Masa książek
Tim Ellis / CC BY-NC 2.0

17 minut czytania

/ Obyczaje

Masa książek

Łukasz Najder

Te cuda działy się w niezwykłej, kosmicznej dekadzie, Polsce lat 90. Mafiosi trwonili ogromne pieniądze, robiąc sobie z życia „Dynastię” wymieszaną z „Wielkim żarciem” – siedem książek gangstera Masy rozeszło się w nakładzie miliona dwustu tysięcy egzemplarzy

Jeszcze 4 minuty czytania

Byliśmy młodzi, mówiliśmy językami. Mówiliśmy językiem „Krolla”, mówiliśmy językiem „Psów”, mówiliśmy językiem „Chłopców z ferajny”. Pasikowskim mówiła cała Polska – Martinem Scorsese chyba tylko my. To były te słynne najntisy, ale wtedy mogliśmy o tym nie wiedzieć. Po prostu żyliśmy w takim kraju – kaznodzieje i czuby w parlamencie, Ruscy na ryneczkach, „Lalamido” w telewizji publicznej, tumulty na ulicach. Dokoła kwitły nowe religie i biznesy, oddawano cześć nowym, przyjemnym bogom, Amfetamino, módl się za nami, bądź królestwo twoje, VHS-ie. W '92 miała być wojna domowa, ale ostatecznie tylko wystartował McDonald i Polsat.

Zaczęliśmy w drugiej liceum i kontynuowaliśmy przez studia. Potem każdy ruszył przed siebie i nie było już wspólnych seansów, przerzucania się ulubionymi kwestiami, uprawiania kultu. „Chłopców z ferajny” widzieliśmy naprawdę wiele razy. Oglądaliśmy ich na dwa sposoby. Nabożnie od początku do końca i po fanowsku – wybrane fragmenty w pętli. Ta scena, kiedy Tommy wkręca Henry'ego, że został przez  niego obrażony – „śmieszę cię, jestem zabawny, co, jak klaun?!” – a w lokalu zapada cisza, bo każdy wie, że Tommy to wariat i ma krótki lont, albo rozmowa w domu matki Tommy'ego, gdzie on, Henry i Jimmy dowcipkują nad talerzami makaronu, podczas gdy w bagażniku ich samochodu tłucze się skatowany Billy Batts, albo ten moment – 30 sekund wypełnione elektryzującym początkiem „Sunshine of Your Love” Cream – kiedy Jimmy uświadamia sobie, że trzeba zlikwidować Morrisa, bo Morris paple naokoło i zbyt natarczywie domaga się doli z napadu na Lufthansę, albo kiedy Karen usadza Henry'ego na ulicy przy jego mafijnych kumplach, albo ich ślub. Przepadałem za dyscyplinującą rozmową Pauliego, grubego, dostojnego bossa-mentora, z Henrym, który właśnie rozkręcał na boku narkotykowy interesik. „Chłopcy z ferajny” to właściwie ciąg ulubionych scen. Najlepszy film świata, w którym wszystko zgrało sie idealnie, obsada – DeNiro jako Jimmy, Pesci – Tommy, Ray Liotta w życiowej roli jako Henry Hill, gość, który w zamian za status świadka koronnego pogrążył kilkudziesięciu funfli-gangsterów – scenariusz, zdjęcia, muzyka, scenografia i kostiumy z epoki. I perfekcjonizm mistrza Scorsese, bo kiedy w napchanej klubowej sali lirycznie zawodzi Bobby Vinton, to jego czoło połyskuje od potu.

Dopiero po latach uświadomiłem sobie, że było w tym coś jeszcze. Niestety, nie chodziło wyłącznie o sztukę, o wielkie kino. Fascynowaliśmy się „Chłopcami z ferajny”, bo fascynując się nimi, fascynowaliśmy się przemocą, brutalnością, władzą, korzyściami płynącymi z bezprawia. Tym, że będąc „chłopakiem z ferajny”, parkujesz gdzie chcesz, bijesz, gdy ktoś obrazi ciebie lub twoich bliskich, nie liczysz się z nikim, bo to wszyscy liczą się z tobą. Z nami nikt się nie liczył, bo nikt się nie liczy z humanistami i leszczami. Dzięki temu filmowi przez chwilę byliśmy kimś innym – arogancką, przebojową, odważną wersją siebie. Niektórzy ludzie, zwłaszcza młodzi, by poczuć się lepiej, imaginują sobie, że są wybitnymi sportowcami, muzykami-idolami bądź też miliarderami o nienagannej sylwetce i pamięci do obcojęzycznych nazw, za którymi kryją sie ich rezydencje, nam wystarczało trio gangsterów i wielopokoleniowa sycylijsko-irlandzka familia.  

