Chodź, pójdziemy umrzeć
Ralf Rothmann / fot. Je. Bauer

Chodź, pójdziemy umrzeć

Łukasz Najder

Po zapoznaniu się z entuzjastycznymi blurbami i wyimkami z pochwalnych recenzji w niemieckiej prasie, po „Umrzeć na wiosnę” można by oczekiwać arcydzieła. Płonne to nadzieje

Jeszcze 3 minuty czytania

Potencjał wydawniczo-marketingowy II wojny światowej wydaje się niewyczerpywalny. Wprawdzie od jej zakończenia minęło już ponad 70 lat, w trakcie których ukazały się setki tysięcy publikacji poświęconych najróżniejszym zagadkom i aspektom tego największego konfliktu zbrojnego w dziejach świata – profesor Andrzej Leon Sowa bibliotekę samego tylko powstania warszawskiego szacuje na około 14 tysięcy pozycji – to właściwie nie ma tygodnia, żeby nie pojawiły się nowe.

Znaczna część z nich to książki o III Rzeszy. Od biografii czołowych nazistów – ledwie w ostatnich dwóch latach pojawiły się u nas opasłe tomy traktujące w szczegółach o życiu i działalności Hitlera, Goebbelsa, Himmlera, Bormanna, Heydricha etc. – przez monografie uzbrojenia, bitew i organizacji polityczno-społecznej hitlerowskich Niemiec aż po beletrystykę i pamiętnikarstwo.

Ową koniunkturę napędzają trzy siły. Po pierwsze, kolejne pokolenia badaczy wciąż trawi pytanie, jakim sposobem i dlaczego w sercu kulturalnej, cywilizowanej Europy doszło do tak potężnego wylewu bestialstwa i zła. Po drugie, niemieccy historycy, pisarze i myśliciele próbują dokonać rozliczenia z haniebną przeszłością swojej ojczyzny. Po trzecie, III Rzesza fascynuje, może nie tyle samą ideologią czy zbrodniczym dziełem, ile estetyką, sztuką wojenną i orężem. Stąd atencja dla genialnych manewrów taktycznych Rommla i Mansteina, konstrukcji „Tygrysa”, zabójczej skuteczności legendarnych Acht-Acht, eleganckiego sznytu mundurów. Wszystko to skutkuje rozmaitością form, za pomocą których przepracowuje się w literaturze nazizm.

Ralf Rothmann, „Umrzeć na wiosnę”Ralf Rothmann, „Umrzeć na wiosnę”. Przeł. Aldona Zaniewska, Wydawnictwo W.A.B., 256 stron, w księgarniach od 28 kwietnia 2016

Obok popkulturowej powieści satyrycznej zatytułowanej „On wrócił”, która za treść ma nieoczekiwany powrót Führera w skali 1:1 do rzeczywistości roku 2011 – pojawia się krytyczne wydanie „Mein Kampf”, wyposażone w rozbudowany aparat przypisowy. Obok demaskatorskiej „Wojny powietrznej i literatury” Sebalda, w której autor rozlicza swoich kolegów literatów i rodaków z planowego unikania niewygodnego tematu ich krwawej historii – powieść „Łaskawe”, tysiącstronicowy bestseller globalny Jonathana Littella, opowiadający o życiu wewnętrznym i zawodowym Maximiliana Aue, esesmana pięknoducha. Obok profesjonalnych, wnikliwych rozpraw socjologiczno-historycznych Evansa, Burleigha, Kershawa, Götza czy Tooze – na wpół amatorskie prace o tajnych bazach SS na Grenlandii, Wunderwaffe mającej zdemolować Amerykę, radioaktywnych sekretach Gór Sowich. Obok mnóstwa mniej lub bardziej pożytecznych wspomnień w rodzaju „Byłem adiutantem Hitlera”, „Byłem kierowcą Hitlera”, „Byłam sekretarką Hitlera”, „Byłem kamerdynerem Hitlera” – dzienniki Goebbelsa i Rosenberga, świadectwa tamtej epoki, autoportrety potworów. Jeśli chodzi o Hitlera, jego świtę i destrukcję, jaką wywołał, rynek nie gardzi absolutnie niczym. Hitleriana przyjmie w ilości dowolnej i sprzeda z zyskiem. To wciąż znakomita marka-magnes.

