Cztery
Ivanneth/Flickr/CC BY-NC-ND 2.0

17 minut czytania

/ Literatura

Cztery

Łukasz Najder

McEwana zajmuje konflikt religii i prawa, Flanagan opisuje tragedię wojny, Faber mieszkańców odległej planety, Mantel zaś igra z konwencją literatury grozy. Gdyby nie to, że Faber nie otrzymał dotąd Bookera, mielibyśmy do czynienia z kwartetem laureatów

Jeszcze 4 minuty czytania

Tych książek nie łączy nic szczególnego. Wszystkie napisano w tym samym języku, każda z nich jest najświeższym dziełem uznanego, wziętego autora. Dalej – same rozbieżności. „W imię dziecka” to współczesna powieść obyczajowa, „Ścieżki północy” – historyczna saga, „Księga Dziwnych Nowych Rzeczy” jest powieścią science fiction, a na tom zatytułowany „Zamach na Margaret Thatcher” składa się dziesięć opowiadań. Są to również – co oczywiste przy takim zestawie literackich gatunków – rzeczy nader różne pod względem stylu, wagi, tematu i wymowy. McEwana zajmuje konflikt religii i prawa w nowoczesnym państwie świeckiej Europy początku XXI wieku, Flanagan opisuje tragedię ostatniej wojny światowej i  jej konsekwencje dla narodów i jednostek, Faber snuje rozbudowaną fantazję o wpływie nauk Jezusa na mieszkańców pewnej odległej planety, Mantel zaś błyskotliwie igra z konwencją literatury grozy. Gdyby nie fakt, że Faber nie otrzymał dotąd Bookera, mielibyśmy tutaj do czynienia z kwartetem laureatów tej prestiżowej nagrody. Faber wyłamuje się też i z innego zbioru wspólnego. W przeciwieństwie do reszty swojego zacnego koleżeństwa po piórze nie ma zamiaru niczego już więcej tworzyć i wydawać. Parę miesięcy temu ogłosił zakończenie trwającej blisko dwadzieścia lat kariery.

„W imię dziecka” to McEwan w sensie ścisłym. W  tej książce pojawia się większość jego ulubionych motywów i narracyjnych technik. Co z jednej strony dowodzić może konsekwencji, z drugiej jednak powoduje, że obcujemy z powieścią tyle przewidywalną, co mało angażującą czytelnika.

Ewan McEwan, „W imię dziecka”. Albatros, 256 stron, w księgarniach od października 2015Ewan McEwan, „W imię dziecka”. Przeł. Anna Jęczmyk, Albatros, 256 stron, w księgarniach od października 2015Dobiegająca sześćdziesiątki Fiona Maye, sędzia Wysokiego Trybunału Anglii i Walii, odnosi sukcesy na niwie zawodowej, ale prywatnie wiedzie się jej nieporównanie gorzej. Właśnie jej mąż, „ekscentryczny profesor” i autor popularyzatorskiej biografii Juliusza Cezara, po trzydziestu pięciu latach proponuje „małżeństwo otwarte”. Otworzyć ma się zasadniczo on sam – na romans z Melanią, młodą specjalistką od statystyki. Zraniona, upokorzona Fiona wyrzuca go z domu i próbuje życia w pojedynkę. Wkrótce staje także przed ogromnym wyzwaniem etyczno-prawnym. Musi jak najszybciej zdecydować, czy można u niespełna osiemnastoletniego, chorującego na białaczkę Adama dokonać transfuzji krwi wbrew woli jego rodziców, fanatycznych świadków Jehowy. Chłopiec ślepo, maniakalnie zadurzy się we Fionie, a i sam nie będzie jej obojętny. Jakby nie dość było tych komplikacji, jej mąż postanawia raptem wrócić i spróbować raz jeszcze od nowa.