Artur Górski, Jarosław Sokołowski, „Masa o życiu świadka koronnego ”. Prószyński i S-ka, 256 stron, w księgarniach od marca 2017Artur Górski, Jarosław Sokołowski, „Masa o życiu świadka koronnego”. Prószyński i S-ka, 256 stron, w księgarniach od marca 2017Na tym polega dwuznaczny, toksyczny urok filmów, seriali i książek o grupach przestępczych czy też wydajnych złoczyńcach działających w pojedynkę, że łatwo się utożsamić z ich bohaterami. Zobaczyć błyskotliwych twardzieli, którzy prócz spluwy i bejsbola dysponują i zestawem błyskotliwych puent, darem narracji, godną pozazdroszczenia swobodą bycia, własną, oryginalną eschatologią. W dodatku są zazwyczaj doskonale ubrani, wygadani, mają ogromne powodzenie u kobiet i kolekcję aut. To działa. Kibicujemy im dlatego, że dokonują czegoś, na co nigdy się nie zdobędziemy – na co nie ma miejsca w naszym skromnym, przewidywalnym życiu, w którym za przygodę robią wypłaty i wyprzedaże. A jeśli nawet nie utożsamiamy się i nie kibicujemy, to przynajmniej zażywamy tutaj zakazanych rozkoszy, z fotela podglądamy efektowne zło.

Bez obaw, to nie spóźnione wyrzuty sumienia sprowokowały mnie do tego rodzaju wynurzeń. Po prostu dowiedziałem się z pewnego, wiarygodnego źródła, ile książek sprzedał dotąd duet Górski & Masa. Przeżyłem szok, następnie zacząłem dociekać, skąd aż taka popularność gangsterskich konfesji. Bo na polskim rynku wydawniczym kilkanaście tysięcy egzemplarzy to godziwa zwrotka dla autora i wydawnictwa za włożony w publikację ból i trud, od kilkudziesięciu tysięcy można już mówić o sukcesie, przy stu rozlegają się chóry anielskie, a beneficjenci płaczą ze szczęścia prawdziwymi łzami. Tymczasem samego debiutu Masy, czyli „Masa o kobietach polskiej mafii”, sprzedano 300 tysięcy. A siedem tytułów z cyklu „Masa o...” – kobietach mafii, bossach mafii, killerach mafii, porachunkach mafii, pieniądzach mafii, żołnierzach mafii i życiu świadka koronnego – rozeszło się w łącznym nakładzie 1 200 000 egzemplarzy.
Milion.
Dwieście.
Tysięcy.

Nie są to pod względem warsztatowym nazbyt udane książki. Każda z nich stanowi raczej coś w rodzaju formy otwartej, dowolnie i niefrasobliwie modyfikowanej przez obu interlokutorów. I Górski, i Masa lubują się w przedmowach – często przedmowa jednego następuje po przedmowie drugiego – dygresjach słownych i narracyjnych, zawieszaniu toku opowieści, dopraszaniu innych rozmówców rekrutujących się zazwyczaj z grona eks-przestępców, by naświetlili taką a taką sprawę czy też opowiedzieli o swoich perypetiach. Stałym elementem wieńczącym dzieło jest „Gangsterska galeria według Masy”, zbiór minimalistycznych charakterystyk i biogramów, w których wymieszane zostały kwestie zawodowe, prywatne i obyczajowe.

Jacek D. „Dreszcz”
Stary recydywista. Miał kłopot z dostosowaniem się do nowych czasów, w których nie można było bezkarnie wydłubywać ludziom oczu i skręcać karków. Wielki autorytet w stołecznym półświatku kryminalnym przełomu lat 80. i 90. Zginął z rąk własnego syna, Cezarego (który też zginął z rąk gangsterów).

