Polak i pies, i pies, i pies
rys. Chelsey Barnes / Flickr CC

Polak i pies, i pies, i pies

Łukasz Najder

Skąd ten fenomenalny wyrój psów w Polsce w ostatnich dekadach? Ta inwazja i mania, że pies teraz co krok, balkon, co krata w sklepie, co polanka, zaułek?

Jeszcze 2 minuty czytania

Polska to kraj nie tylko martwych bohaterów narodowych, żywych legend ekranu, mistrzów olimpijskich i licznych osób duchownych, ale i psów. Psów, tak. Wystarczy uważniej zaobserwować dookolną rzeczywistość tej naszej RP 3.0, włączyć się w jej nurty główne i poboczne, dokonać odważnego wspołeczeństwowstąpienia i połączyć w swoim umyśle parę obrazów i faktów, by zrozumieć – a zrozumiawszy ujrzeć, odczuć – że Polska dla psów jest tym samym, czym ocean dla ryb. Jest ogromną spiżarnią, parkiem tematycznym, macierzą. Nie Polską, ale, w istocie i po kryjomu, Canislandią.

Polacy już tak mają – i to raczej na stałe i od dawna – że lubią bardzo psy. Psy, pieski, pieseczki, mordki, niu-niu. Czy to aby nie jest łatwe uogólnienie? Jest. Bo najpewniej nie każdy tu psy lubi, za psami wprost przepada. Ofiary psów, ludzie pokąsani, zwaleni na glebę, obślinieni, pozoranci nie z własnego dobrowolnego wyboru, ci, którym wyobracano garderobę i zdekompletowano genitalia, pewnie jednak psów nie darzą aż taką znowu sympatią. Podobnie jak specjaliści z terenów rdzennie ludowych od przetwórstwa psów na cudowny, leczniczy smalec i chodniczki kąpielowe, zwykłe. Są jeszcze i tacy, którym szkodzi woń psa, psa sierść i sam pies. Bo to od niego nawiedzają ich łzy i obrzęki. Niezbyt przychylni psom są nadto kociarze (zarówno ci detaliczni, jak i ci od hurtu, opiekunowie stad), umundurowani listonosze na służbie, włamywacze, nabuzowani kibice drużyn piłkarskich i bezpośredni sąsiedzi ich właścicieli, którzy sami psów nie posiadają i posiadać nie chcą. Dla nich nie jest to bowiem zazwyczaj pies, lecz bies, który godzinami wyje, szczeka i ujada za cienką jak opłatek ścianą, destruktor dni wolnych i ranków, generator hauasu. Lecz ci wszyscy psosceptyczni, wrogo nastawieni i doświadczeni przez psy na różne dotkliwe sposoby tworzą w Polsce jedynie skromną mniejszość, szerszy margines. Ten kraj należy do miłośników psów i do psów.

Niekiedy można wręcz odnieść wrażenie – i nie będzie to li tylko fantazja bądź zuchwała, absurdalna teoria – że to nie Polak, a przez „Polaka” rozumiem w tym wypadku człowieka, ma psa, ale że to każdy pies ma swojego Polaka lub nawet paru, całą rodzinę. Polaków psy sobie hodują, Polacy dla psów są dojnymi krówkami, personelem sprzątająco-hołubiąco-pielęgniarskim, hojnymi sponsorami, którzy za wszelką cenę będą starali się dogodzić swoim rozkapryszonym książątkom i princesom – swoim royal baby, które należy karmić srebrną łyżeczką i układać do snu w puchu. Być może nasza historia – historia Polaków i świata – jest rodzajem sprytnie spreparowanej i zaimplementowanej w głowach i książkach fikcji, którą tysiące lat temu stworzyły psy, ta superinteligentna i żądna podboju rasa stworzeń z kosmosu, z odległych, wielkich planet, w trakcie kolonizacji Ziemi. Odtąd jesteśmy nosicielami psów – zniewoleni przez nie, pod całodobowym ich dyktatem, w jarzmie psich potrzeb i zachcianek, w kieracie fizjologii czworonogów, uważamy się chełpliwie za ich panów, dysponentów psiego losu, imienia i czasu. To silne, dominujące złudzenie mogło również zostać zaplanowane i wytworzone przez psy. 