Brzmi to wszystko może i ciekawie, ale, po pierwsze, było u McEwana już wcześniej i to o wiele lepiej zrobione – kryzys małżeński w „Dziecku w czasie” i „Czarnych psach”, obsesja i prześladowanie obiektu swojej chorej fascynacji w „Przetrzymać tę miłość” i „Ukojeniu”, kobieta jako główna bohaterka powieści w „Słodkiej przynęcie”, uzupełnianie toku opowieści błyskotliwym materiałem erudycyjnym w takich tytułach jak „Sobota” i „Solar”. A po drugie – „W imię dziecka” przesycone jest patosem i sztucznością w takim stopniu, że nie sposób przejąć się tu czymkolwiek i czegokolwiek traktować poważnie. Umierający Adam okazuje się typem chmurnego, przemądrzałego nastolatka-filozofa, na dodatek gra na skrzypcach i wstrząsającymi koncertami umila dyżury pielęgniarkom. Mało tego – pisze wiersze. Niestety żadne zbereźne ballady czy właściwe dla swojego wieku skatologiczne rymowanki, ale nadęte wierszydła o treści dewocyjno-metafizycznej, które odczytuje Fionie w trakcie nużących seansów na OIOM-ie. Z kolei Fiona samotnicze, posępne wieczory wypełnia sobie odgrywanym na fortepianie – i w „buntowniczym duchu” – Schubertem i Bachem. Elity, pośród których się obraca, nie robią właściwie nic innego poza regularnymi mityngami w zabytkowych wnętrzach i zajadaniem się boeuf en croûte pod Château Latour.

W rezultacie, choć opowiada o tragicznych dylematach, „W imię dziecka” pozostawia odbiorcę doskonale obojętnym. To piekło z papieru, w którym nie ma prawdziwego ognia. Pudełeczko wypełnione zgrabnymi frazami, które ani ziębią, ani grzeją. Daleko tej książce do genialnej wiwisekcji psychologicznej „Na plaży Chesil”, rozmachu „Pokuty” czy zabójczej ironii i czarnego humoru „Amsterdamu”. McEwan zagrał w tym przypadku jak stary rutyniarz, który po raz enty występuje przed wielbiącą go publicznością i dlatego nie zdobywa się na nic ponad sprawnie odegraną wiązankę swoich największych przebojów.

Hilary Mantel, „Zamach na Margaret Thatcher”. Hilary Mantel, „Zamach na Margaret Thatcher”. Przeł. Paweł Cichawa, Sonia Draga, 208 stron, w księgarniach od września 2015 „Zamach na Margaret Thatcher” Mantel wydawać się może na pierwszy rzut oka zbiorkiem małych form literackich, które mistrzyni powieści historycznej napisała, by choć na chwilę odpocząć od swoich epickich prac w rodzaju trylogii z czasów rewolucji francuskiej i tej poświęconej Tudorom i ich krwawej epoce, które uczyniły ją sławną na całym świecie i wzbogaciły aż o dwie nagrody Bookera. Nie za sprawą tych opowiadań przejdzie Mantel do historii literatury angielskiej i powszechnej. Niektóre sprawiają wrażenie ćwiczenia stylistyczno-fabularnego czy z wdziękiem odrobionego zadania, w którym należało połączyć elementy realistyczne i irracjonalne, dyskretnie nasycić makabrą współczesną Anglię, sprawnie pożonglować gotyckim rekwizytorium, sporządzić studium narastającej psychozy. Bywają i przegadane, jak opowiadanie tytułowe – dość chybiona próba pożenienia thrillera politycznego z groteską, ale trafiają się i takie, w których znać pewną rękę świetnej pisarki i obserwatorki natury ludzkiej. Jak w „Zimowych wakacjach”, gdzie błaha na pozór fabułka, podróż małżeństwa taksówką do hotelu, w którym mają spędzić upragniony urlop, dosłownie w ostatnim akapicie zamienia się w brutalne horror story – tymi kilkoma finałowymi zdaniami otwiera Mantel drzwiczki do innego wymiaru, do otchłani. „Długie QT” z kolei to błyskotliwa, ironiczna aż do krwi tragikomedia małżeńska. Na co McEwan potrzebował stron ponad dwieście, Mantel zmieściła na ośmiu. Najmocniejszym chyba opowiadaniem jest „Niewydolność serca w każdej chwili” – dziennik zanikania, fizycznego i mentalnego, chorej dziewczynki. Sugestywne powtórzenie kafkowskiego „Głodomora”.