Zygmunt R., ochrzczony przez media ksywką „Bolo”, a przez nas nazywany „Zigim” bądź „Kabanem”
Perfidny intrygant, przebiegły, a przy okazji maniak seksualny. Damsko-męskie zabawy najbardziej smakowały mu w czasie „Dziennika telewizyjnego”. Między 19.30 a 20.00 nie wolno było go niepokoić.

Artur Górski, Monika Banasiak, Jarosław Sokołowski, „Słowikowa i Masa. Twarzą w twarz”. Prószyński i S-ka, 240 stron, w księgarniach od października 2017Artur Górski, Monika Banasiak, Jarosław Sokołowski, „Słowikowa i Masa. Twarzą w twarz”.
Prószyński i S-ka, 240 stron,
w księgarniach od października 2017
Do kompozycyjnych szarż i kiksów dochodzą jeszcze i liczne powtórzenia, wałkowanie tych samych wątków, wracanie pamięcią do opowiedzianych w poprzednich częściach historii oraz radosne niekonsekwencje – Górski deklaruje, że jest abstynentem, a już kilkanaście stron dalej możemy przeczytać, że raczy się grogiem z Masą; Masa wyznaje najpierw, że nie zna się na policyjnej robocie, a następnie rozwlekle gani i poucza, jak powinno zostać przeprowadzone rozbicie pruszkowskiego gangu; raz twierdzi, że czasy, w których działał, były czasami gangsterskich zasad i charakterności, innym razem, że charakterność i zasady w polskiej mafii to bzdura, bo każdy każdego chciał tu wykorzystać, oszukać, podporządkować. Również i samego materiału z czasem przestaje wystarczać i tak w czwartym tytule serii, czyli „Masa o bossach polskiej mafii”, partię finałową wypełniają sylwetki mafiosów ze Wschodu, a nawet burzliwe dzieje Mariana Ryszarda Koziny alias Ricardo Fanchiniego, gangstera o polsko-włoskich korzeniach. Zaś w przedostatnim – przedostatnim, bo ledwie miesiąc z okładem temu ukazała się „Słowikowa i Masa. Twarzą w twarz” – traktującym o codzienności świadka koronnego w Polsce, Masa ratuje się heroicznymi pieśniami o tym, jak natrząsł uszu szkolnym prześladowcom jego syna albo najechał w celach dydaktycznych mieszkanie agresywnego byłego chłopaka dziewczyny, z którą ów syn zaczął się spotykać.

Ale zapewne nie dla wirtuozerii formalnej Masa jest czytany. Jego los i wspomnienia układają się w sagę mafijną, brutalną i krwawą, w której mord, zdrada, kolosalne pieniądze, tortury, ryzykowne skoki, dzikie balangi i puszczanie kasy na Seszelach to norma.  Dygresyjna, wielowątkowa opowieść Masy za temat główny ma dzieje mafii pruszkowskiej, najpotężniejszej i najbardziej znanej organizacji przestępczej, która przez kilkanaście lat z powodzeniem terroryzowała Polskę. Zapoczątkowali ją starzy peerelowscy recydywiści, a rozmachu i pędu nadali przedstawiciele młodszego pokolenia tacy właśnie jak Masa. To on również położył kres jej działalności, gdy w roku 2000 w zamian za status świadka koronnego złożył obszerne zeznania obciążające bossów i członków „Pruszkowa”.

