjmowali nagród, nie udzielali wywiadów, z obsesyjną starannością dbali o własną prywatność – adres i szczegóły pożycia rodzinnego Pynchona pozostają nieznane, Salinger zamknął się w swojej posiadłości w Cornish, gdzie przepędzał dzień na medytacjach, układaniu horoskopów i dwunastogodzinnych sesjach pisania w bunkrze z pustaków. Pynchon w mniejszych i większych odstępach czasu wydaje nadal książki, Salinger od roku 1965 do 2010, roku swojej śmierci, nie opublikował już niczego.

Figurą wprost z pynchonowskiej poetyki spisku i paranoi wydaje się Theodore „Unabomber” Kaczynski – człowiek, który udanie realizował strategię samowystarczalności i odcięcia od przytłaczającego, wścibskiego świata, a zarazem latami siał terror, wysyłając pocztą liczne przesyłki-bomby w imię swojej walki o uratowanie ludzkości z techniczno-postępowego amoku. Przez blisko dwie dekady pozostawał nieuchwytny i z powodzeniem kontynuował swój zbrodniczy proceder, żyjąc w spartańskich warunkach w chatce w lasach Montany i omijając pokusy i pułapki (po)nowoczesności. Taki brutalny Thoreau 2.0.

Ted Kaczynski i jego chatka pod Lincoln w Montanie, fot. followsean

Gwałtowny rozwój internetu i urządzeń mobilnych nie tylko ułatwił wszystkim komunikację, skrócił dystans międzyludzki i zrewolucjonizował to, co intymne i publiczne, ale i wydatnie zwiększył pulę treści, którymi bombarduje się nas każdego dnia. Każdego dnia wystawieni jesteśmy bowiem na setki mniej lub bardziej zbędnych informacji, pytań, interakcji i tubek. Dokonujemy ciągłych wyborów, wypowiadamy się, trawimy kontent omal całą dobę. Ani się obejrzeliśmy, kiedy to powiadomienia, lajki, aktualizacje statusów i wielogodzinne flejmy wyrwały się spod naszej władzy i uczyniły swoimi niewolnikami. Bierzemy udział w nieustannej cyrkulacji opinii i obrazów – i sami ją nakręcamy. Zyskaliśmy w ten sposób dodatkowy, wirtualny wymiar, ale jednocześnie ów naddatek po częstokroć nam ciąży, wywołuje poczucie winy i przekonanie, że angażujemy się w coś błahego, ulotnego i bez znaczenia. W dodatku absencja online doskwiera nierzadko już nawet i fizjologicznie. Niepokoimy się, kiedy znajdujemy się poza siecią, dopada nas wtedy gonitwa myśli, irytacja, problemy z koncentracją i frustracja. Tak jak w przypadku uzależnienia od nikotyny czy alkoholu, organizm reaguje na brak tego, co dotąd sprawiało przyjemność i krążyło w krwiobiegu – woła o kolejną dawkę. Nic zatem dziwnego, że pojawia się ochota, by ową wyniszczającą aktywność ograniczyć, na powrót choćby kontrolować.

Ograniczyć i kontrolować, bo w trwały rozdział sieci i reala – tak jak w możliwość ucieczki z cyberprzestrzeni – wierzy już chyba tylko neoluddysta Jonathan Franzen i ambasadorzy akcji „Wyloguj się do życia”. Co ciekawe – to nasze poprzednie życie, które wydawało się obłędnym kalejdoskopem telewizji, maili, papierowych dzienników i spotkań na mieście, z perspektywy roku 2016 i social mediów zyskuje rangę solidnej idylli, belle époque, w której z namaszczeniem zajmowaliśmy się tym, co godne, piękne i ważne. Wrócić do niego już nie sposób. Choć można się starać. Co i rusz któryś z naszych znajomych oświadcza wszak, że znika z Facebooka, robi sobie detoks, nie chce tracić czasu na kotki, „kryzysy w soszialach” i Kardashianki, dokonuje ODŁĄCZENIA, by nurzać się w pierwotnych, autentycznych emocjach i przeżyciach. Po czym pojawia się między nami znowu.

Pomimo tego, że pomyślna ucieczka z szeregów ukontentowanego społeczeństwa i całodobowo zalogowanego świata wydaje się złudą – bo przecież dzisiaj ludzie i zasięg Wi-Fi są już (prawie) wszędzie – to nikt nie jest w stanie zabronić nam takich prób i marzeń. Ani producenci dóbr i marek, ani bossowie mediów, księża, coachowie, zawodowo sympatyczni celebryci i etatowe autorytety płci obojga, ani też zwolennicy wąskiej definicji narodu i powinności względem niego. 

Uciekajmy. 

(korzystałem z: J. Krakauer „Wszystko za życie”, przeł. M. Jakóbczyk-Rakowska; R. Przybylski „Pustelnicy i demony”; P. Basiński „Lew Tołstoj. Ucieczka z raju”, przeł. J. Czech; K. Slawenski „J. D. Salinger. Biografia”, przeł. A. Esden-Tempska; J. Gimlette „Dzikie wybrzeże. Podróż skrajem Ameryki Południowej”, przeł. H. Pustuła-Lewicka; M. Halawa „Utopie odłączenia” – pierwodruk w magazynie „F5” nr 16 – zima 2016; fragment z „Paryskiego spleenu” w tłumaczeniu J. Guze)