Michel Faber od początku eksperymentował z gatunkami i nie przywiązywał się do żadnego z nich. Jego debiut, „Pod skórą”, był ciekawym mariażem powieści drogi i science fiction, epicki „Szkarłatny płatek i biały” – i dopełniające go „Jabłko” – stanowiły więcej niż udaną próbę wyzyskania konwencji literatury wiktoriańskiej dla potrzeb nowoczesnej opowieści o tamtych czasach, tom opowiadań „Bliźnięta Fahrenheita” pokazywał ogromną skalę możliwości stylistycznych Fabera, który swobodnie przemieszczał się między grozą, groteską a gorzką satyrą na zakłamaną teraźniejszość, „Ewangelia ognia” była zaś wyrafinowaną kpiną z biznesu wydawniczego i bezrefleksyjnych odbiorców podrasowanej odpowiednio pijarem książkowej tandety.   

„Księga Dziwnych Nowych Rzeczy” to powieść science fiction z ambicjami filozoficznymi i dominującym motywem religijnym. Główny bohater, Peter, był niegdyś człowiekiem upadłym – pił, narkotyzował się, mieszkał na ulicy – ale dzięki wierze w Boga ocalił siebie i swoją duszę. Postanawia odwdzięczyć się swojemu wybawcy – miłością, pokorą i służbą. Właśnie nadszedł decydujący moment w jego nowym, uduchowionym życiu.

Wyruszał na wielką przygodę, został wybrany spośród tysięcy, by zrealizować najważniejszą misję od czasów, kiedy apostołowie wyruszyli na podbój Rzymu uzbrojeni jedynie w potęgę miłości. Postanowił zrobić wszystko, co jest w jego mocy.

Michel Faber, „Księga Dziwnych Nowych Rzeczy”. Przeł. Tomasz Kłoszewski, W.A.B., 608 stron, w księgarniach od października 2015Michel Faber, „Księga Dziwnych Nowych Rzeczy”. Przeł. Tomasz Kłoszewski, W.A.B., 608 stron, w księgarniach od października 2015Punktem docelowym tej misji, sponsorowanej i organizowanej przez wszechpotężną korporację USIC jest, bagatela, Oaza – odległa planeta „w obcym systemie słonecznym, miliardy mil od domu”. Żona Petera, Beatrice zostaje na Ziemi, on zaś, jako mobilny pastor, wyrusza ku obcym, tajemniczym ludom, by uczyć je i nawracać. Na miejscu zastaje dziwaczne warunki atmosferyczne i temporalne – trwająca trzy dni ciemność, padające pod nietypowym kątem deszcze, wirujące bez przerwy powietrze i zielona woda – niezbyt przychylna obsada usicowej bazy, sporo zagadek i niewyjaśnionych do końca zgonów oraz oni – Oazjanie, żyjące w pewnym oddaleniu od ludzi istoty o odmiennym wyglądzie.    

Istota (osoba?) stała wyprostowana. Nie była wysoka, miała może pięć stóp i trzy cale wzrostu, na pewno nie więcej niż pięć stóp i cztery cale. [...] Był (była?) delikatnej budowy. Drobne kości, wąskie biodra, niepozorny wygląd. [...]

Miał przed sobą coś, co w ogóle nie było twarzą, ale masywnym białoróżowym jądrem orzecha włoskiego. Chociaż nie, bardziej przypominało łożysko z dwoma płodami, trzymiesięcznymi bliźniętami, łysymi i ślepymi, przytulonymi do siebie głowami i kolanami. Mówiąc ściślej, to właśnie napuchnięte głowy płodów tworzyły rozczepione czoło Oazjanina. Rachityczne tułowie z wyrazistymi żebrami formowały coś na kształt policzków, patykowate ramionka i pokryte błoną nóżki zlewały się w mieszaninę półprzezroczystego ciała, które mogło zawierać – chociaż w formie, której Peter nie rozpoznawał – usta, nos i oczy.