Masa ze swadą i w szczegółach opowiada o swojej mafijnej karierze od karka na bramce w lokalu Pod Sosnami i ochroniarza u końca lat 80., po watażkę i consigliere w następnej dekadzie. Zwłaszcza „Masa o pieniądzach polskiej mafii” ukazuje, jak bogate miał przestępcze CV, a zarazem jak bardzo zależało „pruszkowskim” na dywersyfikacji źródeł zarobku. Nie stronili absolutnie od niczego. W schyłkowej komunie obrabiali sklepy w Niemczech, zabijali bydło na mięso, kradli kartki żywnościowe i klisze rentgenowskie, z których odzyskiwali srebro, handlowali walutą, a po roku '89 przerzucili się na jeszcze bardziej wyrafinowane interesy – lichwa w kasynach, krojenie tirów, obrót dziełami sztuki, australijskimi topazami, drogocennym syberyjskim porożem czy też szlachetnym drewnem, uprowadzenia dla okupu, narkotyki, rejestrowanie lewych pojazdów, kontrola automatów do gier, a nawet sprzedaż broni do Syrii. Masa był sprytny i uwielbiał działać na styku przestępstwa i legalności – widział, że pewnego dnia karta się odwróci i trzeba będzie zrezygnować z etatu w PPHU Mafia. Rozbój i rozrywki. Hurt-detal. Dlatego też w ciągu szalonej dekady lat 90. został właścicielem paru statków wycieczkowych, wymyślił nazwę Dr Witt i pod nią wprowadził na polski rynek soki owocowe, wraz z kompanami właściwie przejął wybory Miss Polski i Miss Polonii – w roku 1991 jedną z wicemiss Polski została żona „Kiełbasy”, bo akurat miała takie marzenie – w Pruszkowie otworzył restaurację La Cucaracha, a w Warszawie modną, gigantyczną dyskotekę Planeta, w której balowały Spice Girls, Dennis Rodman czy syn Muammara Kaddafiego.

Masa stosuje w swoich książkach na przemian dwa triki narracyjne: demistyfikację i autolegendę. Z wprawą i lubością obnaża prawdę o polskiej mafii, jej bossach, metodach postępowania, strukturze – prawdę, okazuje się, daleką od wizerunków i narracji stworzonych przez media, ludowe wyobrażenia lub kino. W ujęciu Masy Pruszków, Wołomin i inne grupy przestępcze to stowarzyszenia „troglodytów”, które zaczynały od „prymitywnych napadów bez planu”, a osiągnęły pozycję i fortunę dzięki fartowi, tępej bezwzględności i instytucjonalno-wolicjonalnemu uwiądowi, na jaki cierpiała Polska w pierwszej dekadzie po przełomie '89 roku. Nie byli to żadni wymuskani gangsterzy w starym, dobrym stylu – elokwentni, przebiegli, z zasadami – ale bandyci, gwałciciele, sadyści i mordercy, którzy w sytuacji zagrożenia momentalnie porzucali swoich kumpli z gangu albo do cna wykorzystywali ich przejściową słabość. Rewerencją otacza Masa właściwie tylko słynnego Pershinga, z którym ponoć nawet planował opuszczenie mafii i legalne interesy.

Zawsze wtedy, gdy Masa bez większego skrępowania – jak i choćby kurtuazyjnego sceptycyzmu Górskiego – gloryfikuje samego siebie, robi się jeszcze ciekawiej. Albowiem obca jest mu skromność i powściągliwość w słowach, osądach i popisach – Masa dokonuje apoteozy Masy.

Z jego napiwków kelnerki kupowały sobie auta.
Dopiero trzy butelki wódki po 0,7l każda sprawiają, że jest wstawiony.
Miał pod rozkazami półtora tysiąca gangsterów.
Znał Albańczyka, który dekapitował ludzi gigantycznym sekatorem.
Rozłożył policji podziemie kryminalne na czynniki pierwsze.
Prócz tego policja sporo się od niego nauczyła.
Słynął z ryków godnych lwa. Raz jednemu facetowi ryknął wprost do ucha i ten wylądował
na OIOMI-e.
Dzięki niemu rozbito „Pruszków”, a dzięki rozbiciu „Pruszkowa” wszyscy możemy dzisiaj spać w spokoju.
Z drugiej strony akcja tego rozbicia mogła zostać przeprowadzona o wiele lepiej.
Zaspokajał seksualnie trzy różne kobiety dziennie.
Za jego głowę płacono dwa miliony dolarów.
Raczej zawsze miał rację.

Oto więc on, wygadany, poczciwy heros o nadludzkich możliwościach intelektualno-fizycznych, skruszony, ujarzmiony gigant, Kapitan Masa, Masakrator I, Al Masapone.   

Te zbrodnie i cuda nie działy się w próżni, ale w konkretnym miejscu i czasie – Polsce lat 90. Niezwykła, kosmiczna dekada... nawet i Masa z Górskim mają tego świadomość, bo w ich książkach co i rusz pojawia się jakieś wyszukane, nostalgiczne jej określenie: „bananowa transformacja”, „bandycka dekada”, „surrealistyczna rzeczywistość”, „burzliwe lata 90.” etc. „W latach 90. dla mafii nie było rzeczy niemożliwych” – to fakt. Polscy mafiosi robili na przestępstwach ogromne pieniądze i ogromne pieniądze trwonili, robiąc sobie z życia „Dynastię” wymieszaną z „Wielkim żarciem”.