„Umrzeć na wiosnę” autorstwa Ralfa Rothmanna reprezentuje nurt rozliczeniowy w najnowszej literaturze niemieckiej. To powieść, której fabułę tworzą perypetie niespełna osiemnastoletniego Waltera Urbana oraz jego rówieśnika – przyjaciela Friedricha Caroli na tle ostatnich, apokaliptycznych miesięcy III Rzeszy. W styczniu roku 1945 obaj młodzieńcy zostają omal przymusem wcieleni do Waffen-SS – w obliczu napierających zewsząd aliantów i pasma druzgocących klęsk każdy, kto tylko może unieść broń, jest dla pogrążonego w przedśmiertnych konwulsjach imperium Hitlera na wagę złota. Nawet ktoś taki jak Walter, niepełnoletni dojarz z lekkim zezem. Po krótkim, zaledwie trzytygodniowym szkoleniu w Bawarii bohaterowie zostają wysłani na front węgierski w okolice Budapesztu, gdzie 6 marca rozpoczęła się operacja pod kryptonimem „Wiosenne przebudzenie” – rozpaczliwa ofensywa wojsk niemieckich, której celem było odbicie z rąk radzieckich zajętej na początku lutego stolicy Węgier i zabezpieczenie strategicznie ważnych pól naftowych wokół Nagykanizsy.

Na dodatek w okolicach Székesfehérváru ma się znajdować ojciec Waltera – strażnik z Dachau, który został tam przeniesiony karnie za to, że poczęstował więźniów obozu papierosami. Walter nie tylko musi sumiennie wypełniać obowiązki żołnierza jednostki zaopatrzeniowej, ale stara się na własną rękę spotkać z ojcem. Jakby tego było mało, Fridrich wplątuje się w gigantyczne kłopoty: zostaje schwytany w trakcie próby dezercji, za którą grozi mu rozstrzelanie. Walter staje zatem przed nie lada wyzwaniem: ocalić przyjaciela, znaleźć ojca – lub choćby jego grób – i wrócić cało do czekającej na niego matki, siostry Leni i Elisabeth, uciekinierki z Gdańska, z którą związał się tuż przed swoim wyjazdem.

Wojenny świat, w którym funkcjonuje Walter, jest okrutny, pełen błyskawicznych samosądów, tortur, egzekucji w lesie, drzew obwieszonych martwymi „defetystami” i „sabotażystami”, wyniszczonych jeńców, okaleczonych współtowarzyszy służby i niedoli, daremnych bitew, wypalonych miast i wsi, krajobrazu napiętnowanego totalnym zniszczeniem. Śmierć – najczęściej bardzo brutalna – czai się dosłownie wszędzie.

Niebo nad parkiem było jasne. Oczy łzawiły w powiewie żaru, nie było czym oddychać. Rosjanie zbombardowali fosforem część miasta po drugiej stronie jeziora. Przyklejeni do topniejącej nawierzchni ulicy w czarnym dymie leżeli spaleni żołnierze. Owinięte płomieniami jak strzępami welonu kobiety biegły promenadą, zrzucały płonące dzieci z muru i skakały za nimi na oślep. Drzewa płonęły, dzwony biły na alarm, ale wysokie strumienie strażackich sikawek wyparowywały, zanim dosięgły celu.

Nie ma tu miejsca na szlachetne odruchy serca i uczucia wyższe. Dominuje świadomość przegranej sprawy, panika i przerażenie – każdy boi się nadciągającego od wschodu „Iwana” i jego srogiego odwetu. Niektórzy uciekają jak najdalej, by poddać się Amerykanom, inni trwają w tej beznadziei i otępieniu. Są i tacy, którzy zatracają się w alkoholowo-narkotykowych orgiach, ostentacyjnej przemocy, grabieży, nihilizmie. III Rzesza kończy się skomleniem.

„Umrzeć na wiosnę” Ralfa Rothmanna to sprawnie napisana powieść. Autor zręcznie prowadzi narrację, posługuje się komunikatywnym językiem bez gotyku i baroku, umiejętnie dawkuje czytelnikowi napięcie, trzymając swojego głównego bohatera o krok od linii frontu, by stale pobudzać naszą ciekawość, czy Walter weźmie udział w walkach, czy nie. Opisy spustoszonych wojną Niemiec i Węgier bywają naprawdę wysokiej próby – przywodzą na myśl Cormaca McCarthy'ego i jego „Krwawy południk”. Ale to niestety tyle.