Oazjanie posługują się językiem nietypowym, ale Peter jest w stanie go zrozumieć.

Jego [Oazjanina] głos był miękki i piskliwy, jak u astmatyka. Tam, gdzie powinien wymawiać niektóre zgłoski, zwłaszcza <t>, <s> i <z>, wydawał odgłos, jaki towarzyszy przepoławianiu dojrzałego owocu.

Peter dość szybko zaskarbia sobie zaufanie oazjańskiej społeczności i rozpoczyna pośród niej krzewienie nauk Jezusa, wykorzystując po temu tytułową „Księga Dziwnych Nowych Rzeczy”, czy Biblię. Ale jego dobry nastrój regularnie mącą wieści od Beatrice, słane via Sztos, urządzenie do komunikacji międzyplanetarnej przypominające prymitywny komputer. Beatrice donosi o klęskach żywiołowych, niepokojach społecznych i brakach w zaopatrzeniu. Peter jest rozdarty między obowiązkiem względem wiary i misji a zapewnieniem bezpieczeństwa żonie.

„Księga Dziwnych Nowych Rzeczy” zaczyna się interesująco i pierwsze jej, powiedzmy, dwieście stron, może zwiastować inteligentną, sprawnie napisaną powieść filozoficzno-religijną w sztafażu fantastycznym. Ale im dalej, tym gorzej. Przede wszystkim – nudniej. Opowieść grzęźnie, dłużą się kazania Petera i jego dialogi z Oazjanami – ich kwestie  zapisywane są z użyciem nietypowych znaków typograficznych, co dodatkowo utrudnia lekturę – dłużą epistoły, które wymienia z Beatrice i drobiazgowe opisy Oazy, Oazjan, mozolne odtwarzanie ich obyczajów i przeszłości. Narracji brakuje energii, błysku, dowcipu, tego wszystkiego, co przenikało poprzednie książki Fabera. „Księga Dziwnych Nowych Rzeczy” to pomysł z potencjałem na zwięzłą przypowieść w duchu Stanisława Lema, a nie na omal sześćsetstronicowe tomiszcze przeładowane słowami i ckliwymi mądrościami. 

Dla „Ścieżek Północy” Flanagana wysoko zawieszono poprzeczkę. Polski wydawca nazywa je „australijską «Wojną i pokojem»”. Zbyteczna etykietka – szkoda tu czasu na porównywanie z eposem Tołstoja. „Ścieżki Północy” to książka świetnie napisana i wybitna. Postacią centralną jest Dorrigo Evans, urodzony na Tasmanii lekarz chirurg i wielbiciel poezji Tennysona, który tuż przed wyjazdem na wojnę wplątuje się w niebezpieczny, zakazany, ale ze wszech miar kuszący romans z piękną Amy, żoną własnego wuja. Kiedy Jawa, na której służy, kapituluje, Dorrigo wraz z tysiącem innych jeńców australijskich trafia do jednego z gigantycznych obozów pracy zakładanych przez Japończyków wzdłuż budowanej właśnie linii kolejowej, która ma połączyć Bangkok i birmański Rangun, a w dalszej perspektywie – umożliwić inwazję wojsk cesarza Hirohito na Indie Brytyjskie. Linia ta przeszła do historii jako Kolej Śmierci. Życie straciło tutaj ponad sto tysięcy ludzi, a wielu spośród tych, którzy ocaleli, zostało już na zawsze kalekami fizycznymi i/lub psychicznymi. W tym koszmarze Dorrigo zachowuje się szlachetnie i odważnie, jest przywódcą jenieckiej społeczności, za każdego spośród nich czuje się odpowiedzialny. Po zakończeniu wojny zostaje obwołany narodowym herosem – otacza go szacunek, blask sławy. Zakłada rodzinę i wiedzie – jak się wydaje – udane, spełnione życie. Ale nie zapomni tego niezwykłego czasu spędzonego wspólnie z dziewczyną poznaną w księgarni w Adelaide, której recytował wtedy Katullusa. „Ścieżki Północy” są między innymi i o tym, czy Dorrigo i Amy będą znowu kiedyś razem.     