Tylko wtedy zawinięci z imprezy gangsterzy mogli w areszcie wysyłać policjantów po batony i oranżadę na kaca, tylko wtedy policja goniła ich merce i beemki spod igły sfatygowanymi polonezami, przez ojczyznę naszą ciągnęły stada tirów z kontrabandą, które łupiono bez lęku, że właściciel zgłosi kradzież, spragnieni dóbr rodacy nabierali się na każdy myk czy piramidę, można było do woli robić w bambuko słabe państwo, tę szwankującą hybrydę turbokapitalizmu i Peerelu, tylko wtedy nikt nie potrafił się postawić, „wszyscy srali w gacie” i „dlatego tak łatwo mafia zdominowała cały kraj”. I tylko wtedy regularnym newsem telewizyjnym stały się doniesienia o kolejnej gangsterskiej jatce w Warszawie – zamachu bombowym, rozrzutnej egzekucji z użyciem kałasznikowów, kulturalnej likwidacji pojedynczą kulą. Mięśniaki, gang Mutantów, Karatecy z Radomia, Pruszków, Ząbki, Wołomin, „Pershing”, „Dziad”, „Wariat”, „Masa”, „Dreszcz”, „Kiełbasa”, „Malizna”, „Słowik”, „Wańka”, „Nikoś”, łódzka „ośmiornica”, tak to właśnie szło, refren dziewięćdziesiątych.

Książki z cyklu „Masa o...” to fenomen wydawniczy ostatnich lat – tym większy, że tytułów o polskiej mafii jest na rynku od zawsze sporo. Tylko w tym roku ukazały się: „Kombinat zbrodni” Ewy Ornackiej, traktujący o tak zwanej „grupie mokotowskiej”, „Chińczyk. Król polskiego narkobiznesu”, gdzie rzeczony król, twórca słynnego „szlaku bałkańskiego”, czyli Jarosław Maringe, opowiada o sobie samym do potomności i procederze, w którym był naprawdę dobry, czy „Koronny nr 1. Pseudonim Masa” Piotra Pytlakowskiego i Sylwestra Latkowskiego, gdzie tematem są polscy świadkowie koronni, w tym przede wszystkim Masa. Sam Piotr Pytlakowski – notabene wróg Masy i Górskiego; panowie dyskredytują się nawzajem – opublikował parę książek o zorganizowanej przestępczości w Polsce i napisał scenariusz „Alfabetu mafii”, swego czasu bardzo popularnego serialu dokumentalnego.

Na pozór trudno rozstrzygnąć, dlaczego Polacy tak chętnie kupują i czytają Masę i o Masie – wydaje się, że naturalnym dopełnieniem tego bestsellerowego cyklu winien być dublet „Masa o Masie” i „Masa o śmierci Masy” – czemu akurat jego opowieść przebiła się pośród tylu innych. Oczywiście na wielu zadziałała marka „polskiego świadka koronnego numer 1”, który „przerywa milczenie” i jego medialna nadaktywność, inni chcą posłuchać o gangsterskim dolce vita – kociakach, kabrioletach – jeszcze innych może i naprawdę frapuje historia mafii w jej słowiańskim, przaśnym wydaniu. Ale decydująca była tu chyba ostentacja i szczerość Masy, tego na przemian jowialnego cicerone i potulnego zwyrodnialca, przy serwowaniu wielu okrutnych, brutalnych, sadystycznych i pornograficznych anegdot, dzięki którym tak zwani zwykli ludzie mogą zaznać dreszczy wstydliwych przyjemności i zaliczyć małą, wewnętrzną transgresję, kiedy czytają o katowaniu dłużników, wjazdach na wrogie terytoria z pałami i gnatami, odstrzeliwaniu rywali, wymyślnym szmaceniu kobiet, odsiadkach w chliwie, barbarzyńskich vendettach i orgiach. Być może odpowiedź przyniosą kolejne części. Że powstaną, to właściwie przesądzone.  
„Kontynuacja to podstawa sukcesu”, twierdzi Masa.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.