Do czego Polakom służą psy? Należy spróbować odpowiedzieć na to pytanie. Bo odpowiadając na nie, być może uda się znaleźć i wiarygodną odpowiedź na pytanie wyższego rzędu. Skąd ten fenomenalny wyrój psów w Polsce w ostatnich dekadach? Ta inwazja i zastanawiająca mania, że pies teraz co krok, barwna hałdka psiego kału, balkon, co krata w sklepie, co polanka, zaułek, em, ogród i dwukondygnacyjna willa. Wszędzie słychać psy – wszędzie one są.

Pies to pewna inwestycja emocjonalna, która na ogół zwraca się z dużym zyskiem i procentuje na starość (choć bywa i niewdzięcznym zachowkiem dla bliskich), depozyt miłosny, dobrze ulokowana tęsknota i rezerwuar, do którego ściekać może toksyczna nadopiekuńczość. To po pierwsze. Po drugie – wierny przyjaciel lub przyjaciółka. Po trzecie – osobisty trener, który za miskę karmy dba o nasze zdrowie, regularny stres i ruch na rześkim po deszczu powietrzu. Psy sprawdzają się również jako nasycone treściami atrybuty statusu społecznego, symbole pozycji i aspiracji, emanacje ludzkich gustów, lęków, marzeń i wpływu napastliwych, współczesnych mediów na reprezentantów gatunku homo sapiens. Stąd familijne i ufne labradory dostępne w kolorze kremowym oraz czekolady, idealnie komponujące się z kanapą o tajemniczej skandynawskiej nazwie, w której brakuje samogłosek, vanem na firmę i parką szczęśliwych, cacanych dzieci wprost z reklamy; stąd jazgotliwe, utrefione yorki jako gadżety wielkomiejskich pańć i pańciów; bycze amstaffy bez papierów robiące za etatowe bestie prawilnych Dresomirów i dresowych Lady Di; wilczury ponurych militarystów, „Rambo” i Tajsony” samotnych panów w średnim wieku; stąd zmutowane, szpetne kundelki u emerytek, najczęściej wdów. To po czwarte.

rys. Chelsey Barnes / Flickr CC

Pies w Polsce to ponadto użyteczny miernik fluktuujących mód, transformacji ustrojowych i obyczajowych zmian. Nie tyle pies sam w sobie, co konkretne rasy. Należy więc bacznie śledzić, które z nich pojawiają się na ulicach i w salonach, a które przepadają na zawsze, pozostają wspomnieniem, zblakłym widmem na wiekowej fotografii, ruchliwym cieniem na amatorskim VHS-ie z hucznych geburstagów i zbiorowych popasów w plenerze. Bo na przykład dzisiaj próżno by szukać pupili epoki PRL-u, ratlerka, tego rozhukanego, drżącego minipotwora na pajęczych nogach, czarnego pudla czy surrealistycznego dalmatyńczyka. Podobnie jak i o wiele mniej jest basetów o ufnych oczach i aparycji Benito Mussoliniego, piegowatych cocker-spanieli, wyżłów, spiżowych dogów czy chartów, tych wyniosłych, egzotycznych, wygiętych w pałąk stworzeń, które zdawały się być czymś pośrednim między arystokratycznym psem a zabiedzoną lamą. Ciętego dobermana na początku lat 90. skutecznie wyparł rottweiler jako dominator pośród ras zaczepno-bojowych, rottweilera z kolei – bulterier, ta autystyczna z lekka istota przypominająca z umaszczenia rodowitego Anglika. Po bulterierach nastała hegemonia pit bulli. Prawdziwym zaś okazem i budzącym grozę fenomenem był w ostatniej dekadzie XX wieku kaukaz z powyrywanymi uszami, importowane z terenów byłego Związku Radzieckiego monstrum sposobione do walk z niedźwiedziami, Nikołaj Wałujew rodzaju psiego. Ponowocześni Polacy gustują już w zdecydowanie mniej krwiożerczych odmianach – beagle, husky, berneńskie psy pasterskie, miniaturowe sznaucery – które łatwiej jest wychować i prowadzić i które (co nad wyraz istotne w dobie panobrazu) lepiej wypadają na inście i buniu.  


Tekst dostępny na licencji Creative Commons BY-NC-ND 3.0 PL.