Po zapoznaniu się z entuzjastycznymi blurbami, w których „Umrzeć na wiosnę” określane jest jako „bodaj najważniejsza niemiecka powieść o II wojnie światowej od czasów «Blaszanego bębenka»”, i wyimkami z pochwalnych recenzji z prasy niemieckiej, można by po tej książce oczekiwać arcydzieła. Lecz płonne to nadzieje. Po lekturze czuje się niedosyt wymieszany z rozczarowaniem. Jest solidnie, klarownie, bez wpadek – choć już kreacja siostry Waltera wydaje się naciągana i sztuczna, bo sztuczna i naciągana jest rezolutna dwunastolatka z leksyką, doświadczeniem i umysłem dorosłej kobiety. Tak w warstwie stylistyczno-narracyjnej, jak i problemowej, dzieło Rothmanna niczym właściwie nie zaskakuje – nie wnosi zbyt wiele do naszej wiedzy o ludziach w sytuacji ekstremalnej czy o mechanizmach nazizmu.

Dostajemy to, czego należałoby się tu spodziewać. Wojna dehumanizuje, wydobywa na wierzch najgorsze cechy ludzi, wynaturza relacje pomiędzy nimi, a oni sami w przeczuciu rychłego upadku dotychczasowego porządku i własnej śmierci zmieniają się niekiedy w bestie: oddają się dzikiej agresji, hedonizmowi, wyzbywają się empatii i litości. Albo na odwrót – dopada ich paraliżujący marazm bądź okazują się tchórzami. Pisano już o tym wiele razy.

W przypadku książek takich jak ta – silnie osadzonych w nadal żywym kontekście polityczno-historyczno-etycznym – liczy się jednak nie tylko wymiar stricte literacki, rzemieślniczy. Równie ważne jest i to, po której stronie sporu opowiada się autor – albo przynajmniej opowiadać się zdaje – i komu tym samym przysparza argumentów, dowodów i świadectw. „Umrzeć na wiosnę” może z powodzeniem zostać wykorzystane przez tych, którzy chwalą Niemców za to, że wciąż biją się w piersi, przepraszają i dociekają powodów, dla których ich dziadkowie ruszyli na barbarzyński podbój Europy. Ale paradoksalnie przyda się też ich oponentom, twierdzącym, iż niemieccy twórcy z premedytacją dokonują rozmywania odpowiedzialności swoich przodków, relatywizują prawdę.

Ci pierwsi książkę Rothmanna uznają za kolejny głos w niegasnącej od dekad debacie o stopniu winy całego narodu i poszczególnych jego członków – i sam akt owej artykulacji będzie już świadczył o tym, że Niemcy nie uciekają przed tak bolesnymi, trudnymi kwestiami, że podnoszą je nawet po 70 latach. Umocnić ich w tym przekonaniu mogą liczne sceny okrucieństwa, groteski i wojennego absurdu, jakimi nasycona jest ta powieść. Dowodzić będą one, iż Rothmann nie stosuje taryfy ulgowej i w swojej opowieści stawia na szczerość.

Ale za to ci drudzy – ci, dla których „Umrzeć na wiosnę” będzie elementem i owocem polityki wybielania przez Niemców swoich grzechów, na równi z, dajmy na to, głośnym serialem „Nasze matki, nasi ojcowie” – mogą widzieć w Rothmannie kogoś, kto za pomocą doboru takich, a nie innych głównych bohaterów zdaje się po raz enty rozgrywać opozycję dobrych Niemców i złych nazistów, rzesz naiwniaków i nielicznych zwyrodnialców, którzy naiwniaków zdominowali i wprzęgli w tryby masowej zbrodni. W takim ujęciu Walter i Friedrich to kolejni młodzi niechętni nazistowskiej sprawie, przypadkiem lub siłą zagonieni do armii. Realnymi odpowiednikami tych postaci byłyby takie osoby jak Joseph Ratzinger/papież Benedykt XVI, który za młodu odbył służbę w obronie przeciwlotniczej i piechocie, czy Günter Grass z epizodem Waffen-SS.

Warto chyba wziąć pod uwagę i trzecią możliwość – Rothmann celowo nadał swojej powieści taką akurat treść i formę, by nie zostać przypisanym do żadnego z tych obozów, a jednocześnie wciąż pobudzać dyskusję o tej przynależności. Jednak „Umrzeć na wiosnę” nie ma w sobie siły moralnej „Na Zachodzie bez zmian”, rozmachu i wielkości „Życia i losu” Grossmana, oryginalności historii Oskara Matzeratha czy choćby brawury Littella. Na rzecz prawdziwie wybitną o Niemczach i Niemcach doby Hitlera przyjdzie nam jeszcze poczekać.


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.