Wojna jest tu ukazana jako beznadziejna, trwająca w nieskończoność walka z ograniczeniami ciała i psychiki. Kolej Śmierci – zwana przez jeńców „Linią” – to pole konfliktu pomiędzy żółtą a białą rasą. Japończycy z fanatycznym uporem dążą do tego, by ukończyć kolejne etapy budowy w narzucanych przez Tokio nierealnych terminach, Australijczycy – by przeżyć i wziąć odwet. Flanagan nie ucieka od drastycznego detalu, ale zarazem nie stawia tu też na naturalistyczną dosłowność i epatowanie aberracjami. Z wyczuciem i znawstwem buduje sceny przemocy, śmierci i upadku, ale i wcale nie tak rzadkich triumfów dobra.

Istotne jest również to, co stanie się po wojnie. Rany są nieusuwalne. Niegdysiejsi jeńcy popadają w najróżniejsze nałogi, nie radzą sobie z agresją, obsesyjnie wspominają niewolę, popełniają samobójstwa. Owszem, są i tacy, którym się układa. Ale nawet ukochani bliscy nie są w stanie uśmierzyć demonów. Jednym z najbardziej wzruszających fragmentów tej książki jest ten, w którym Jimmy Bigelow upiera się,

Richard Flanagan, „Ścieżki Północy”. Przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, 476 stron, w księgarniach od października 2015Richard Flanagan, „Ścieżki Północy”. Przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie, 476 stron, w księgarniach od października 2015[...] żeby jego dzieci zawsze składały ubrania właśnie tak, w ten sposób, fałdą na wierzch. Mieszkali wtedy w drewnianym domu pod Hobart, a on otwierał szuflady ich komódek i sprawdzał, czy dzieciaki są bezpieczne, to znaczy czy fałda jest na zewnątrz. Jeżeli nie, nigdy ich za to nie bił ani nie dawał im klapsów. Błagał i prosił, rozkazywał i żądał, a w końcu, zniecierpliwiony, sam układał ich ubrania na nowo, podczas gdy zdenerwowane dzieciaki stały obok i czekały. Ogarniał go jakiś nienazwany strach, którego nie umiał wyjaśnić – myślowy chaos, który i z jego dziećmi pozostał już na zawsze, w którym były zarówno miłość, jak i strach, sięgający poza otwierające się i zamykające szuflady, poza ojcowskie rozgoryczenie i pomruki. Wiedział, że dzieci go nie rozumieją. Ale czy tak trudno było to pojąć? Jak mogły nie rozumieć? To, co trzeba zrozumieć, jest przecież oczywiste. Nigdy nie wiadomo, kiedy wszystko może się zmienić – nastrój, decyzja, koc.

Dzieci Jimmy'ego nie wiedzą, że za brak przepisowej fałdy on i inni jeńcy byli w obozie bez litości katowani.

„Ścieżki Północy” są również o tym, jak płynne są oceny zachowań i postaw innych, jak zależne od punktu widzenia, momentu w czasie, relacji, naszej wiedzy. Bo oto ten sam Dorrigo Evans, wspaniały bohater wojenny, okazuje się być wiarołomcą na prawo i lewo zdradzającym żonę, małym kłamcą, wiecznie znudzonym pyszałkiem, „skurwysynem” – jak siebie określa. A jego oprawca major Nakamura, który tuż po wojnie sprytnie uniknął sprawiedliwości, dożywa sędziwych lat w gronie podziwiających go osób. Pisze Flanagan i o tej potężnej sile – historii, losie, świecie, życiu – w oczach której wszyscy są równi i zasługują na to samo: zniszczenie, przeminięcie. Po ludziach, obojętne dobrych czy złych, budowlach, planach i imperiach nie zostaje nic. Parę niejasnych wspomnień, garść niszczejących w ziemi przedmiotów. Ponad – wysoka trawa.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.